Bo w piosence trzeba zostawić pewien margines swobody, luzu. Ta i tak jest dość jasna, prawda? Ale niektórzy chcą, bym mówił wprost. Kiedyś ksiądz – stary punkowiec – zaprosił mnie na spotkanie ze studentami. Opowiadam im o sobie, a tu wstaje jeden z nich i pyta: „Panie Muńku, a dlaczego nie głosi pan Chrystusa?”. On chciał, żebym ja to robił jednoznacznie, na poważnie.
[b]A ty nie możesz.[/b]
Nie będę nikomu pierdolił, jak ma żyć.
[b]Zawsze to powtarzasz.[/b]
Bo ja nie jestem moralistą, tylko, kurwa, Muńkiem! Nie znoszę tego schematu nawróconego grzesznika: nagrzeszył, chlał, pieprzył co popadnie, a teraz mówi: Nienawidzę tego! Nie chcę być taki, nawet jeśli trochę zazdroszczę takim chłopakom, jak Darek Malejonek czy Tomek Budzyński, którzy już wiedzą.
[b]Ty się strasznie krygujesz.[/b]
Dojrzałość polega również na tym, że człowiek zdaje sobie sprawę z własnych niedoskonałości, i nie mogę teraz zadeklarować na łamach „Rzeczpospolitej”, że stałem się dobry i będę grzeczny. A co ci mam powiedzieć: że jestem święty czy że jestem największym draniem? Myślę, że jestem wielowymiarowym człowiekiem i nie chodzi tu o żaden narcyzm, ale o to, że każdy z nas ma wiele kolorów. I ja też mam w sobie coś z drania, grzesznika i świętego, co może się wydawać chore.
[b]Co jest chore? Każdy jest grzesznikiem…[/b]
Chodziło mi raczej o świętego. Mam świadomość, że taki nie jestem, że jestem normalnym, ułomnym człowiekiem. Chrześcijanin powie, że grzesznym, niewierzący – że popełniającym błędy…
[b]A ty jakbyś powiedział?[/b]
Że jest we mnie i jedno, i drugie. Wiem, co jest dla mnie bardzo złe, wiem, co jest dobre, ale im bardziej poszukuję, im bardziej się zagłębiam w wiarę, tym bardziej wątpię. Mimo to ciągle szukam, ciągle się zmagam.
[b]Czytam, że się starzejesz, że przechodzisz kryzys wieku średniego.[/b]
Coś muszą w gazetach pisać.
[b]Obaj połowę życia mamy za sobą[/b].
To dotarło do mnie już dawno. Może ten kryzys polega na tym, że żegnam dziecko, chłopca, który jest we mnie? Tego małego Muńka, który narobił sporo szkód i który się pobawił, który kiedyś tam zapłakał. OK, kończymy, to już brzmi jak pismo psychologiczne... (śmiech)
[b]Twoja inteligencja przeszkadza w rozmowie. Zaraz włączasz samokontrolę.[/b]
Żegnanie się z tym wiecznym chłopcem bywa trudne i bolesne. To, że się zmieniamy fizycznie, że siwizna, parę kilo więcej to jedno, ale ten chłopak w tobie albo popłakuje, albo kusi, namawia: Zróbmy taki numer…
[b]Zmieńmy żonę na młodszą…[/b]
No jasne, setka pokus. Jest w tym mieście mnóstwo kobiet żądnych sławy i sukcesu, które czekają na takich starych zgredów jak my. Może dla prestiżu, a może dla wielkiej miłości do gazety „Gala” czy „Fakt”… Ale ja nikogo nie krytykuję, to nie moja sprawa, jak się tam ludziom układa.
[b]Sam masz tę samą żonę od lat.[/b]
Od 25 lat, mamy dwoje bardzo fajnych dzieci, kochamy się. Kiedy ją poznałem, byłem Panem Nikt: ani pieniędzy, ani sławy, nic, a ona – w porównaniu ze mną – była posażną panną. I sprawdziliśmy się przez ten czas w naprawdę mocnych historiach.
[b]Ale pewności, że nic się nie stanie, nie masz?[/b]
Widziałem tyle fantastycznych małżeństw, słyszałem tyle słów o miłości i nagle się to wszystko rozlatywało, że już naprawdę nie wiem. Może nas ratuje to, że jesteśmy przyjaciółmi, mamy podobne poglądy, czytamy podobne książki, oglądamy podobne filmy, że po tym, gdy minęła młodzieńcza adrenalina, jest coś jeszcze. Ale przecież może być tak, że nasz związek któregoś dnia padnie. Nie znasz dnia ani godziny, bracie, trzeba żyć z tą świadomością.
[b]W ramach propagowania wizerunku stetryczałego Muńka spytam, czy to prawda, że jeździsz na wakacje z rodzicami?[/b]
Byłem z nimi dopiero dwa razy: na Krecie i na Malcie, i było świetnie. To wielki przywilej, że rodzice, będąc po siedemdziesiątce, są jeszcze na chodzie i mogę ich gdzieś zabrać. Znajomi, którzy nie mają już rodziców, mocno mnie do tego zachęcają: „Stary, jeśli masz taką możliwość, to korzystaj, bo zobaczysz, jak to się zmienia”.
[b]I korzystasz.[/b]
Jadąc gdzieś na koncert na Śląsk czy do Krakowa, nie sposób nie przejechać przez Częstochowę, więc się zatrzymuję na obiad. To naturalna potrzeba.
[b]Obiadu?[/b]
Kontaktu.
[b]Odczuwasz ją od zawsze?[/b]
Był czas, że była ona mniejsza. Kiedy przyjechałem do Warszawy na studia, to było między nami chłodniej. Jak każdy młody chłopak byłem szczęśliwy, że zmieniłem środowisko, usamodzielniłem się. To się zmieniło dopiero w latach 90., kiedy się okazało, że moi rodzice są dumni z tego, co robię. I zaczęliśmy się trochę na nowo poznawać.
[b]Powiedziałeś kiedyś, że żałujesz piosenek o witaminie A, czyli amfetaminie, i witaminie K – kokainie.[/b]
Chyba jednak nie żałuję. Nie chciałbym dawać złego wzorca, nie chciałbym przecież, by ktoś przez moje piosenki wpadł w mocne dragi, ale musiałem to napisać, bo sam miałem kontakt z tego typu substancjami. W latach 90. królowało hedonistyczne i zabawowe podejście do tego.
[b]W tym roku wydałeś płytę solową, grzeczną, popową wręcz.[/b]
Jakieś siedem lat temu, w okolicach czterdziestki, pomyślałem, że muszę nagrać coś własnego, swojego, z Jankiem Benedkiem, z którym świetnie mi się pracowało, ale nagraliśmy razem w T.Love tylko dwie płyty. No i w dwa lata nagraliśmy „Muńka”.
W takich piosenkach, jak „Dzieje grzechu”, da się przemycić sporo o sobie, o ludzkich relacjach.
[b]To o tobie?[/b]
Jasne, o mnie też. Moja ostatnia solowa płyta jest takim spojrzeniem na świat z pozycji Zygmunta, nie małego Muńka, z którym się powoli żegnam.
[b]Żegnasz się?[/b]
Nie odrzucam tego, bo to przecież ja, taki byłem, ale człowiek dojrzewa, zmienia się.
[b]Ale ciągle może być muzykiem rockowym?[/b]
Czemu nie? W zeszłym roku byłem na koncercie B.B. Kinga – miał 84 lata i jak grał! My też będziemy grali swoje, do starości, jak starzy bluesmeni. I teraz to nie jest kwestia finansów czy jakichś profitów, ale to coś w rodzaju karmy. Kiedyś myślałem, że to przygoda, że to minie, teraz sądzę, że to raczej droga, że tak już zostanie. Pewnie więc będę jeździł i grał.
[b]Co?[/b]
Nowe płyty pewnie nie będą odkrywcze, ale chciałbym pokazać młodym trochę tradycji rock and rolla, która zaczyna się gdzieś od bluesa. Ta, nad którą pracujemy, a która pewnie ukaże się dopiero w 2012 roku, nazywa się roboczo „Old is gold” i będziemy sięgać tam do tradycji Chucka Berry'ego, Muddy Watersa, Johna Lee Hookera. Jasne, że nie jestem czarnym bluesmanem, ale Dylan czy Cash też z tego czerpali.
[b]I nie będziesz się bał zarzutów, że jesteś wtórny?[/b]
Mam poczucie artystycznego spełnienia. To, co mogłem zrobić z zespołem, chyba zrobiłem, teraz idę dalej swoją drogą. Spróbujemy to, o czym mówiłem, przełożyć na język T. Love, czyli czerpać z bluesa, ale ze swojskim, białym chłopakiem na wokalu. Kiedyś, jak byłem młodszy, myślałem, że fajnie byłoby zrobić światową karierę, posmakować jak to jest, ale gdy patrzę na to teraz, to myślę, że pewnie bym nie wyrobił. Jestem lokalny, tutejszy i jest mi z tym dobrze.
[b]I nie chciałbyś nic więcej?[/b]
Widzisz, bo dla mnie śpiewanie i granie jest bardzo ważne, ale nie jest jednak najważniejsze.
[b]A co jest?[/b]
Najważniejsze to znaleźć szczęście. Mnie przez lata się wydawało, że jestem szczęśliwy, bo szedłem do przodu jak czołg, osiągałem kolejne cele. Nie patrzyłem na to, że po drodze były jakieś szkody, bo też ludzie mieli większe i mi się jakoś udawało. Moje życie, jak każde tak zwane artystyczne życie, pełne jest zamętu. Nie mam pragnienia bycia farmerem, bobym nie wyrobił, ale pewnego spokoju. Zdarza mi się miewać chwile pełnej harmonii, zgody ze sobą. I nazwijmy to szczęściem.
[i]—rozmawiał Robert Mazurek[/i]