Afryka, człowieku!

Mistrzostwa w RPA bywają torturą, ale trudno im się oprzeć. Irytują i zachwycają z taką samą siłą

Publikacja: 25.06.2010 11:08

Co tam plastikowe trąbki, dziwnie latająca piłka czy wymęczone gwiazdy. Największe utrapienie to monstrum tak wielkie, że zmieściłby się w nim Berlin z Madrytem i jeszcze zostałoby trochę miejsca. Ten potwór nigdy nie zasypia, choć lepiej nie pytać, co robi w nocy. Nigdy nie zostawi cię samego, nie zamilknie, dopadnie cię na światłach, żebyś uchylił szybę i dał pieniądze albo coś kupił. W Johannesburgu nawet w środku nocy autostrady są pełne, od świtu poboczami ciągną procesje ludzi szukających zajęcia, a tuż po południu pułapka pełna korków i spalin się domyka.

Od lat są w niej ci, których przyciągnęła tu z całej Afryki obietnica bogatszej przyszłości, a teraz też niemal wszyscy, których przyciągnął mundial. Zjechali do Johannesburga, bo tu wydawało się najłatwiej, najbliżej na mecze i treningi kilkunastu mieszkających w okolicy drużyn. Najoszczędniej – i najbezpieczniej, bo choć miasto ma złą sławę, to przynajmniej unika się dalekich podróży, a przed nimi też wszyscy ostrzegali.

Dziś widać, że Johannesburg nie był na taki mundial gotowy. Że bliskość jest złudna: rzadko jest czas na odwiedziny u drużyn, bo trzeba się zajmować walką o swoje na stadionie. O to, by na niego dotrzeć, a potem wrócić. By wytrzymać w biurze prasowym tłocznym jak pekińskie metro, ogrzewanym jedną dmuchawą na hektar powierzchni, w autobusach, w których czasami jest zimniej niż na zewnątrz, a kierowcy czekają na swoją zmianę zawinięci w koce. Zdobyć bilet na mecz, bo chętnych jest więcej niż wejściówek.

Przepustek na parking jest jeszcze mniej, więc jazda na stadion samochodem, najlepszym przyjacielem człowieka w RPA, odpada. Utknie gdzieś po drodze i potem trzeba będzie po niego iść nocą z duszą na ramieniu. System „zaparkuj i jedź autobusem” działa tylko pod warunkiem, że kierowcy znów nie zastrajkują. A strajkowali już raz bez ostrzeżenia.

Podstawą transportu są autobusy z akredytowanych przez FIFA hoteli na stadion. Ale jeśli mieszkasz poza takim hotelem, dobrego wyjścia nie masz. A i zatrzymując się w nim, lepiej zawsze sprawdzać, czy coś się właśnie nie zmieniło. Żeby się potem nie zdziwić, że autobus już nie jeździ co pół godziny, ale co godzinę, bo „za mało was przychodziło, a trzeba oszczędzać benzynę”.

Gdy już wszystko zawiedzie, zostaje taksówka, ale na zamówioną przez telefon czeka się pół godziny, a czasem wieczne nigdy. Wzięta z ulicy może kosztować fortunę. Drożej niż bilet lotniczy do Durbanu, o autobusach do każdego innego miasta mistrzostw nie wspominając. I nie mówiąc o tym, że podróż do odległego o 600 km miasta, z dojazdem na lotnisko, może trwać krócej niż wyprawa w godzinach szczytu na mecz w Johannesburgu. A na miejscu w Durbanie, i na innych stadionach, będzie czekać w kopercie z biletem przepustka do strefy wywiadów albo na konferencję prasową, której w Johannesburgu nie dostaniesz, choćbyś przyszedł dzień wcześniej i się oflagował.

Trzeba z tego johannesburskiego kotła uciec, żeby poczuć, jakie to są piękne mistrzostwa. W innych miastach na słowa: „To Afryka, człowieku”, kwitujące wszelkie problemy, odpowiada się uśmiechem, a nie rezygnacją. Nawet w Pretorii odległej od Johannesburga o kilkadziesiąt kilometrów, a całkiem innej.

W Durbanie, gdzie się wymykamy na mecze jak do sanatorium po balsam na wszystkie zmysły. Żeby sobie przypomnieć, że jest jeszcze taki świat, gdzie na stadion można od najważniejszych atrakcji miasta przejść piechotą. Żeby popatrzeć na turystów opalających się na trawnikach i plażach przy brzegu Oceanu Indyjskiego w tym samym czasie, gdy w najważniejszym mieście mundialu na pytanie o basen ludzie pukają się w czoło. Przecież jest zima. Johannesburg pędzi i walczy, Durban odpoczywa i gra w kasynie. A mistrzostwa są tu tak kameralne, że zdarzyło nam się słyszeć za plecami od pracowników lotniska: – O, wróciłeś!

Tutaj i w Kapsztadzie można nawet zobaczyć kibiców idących na stadion wesołą grupą, zatrzymujących się w lokalach wzdłuż drogi. Bo regułą tych mistrzostw jest, że idą razem tylko po ścieżkach wyznaczonych pod stadionem albo mijają się w samochodach. I to wszystko w kraju uczt przy grillu celebrowanych godzinami, piwa, cydru i wina.

Poza Johannesburgiem ma się siłę przymknąć oko na wszystko. Co z tego, że w Kapsztadzie ciągle leje, a autobusy obsługujące mistrzostwa są zorganizowane tak, że rozmijają się z potrzebami wszystkich, że w Rustenburgu można utknąć na długo, bo są tylko dwie drogi dojazdu na stadion, że w Nelspruit żółty drogowskaz FIFA prowadzący na stadion – ten z krzesełkami pomalowanymi w zebrę i dachem podtrzymywanym przez kilkanaście stalowych żyraf – pokazuje inny kierunek niż ten postawiony przez miejscowe władze i kibice co chwila zawracają z autostrady na przeciwny pas (– Ale o co pretensje, przecież to nie jest nasz znak – odpowiada nam miejscowy policjant), a w Durbanie specjalne połączenie autobusowe ze stadionu na lotnisko jest zawieszane akurat w dniu meczu i nikt nie wie dlaczego.

Ale gdy już do tych miast dotrzesz, będziesz mógł odetchnąć przestrzenią i zobaczyć trochę prawdziwej Afryki. Przejechać drogą do Rustenburga jak przez wielki ogród botaniczny, mając po jednej stronie wille z magnoliami, po drugiej zaś biedne domy i bose dzieci kopiące piłkę. Patrzeć na gaje cytrusowe wokół Nelspruit i znaki ostrzegające, że hipopotamy wchodzą na ulicę. Złościć się w drodze do Port Elizabeth, dlaczego w kraju autostrad po horyzont trzeba było akurat na czas mistrzostw rozkopać dwa z trzech głównych szlaków do miasta.

A potem, zjeżdżając górską drogą do miasta, zobaczyć zatokę, przy której stoi stadion, i zapomnieć o wszystkim. Przepuścić stado małp przebiegających przez autostradę i krowy pędzone w poprzek drogi. Pędzone profesjonalnie: po obu stronach szpaleru stoi trójkąt ostrzegawczy i człowiek z chorągiewką uprzedzający, że trzeba będzie poczekać.

Można nawet podczas takich wypraw zatęsknić za Johannesburgiem, który z oddali nie wygląda aż tak źle. Za ludźmi, którzy może nie są tak mili jak gdzie indziej, ale się starają. Jeden policjant będzie nieznośnym służbistą i nie puści ani kroku dalej, ale inny patrol wyprowadzi cię w środku nocy za sobą na dobrą drogę, gdy zabłądzisz bez GPS w złej dzielnicy. A że chwilę później zobaczysz swoich wybawców z wyciągniętymi karabinami, jak kontrolują zatrzymany na poboczu samochód, to już inna sprawa.

Z Kapsztadu, Durbanu, Polokwane najważniejszą zasadę tego mundialu widać lepiej, ale i w Johannesburgu można się do niej przekopać przez wszystkie przeszkody: Nie szukaj porządku i logiki, szukaj przyjemności. Wtedy wszędzie będziesz u siebie.

[i]-Paweł Wilkowicz z Johannesburga[/i]

Co tam plastikowe trąbki, dziwnie latająca piłka czy wymęczone gwiazdy. Największe utrapienie to monstrum tak wielkie, że zmieściłby się w nim Berlin z Madrytem i jeszcze zostałoby trochę miejsca. Ten potwór nigdy nie zasypia, choć lepiej nie pytać, co robi w nocy. Nigdy nie zostawi cię samego, nie zamilknie, dopadnie cię na światłach, żebyś uchylił szybę i dał pieniądze albo coś kupił. W Johannesburgu nawet w środku nocy autostrady są pełne, od świtu poboczami ciągną procesje ludzi szukających zajęcia, a tuż po południu pułapka pełna korków i spalin się domyka.

Od lat są w niej ci, których przyciągnęła tu z całej Afryki obietnica bogatszej przyszłości, a teraz też niemal wszyscy, których przyciągnął mundial. Zjechali do Johannesburga, bo tu wydawało się najłatwiej, najbliżej na mecze i treningi kilkunastu mieszkających w okolicy drużyn. Najoszczędniej – i najbezpieczniej, bo choć miasto ma złą sławę, to przynajmniej unika się dalekich podróży, a przed nimi też wszyscy ostrzegali.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał