Problem z Woodym Allenem polega na tym, że wielu ludzi bierze go za kogoś innego. Na przykład za głębokiego myśliciela społecznego, któremu humor służy jako technika krytyki amerykańskiego społeczeństwa. Allen w wersji zaangażowanego społecznika jest jak Robert Altman, tylko że śmieszniejszy. Inna wersja głosi, że Allen to jeden z najwybitniejszych w historii kina znawców meandrów ludzkiej psychiki. I jako takiego możemy go postawić obok Bergmana czy Truffauta. Jako „wielki poeta kina”, a także Nowego Jorku porównywany bywa także z Fellinim, który nie dość, że umiał pokazać Rzym, to miał również poczucie humoru – nie mniejsze niż sam Allen.
[srodtytul]*[/srodtytul]
Na swoją obronę Woody Allen mógłby powiedzieć, że od lat próbuje pozbyć się gęby „wielkiego twórcy” przyprawionej mu od kilku dekad przez bywalców nowojorskich kin studyjnych i francuskich festiwali. Przed kilku laty uczestniczyłem w otwartym spotkaniu z reżyserem w National Film Theatre w Londynie, podczas którego został zapytany o niespełnione ambicje artystyczne.
Allen odpowiedział, że taką ambicją jest zrobienie choćby jednego filmu, który zasłużyłby na miano wielkiego. Który mógłby postawić na półce obok takich dzieł, jak „Rashomon”, „Towarzysze broni”, „Złodzieje rowerów”, „Obywatel Kane”, „Tam, gdzie rosną poziomki” albo „Odysea kosmiczna 2001” – i nie czuć się w tym towarzystwie kompletnie upokorzony . „Bo ja nigdy nie zrobiłem wielkiego filmu i chyba nigdy nie zrobię, choć kiedyś myślałem, że jak będę je robił wystarczająco długo, to może chociaż jeden się trafi” – dodał zakłopotany i brzmiało to dokładnie jak zdanie z jakiegoś śmiesznego dialogu z jego filmu. Cała sala wybuchła śmiechem, a prowadzący jął zapewniać twórcę, że to nie tak, bo przecież wiele wielkich filmów zrobił.
I tak w kółko: my, widzowie, zwłaszcza w Europie, doszukujemy się w filmach Allena głębi psychologicznej i społecznego ostrza krytyki, on tłumaczy, że jest tylko komikiem, którego najbardziej interesuje opisywanie i pokazywanie przerysowanych postaci zwykle o neurotycznym usposobieniu, zaplątanych w gąszcz własnoręcznie stworzonych problemów, z których nie ma wyjścia. My na to: „Aha, o sobie znaczy geniusz mówi”. Bo przecież Woody Allen to nie tylko wybitny twórca, ale również nieźle pokręcony oszołom o wybujałym ego, żeby nie powiedzieć pedofil, mąż własnej córki, choć w zasadzie córki swojej partnerki, ale co to zmienia i co z tego, że adoptowanej.