Miała zginąć inna Małgorzata?

Czy Służba Bezpieczeństwa pomyliła osobę, którą zamierzała zabić, aby złamać opozycyjnego adwokata?

Publikacja: 23.01.2010 14:00

Małgorzata Targowska-Grabińska

Małgorzata Targowska-Grabińska

Foto: archiwum rodzinne, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Małgorzata Targowska-Grabińska, tłumaczka literatury angielskiej, miała – wiele na to wskazuje – tragicznego pecha. Była kobietą subtelną, piękną i szczęśliwą. Ze swoim mężem na dobre poznała się podczas podróży do Indii. Jej przyszły mąż Aleksander Grabiński miał spore wątpliwości, czy zabrać ze sobą Małgorzatę. Był przekonany, że delikatna kobieta nie będzie w stanie znieść trudów kilkumiesięcznej wyprawy, z 300 dolarami w kieszeni.

A ona nie dość, że trudy wyprawy zniosła, to jeszcze okazała się być znakomitym kompanem nie tylko w podróży, ale na całe życie. Po powrocie z Indii nie mieli wątpliwości, że chcą zostać małżeństwem. Wzięli ślub i jak mówi Aleksander Grabiński, nic nie cieszyło go bardziej niż powrót po pracy do domu, do pogodnej i kochającej żony. On pracował w firmie polonijnej, ona była tłumaczką. Wyjątkowo wrażliwa chętnie angażowała się w akcje charytatywne.

[srodtytul]Dziwny telefon[/srodtytul]

9 maja 1985 roku Aleksander Grabiński miał sądny dzień w pracy. Ważyły się właśnie losy kary, którą jego firma miała zapłacić – milion dolarów. W Warszawie pojawiło się kierownictwo ze Szwajcarii. Grabiński pełnił rolę tłumacza.

W pewnym momencie z posiedzenia zarządu wywołała go sekretarka i powiedziała, że dzwoni żona. Małgorzata powiedziała mu, że w ich mieszkaniu na Saskiej Kępie pojawił się nieznajomy mężczyzna, który przekonywał, że mąż zamówił farby do malowania mieszkania, a on właśnie je przywiózł. Małgorzata chciała się dowiedzieć, czy nie zapomniał jej powiedzieć o spodziewanej dostawie przed wyjściem do pracy.

Jak wspomina Grabiński bardzo wesołym głosem powiedziała mu o wizycie nieznajomego i przekazała mu słuchawkę. Ten poinformował, że właśnie przywiózł farby. Grabiński, bardzo zajęty, zdążył jedynie rzucić, że to pomyłka. Nie przypuszczał, że przez chwilę rozmawiał z mordercą – może jednym z kilku morderców jego żony. Zapamiętał jego głos – pamięta go świetnie po 24 latach – uprzejmy, mocny, przyjemny. Pamiętał też, że mężczyzna podał swoje nazwisko. Grabiński nazwiska nie zapamiętał.

Trudny dzień w pracy nie mógł się skończyć lepiej. Negocjacje przyniosły efekt, odszkodowania nie trzeba było płacić. Grabiński wracał w znakomitym nastroju.

Wchodząc do domu zdziwił się, bo drzwi mieszkania nie były zamknięte. Małgorzata zawsze je zamykała. Zaniepokojony wszedł dalej. Zobaczył żonę leżącą na ziemi. Miała skrępowane ręce, głowę przykrytą poduszką. Gdy ją podniósł, zobaczył głęboką ciętą ranę na szyi. Małgorzata zginęła tak jak pani Garden, bohaterka „Igły” Kena Folletta, książki, którą przetłumaczyła. Niemiecki szpieg w Wielkiej Brytanii przyłapany przez panią Garden na nadawaniu meldunku dla wywiadu III Rzeszy zamordował ją przez poderżnięcie gardła.

Grabiński kilka razy wchodził i wychodził z mieszkania, bo nie wierzył w to, co widział.

Co było potem, niespecjalnie pamięta. Milicjanci po przybyciu na miejsce zbrodni starannie zabezpieczali ślady. Wycięli podobno nawet fragment szafy, na którym rzekomo znajdowały się ślady pozostawione przez zbrodniarzy. Aleksander Grabiński został przewieziony do Pałacu Mostowskich. Przesłuchiwało go dwóch milicjantów. Jeden spokojny, drugi brutalny, który bił Grabińskiego i wmawiał mu, że to on zamordował żonę. Spokojny milicjant łagodził, ale nie powstrzymywał od bicia.

Aleksander Grabiński pamięta przesłuchania jak przez mgłę. Szok po śmieci żony uczynił go nieczułym na bicie. Zresztą jak sam mówi – wówczas równie dobrze mogli mu odciąć rękę – bólu na pewno by nie poczuł.

[srodtytul]To samo imię i nazwisko[/srodtytul]

Po trzech dniach przesłuchań został zwolniony, bo Służba Bezpieczeństwa zorientowała się w końcu, że doszło do pomyłki – mówi Paweł Grabiński, syn Andrzeja Grabińskiego – obrońcy w procesach politycznych, a przede wszystkim oskarżyciela posiłkowego w procesie sprawców śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Paweł Grabiński i jego żona Małgorzata Grabińska mieszkali na Saskiej Kępie w Warszawie kilkaset metrów od Aleksandra Grabińskiego i Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej.

Podejrzenie esbeckiej pomyłki pojawiło się bardzo szybko po zabójstwie. Z taką dramatyczną wersją spotkał się oczywiście mąż zamordowanej. Powiedział mu o tym Przemysław Burhardt, wuj Małgorzaty pracujący z Pawłem Grabińskim w Komitecie Prymasowskim niosącym pomoc osobom internowanym. Aleksander Grabiński zatelefonował wówczas do adwokata Andrzeja Grabińskiego i zapytał wprost o możliwość tragicznej pomyłki. Mecenas miał stanowczo zaprzeczyć.

To samo pytanie zadał mu także prof. Jerzy Stępień – późniejszy prezes Trybunału Konstytucyjnego. Był osobiście zaangażowany w tę sprawę. Świetnie znał się z Małgorzatą Targowską-Grabińską. Obydwoje pochodzili z Sandomierza, była jego młodszą koleżanką. Zapytał, bo poprosiła go o to jej matka. Tym razem Andrzej Grabiński już nie wykluczył wersji o pomyłce, ale unikał jednoznacznej deklaracji. Po wielu latach w rozmowie z mężem zamordowanej przyznał się jednak, że jego kategoryczne zaprzeczenie sprzed lat było podyktowane strachem o bezpieczeństwo własne i najbliższych.

Co tak naprawdę sądził mecenas, zdradza syn. Paweł Grabiński nie ma żądnych wątpliwości, że zamordowana miała być jego żona. Ojciec od wielu lat był inwigilowany przez SB, niejednokrotnie bezpieka podejmowała próbę zwerbowania go do współpracy. Bezskutecznie. Nie zawahał się zostać oskarżycielem posiłkowym w procesie toruńskim. To prawdopodobnie skłoniło bezpiekę do drastycznych kroków. W stenogramie z procesu pojawiły się wzmianki, że w jego trakcie pod adresem mecenasa Grabińskiego z sali pełnej esbeków były kierowane głośne groźby ze śmiertelnymi włącznie

[srodtytul]Miał zostać bez alibi[/srodtytul]

Małgorzata była jego ukochaną synową i to właśnie jej śmierć miała go złamać i przekonać do współpracy z bezpieką. Tego dnia, gdy została zamordowana imienniczka jego synowej, do syna mecenasa zwrócił się z prośbą daleki znajomy z Komitetu Prymasowskiego. Jego samochód miał awarię i utknął na parkingu w podwarszawskim lesie w okolicach Falenicy. Poprosił Pawła Grabińskiego o pomoc w holowaniu, bo ten jeździł wówczas ciężarówką.

Grabiński pojechał we wskazane miejsce, ale nie zastał samochodu ani znajomego. Czekał dłuższy czas, po czym wrócił do domu i zadzwonił do znajomego z pretensjami. Ten nieoczekiwanie przekonywał, że o żadnej prośbie o pomoc nie było mowy.

Następnego dnia, gdy Paweł Grabiński przyszedł do pracy, znajomi zaczęli składać mu kondolencje z powodu śmierci żony. Zaskoczony przekonywał, że widział się z nią przed piętnastoma minutami. Na pytanie, skąd wzięły się te plotki, panie z Komitetu Prymasowskiego pokazały mu notatkę prasową o morderstwie na Saskiej Kępie. Paweł Grabiński doskonale jednak zapamiętał, że nie zawierała informacji o śmierci Małgorzaty Grabińskiej, lecz o śmierci Małgorzaty G. Później, gdy dowiedział się, że mąż zamordowanej przez kilka dni był przesłuchiwany przez milicję i brutalnie nakłaniany, by przyznał się do zabójstwa żony, stał się jasny sens wyciągnięcia go do lasu pod Warszawą. To pozbawiało go jakiekolwiek alibi.

Gdy – jak przekonuje – zlecający zabójstwo jego żony zdali sobie sprawę z pomyłki i uświadomili, że zatrzymany przez milicję Aleksander Grabiński nie jest tym Grabińskim, co więcej ma mocne alibi – musieli wycofać się z niestarannie zaplanowanej intrygi. Paweł Grabiński nie ma wątpliwości, że zarzuty, jakie mógłby usłyszeć, z karą śmierci włącznie, miałyby zdaniem bezpieki przekonać nieprzejednanego ojca do współpracy.

O kolejnych faktach potwierdzających wersję o dramatycznej pomyłce mówi mąż zamordowanej. Aleksander Grabiński przypomniał, że z jego mieszkania pełnego bardzo wartościowych rzeczy po zabójstwie Małgorzaty nie zginęło nic oprócz obrączki zdjętej z jej palca i cieniutkiego łańcuszka z jej szyi. Prowadzący śledztwo wykluczyli także seksualne podłoże morderstwa.

Podejrzenia o pomyłce podtrzymuje prof. Jerzy Stępień. To on cztery lata temu zgłosił się do pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej, znając dokładnie okoliczności śmierci swojej dobrej znajomej powiązał je z wydarzeniami towarzyszącymi równie bestialskiemu morderstwu matki mecenasa Krzysztofa Piesiewicza. Podobieństw jego zdaniem było zbyt wiele, by nie wydało się to podejrzane. Obie kobiety (jeśli założyć esbecką pomyłkę w morderstwie Małgorzaty Grabińskiej) były rodzinnie związane z adwokatami zaangażowanymi w proces toruński. Obie zginęły w dniach, na które przypadały komunistyczne dni świąteczne. Małgorzatę zamordowano

9 maja – w PRL obchodzono wtedy Dzień Zwycięstwa, Aniela Piesiewicz zginęła 22 lipca 1989 r. w mieszkaniu na warszawskiej Starówce. Obie kobiety miały podcięte gardło, obie też przed śmiercią zostały skrępowane sznurem – co mogło być nawiązaniem do symboliki śmierci księdza Jerzego Popiełuszki.

Prof. Stępień spotkał się też z hipotezami, że właśnie w czasie świąt narodowych spadała czujność w zakładach karnych. Wtedy łatwiej było na krótki czas wyprowadzić z więzienia groźnych przestępców i w zamian za obietnicę skrócenia kary przekonać ich do morderstwa na zlecenie. Oczywiście to tylko jedna z hipotez dotycząca sprawców śmierci Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej.

[srodtytul]Prokurator nie wierzy w pomyłkę[/srodtytul]

W esbecką pomyłkę nie wierzy natomiast Jacek Ziółkowski. To on nadzorował śledztwo w sprawie śmierci Małgorzaty. Po latach przyznaje, że nierozwikłana tajemnica była jego największą zawodową porażką. Zapytany, dlaczego początkowo w śledztwie zakładano, że sprawcą śmierci jest mąż, stwierdził, iż zawsze w takich wypadkach trzeba brać pod uwagę udział w morderstwie osób najbliższych ofiary. Aleksander Grabiński zapamiętał, że po tym jak odstąpiono od wersji o jego bezpośrednim zaangażowaniu w morderstwo, śledztwo na wiele miesięcy zostało skierowane na tory poszukiwania sprawcy morderstwa wśród rzemieślników. To oni mogli dowiedzieć się z biura pośrednictwa pracy, że Grabiński prowadzący remont mieszkania potrzebował często ludzi do prac doraźnych. Wiele wysiłku w śledztwie włożono w ustalenie osób, które mogły zdobyć numer telefonu i adres Grabińskich na Saskiej Kępie. Aleksander Grabiński od początku uznał, że to kompletnie absurdalny wątek, bo jak twierdzi, w tamtym okresie nie prowadził żadnych remontów. Sugerował Ziółkowskiemu wątek polityczny. Ten uparcie brnął w kierunku osób związanych ze spółdzielnią pracy tymczasowej. Jak wynika z akt śledztwa znajdujących się w IPN, przesłuchał dziesiątki, jeśli nie setki ludzi z nią związanych.

Ziółkowski do dziś nie chce się jednak zgodzić, że śledztwo celowo zostało skierowane na błędne tory i kategorycznie odrzuca hipotezę o tym, że oficerowie SB mogli się dopuścić takiego przeoczenia. „Tam przecież nie pracowali debile” – mówi. Zaś Aleksander Grabiński zapytany, czy wierzył, że wątek esbeckiej pomyłki może wyjść na jaw, odpowiada, że owszem. Liczył bowiem, że ludzie uwikłani w morderstwo jego żony pokłócą się i ktoś z nich sypnie, choć, jak dodaje, to scenariusz zanadto przypominający filmy gangsterskie.

Jeśli jednak była to pomyłka, losowi może dziękować Paweł Grabiński. Zapytany, czy tuż po śmierci Małgorzata Targowskiej-Grabińskiej nie obawiał się o życie żony, odpowiada: „Ja i moja żona byliśmy po tym zajściu najbezpieczniejszymi ludźmi w Polsce. Zamach na życie mojej żony byłby potwierdzeniem krążącej już teorii, że SB się po prostu pomyliła”.

Śmierć Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej do dziś budzi wiele emocji. Trudno wierzyć, że po 24 latach możliwe jest ustalenie sprawców, a może tylko jednego sprawcy o „mocnym, uprzejmym głosie”. Wierzy w to jednak prof. Jerzy Stępień. Uważa, że techniki kryminalistyczne na tyle posunęły się naprzód, że rozwikłanie tej sprawy po tak długim czasie jest możliwe. Dodaje, że gdyby tak się stało, spokój po wielu latach odzyskałaby matka Małgorzaty. Świadomość, że jej córka zginęła, ale uratowała życie komuś innemu, wreszcie pozwoliłaby jej pogodzić się z losem.

Śledztwo w latach 80. umarzano dwukrotnie, bo pierwsze umorzenie zaskarżył mąż zamordowanej. Aleksander Grabiński do dziś mieszka na Saskiej Kępie niedaleko miejsca, w którym została zabita jego żona. Broni osób bezprawnie wywłaszczonych z domów i nieruchomości już w czasie transformacji ustrojowej.

Obecnie sprawą śmierci Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej zajmuje się IPN. Jak mówi prokurator, naczelnik pionu śledczego, Bogusław Czerwiński, śledztwo należy do wyjątkowo skomplikowanych.

[i]Autor jest historykiem, dziennikarzem redakcji sportowej PR III Polskiego Radia[/i]

Małgorzata Targowska-Grabińska, tłumaczka literatury angielskiej, miała – wiele na to wskazuje – tragicznego pecha. Była kobietą subtelną, piękną i szczęśliwą. Ze swoim mężem na dobre poznała się podczas podróży do Indii. Jej przyszły mąż Aleksander Grabiński miał spore wątpliwości, czy zabrać ze sobą Małgorzatę. Był przekonany, że delikatna kobieta nie będzie w stanie znieść trudów kilkumiesięcznej wyprawy, z 300 dolarami w kieszeni.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
„Dziennik wyjścia”: Rzeczywistość i nierzeczywistość
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem