Czasy się zmieniły. Kiedyś, by wyprowadzić ludzi na ulicę, trzeba było najpierw doprowadzić ich do ostateczności. Dziś wystarczy byle pretekst, by tłum sparaliżował centrum miasta. Niekoniecznie w sprawach wagi państwowej czy nawet bytowej. Inne są dziś bowiem motywacje, inny sposób ekspresji, bo wszystko zmieniły nowe narzędzia komunikacji. Odmienny od tradycyjnego jest dziś sposób uczestnictwa w kulturze, inaczej definiowane są autorytety. Tymczasem opis obyczajów, polityczny komentarz do wydarzeń, jakie dzieją się obecnie w przestrzeni publicznej, dokonywany jest po staremu.
Weźmy tłum na Krakowskim Przedmieściu. Ten z poniedziałku, 9 sierpnia. Według starej szkoły opisu – tłum założycielski, historyczny, otwierający nowy rozdział walki o świeckość państwa. Tłum, który powiedział „dość” bezradności władz wobec symbolicznej przemocy religijnych fanatyków. Wreszcie pokazała się Polska obywatelska, oświecona i wkurzona – wystarczyło przeczytać transparenty, posłuchać, co skandowano.
Ta ocena, kolportowana przez wielu postępowych publicystów, całkowicie rozmija się z rzeczywistością. Poniedziałkowy event nie był przedsięwzięciem z gatunku „na serio”, co zostało szybko wyłapane przez słynny radar Donalda Tuska. Było to raczej coś pośredniego między imprezą typu flash mob a juwenaliami. Flash mob (błyskawiczny tłum) jest jedną z ulubionych zabaw użytkowników sieci. Młodzi ludzie zwołują się na określoną godzinę by – na przykład – odbyć bitwę na poduszki albo skakać na jednej nodze. Tym razem zebrali się pod hasłem „Jest krzyż, jest impreza”. Śmiechom i zabawom nie było końca. Rozbawiony był także sam premier Donald Tusk, który Polaków porażonych erupcją bezmyślnych bluźnierstw i kpin z krzyża pouczył, że „czasami trzeba mieć odrobinę poczucia humoru i dystansu do samych siebie".
[srodtytul]Niezależni, bo nam nie zależy[/srodtytul]
Niewątpliwie mamy już do czynienia z zupełnie nowym wymiarem masowości. Sam fakt, że tłum z sieci może w ciągu kilku godzin znaleźć się na ulicy, bez skomplikowanych zabiegów organizacyjnych ,otwiera ogromne możliwości. Inaczej były one wykorzystywane pięć lat temu, gdy umarł Jan Paweł II, czy po 10 kwietnia 2010 r., inaczej w sierpniu. Różnica jest oczywista. W kwietniu zgromadzenia na Krakowskim Przedmieściu czy pod krakowską kurią wiązały się z potrzebą manifestowania konkretnych (różnych) postaw, od których kipiał Internet. W sierpniu to był już czysty happening. Prowokacyjny, bluźnierczy, obrazoburczy, ale pozbawiony ideologicznej podbudowy.
Paradoks polega na tym, że z jednej strony dziś takie zgromadzenie zwołać może każdy (nawet Dominik Taras), ale z drugiej jest ono całkowicie niesterowalne i ma urok kwiatu jednej nocy. Wczoraj ten pomysł chwycił, na jutro potrzebny jest już inny. Ten sam skład uczestników też już się pewnie nie powtórzy. Relacje w „błyskawicznym tłumie” są bowiem bardzo luźne, oparte na jednorazowym projekcie. Nawet jeśli nie polega on na oddawaniu pokłonów białemu misiowi na Krupówkach, a w tłumie padają hasła polityczne, to zawsze są one wzięte w solidny cudzysłów.