Tajna broń Białego Domu

Barack Obama stracił moc porywania tłumów. Przed wyborami do Kongresu marzenia o amerykańskim śnie stara się więc na nowo rozbudzić jego żona. Najpotężniejsza kobieta świata

Publikacja: 23.10.2010 01:01

Michelle Obama, aktorka Sarah Jessica Parker i żona wiceprezydenta Jill Biden podczas imprezy dla da

Michelle Obama, aktorka Sarah Jessica Parker i żona wiceprezydenta Jill Biden podczas imprezy dla darczyńców sztabu wyborczego demokratów w Nowym Jorku w miniony poniedziałek

Foto: AFP

Odliczając dni do wyborów, wielu demokratów mocno się głowi, co by tu jeszcze zrobić, aby głosujący przypadkiem nie kojarzyli ich z polityką nielubianego Baracka Obamy. Prezydent jest bowiem powszechnie obwiniany za kiepski stan gospodarki, niemal 10-procentowe bezrobocie i gigantyczny deficyt budżetowy.

Z tonącego okrętu, jak niektórzy komentatorzy określają obecnie Biały Dom, uciekło więc już wiele ważnych „szczurów”. Na długiej liście znaleźli się m.in. najważniejsi doradcy ekonomiczni Larry Summers i Christina Romer, dyrektor ds. budżetu Białego Domu Peter Orszag, a nawet szef kancelarii Baracka Obamy Rahm Emanuel. Z pracy w Białym Domu zrezygnował też na początku października doradca ds. bezpieczeństwa narodowego gen. James Jones, choć akurat ta rezygnacja mało kogo w Waszyngtonie mogła zaskoczyć. Bob Woodward w wydanej niedawno książce o „Wojnach Obamy” zdradził bowiem, że generał Jones o najbliższych współpracownikach prezydenta mówił, używając m.in. takich określeń, jak „politbiuro” czy „mafia”.

Pakować manatki może już też wielu demokratycznych kongresmenów. Z sondaży wynika bowiem, że ich partia może nie tylko przegrać z republikanami bitwę o kontrolę nad Izbą Reprezentantów, ale także zmniejszyć lub całkowicie stracić przewagę w Senacie.

Stratedzy demokratów zdają sobie sprawę, że z nieznanych szerzej przyczyn Barack Obama zatracił dawną moc wzniecania iskierek nadziei w oczach Amerykanów. W Białym Domu mieszka jednak ktoś, kto się nadal cieszy niespotykaną popularnością wśród milionów wyborców. By zminimalizować rozmiary klęski, demokraci sięgnęli więc właśnie po tę broń.

Według sondaży sposób wykonywania zadań pierwszej damy przez Michelle Obamę pozytywnie ocenia 65 proc. ankietowanych, a negatywnie 25 proc. Dla porównania, dobrą notę prezydentowi wystawia ostatnio mniej niż połowa Amerykanów, a Kongresowi ok. 21 proc. Komentatorzy nie mają wątpliwości: Barack nie przyciąga już takich tłumów jak kiedyś. Dwa lata temu na wiecu w Oregonie słuchało go 60 tysięcy osób, a 15 tysięcy stało na zewnątrz, bo nie było w stanie wejść do środka. W ostatnią środę na wiec prezydenta Obamy w tym samym stanie przyszło ok. 10 tysięcy osób.

Dlaczego Michelle stała się dużo bardziej popularna od Baracka? – Bo nie musi się zajmować kontrowersyjnymi problemami, takimi jak reforma zdrowia czy kwestie związane z nielegalną imigracją . Gdy w ramach akcji „Let’s Move” promuje walkę z otyłością dzieci, to łatwo jej zdobyć poparcie Amerykanów – tłumaczy „Rz” dr Myra Gutin, autorka książki „The President's Partner: The First Lady in the Twentieth Century” i wykładowca na Rider University w New Jersey. – Poza tym ludzie lubią jej styl i uważają, że jest jedną z nich. Sama Michelle dba zaś o wizerunek zwykłej, normalnej Amerykanki – dodaje dr Myra Gutin.

[srodtytul]Występ za milion dolarów[/srodtytul]

W połowie października małżonka prezydenta wyruszyła więc na polityczne tournee.

– Szczerze powiedziawszy, to nie jest coś, co robię bardzo często. Nie brałam udziału w kampanii od czasu, kiedy kilka lat temu wspierałam takiego wysokiego, chudego faceta o śmiesznym nazwisku – mówiła kilka dni temu Michelle Obama w Nowym Jorku. Jej obecność na przedwyborczym wiecu przyćmiła nie tylko drugą damę Ameryki Jill Biden, ale również znaną z „Seksu w wielkim mieście” Sarę Jessicę Parker. Aktywiści Partii Demokratycznej zebrali zaś tego dnia aż milion dolarów (ok. 2,9 mln złotych) na kampanię przedwyborczą. Prezydentowa stanowczo broniła też polityki swojego męża.

– Wiem, że mnóstwo ludzi wciąż cierpi, a dla wielu obiecywana zmiana nie nastąpiła wystarczająco szybko. Wierzcie mi, że nie następuje ona wystarczająco szybko również dla samego Baracka – przekonywała Michelle. – Wydostanie się z tego dołka zajmie nam o wiele więcej czasu, niż wielu z nas by chciało – podkreślała pierwsza dama, nawiązując do kryzysu gospodarczego. Wykorzystała jednak fakt, że wśród słuchaczy zgromadzonych w Saint James Theatre na Broadwayu dominowała płeć piękna, i podkreśliła, jak bardzo życie amerykańskich kobiet i dzieci ułatwi przeforsowana przez jej małżonka reforma zdrowia i zauważyła, że Barack Obama jako pierwszy prezydent w historii Stanów Zjednoczonych mianował już dwie kobiety na stanowisko sędziów Sądu Najwyższego.

– Nigdy nie chodziło nam tylko o umieszczenie w Białym Domu jednego człowieka. Zawsze chodziło o zbudowanie ruchu, który chce zmian i przetrwa dłużej niż jeden rok czy jedną kampanię przedwyborczą. Musimy dokończyć to, co zaczęliśmy – nawoływała Michelle, apelując o „odrodzenie amerykańskiego snu”. – Yes, we can! Yes, we can! – skandowały w odpowiedzi rozentuzjazmowane zwolenniczki demokratów, które za wejściówkę zapłaciły od 100 do 2500 dolarów.

Michelle Obama została też dobrze przyjęta przez wyborców w Wisconsin, Kolorado, Waszyngtonie i Kalifornii. Jak zauważył „Forbes”, wyborcy, którzy chcieli na żywo posłuchać jej przemówienia, musieli wpłacić na rzecz demokratycznego kandydata z Illinois 750 dolarów, a więc o 50 proc. więcej niż za wejście na podobny wiec, którego gospodarzem był Barack Obama. Nic więc dziwnego, że Biały Dom został zasypany prośbami od kandydatów Partii Demokratycznej, niemal błagających o wizytę pierwszej damy.

– Michelle Obama będzie przyciągać olbrzymie tłumy, ponieważ ludzie po prostu ją lubią i chcą ją zobaczyć. Poza tym podczas kampanii nie angażuje się w trudne tematy i nie atakuje opozycyjnych kandydatów. Zamiast tego mówi, jak dany demokrata może pomóc jej mężowi w przeprowadzeniu reform. Taka postawa zwiększa jeszcze jej popularność – tłumaczy „Rz” dr Myra Gutin.

Najbezpieczniejsze są historie rodzinne. – Moim najważniejszym obowiązkiem jako głównodowodzącej matki jest upewnienie się, że moje dziewczynki (12-letnia Malia i 9-letnia Sasha – red.) są szczęśliwe, zdrowe i dobrze przystosowują się do nowego życia – opowiada więc oklaskiwana na wiecach pierwsza dama, podkreślając, że jest świadoma trosk, jakie z powodu wysokiego bezrobocia mają amerykańskie matki i ich dzieci.

[srodtytul]Najpotężniejsza kobieta świata[/srodtytul]

Sztabowcy republikanów nie bardzo wiedzą, jak podejść do politycznej ofensywy Michelle. Nie reagując w ogóle, pozwalają jej bezstresowo zdobywać kolejne punkty. Przystępując do stanowczego ataku na tak popularną osobę, mogą jednak stracić jeszcze więcej. Przedstawiciele opozycji na razie delikatnie przypominają więc wyborcom, że w kryzysowych czasach, gdy wielu Amerykanów ledwie wiąże koniec z końcem, a prezydencka para tyle mówi o wyrzeczeniach i konieczności oszczędzania, Michelle Obama z córką Sashą spędzała wakacje w pięciogwiazdkowym kurorcie w Costa del Sol. Ceny za pokój sięgają tam 2500 dolarów za noc. W sierpniu komentatorzy prasy brukowej nie zostawili na pierwszej damie suchej nitki, określając prezydentową mianem współczesnej Marii Antoniny, rozrzutną ręką trwoniącej pieniądze na przyjemności, podczas gdy plebs klepał biedę.

Za kilka dni hiszpańskiej przyjemności prezydentowa zapłaciła wówczas – poza 75 tysiącami dolarów – chwilowym spadkiem poparcia wśród Amerykanów. Na nic się zdały tłumaczenia rzecznika Białego Domu, że pierwsza dama Ameryki poleciała do Europy, by pocieszyć przyjaciółkę, która niedawno straciła ojca. I że wszystkie wydatki zostały pokryte z prywatnych funduszy Obamów. „New York Daily News” podkreślał bowiem na przykład, że na transport i zakwaterowanie ok. 70 agentów Secret Service musieli się zrzucić zwykli podatnicy. Na szczęście dla Michelle – oraz demokratów – wyborcy szybko zapomnieli o wakacjach i jej notowania znowu wzrosły.

Do subtelnego jak na siebie ataku na prezydentową przystąpiła niedawno była kandydatka republikanów na wiceprezydenta USA Sarah Palin. Podczas przemówienia w San Jose w Kalifornii liderka Tea Party nawiązała do wystąpienia Michelle w Milwaukee w lutym 2008 roku. – Pierwszy raz w moim dorosłym życiu czuję się naprawdę dumna z mojego kraju – stwierdziła wówczas przyszła prezydentowa, podkreślając, że poczuła, iż Amerykanie znów mają nadzieję na lepszą przyszłość i są żądni zmian.

– Gdy słyszę o ludziach, którzy mówią lub mówili kiedyś, że nigdy nie byli dumni z Ameryki, zastanawiam się, czy oni nie spotkali wcześniej nikogo w mundurze? Ja mam łzy w oczach, gdy na lotnisku widzę młodego mężczyznę lub młodą kobietę w mundurze. Jestem dumna z tego, że jestem Amerykanką – przekonywała Sarah Palin zgromadzonych w San Jose konserwatystów, wykorzystując powszechnie obowiązujący w USA szacunek dla wojskowych.

Jednak to właśnie 46-letnią Michelle Obamę magazyn „Forbes” uznał niedawno za najbardziej wpływową kobietę świata. „Jacqueline Kennedy z dyplomem prawa Harvardu” – jak nazwali pierwszą damą autorzy rankingu – wyprzedziła Sarah Palin o 15 miejsc. Zdetronizowała też kanclerz Niemiec Angelę Merkel, która tytułem „najpotężniejszej” szczyciła się przez ostatnie cztery lata. Miejsca Obamie musiały też ustąpić szefowa koncernu Kraft Foods Irene Rosenfeld, autorka najsłynniejszego talk-show w Ameryce Oprah Winfrey, szefowa dyplomacji Hillary Clinton oraz przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Brytyjską królową Elżbietę II od amerykańskiej prezydentowej dzieli zaś 40 pozycji. Amerykańscy komentatorzy zwracają uwagę na ogromny awans żony prezydenta USA, która przed rokiem w rankingu najbardziej wpływowych kobiet zajmowała 40. miejsce.

– Z pewnością, biorąc pod uwagę stanowisko jej męża i jej wpływ na niego, Michelle Obama jest bardzo blisko władzy – mówi dr Myra Gutin. – Jeśli chodzi o rzeczywistą władzę? Oczywiście nie może wysłać żołnierzy na wojnę, ale z pewnością może pomóc w zdobyciu poparcia opinii publicznej, a kwestie, które porusza, zyskują uwagę bardzo wielu Amerykanów – dodaje autorka książki o pierwszych damach Ameryki.

Według „Forbesa” w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy Michelle udało się całkowicie odmienić wizerunek pierwszej damy. Magazyn zwrócił też uwagę m.in. na jej osiągnięcia w walce z otyłością u dzieci i promocji zdrowego żywienia wśród młodzieży. To pod jej wpływem firmy takie jak Coca-Cola czy Kellogg obiecały do 2012 roku zmniejszyć kaloryczność swoich produktów. Pierwsza dama zabiega też o rozwiązywanie problemów weteranów i ich rodzin.

[srodtytul]Dziewczynka, która nie bała się marzeń[/srodtytul]

Autorzy rankingu „Forbesa” zauważyli też, że żona prezydenta „stała się wzorem dla następnych pokoleń dziewcząt i kobiet na całym świecie”. I rzeczywiście Michelle Robinson Obama, pierwsza w historii Stanów Zjednoczonych Afroamerykanka, która została pierwszą damą, budzi duże zainteresowanie zarówno wśród dorosłych, jak i bardzo młodych Amerykanów. W księgarniach i bibliotekach można więc znaleźć ilustrowane albumy – przeznaczone dla dzieci w wieku od czterech do siedmiu lat – o „dziewczynce z Chicago, która nie bała się wielkich marzeń, a dzięki ciężkiej pracy wyrosła na niezwykłą kobietę”. Jak informuje autorka jednego z nich Deborah Hopkinson mała Michelle już w wieku czterech lat umiała czytać. Rodzice przyszłej pierwszej damy – którzy sami nigdy nie ukończyli college’u – wierzyli, że edukacja może odmienić życie ich dzieci, dlatego pozwalali im oglądać telewizję jedynie przez godzinę dziennie.

Amerykańskie dzieci dowiadują się też, że choć rodzice pierwszej damy mieszkali zaledwie w dwupokojowym mieszkaniu, to właśnie oni nauczyli Michelle, by marzyła o rzeczach wielkich. Ojciec – Frasera – który pracował w miejskiej przepompowni, zaszczepił w niej odwagę, a matka umiejętność zadawania pytań, wiarę w samą siebie, umiejętność wyciągania wniosków z porażek oraz samodzielnego myślenia. W albumie, utrzymanym w duchu propagandy sukcesu, kilkulatkowie przeczytają też, że szczególnie uzdolniona Michelle uczyła się tak pilnie, że przeskoczyła jedną klasę, a potem dostała się do prestiżowej szkoły średniej, do której musiała dojeżdżać trzy godziny dziennie. Po ukończeniu Princeton skończyła prawo na Harvardzie i zatrudniła się w kancelarii prawniczej w Chicago, gdzie poznała Baracka Obamę.

Album dla dzieci z oczywistych względów ogranicza wątek romansu do wizyty w galerii sztuki, kinie i lodziarni, a także do starego samochodu z dziurą w środku, w którym Barack woził Michelle po Chicago. „Przede wszystkim zdobył jej serce, dzieląc się swą wizją nadziei i zmiany” – dowiadują się mali obywatele USA.

W książkach dla dorosłych przeczytamy jednak, że młoda asystentka wcale nie życzyła sobie romansu z ambitnym prawnikiem. Nie chciała bowiem, by jakikolwiek mężczyzna odwracał jej uwagę od kariery. Poza tym – jak zauważa w jej biografii David Colbert – początkowo zdyskwalifikowała Baracka ze względu na „zbyt duży nos”. W końcu uległa i dała się zaprosić na randkę, ale jak napisał Obama w „The Audacity of Hope”, było to piekielnie trudne. Po trzech latach spotkań Michelle stanowczo naciskała na małżeństwo, a Barack tłumaczył, że przecież kawałek papieru tak naprawdę nic nie zmienia. Niewiele brakowało, by z tego powodu para się rozstała. Obama grzecznie się jednak oświadczył, a w październiku 1992 roku z ust prawnika o dziwnym imieniu padło sakramentalne „tak”.

[srodtytul]Piekło w Białym Domu?[/srodtytul]

20 stycznia 2009 roku Obamowie zostali pierwszą parą Ameryki. Gdy wprowadzali się do prezydenckiej rezydencji przy Pennsylvania Avenue, miliony Amerykanów porównywały ich do Kennedych: młodzi, inteligentni, atrakcyjni i eleganccy. Takiej pierwszej pary nie było jednak nigdy wcześniej w historii Stanów Zjednoczonych – zauważa Christopher Andersen, autor książki „Barack i Michelle. Portret amerykańskiego małżeństwa”. On – syn wyzwolonej Amerykanki i obdarzonego wielkim temperamentem Kenijczyka, który opuścił rodzinę, gdy Barack był jeszcze małym chłopcem. Wychowany na Hawajach i w Indonezji, a wykształcony na Columbii i Harvardzie. Ona – wychowana wśród chicagowskiej klasy robotniczej, była wdzięczna rodzicom za poświęcenia, które pozwoliły jej studiować w Princeton.

Michelle również jest dla Amerykanów ikoną mody – podobnie jak niegdyś Jackie Kennedy, która co jakiś czas trafia na okładki pism typu „Vogue”. Zamiast zatrudniać francuskiego szefa kuchni, żona Baracka Obamy zaczęła jednak rządy w Biały Domu od ogródka, w którym posadziła ekologiczne warzywa. – Jeśli chodzi o styl, to rzeczywiście Michelle przypomina Jacqueline Kennedy, ale moim zdaniem trafniejsze byłoby jej porównanie z Laurą Bush. Cechą obu jest ogromna popularność i projekty, które zyskały akceptację większości Amerykanów – przekonuje „Rz” dr Myra Gutin. Podkreśla jednak, że Michelle nigdy nie wejdzie na poziom Hillary Clinton, która za rządów swego męża forsowała reformę zdrowotną.

A może życie w Białym Domu zaczyna męczyć obecną pierwszą damę? We wrześniu europejskie media doniosły, że gdy małżonka Nicolasa Sarkozy’ego zapytała Obamę, jak jej się żyje w Białym Domu, Michelle odparła: „Nawet nie pytaj. To piekło. Nie mogę tego znieść”. Słowa te zdementowali jednak rzecznicy obu prezydentowych. – Tego typu anegdoty mogą rozpowszechniać ludzie, którzy nie lubią Michelle Obamy – przekonywał zaś analityk polityczny CBS News John Dickerson. – Nie wierzę, by Michelle rzeczywiście powiedziała coś takiego. Taki cytat jest kompletnie niezgodny z jej charakterem. Poza tym nie wydaje mi się nieszczęśliwa. Już przed przeprowadzką do Białego Domu wiedziała, że oznacza ona kompletny brak prywatności i tak rzeczywiście jest – zauważa Myra Gutin, podkreślając, że pierwsza para Ameryki wciąż sprawia wrażenie szczęśliwego małżeństwa.

A nawet jeśli coś było na rzeczy w „piekielnym” cytacie, to na los małżonki prezydenta USA narzekało już wiele pierwszych dam (m.in. Hillary Clinton). Laura Bush wielokrotnie podkreślała na przykład, że mąż obiecał jej kiedyś, że nie będzie musiała nigdy wygłaszać politycznych przemówień. Mimo to w latach 2002 – 2006 wspierała republikanów przed wyborami do Kongresu. – Gdy małżonek zajmuje się polityką, ty też jesteś w to włączona, czy tego chcesz, czy nie – żartowała Laura Bush. Wiele wskazuje na to, że podobnie uważa Michelle Obama. To, jak skuteczna okaże się w roli tajnej broni demokratów, okaże się już podczas wyborów 2 listopada.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy