Odliczając dni do wyborów, wielu demokratów mocno się głowi, co by tu jeszcze zrobić, aby głosujący przypadkiem nie kojarzyli ich z polityką nielubianego Baracka Obamy. Prezydent jest bowiem powszechnie obwiniany za kiepski stan gospodarki, niemal 10-procentowe bezrobocie i gigantyczny deficyt budżetowy.
Z tonącego okrętu, jak niektórzy komentatorzy określają obecnie Biały Dom, uciekło więc już wiele ważnych „szczurów”. Na długiej liście znaleźli się m.in. najważniejsi doradcy ekonomiczni Larry Summers i Christina Romer, dyrektor ds. budżetu Białego Domu Peter Orszag, a nawet szef kancelarii Baracka Obamy Rahm Emanuel. Z pracy w Białym Domu zrezygnował też na początku października doradca ds. bezpieczeństwa narodowego gen. James Jones, choć akurat ta rezygnacja mało kogo w Waszyngtonie mogła zaskoczyć. Bob Woodward w wydanej niedawno książce o „Wojnach Obamy” zdradził bowiem, że generał Jones o najbliższych współpracownikach prezydenta mówił, używając m.in. takich określeń, jak „politbiuro” czy „mafia”.
Pakować manatki może już też wielu demokratycznych kongresmenów. Z sondaży wynika bowiem, że ich partia może nie tylko przegrać z republikanami bitwę o kontrolę nad Izbą Reprezentantów, ale także zmniejszyć lub całkowicie stracić przewagę w Senacie.
Stratedzy demokratów zdają sobie sprawę, że z nieznanych szerzej przyczyn Barack Obama zatracił dawną moc wzniecania iskierek nadziei w oczach Amerykanów. W Białym Domu mieszka jednak ktoś, kto się nadal cieszy niespotykaną popularnością wśród milionów wyborców. By zminimalizować rozmiary klęski, demokraci sięgnęli więc właśnie po tę broń.
Według sondaży sposób wykonywania zadań pierwszej damy przez Michelle Obamę pozytywnie ocenia 65 proc. ankietowanych, a negatywnie 25 proc. Dla porównania, dobrą notę prezydentowi wystawia ostatnio mniej niż połowa Amerykanów, a Kongresowi ok. 21 proc. Komentatorzy nie mają wątpliwości: Barack nie przyciąga już takich tłumów jak kiedyś. Dwa lata temu na wiecu w Oregonie słuchało go 60 tysięcy osób, a 15 tysięcy stało na zewnątrz, bo nie było w stanie wejść do środka. W ostatnią środę na wiec prezydenta Obamy w tym samym stanie przyszło ok. 10 tysięcy osób.
Dlaczego Michelle stała się dużo bardziej popularna od Baracka? – Bo nie musi się zajmować kontrowersyjnymi problemami, takimi jak reforma zdrowia czy kwestie związane z nielegalną imigracją . Gdy w ramach akcji „Let’s Move” promuje walkę z otyłością dzieci, to łatwo jej zdobyć poparcie Amerykanów – tłumaczy „Rz” dr Myra Gutin, autorka książki „The President's Partner: The First Lady in the Twentieth Century” i wykładowca na Rider University w New Jersey. – Poza tym ludzie lubią jej styl i uważają, że jest jedną z nich. Sama Michelle dba zaś o wizerunek zwykłej, normalnej Amerykanki – dodaje dr Myra Gutin.