W USA ruch kobiecy już zerwał z radykalnym feminizmem

Do widzenia, Śpiąca Królewno, witaj Zosiu Traktorzystko, niezależna amazonko odmierzająca swoją nowoczesność skibami przeoranej ziemi...

Publikacja: 02.10.2010 01:01

Manifestacja Ligi Kobiet na rzecz parytetów. Warszawa, wrzesień 2010

Manifestacja Ligi Kobiet na rzecz parytetów. Warszawa, wrzesień 2010

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

Dlaczego jest pan na okładce w podkoszulku? – zaatakowała mnie niegdyś jedna z feministek, wyskakując z zakamarków redakcji pewnego kolorowego pisma, kiedy spotkaliśmy się, by porozmawiać na temat mojej najnowszej książki. Odparłem, że trudno byłoby odkrywać Amerykę w garniturze, ale podejrzewam, że darowany jej egzemplarz z moim wizerunkiem w podkoszulku na okładce, pokazujący męskie ciało, musiał być potem – jak niewygodne voodoo – solidnie nakłuwany szpilką, bo po wywiadzie bolała mnie głowa przez miesiąc.

Polskie feministki, które jeszcze parę lat temu musiały sikać nienawiścią z ukrycia, dziś stoją przed bramami Sejmu. W ręku mają dwa klucze. Jeden to nowoczesność. Drugi to wyborcze parytety.

Jak pisał genialny Eric Hoffer w „Fanatyku” (The True Believer): „Żarliwa nienawiść może dać znaczenie i cel pustemu życiu. W ten sposób ludzie, których gnębi bezcelowość ich życia, mogą się odnaleźć, poświęcając się świętemu celowi, choć jednocześnie pielęgnując fanatyczny żal. Ruch masowy oferuje im niezliczone możliwości w obydwu kwestiach”.

Tym ruchem masowym jest dla feministek szlachetny i wspaniały ze wszech miar Ruch Kobiet, pociąg, którym wojujące feministki chcą się przewieźć na gapę. Liczą, że kobieta – maszynistka, być może przerzuci kiedyś po znajomości zwrotnicę, eliminując pielęgnowany przez feministki żal do społeczeństwa opartego na chrześcijańskim ładzie: instytucji małżeństwa i sanktuarium rodziny, kręgosłupie wiary i katechizmie moralności.

Penetracja władzy ustawodawczej w Polsce przez feministki, umożliwiona parytetami wyborczymi, pozwoli im wreszcie na polityczny hokus-pokus: rozprucie narodu od środka. Społeczne harakiri tym bardziej doskonałe, że rękojeść noża nosić będzie odciski palców narodu, nieświadomego dokonywanego na sobie samym morderstwa.

[ssrodtytul]Uprowadzony pociąg[/srodtytul]

Ruch Kobiet miał z początku charakter antyaborcyjny i powstawał przy współudziale mężczyn. 300 kobiet i 40 mężczyzn zebranych w kościele metodystów w Seneca Falls w lipcu 1848 roku pod przewodnictwem Jamesa Motta domagało się „równości kobiet, ale bez specjalnego traktowania", zaś Elizabeth Cady Stanton nazwała aborcję „wstrętną i degradującą zbrodnią”. W 1920 roku amerykańskie kobiety pod sztandarem Narodowej Partii Kobiet (NWP) wywalczyły XIX poprawkę do konstytucji dającą im prawo do głosowania.

Ale gdzieś w latach 60. ruch kobiet w Ameryce porzucił swoje moralne i chrześcijańskie dziedzictwo. Przejęty przez radykalizujące się feministki, stał się ruchem opartym na złości i niechęci. Owa niechęć koncentrowała się na instytucji małżeństwa jako fundamencie fenomenu chrześcijaństwa.

O ile Betty Friedan (Goldstein), współzałożycielka Narodowego Ruchu Kobiet (NOW,1966), pisała w „Mistyce kobiecości” o domostwie jako „obozie koncentracyjnym kobiety”, o tyle już jej uczennice, jak profesorka socjologii Uniwersytetu Chicago Marlene Dixon w 1969 roku, głosiły: instytucja małżeństwa to podstawowy wehikuł utrwalania opresji kobiety; Robin Morgan nazywa małżeństwo wprost „niewolniczą praktyką”, zaś Kate Millett, otwarta lesbijka, w „Polityce seksualnej” (1970) wypowiada małżeństwu wojnę. Trzy lata później Nancy Lehman i Helen Sullinger drukują Deklarację Feministek, ogłaszając małżeństwo narzędziem kontroli kobiety przez mężczyznę, dodając: „warunkiem koniecznym wyzwolenia kobiety jest zniszczenie instytucji małżeństwa”.

Wojujące feministki uwiodły jeszcze ciągle młode dziewczęta z kwiatami we włosach z pokolenia baby-boomu rebelią, bezceremonialnym buntem przeciwko status quo. Stały się przykładem nowoczesności dla wchodzących w życie, palących marlboro i czytających poezje bitników, wyemancypowanych kobiet w minispódniczkach. Feministki podrzuciły im „Manifesty radykalnych kobiet” (The Radical Women Manifesto), zachęcając, by porzuciły mini dla spodni, rodziny dla kariery i raz po raz skoczyły na głowę w objęcia nowoczesnego, wyzwolonego lesbijskiego seksu.

Kiedy 30 lat później Ruch Kobiet stanął na stacji 2000 roku, przebudzone ze snu Amerykanki oglądały za oknem inny kraj. O ile w 1970 roku 523 tys. kobiet wybierało życie w luźnym związku, o tyle w 2000 r. było ich aż 5,5 miliona. W prawie 30 proc. domów mieszkały single. O ile w 1960 roku 91proc. par posiadających dzieci pozostawało w związku małżeńskim, o tyle teraz już tylko 73 proc. Wolny seks był „in”, małżeństwo „out”. Pociąg został uprowadzony. Małżeństwo, rodzina, a wraz z nimi naród, zaczęły w Ameryce umierać.

[srodtytul]Bunt nowoczesnej kobiety[/srodtytul]

W 2000 r. wydanie wrześniowego numeru magazynu „George” (założonego przez Johna F. Kennedy’ego juniora) przyniosło wypowiedź supermodelki (i mamy) Cindy Crawford. „Nie lubię słowa »feministka« – powiedziała gwiazda – ma ono dla mnie taką negatywną konotację. To jakby nienawidzić mężczyzn. A ja chcę, by chłopak otwierał mi drzwi... lubię być traktowana jak kobieta. Nie chcę być żadną miarą traktowana na równi”.

Rok wcześniej ankiety CBS wykazały, że amerykańskie kobiety podzielają ten pogląd. O ile w 1992 r. 31 proc. uważało się za feministki, siedem lat później tylko 20 proc. mogło tak o sobie powiedzieć. Co więcej, trzy z czterech ankietowanych kobiet uznały słowo „feministka” za obraźliwe. Mimo że dziś 70 proc. Amerykanek popiera Ruch Kobiet, chcą się trzymać od feministek z daleka.

Symbolika feministek lansująca stereotyp kobiety nowoczesnej jako kobiety niezależnej (od czego?/kogo?), ubranej w biznesgarsonkę laski dźwigającej laptopa zamiast dziecka, uderzyła w nie same. Wczorajsze „nowoczesne” kobiety w minispódniczkach ruch feministyczny wypluł 30 lat później, pozostawiając je zgorzkniałe i osamotnione, rozczarowane obietnicą stylu życia, który zamiast być cool, pozostał... coolawy.

Virginia Haussegger, goniąca karierę gwiazda australijskiej telewizji ABC, napisała w swej książce rozczarowana: „Nie mam dzieci i jestem zła. Zła, że tak głupio przyjęłam słowo moich feministycznych idolek za wiarę. Zła, że byłam na tyle walnięta, żeby uwierzyć, że spełnienie kobiety przychodzi ze skórzaną biznesaktówką”.

