Lady Mistyfikacja

Gaga zaprowadzi pop do grobu. Nie jest jego nową królową, ale wdową w dogorywającym cyrku

Publikacja: 23.10.2010 01:01

Lady Mistyfikacja

Foto: ROL

Widziałam wszystkie jej teledyski, a mimo to nie potrafię zapamiętać twarzy – tej sterylnej maski, która nie mówi niczego. W dotychczasowej karierze Gagi uderza tylko jedno – nieobecność życia, pobladła martwota. Postać, która kręci teraz światem show-biznesu, jest nieprawdziwa – skonstruowana jak bohaterka gry komputerowej.

W tym alabastrowym manekinie i jego publicznych wystąpieniach nie ma odrobiny autentyczności. Został wymyślony, więc wolno mu wszystko. Nie dotyczą go ograniczenia, w szczególności moralne, etyczne i emocjonalne. Jak zdalnie sterowany robot może zdetonować każdą bombę – Lady Gaga niczego się nie boi, ponieważ nie istnieje.

Powstała z przemielonych resztek, odzyskanych z wcześniejszych etapów rozwoju popkultury. Jako swych mistrzów wymienia wszystkich: od Andy’ego Warhola, Bruce’a Springsteena i Davida Bowiego przez Madonnę i Britney Spears po Grace Jones i Alexandra McQueena. Powtarza, że jej celem jest tworzenie „nowego”. Media – ostatnio także przypominające bezosobowy twór, coraz bardziej zbliżony do wirującej pustki – chętnie podchwyciły tę deklarację i puściły w obieg. Powszechnie reprodukują opinię, że Gaga jest innowatorką muzyki rozrywkowej, lepszą wersją Madonny, oryginalną ikoną.

Urodzona w Nowym Jorku Stefani Joanne Angelina Germanotta, lat 24, rzeczywiście dobrze zna dorobek swoich poprzedników i ma talent kompozytorski, który jednak z premedytacją kryje za perwersyjno-rokokową fasadą. Wszystko, co do tej pory pokazała, było użyciem cudzych pomysłów, bezwzględnym recyklingiem, który jeszcze niedawno nazywano pospolitym złodziejstwem. Ale czasy się zmieniły, a wirtualnemu robotowi trudno zarzucać kradzież. Pożyczanie stało się fetyszem Gagi. Przebojowe piosenki i towarzysząca im oprawa to wyniesiona na piedestał tandeta – camp poddany gloryfikacji, uświęcony akceptacją najmłodszych odbiorców, którzy nie mają dość wiedzy, by przejrzeć trik. Nowe dzieci popu nie znają historii. Świat zwala im na głowę tyle atrakcji, że nie mają czasu wyobrazić sobie niczego poza „tu i teraz”.

Germanotta o tym wie, a jej avatar – Gaga – jest dostosowany do potrzeb widowni. To trójwymiarowe bóstwo złożone z milionów już kiedyś oglądanych pikseli. Została skondensowana ze wszystkiego, co było. Zgodnie z przewidywaniami Andy’ego Warhola nowy typ gwiazdy nie jest wyrazistą jednostką, ale kompilacją fragmentów, w których widz może dowolnie przebierać – jakiś element na pewno mu się spodoba. To już nie człowiek w roli idola, ale mozaikowa figura.

[srodtytul]Pop totalitarny[/srodtytul]

Gaga śpiewa piosenki pozbawione treści i charakterystycznej formy – nie da się o nich powiedzieć niczego sensownego. Można tylko żonglować pojęciami i przyklejać etykiety, ale tak dziwacznie opakowana pustka wymyka się opisowi. Zgłupiała nawet najwyższa, choć przestarzała instancja popu – MTV. Stacja nagrodziła ten sam teledysk „Alejandro” w dwóch rozłącznych kategoriach – dance i pop. Lady Gaga oferuje nic, a bierze wszystko.

Germanotta wymyśliła Gagę nie jako swój wizerunek, ale osobną postać, oddzieloną od realnego życia, co więcej – oderwaną od ciała. Powstaje paradoksalne wrażenie: wszechświat Gagi kręci się wokół fizyczności, ale nie tej biologicznej, tylko nieludzkiej i sztucznej. Taki zabieg zapewnia złudzenie nieśmiertelności, bo zaciera istnienie czasu. Projekt Gaga może przetrwać znacznie dłużej niż prognozowane przez Warhola 15 minut sławy. Gaga nie jest człowiekiem z krwi i kości, a jej ciało to jedynie giętki szkielet, na którym montowana jest rozbudowana stylizacja: krzykliwa, niedorzeczna, surrealistyczna, kiczowata i bulwersująca. Aspirująca do dzieła sztuki.

A twarz – lśniąca jak woskowa rzeźba i pozbawiona wyrazu – jest niczyja. Łatwo ją podmienić, wystarczy kliknięcie. Na teledyskach Germanotta często zasłania twarz – okularami, makijażem, specyficznymi konstrukcjami z pogranicza masek i ozdób. Ale nawet gdy ją odkrywa, przybliża do kamery i wypełnia cały kadr, pozostaje dziwnie niewidzialna – ani ładna, ani brzydka, sterylna i kamienna. Żadna igła nie wstrzyknie w nią botoksu.

Zdarza się, że po policzkach płyną łzy, a usta wyginają się w grymasie sygnalizującym cierpienie, ale pracą mięśni nie kierują uczucia, tylko scenariusz. Plastyczna maska porusza się, jakby modyfikował ją sztab grafików pod kierunkiem Jamesa Camerona. Każda piosenka, teledysk i występ Gagi jest poddany teatralizacji, radykalnie przerysowany, by zdusić ludzką wyobraźnię. Gaga reprezentuje pop totalitarny – chce mieć władzę nad wszystkimi aspektami twórczości i pragnieniami odbiorców (dlatego pisząc piosenkę, od razu planuje kostium, w którym ją zaśpiewa, i obmyśla wideoklip). Fantazja ludzi, ich nieprzewidywalne i zmieniające się potrzeby są dla niej groźne. Dlatego stara się je tłamsić, używając hiperformy. Stąd telefony i kraby zamiast kapeluszy, sukienki z płatów surowego mięsa i monstrualnie wysokie buty o geometrycznych kształtach. Stąd teledyski zaaranżowane jak laboratoryjne eksperymenty z udziałem tresowanych tancerzy i uproszczona kolorystyka ułatwiająca manipulację. Gaga, gdy się pojawia, musi zawłaszczyć wszystkie nasze zmysły. Jeśli choć jeden się wymknie, rozpozna oszustwo.

[srodtytul]Każdy jest diwą[/srodtytul]

Nienawidzę prawdy! – to jedno z jej ulubionych haseł. Gaga zwalcza szczerość i autentyczność. Uczy swoich fanów (o których mawia poufale „moje małe potworki” – jakby byli bezradnymi stworzeniami czekającymi na instrukcje) najbardziej dziś pożądanej umiejętności – autostylizacji. Jej doniosłość widać w galerii handlowej – wszechobecni nastoletni klienci sprawnie surfują między jedną marką a drugą, wybierając stroje. Są młodzi, ale doświadczeni. Szybko montują swój wizerunek z produkowanych masowo elementów. Przebrani od stóp do głów, czują się jednocześnie wyjątkowi i połączeni z systemem. W każdej chwili gotowi pozować do zdjęcia.

Gaga kieruje do nich zapewnienie: każdy może być supergwiazdą! To proste – spójrz na mnie. Wystarczy, że przestaniesz być sobą!

Przecież jeszcze kilka lat temu Gagi nie było, była tylko Germanotta – zwykła dziewczyna ze zwykłej rodziny, uczęszczająca do katolickiej szkoły razem z Paris Hilton. Nie doświadczyła w życiu niczego, co zbudowałoby wyrazistą biografię, tak potrzebną w minionym (można powiedzieć – analogowym) gwiazdozbiorze popu. Wtedy trzeba było mieć ciekawą historię – prawdziwą lub podkolorowaną, być kimś. Natomiast Gaga udowadnia, że najważniejsze to być nikim – cyfrowym wcieleniem bez historii. Pamiętajcie, moje małe potworki – przeszłości nie ma.

Obejrzeć jeden teledysk Gagi, a nawet fragment, to dość, by rozpoznać plastikowy terror – bezzapachowy, pedantycznie zaplanowany, pozbawiony spontaniczności. To wymyślony świat, zapakowany w przezroczystą folię. Zarządzany z premedytacją i bezduszny. „Tworzę elektroniczny pop bez ducha!” – wykrzykuje Gaga z dumą, jakby chciała wytrącić argument przeciwnikom i raz jeszcze zapewnić, że wszystko ma pod kontrolą. Bezradni recenzenci, uwiedzeni jej propagandą, ulegali – przechodzili od krytyki do niepewności i ostrożnego dystansu, wreszcie – jeden po drugim – składali pokłon wirtualnej władczyni popu, wystawiali jej certyfikat jakości.

Trzeba było naukowego autorytetu, żeby przerwać potop uwielbienia. Camille Paglia – medioznawca i profesor humanistyki z Filadelfii, napisała w „Sunday Times Magazine” tekst demaskujący Gagę jako aseksualną marionetkę. Do tej pory z dziwactwami Marilyna Mansona czy Madonny świat radził sobie poprzez zachowujących jako taką trzeźwość publicystów, ale Germanotta wypuściła na rynek arcytrudną mutację popowego wirusa. Paglia trafnie zdiagnozowała mechanizm, na którym Gaga zbija kapitał: w jej rozrywkowym teatrze seksualność wiąże się ze śmiercią. Paglia udowadnia, że Gaga jest odwróconą ikoną: przyciąga uwagę, czerpiąc z sadomasochistycznej, gejowskiej i transwestyckiej estetyki, epatując pornograficznymi i agresywnymi obrazami. Ale jest całkowicie pozbawiona seksapilu i zmysłowości.

W jej wideoklipach widać tancerzy w szpilkach, opiętych majtkach i skórzanych czapkach, obcisłych lateksowych kombinezonach i maskach, prężących się w jednoznacznych pozach. Ale równocześnie pojawia się mroczna symbolika śmierci: trucizny, plamy sztucznej krwi, trumna, seryjne zabójczynie, czerń, wyrwane serce. Erotyka zostaje zamordowana, pozostają kompulsywne gesty. Odruchowe pchnięcia bioder w rytmie dance.

[srodtytul]Anty-Madonna[/srodtytul]

Seksualne prowokacje szybko przywołały porównania do Madonny. Gaga bierze z jej dorobku garściami, ale więcej je różni, niż łączy. Madonna nie reżyserowała seksu – od początku była rozochoconą dziewczyną, która płonęła z pożądania. Chciała mężczyzn, sławy, pieniędzy, uwielbienia. Szukała dosłownego, seksualnego potwierdzenia swej wartości. Nie udawała erotycznych fascynacji – naprawdę robiła karierę przez łóżko. Od chłopaków, z którymi sypiała, uczyła się produkcji muzycznej, gry na instrumentach i reguł show-biznesu. Kolejne związki przeżywała publicznie – śluby i rozstania pokazywała całemu światu, o lesbijskich przygodach i erotycznych fantazjach opowiadała wszystkim, którzy chcieli słuchać. I właśnie dlatego, że się z niczym nie kryła, była wiarygodna. Germanotta wybrała odwrotną strategię: „Prawdziwa sława to stan, w którym wszyscy chcą o tobie wiedzieć wszystko, a nie wiedzą nic”. Jej życie prywatne jest tajemnicą, a właściwie wydaje się, że nie ma go wcale. Gwiazda zapewnia, że jest cnotliwa, a jej miłość to muzyka. Chwaliła się, że kiedyś nadużywała narkotyków, ale to się nie liczy. Wtedy jej nie znaliśmy – mówiąc wprost: nie widzieliśmy, jak ćpa (skrajnym przypadkiem wystawienia się na widok publiczny była Amy Winehouse, która nie miała kontroli nad sobą ani swą karierą). Gaga pokazuje tak wiele, że Germanotta nie musi zdradzać nic. Paparazzi są bezsilni, bo nikt nie chce wiedzieć, jak ta dziewczyna wygląda w dresie z kubkiem herbaty. Nie ma obrazków jej prywatności, bo nawet tam, gdzie inne sławy szukają intymności, ona urządza widowisko. Do siłowni jeździ wystrojona, a przy odprawie na lotnisku urządza konferencje prasowe. Podsuwa mediom zaprojektowane obrazy, by nie szukały prawdy.

Madonna sprzedawała swój życiorys i prywatność po kawałku, za wysoką cenę. Słono płaciła za tę decyzję: kiedy w 1992 r. wydała książkę „Erotica” z sadomasochistycznymi fotografiami, jej kariera nagle się załamała. Madonna, choć już znana z bulwersującej szczerości, tym razem posunęła się za daleko – zmiażdżyła ją fala krytyki. Germanotta nie podejmuje ryzyka, zamiast włazić do paszczy lwa, wysyła w zastępstwie Gagę. Niemal pornograficzny teledysk „Erotica” Madonny puszczano w MTV tylko późną nocą, a wszystkie klipy Gagi – nawet ostrzejsze i bardziej brutalne – teraz można oglądać w Internecie bez wyrzutów sumienia. Z przekonaniem, że to, co dzieje się na ekranie, jest na niby. Fałsz może być perwersyjny, prawda – nie.

Madonna chciała być supergwiazdą numer jeden, nie dzieliła się królewskim statusem. Wysyłała fanom jasny komunikat: na szczycie jestem tylko ja, wy możecie popatrzeć. Dotarła tam dzięki sprytowi, determinacji i ciężkiej pracy – pięła się coraz wyżej, bezwstydnie, na naszych oczach. Starała się zaskakiwać, wymyślać siebie na nowo – siebie, nie swoje alter ego. Jej życie i kariera biegły razem – pretensjonalne, efektowne, pełne sukcesów i wpadek. Teksty jej piosenek są jak osobiste notatki, pełne aluzji. Madonna kolejnymi scenicznymi wcieleniami ubarwia prywatną historię. Lubi podkreślać, skąd pochodzi – jej triumf wygląda spektakularnie właśnie w zderzeniu z przeszłością i upływem czasu.

Metody Germanotty mogą wydawać się bardziej zaawansowane i wyszukane, ale przewaga jest pozorna. Madonna wielokrotnie udowadniała, że potrafi przeskoczyć oczekiwania publiczności i samą siebie. A ponieważ jest żywą ikoną, jej przyszłości nie da się przewidzieć – być może czeka ją powolne wygaszenie kariery, kolejne operacje plastyczne i smutne próby powrotu na szczyt. Ale równie prawdopodobne, że znów dokona muzycznej reinwencji. Cokolwiek się zdarzy, na pewno będzie ciekawsze niż kolejny odcinek reżyserowanych przygód manekina.

Gaga jest – wbrew spektakularnym pozorom – nużąca i nijaka. Jedyny wehikuł jej popularności to oprawa graficzna. Ale publiczności wkrótce przestanie robić różnicę, czy diwa ma na głowie surowe mięso, czy szklany żyrandol. Zbiorowy szok ustąpi, a wtedy może być za późno. Nawet jeśli Germanotta zrobi wreszcie użytek ze swojego prawdziwego atutu – umiejętności muzycznych, ogłupiona publiczność może nie być nim zainteresowana. Gaga traktuje piosenki instrumentalnie, udowodniła już fanom, że muzyka jest jedynie ścieżką dźwiękową hedonistycznej, konsumpcyjnej masturbacji.

I zaraziła innych wykonawców. Beyonce Knowles, świetna wokalistka, dotąd przedstawiająca siebie jako spadkobierczynię soulowych mistrzyń – unowocześnioną Arethę Franklin i Tinę Turner – nagle zredukowała ofertę artystyczną do potrząsania pośladkami nad plastikowym karabinem maszynowym i śpiewania w refrenie: „Możesz mnie oglądać w swoim telefonie”. Całą jej historię i feministyczne ambicje szlag trafił. Syndrom Gagi udziela się także innym piosenkarkom: Rihannie, Kelis czy Katy Perry.

Camille Paglia postawiła tezę, że kariera Gagi to finałowy, agonalny akt rewolucji seksualnej. Nie tylko – Germanotta z zimną krwią wykańcza pop – jest jego krańcowym przetworzeniem. Zasysa skrawki muzyki, filmu, mody i wciąga je w otchłań. Kiedy skończy, zostanie tylko odrobina brokatu.

Widziałam wszystkie jej teledyski, a mimo to nie potrafię zapamiętać twarzy – tej sterylnej maski, która nie mówi niczego. W dotychczasowej karierze Gagi uderza tylko jedno – nieobecność życia, pobladła martwota. Postać, która kręci teraz światem show-biznesu, jest nieprawdziwa – skonstruowana jak bohaterka gry komputerowej.

W tym alabastrowym manekinie i jego publicznych wystąpieniach nie ma odrobiny autentyczności. Został wymyślony, więc wolno mu wszystko. Nie dotyczą go ograniczenia, w szczególności moralne, etyczne i emocjonalne. Jak zdalnie sterowany robot może zdetonować każdą bombę – Lady Gaga niczego się nie boi, ponieważ nie istnieje.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą