Propagowane jako „nowoczesne” parytety wyborcze dla kobiet nie są żadną miarą nowoczesności społeczeństwa, podobnie jak nowocześnie skrojony garnitur nie na każdym dobrze leży. Do 2005 roku 129 partii politycznych w 69 krajach adoptowało parytety płci na listach wyborczych. Ponad 100 krajów świata ma jakąś ich formę (konstytucyjne lub partyjne). Nepal rezerwuje 5 proc. miejsc w parlamencie, Paragwaj 20 proc., Kostaryka 40 proc., Francja 50 proc. Średnia światowa dla obecności kobiet w parlamencie wynosi 16,1 proc. Większość krajów decyduje się na 30-procentowy parytet płci za rekomendacją Narodów Zjednoczonych jako pułap wystarczająco efektywny dla wpływu kobiet na działanie parlamentu.
Prawdziwie nowoczesne, dojrzałe społeczeństwo nie potrzebuje animowania demokracji urzędniczą dyrektywą. O ile w rodzącej się demokracji Iraku konstytucja przewiduje rezerwację 25 proc. miejsc w legislaturze dla kobiet, o tyle w Ameryce kobiece organizacje pozarządowe, nie wprowadzając parytetów płci, wypracowały 24,3-proc. obecność kobiet w stanowych ciałach ustawodawczych i 16,8-proc. w Kongresie.
Występowanie zjawiska parytetu płci we władzy ustawodawczej uzależnione jest od charakteru systemu politycznego danego państwa i może być sprzeczne z zapisami konstytucyjnymi. W amerykańskiej tradycji politycznej, w której partie polityczne nie wprowadzają takiej dyscypliny wśród członków, jak to ma miejsce w Europie, wszelkie manipulacje parytetami (płci, rasy, pochodzenia) otrzymują natychmiast trudny do odparcia zarzut dyskryminacji odwróconej (reversed discrimination) i są uważnie śledzone na szczeblu stanowym.
Polskim feministkom niegdysiejszej awangardy nowego ładu, stojącym dziś samotnie za płotem stereotypów, pozostaje wmawianie działaczkom ruchu kobiet, że są feministkami, podpieranie się ich autorytetami i przekonywanie społeczeństwa, że potrzebuje parytetów płci, bo nie jest „nowoczesne”. To kolejny płot, za którym feministki przegrupowują się do nowego natarcia. Jak nawoływała Brigitta Dahl, była przewodnicząca szwedzkiego parlamentu, parytety to nie koniec. „Za partiami politycznymi powinny iść szkolnictwo, związki zawodowe i kościoły”. Napisanie na nowo podręczników szkolnych miała na celu już „drugofalowa” Dworkin, mówiąc np. o „Śpiącej Królewnie”: kobiety w męskim świecie są atrakcyjne tylko wtedy, gdy śpią.
Cel polskich feministek objawia skala wścieklizny, jaka owładnęła je i środowisko progresywne, po zgodnym z logiką, prawem i praktyką stwierdzeniu Elżbiety Radziszewskiej, że szkoły katolickie mają prawo nie zatrudniać homoseksualistów. Feministki nazywające Polskę „skansenem Europy”, a panią minister „uschniętym listkiem figowym”, ani się nie zająknęły, że nie dalej jak rok wcześniej w podobnej sprawie, podobne stanowisko, zajęła ówczesna minister spraw wewnętrznych Holandii, pani Guusje Ter Horst. Wystosowała ona wyjaśnienie do parlamentu, w którym stwierdziła, iż choć „generalnie homoseksualistów nie można pozbawić lub odmówić im zatrudnienia z uwagi na orientację seksualną, chrześcijańskie szkoły mają prawo odrzucić aplikację osoby homoseksualnej o pracę lub zwolnić nauczyciela, jeśli ich orientacja seksualna pozostaje w konflikcie z pryncypiami nauczania przyjętymi przez szkołę”. I co? O tym –cisza. O tamtym - wrzawa, bo pani minister miała być „nasza”, a tu raptem w skansenie hokus pokus jak z Updike’a.
Wniknięcie działaczek feministycznych do władzy ustawodawczej w Polsce da feministkom upragnioną trampolinę. Teraz, za tarczą autorytetów, zaatakujemy znienawidzony świat: wejdziemy do kościołów i szkół, gdzie Jasia i Małgosię w podręcznikach szkolnych zastąpi Zuzanna, która ma dwie mamusie. Uchwalimy obowiązkowe standardy nauczania, gdzie parytet płci obejmie Alę i Asa, zaś Bolka i Lolka zastąpią Tola i Lola. Do widzenia, Śpiąca Królewno, witaj Zosiu Traktorzystko, niezależna amazonko odmierzająca swoją nowoczesność skibami przeoranej ziemi...
Zaczniemy zmieniać tradycje, konstytucję i wychowywać społeczeństwo w duchu asymilacji rzekomo nowoczesnego świata skoków w bok, wolnego seksu i „świecy po godzinach”. Dorwiemy się wreszcie do tego łakomego wyborczego placka, jakim jest polskie konserwatywne społeczeństwo piętnowane codziennie w mediach swastyką moherowego beretu. Wtedy rządzić będzie się łatwo. Szary, zdezorientowany, pozbawiony kręgosłupa wiary i tradycji naród przeciwnikiem politycznym nie jest.
Dla większości amerykańskich kobiet walka o parytety płci jest dziś zagadnieniem minionej epoki. Po falach feministycznych uniesień kobiety osiągnęły życiową satysfakcję wypracowanym wspólnie z mężczyznami, naturalnie modyfikowanym status quo. Ich znaczna obecność na rynku pracy i wyższe wykształcenie nie przekładają się wcale na udział w życiu politycznym, który jest dla amerykańskich kobiet mniej istotny niż udział w życiu rodziny. Kobiety wiedzą najlepiej, że bycie gospodynią domową to trudne, szlachetne i odpowiedzialne zajęcie, zaś aby mieć władzę, wcale nie trzeba tupać nogą. Wystarczy być kobietą.
Wysiłki feministek zagrzewających kobiety do walki trafiają więc w Ameryce w próżnię. Nowoczesna amerykańska kobieta nie chce politykować, a zamiast bokserskich rękawic woli nosić seksowne szpilki. Woli kibicować dzieciom, jak grają w piłkę czy hokeja. Czasem, dla sportu, zakręci się na tancrurze. Potem pójdzie do kościoła. A ukochany mężczyzna jej życia (w podkoszulku) otworzy dla niej z wdzięcznością drzwi.
[i]Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA, publicystą, prezenterem i producentem telewizyjnym.
W Stanach Zjednoczonych mieszka od 1988 roku. [link=http://www.maxkolonko.com]www.maxkolonko.com[/link][/i]