Jak wykazały badania uniwersytetów Harvarda i Yale, które przeciekły do prasy w 1986 roku, kobiety wybierające karierę zamiast rodziny, kończąc 30 lat, miały tylko 20-proc. szansę znalezienia męża. W wieku 35 lat ich szanse malały do 5 procent, zaś po czterdziestce, jak pisał „Newsweek” w okładkowym materiale „Małżeńskie załamanie”: „kobieta miała większe szanse być zabita przez terrorystę niż wziąć ślub”. Tę pesymistyczną wizję skorygowano dziesięć lat później danymi ze spisu powszechnego ustawiającymi te szanse na procent 40.

Nowoczesne amerykańskie kobiety wybrały rodzinę zamiast kariery. Jak podawała organizacja poświęcona badaniom społecznym Roper, w 1985 r.

51 proc. Amerykanek przedkładało pracę nad dom, ale w 1991 roku już tylko 43 proc. Według „Money and the American Family” 81 proc. kobiet uważa małżeństwo za podstawę szczęśliwego życia. Reaganowska rewolucja zmniejszyła różnice między płacami kobiet i mężczyzn (do 71 centów z dolara), zaś rzekomo ciemiężący kobietę mężczyźni objęli ruch kobiet otwartym ramieniem. W 1997 r. Bill Clinton mianował Madeleine Albright pierwszą kobietą – sekretarzem stanu. W 2001 r. Hillary Clinton została pierwszą żoną prezydenta wybraną do Senatu. W 2005 r. prezydent Bush obsadził Murzynkę Condoleezzę Rice na stanowisku sekretarza stanu. W 2007 Nancy Pelosi została pierwszą przewodniczącą Izby Reprezentantów (trzecie stanowisko w państwie). W 2008 senator McCain po raz pierwszy w historii Partii Republikańskiej wybrał kobietę – Sarę Palin – na partnerkę w prezydenckim wyścigu.

Kobiety weszły, gdzie chciały: do biur, urzędów, męskich szkół, akademii wojskowych, wojska, Sądu Najwyższego, polityki, i zrobiły to wcale nie stricte politycznymi środkami. Jak podaje Biuro Danych Pracy, w rękach kobiet jest dziś 49,1 proc. wszystkich miejsc pracy, zaś z uwagi na recesję widoczną najbardziej w „męskich” sektorach do końca roku będzie w Ameryce więcej pracujących kobiet niż mężczyzn.

[srodtytul]Za płotem stereotypów[/srodtytul]

W powieści Johna Updike’a „Czarownice z Eastwick” trzy porzucone żony zamieniają się w czarownice. Kiedy pojawia się w ich życiu „magiczny” mężczyzna, kobiety tracą głowy, posuwając się w zazdrości do morderstwa jego nowo poślubionej żony.

[wyimek]Kobiety wiedzą najlepiej, że bycie gospodynią domową to trudne, szlachetne i odpowiedzialne zajęcie, zaś aby mieć władzę, wcale nie trzeba tupać nogą. Wystarczy być kobietą[/wyimek]

Bestseller Updike’a spotkał się z furią feministek za przedstawienie kobiety jako wiedźmy i postaci uzależnionej od mężczyzny. Teoria Updike’a, że kobieta bez mężczyzny to kobieta nieszczęśliwa, działa na feministki jak woda dolana do kwasu. Mężczyźni natomiast ze spokojem przyjmują stwierdzenie, że życie bez kobiety jest pozbawione sensu.

Dlaczego feministki reagują tak wściekle, żeby nie powiedzieć wojująco? Dlaczego feminizm musi być nachalny, jak świadek Jehowy pukający do drzwi w najmniej odpowiednim momencie? Już sam feminizm drugiej fali kąsał na lewo i prawo tak boleśnie, że alienował bazę społeczną kobiet, które wolały się z feministkami nie utożsamiać, preferując łagodniejszy w formie Ruch Kobiet. Dziś te pojęcia wcale tożsame nie są. Feministki zdają sobie sprawę, że tracą nad kobietami kontrolę, dlatego poza załapywaniem się na pociąg Ruchu Kobiet, ustawiają wokół siebie płot stereotypu.

Feministka jest samotna – stereotyp. Feministka nienawidzi mężczyzn – stereotyp. Feministka jest rozgoryczona – stereotyp. Feministka nienawidzi seksu, nosi krawat i spodnie – wielki stereotyp! Krzyczą dzisiejsze feministki zza płotu, w którym gołym okiem widać dziury.

Po pierwsze: co złego w stereotypowaniu rzeczywistości? Stereotyp pozwala nam (kobietom i mężczyznom) uporządkować skomplikowany świat. Cały Hollywood jedzie na stereotypach i jakoś nikt w kinie nie dławi się w okrzyku protestu popcornem. Stereotypujemy w sklepie, pytając o najlepszą pralkę, „bo wszyscy mówią, że Maytag dudni”. Stereotypujemy republikanów, mówiąc, że są bogaci i mają rodziny, oraz demokratów, mówiąc, że są biedniejsi i stanu wolnego. Stereotypują sprzedawcy, podchodząc do klientki w szpilkach szybciej niż do wampa w trampkach. Kobiety stereotypują, kiedy pytają mężczyzn o status pytaniem: czym się pan zajmuje? Stereotypują wreszcie same feministki, np. Magdalena Środa, pisząc tekst „Nasza historia jest historią mężczyzn” („Gazeta Wyborcza”, 24.06.2009).

Po drugie: feministka często jest samotna, zwykle rzeczywiście nienawidzi mężczyzn, bywa rozgoryczona w stosunku do życia, za które wini mężczyznę, często nienawidzi seksu i nierzadko nosi krawat i spodnie... Cóż, feminizm często przychodzi z wiekiem. Jest to sposób widzenia świata wynikający z dziedzictwa wychowania, modyfikowanego własnymi doświadczeniami, w których często główną rolę gra zwykły pech.

I tak jedna z guru „drugiej fali” Andrea Dworkin, która pisze w „Pornografii” (1981), że małżeństwo to instytucja, która ewoluowała od „gwałtu jako praktyki”, poślubiła w Holandii pewnego chama. Ów bił ją niemiłosiernie kijem od miotły, gwałcił, zmuszając do ucieczki i w efekcie – prostytucji. Tragedią zaś było dla niej aresztowanie po antywojennej demonstracji. Osadzona w więzieniu dla kobiet przeszła tam brutalny gwałt, po którym stosunek seksualny stał się dla niej bolesny. Te doświadczenia legły u podstaw książki „Stosunek” (1987), w której, jak pisze Dworkin, kontakt seksualny między mężczyzną a kobietą miałby być dla tej ostatniej kaźnią nieporównywalną nawet z okropnościami Auschwitz.

Feministka nienawidzi mężczyzn? Ależ skąd! Twierdzi jedynie (jak M. Środa), że „mężczyźni ciała nie mają”, co jest niewątpliwie ewolucją od feministek pokolenia baby-boom, które określały mężczyznę jako „biologiczny wybryk” – np. w manifeście SCUM (Towarzystwa Ćwiartowania Mężczyzn) autorstwa Valerie Solanas z roku 1968. Solanas, molestowana seksualnie przez ojca, kiedy dorosła, nagabywała Andy’ego Warhola, by produkował jej sztukę pt. „Prosto w dupę”, a kiedy ten odmówił, rąbnęła do niego z pistoletu w holu Fabryki na 47. ulicy, o mało nie zabijając nieszczęśnika na miejscu.

Czarownice z Warszawki redagują dziś rubryki internetowe Kobieta i... Mężczyzna? Skądże! Kobieta i Facet. A dlaczego nie – pytam – Baba i Facet? Albo wręcz po swojsku: Baba i Chłop? I o czymże to ten nasz polski chłop może tam poczytać? Artykuł: „Panowie! Jak wynika z obserwacji zwierząt (sic!), przystojni faceci mają mniejszą szansę na spłodzenie potomstwa”. Proszę wymienić zalety poligamii! – domaga się feministka portalu WP w wywiadzie z panią psycholog (ta, o zgrozo!, milczy) Dalej, dla męskiej higieny, sonda, w której polski chłop może sprawdzić, „czy (aby nie) jesteś jeszcze seksistą?”, oraz „Jedyna droga awansu” (zawodowego mężczyzny): „Szefowa prosiła, abyś po pracy został chwilkę dłużej (...) Czy pomyślałeś sobie: »Chciałbym zobaczyć jak ona robi świecę?« I zrobi!”.

Zupełnie jak w feminizmie lat 60. w Ameryce... ale polski feminizm 2010, tracąc bazę rozsądnych polskich kobiet, werbuje już wśród mężczyzn. Małżeństwo jest passe. Poligamia jest in, monogamia jest out. God bless Poland.

[srodtytul]Władza bez tupania[/srodtytul]

Propagowane jako „nowoczesne” parytety wyborcze dla kobiet nie są żadną miarą nowoczesności społeczeństwa, podobnie jak nowocześnie skrojony garnitur nie na każdym dobrze leży. Do 2005 roku 129 partii politycznych w 69 krajach adoptowało parytety płci na listach wyborczych. Ponad 100 krajów świata ma jakąś ich formę (konstytucyjne lub partyjne). Nepal rezerwuje 5 proc. miejsc w parlamencie, Paragwaj 20 proc., Kostaryka 40 proc., Francja 50 proc. Średnia światowa dla obecności kobiet w parlamencie wynosi 16,1 proc. Większość krajów decyduje się na 30-procentowy parytet płci za rekomendacją Narodów Zjednoczonych jako pułap wystarczająco efektywny dla wpływu kobiet na działanie parlamentu.

Prawdziwie nowoczesne, dojrzałe społeczeństwo nie potrzebuje animowania demokracji urzędniczą dyrektywą. O ile w rodzącej się demokracji Iraku konstytucja przewiduje rezerwację 25 proc. miejsc w legislaturze dla kobiet, o tyle w Ameryce kobiece organizacje pozarządowe, nie wprowadzając parytetów płci, wypracowały 24,3-proc. obecność kobiet w stanowych ciałach ustawodawczych i 16,8-proc. w Kongresie.

Występowanie zjawiska parytetu płci we władzy ustawodawczej uzależnione jest od charakteru systemu politycznego danego państwa i może być sprzeczne z zapisami konstytucyjnymi. W amerykańskiej tradycji politycznej, w której partie polityczne nie wprowadzają takiej dyscypliny wśród członków, jak to ma miejsce w Europie, wszelkie manipulacje parytetami (płci, rasy, pochodzenia) otrzymują natychmiast trudny do odparcia zarzut dyskryminacji odwróconej (reversed discrimination) i są uważnie śledzone na szczeblu stanowym.

Polskim feministkom niegdysiejszej awangardy nowego ładu, stojącym dziś samotnie za płotem stereotypów, pozostaje wmawianie działaczkom ruchu kobiet, że są feministkami, podpieranie się ich autorytetami i przekonywanie społeczeństwa, że potrzebuje parytetów płci, bo nie jest „nowoczesne”. To kolejny płot, za którym feministki przegrupowują się do nowego natarcia. Jak nawoływała Brigitta Dahl, była przewodnicząca szwedzkiego parlamentu, parytety to nie koniec. „Za partiami politycznymi powinny iść szkolnictwo, związki zawodowe i kościoły”. Napisanie na nowo podręczników szkolnych miała na celu już „drugofalowa” Dworkin, mówiąc np. o „Śpiącej Królewnie”: kobiety w męskim świecie są atrakcyjne tylko wtedy, gdy śpią.

Cel polskich feministek objawia skala wścieklizny, jaka owładnęła je i środowisko progresywne, po zgodnym z logiką, prawem i praktyką stwierdzeniu Elżbiety Radziszewskiej, że szkoły katolickie mają prawo nie zatrudniać homoseksualistów. Feministki nazywające Polskę „skansenem Europy”, a panią minister „uschniętym listkiem figowym”, ani się nie zająknęły, że nie dalej jak rok wcześniej w podobnej sprawie, podobne stanowisko, zajęła ówczesna minister spraw wewnętrznych Holandii, pani Guusje Ter Horst. Wystosowała ona wyjaśnienie do parlamentu, w którym stwierdziła, iż choć „generalnie homoseksualistów nie można pozbawić lub odmówić im zatrudnienia z uwagi na orientację seksualną, chrześcijańskie szkoły mają prawo odrzucić aplikację osoby homoseksualnej o pracę lub zwolnić nauczyciela, jeśli ich orientacja seksualna pozostaje w konflikcie z pryncypiami nauczania przyjętymi przez szkołę”. I co? O tym –cisza. O tamtym - wrzawa, bo pani minister miała być „nasza”, a tu raptem w skansenie hokus pokus jak z Updike’a.

Wniknięcie działaczek feministycznych do władzy ustawodawczej w Polsce da feministkom upragnioną trampolinę. Teraz, za tarczą autorytetów, zaatakujemy znienawidzony świat: wejdziemy do kościołów i szkół, gdzie Jasia i Małgosię w podręcznikach szkolnych zastąpi Zuzanna, która ma dwie mamusie. Uchwalimy obowiązkowe standardy nauczania, gdzie parytet płci obejmie Alę i Asa, zaś Bolka i Lolka zastąpią Tola i Lola. Do widzenia, Śpiąca Królewno, witaj Zosiu Traktorzystko, niezależna amazonko odmierzająca swoją nowoczesność skibami przeoranej ziemi...

Zaczniemy zmieniać tradycje, konstytucję i wychowywać społeczeństwo w duchu asymilacji rzekomo nowoczesnego świata skoków w bok, wolnego seksu i „świecy po godzinach”. Dorwiemy się wreszcie do tego łakomego wyborczego placka, jakim jest polskie konserwatywne społeczeństwo piętnowane codziennie w mediach swastyką moherowego beretu. Wtedy rządzić będzie się łatwo. Szary, zdezorientowany, pozbawiony kręgosłupa wiary i tradycji naród przeciwnikiem politycznym nie jest.

Dla większości amerykańskich kobiet walka o parytety płci jest dziś zagadnieniem minionej epoki. Po falach feministycznych uniesień kobiety osiągnęły życiową satysfakcję wypracowanym wspólnie z mężczyznami, naturalnie modyfikowanym status quo. Ich znaczna obecność na rynku pracy i wyższe wykształcenie nie przekładają się wcale na udział w życiu politycznym, który jest dla amerykańskich kobiet mniej istotny niż udział w życiu rodziny. Kobiety wiedzą najlepiej, że bycie gospodynią domową to trudne, szlachetne i odpowiedzialne zajęcie, zaś aby mieć władzę, wcale nie trzeba tupać nogą. Wystarczy być kobietą.

Wysiłki feministek zagrzewających kobiety do walki trafiają więc w Ameryce w próżnię. Nowoczesna amerykańska kobieta nie chce politykować, a zamiast bokserskich rękawic woli nosić seksowne szpilki. Woli kibicować dzieciom, jak grają w piłkę czy hokeja. Czasem, dla sportu, zakręci się na tancrurze. Potem pójdzie do kościoła. A ukochany mężczyzna jej życia (w podkoszulku) otworzy dla niej z wdzięcznością drzwi.

[i]Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA, publicystą, prezenterem i producentem telewizyjnym.

W Stanach Zjednoczonych mieszka od 1988 roku. [link=http://www.maxkolonko.com]www.maxkolonko.com[/link][/i]

Dlaczego jest pan na okładce w podkoszulku? – zaatakowała mnie niegdyś jedna z feministek, wyskakując z zakamarków redakcji pewnego kolorowego pisma, kiedy spotkaliśmy się, by porozmawiać na temat mojej najnowszej książki. Odparłem, że trudno byłoby odkrywać Amerykę w garniturze, ale podejrzewam, że darowany jej egzemplarz z moim wizerunkiem w podkoszulku na okładce, pokazujący męskie ciało, musiał być potem – jak niewygodne voodoo – solidnie nakłuwany szpilką, bo po wywiadzie bolała mnie głowa przez miesiąc.

Polskie feministki, które jeszcze parę lat temu musiały sikać nienawiścią z ukrycia, dziś stoją przed bramami Sejmu. W ręku mają dwa klucze. Jeden to nowoczesność. Drugi to wyborcze parytety.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy