Przez uciskające uszy słuchawki można było usłyszeć V symfonię Beethovena, fragmenty Trylogii (pamiętam ucieczkę Skrzetuskiego ze Zbaraża) czy wiersze własne recytowane miodopłynnym głosem głównego spikera Tadeusza Bocheńskiego.
W końcu nowoczesność dotarła i na mój Nowy Zjazd. Poszliśmy z rodzicami wybierać prawdziwe radio. Jeżeli prawdziwe, to oczywiście Telefunken w pięknym salonie przy ulicy Foksal. Wybór ojca padł na superheterodynę Ambasador. Dźwięk aksamitny – magiczne oko. Najnowsze osiągnięcie techniki. Tylko mama cicho wzdychała: „O Boże, te dźwięki w moim mieszkaniu”. Zniknie już słuchawkowa cisza i intymność. Całe mieszkanie będzie pełne informacji, oper i sportu. Nie było telewizji, więc kibice w czasie mistrzostw świata w hokeju nastawiali Pragę i słuchali transmisji po czesku. Pamiętam określenie, które uznałem za czeskie, brzmiące fonetycznie: „krug za matinelu” – mam nadzieję, że jest to coś w rodzaju polskiego „krążek za bandą”. Ojciec nastawiał Mediolan z jego operami, a ja szukałem sportu. Pamiętam wspaniały mecz Polska – Brazylia (5:6) na mistrzostwach świata 1938 r. we Francji. Co Leonidas strzelił, to Wilimowski wyrównywał
– thriller.
W tym samym roku na radiowej agorze przemawiał „Obroną Sokratesa” Jaracz. Wstrząsająca kreacja.
Inna kreacja powstawała w odcinkach na stanowisku spikera, gdzie występował świetny zapomniany sprawozdawca Michał Frank, który relacjonował z flegmą angielskiego dżentelmena – żadnych: „Proszę państwa…, och!, ach!”. Spokojny opis sytuacji wywoływał napięcie większe od histerycznych amoków będących w modzie.
W modzie jest także słuchanie radia w samochodzie i w komórce. Nie robię ani tego, ani tego. Czasami uprzejmy taksówkarz funduje mi parę minut audycji, w której panowie i panie wyłącznie rozmawiają. Żadnej muzyki. Poza tym – cisza w eterze. Ale wróćmy do cudów.