Wsiok jestem

Z Andrzejem Stasiukiem rozmawia Bartosz Marzec

Aktualizacja: 20.05.2009 23:48 Publikacja: 16.05.2009 15:00

Wsiok jestem

Foto: Forum

[b]Rz: Hemingway powiedział, że nie może stwierdzić, czy podobała mu się ekranizacja „Śniegów Kilimandżaro”, bo nie dotrwał do końca projekcji. Ty „Wino truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego widziałeś kilkakrotne i to na różnych etapach realizacji filmu. Wcześniej współtworzyłeś jego scenariusz. Powstał na podstawie twoich „Opowieści galicyjskich”, zbioru opowiadań o Beskidzie, ziemi, gdzie na równych prawach żyją ludzie i duchy. Rozpoznajesz tę książkę na ekranie?[/b]

Zawsze podejrzewałem, że jestem lepszy od Hemingwaya. Przynajmniej w dziedzinie wytrzymywania na „własnym” filmie. Wysiedziałem trzy razy. Trzy i pół właściwie, bo urwałem się z warszawskiej premiery. Chciałem uniknąć bankietu i tej całej gadaniny. Niełatwo mówić o ekranizacji swojej książki. Czuję i przyciąganie, i odpychanie. Raz się zgadzam i aż mi się ciepło robi na sercu, a w innym momencie bolą zęby. No, ale to wszystko jednak jest moje i jak tylko reżyser nie przegnie, to ból daje się znieść. W tym wypadku od początku było jasne, że „Galicyjskie” są w pewnym sensie materiałem dla opowieści Jabłońskiego. Cała historia Andrzeja, policjanta skazanego na dobrowolną zsyłkę do Żłobisk, fikcyjnej wioski w Beskidzie, to pomysł reżysera. Uwzględniłem go w scenariuszu, ale to nie moja bajka. Mogłem się nie zgodzić. Ale ja się nie upieram, tylko potem narzekam. Machaczka, który zagrał Andrzeja, nie kocham więc tak bardzo, jak na przykład Łotockiego czy Dziędziela, to jest aktorów wcielających się w role moich bohaterów literackich: Lewandowskiego i Kościejnego. Tych ludzi sobie wyśniłem. A aktorzy chyba śnili to samo, bo grają bezbłędnie. Mam do siebie pretensję, bo puściłem kilka dialogów. Mogły być mniej koturnowe, nie takie dęte. Koniec, ostatnie dziesięć sekund jest jednak dość populistyczne uczuciowo. Jabłoński wprawdzie twierdzi, że kino to sztuka jarmarczna, ale tutaj teoria z praktyką spotkała się za bardzo. Tak więc poznaję „Galicyjskie”, tyle że po moim świecie przechadza się obcy, ale w końcu dość sympatyczny facet.

[b]„Wino truskawkowe” opiewa świat, gdzie – jak zauważył Dariusz Jabłoński w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” – jeżeli człowiek zabija człowieka, to nie dla pieniędzy, lecz z miłości albo z zemsty. W Beskidzie mieszkasz od z górą 20 lat. Czy tak faktycznie wygląda nasza prowincja?[/b]

No, różnie tutaj u nas z tą bezinteresownością zabójców bywa. Jakieś dwa lata temu w mieścinie trochę większej niż filmowe Żłobiska pewien młodzieniec obrabował sklep i żeby się sprawa nie wydała, to zabił sprzedawczynię, ponieważ jako koleżanka jeszcze ze szkoły mogła go rozpoznać. A żeby utrudnić śledztwo, to jej uciął głowę i gdzieś schował. A całkiem niedaleko w środku lasu pewien drwal – spokojnie mógłby być bohaterem „Wina” – zabił kobietę z Warszawy, turystkę. Tutaj można by mówić o pewnej bezinteresowności, bo zrabował ofierze 15 złotych.

Darek po prostu padł ofiarą dość powszechnego syndromu, który polega na przekonaniu, że prawdziwe życie jak zwykle jest gdzie indziej. A z tą prowincją to jest tak samo jak z resztą kraju i pewnie świata. Teraz na przykład niesamowicie szybko się zmienia, przepoczwarza, próbuje uciec od samej siebie. Ja mam takie poczucie, że nakręciliśmy fajny film historyczny. Inaczej się nie da, bo robiąc coś współczesnego, można co najwyżej zrobić reportaż. Współczesność nie jest chyba na razie dostępna porządnej sztuce. My ten film przygotowywaliśmy dziesięć lat! Prowincja zostawiła nas w tyle. W „Winie” jest taka scena, że we wsi są trzy telefony... Albo ta trochę karykaturalna postać amerykańskiego gastarbeitera.... Już anachroniczna, gdy doświadczeniem co drugiego wiejskiego chłopaka jest Irlandia, Hiszpania i tak dalej. Więc w ogóle trzeba by się zastanowić, czy „Wino” jest filmem o prowincji czy też po prostu powolną balladą o życiu, które nam nie zawsze wychodzi. Może tak? W mojej maleńkiej wsi w ostatnich trzech – czterech latach powstały cztery domy ludzi z miasta. I to jest teraz podstawowe doświadczenie wsi, prowincji: że ktoś, kto nigdy tutaj wcześniej nie był, przyjeżdża i w rok buduje dom, o którym miejscowy to sobie może pomarzyć. Buduje, żeby kilka razy do roku do niego wpaść. To są mentalnościowe zmiany o niesamowitej głębokości. Taka jest prowincja – kolejne salto mortale tożsamości. No i Polska jest taka, nie?

[b]A nie żal ci tamtego starego Beskidu? Nie tęsknisz za nim?[/b]

Żal. Mnie jest żal wszystkiego, ponieważ jestem melancholikiem. No i pewnie tęsknię. Ale w ten sam sposób tęsknię za Warszawą lat 60., za wakacjami u dziadków, ogólnie za minionym. Nie jest to jednak jakieś rozdzierające uczucie. To jest jak lustro, jak cień teraźniejszości. Przypomina muzykę, która towarzyszy obrazowi w kinie. Poza tym sam jestem w środku tych zmian, sam jestem trochę „zmianą”. Gdy sprowadzałem się tutaj w połowie lat 80., byłem w tej okolicy jednym z pierwszych obcych, jednym z pierwszych miastowych. To, co wtedy było ekscesem i ekstrawagancją, teraz stało się codziennością, spowszedniało. Poza tym w jakiś sposób żyję dzięki zmianom. Lubię je, lubię na nie patrzeć, lubię o nich myśleć, tak jak lubię rozpamiętywać to, co było. Innego świata, zdaje się, nie będzie, więc staram się dotrzymywać mu kroku z należytą uwagą i pokorą. A z tym pisaniem to jest tak, że ja chyba cały czas opowiadam tę samą historię, która starzeje się razem ze mną. Teraz piszę powieść, w której żyją bohaterowie i z „Galicyjskich”, i z moich „warszawskich” książek, zjawiają się miejsca z „Dukli”, z „Jadąc do Babadag”. Wszystko jest oczywiście starsze, nieco zużyte, ale chyba mądrzejsze i oszczędniejsze w słowach. Ten świat liczy więc już sobie jakieś 50 lat. I wcale nie przestaje mi się podobać. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że podoba mi się nawet bardziej niż na początku.

Ale jest też rodzaj zmian, który doprowadza mnie do wściekłości. To są takie skundlone formy cywilizacyjnego awansu ludności, że do parku narodowego, gdzie gniazduje jedna z kilkunastu par orła przedniego w kraju, wjeżdża 30 landroverów. Bo wyczerpana biurową pracą klasa średnia musi się w sobotę poczuć jak na rajdzie Paryż – Dakar. Albo w jednej z piękniejszych dolin Beskidu na pograniczu ze Słowacją ktoś buduje sobie coś w guście i rozmiarze Lidla, bo ma pomysł na turystykę. To są chwile, gdy czuję się jak antycywilizacyjny paranoik. Ale prawda jest taka, że wielki świat dla nas to grillowanie i jazda na quadzie. Najlepiej w parku narodowym, bo przecież w weekend musi być przyroda, nie?

[b]Wspomniałeś o pułapce idealizowania prowincji. A co powiesz o stereotypowych ujęciach miasta? Ty zresztą masz pewien sentyment nie tylko do Warszawy z lat 60., ale i tej współczesnej. Nie od rzeczy będzie w tym miejscu dodać, że z premiery „Wina truskawkowego”, która odbywała się w kinie Muranów, urwałeś się na Pragę, żeby nocą popatrzeć na Dworzec Wileński.[/b]

Na Wschodni poszedłem. Wileński dawno zamordowano. Poszedłem, bo ja się słabo wyrabiam w świecie filmowym, wiesz, te piękne kobiety, inteligentni faceci… a ja jednak wsiok jestem. Właściwie tylko w młodości miałem jakiś kontakt z kinem. Właśnie w Muranowie w latach 70. seanse zaczynały się już o dziewiątej. Ulubione miejsce wagarowiczów. Leci na przykład „Pustynia Tatarów” według Buzzatiego, a na sali reprezentacja praskich i lewobrzeżnych zawodówek budowlanych oraz mechanicznych. W połowie seansu zapalają się światła, pryska czar srebrnego ekranu, a na sale wkracza patrol złożony z jakiegoś nauczyciela, ormowca albo milicjanta i wygarniają wszystkich o niepełnoletnim wyglądzie. Tak było. A w ogóle, to lubię moje miasto, poważnie. Lubię jego energię, lubię ten podrabiany postmodernistyczny tunnig. Ja sobie patrzę przez to jak przez szybę w przeszłość. Na przykład właśnie na Dworzec Wileński, gdy o wpół do szóstej z pociągów wychodziła ławą klasa robotnicza i tramwajami jechała na Żerań, na Wolę, do huty. Naprawdę piękny obraz. Romantyczny i wysoce lewicowy. Nie miał nic wspólnego z komunizmem. Albo krew, energia i fantazja przedmieść, które stworzyły Bazar Różyckiego. Widzisz, Praga głównie przychodzi mi do głowy, ponieważ to Praga powinna być stolicą Polski, a nie ta druga strona rzeki, podrabiana i pretensjonalna w tym swoim pragnieniu europejskości. Tymczasem Praga się nie obcyndalała i czuła u siebie. Tak. Ale ją też niedługo zamordują jak Wileński.

[b]Mówiłeś mi kiedyś, że lubisz powroty do miejsc, które widziałeś, podróżując po „gorszej” Europie. Lubisz też chyba wracać do pewnych tematów. Po tym, jak zamieszkałeś w Beskidzie, zwróciłeś uwagę na wojskowe cmentarze z czasów I wojny światowej. Opisałeś je w reportażu dla „Tygodnika Powszechnego”. Teraz planujesz zmierzenie się z tym tematem w sztuce teatralnej.[/b]

Tutaj jest ich ze trzysta po bitwie gorlickiej w 1915 roku. Niedaleko domu mam taki nieduży, zapuszczony i leżą tam chłopaki o imionach: Emir, Selim, Jusuf…No Bośniacy z austro-węgierskiej armii walczyli. No i tam w ogóle to są imiona z połowy Europy. Włoskie z Tyrolu, słowiańskie, germańskie, żydowskie, węgierskie i tak dalej, żołnierze z trzech cesarskich armii. Ja sobie wyobraziłem, że oni wstają z tych grobów na przykład w nasze Zaduszki, w Dziady nasze i zaczynają jakiś dialog, akcję pod tytułem: sto lat później. Ktoś się tam przybłąka, może austriacki turysta, oczywiście mój ulubiony polski Edek wracający z zaduszkowego przyjęcia i tak dalej, może piękna, trochę nadpsuta markietanka powstanie w tym męskim i szowinistycznym towarzystwie… No taki thirller Jacksona pomieszany z Dziadami w paneuropejskim wymiarze i historiozoficznym dyskursie… Oczywiście czarna komedia. Black-buffo. Wyobraź sobie wstającego z grobu Bośniaka Selima, który pyta naszego Edka: a co tam słychać na naszych kochanych Bałkanach…. No, ale to są plany… Na razie myślę, zbieram materiały, nie mam ani reżysera, ani teatru.

[b]Rz: Hemingway powiedział, że nie może stwierdzić, czy podobała mu się ekranizacja „Śniegów Kilimandżaro”, bo nie dotrwał do końca projekcji. Ty „Wino truskawkowe” Dariusza Jabłońskiego widziałeś kilkakrotne i to na różnych etapach realizacji filmu. Wcześniej współtworzyłeś jego scenariusz. Powstał na podstawie twoich „Opowieści galicyjskich”, zbioru opowiadań o Beskidzie, ziemi, gdzie na równych prawach żyją ludzie i duchy. Rozpoznajesz tę książkę na ekranie?[/b]

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy