Mamy grać „Świętoszka”. Najpierw skromne przyjęcie. Patrzę – w kącie znajoma twarz. To poeta, Stanisław Ryszard D. Mój oficer polityczny z BIP KG AK. Tak, ten sam, który mnie opieprzył, że spytałem, czy wybuch powstania jest uzgodniony z bolszewikami. Dorobił się już majora – obok, we Włochach był zarząd Pol.-Wych. WP. Podchodzę do niego i dyskretnie mówię: „Panie poruczniku – jego stopień w AK – pamięta pan 1 sierpnia, odprawa na Noakowskiego 20?”. Zbladł, odciągnął mnie w kąt i szeptem pouczył: „Proszę pana, było, minęło, rozumiemy się?”. Oczywiście, że zrozumiałem dokładnie.
Charakteryzujemy się za kulisami. Dobiega z widowni gwar rozmów pacjentów, bo dla nich mamy grać. Władziula Grabowski, malując sobie jakieś różowe krechy, pokazuje na widownię i na nas – „Eeee, żadnej różnicy”. No, chyba miał rację.
Jeździłem też z Węgrzynem, który grał mojego ojca w „Ladacznicy”. W Radomiu przed przedstawieniem mnie poinstruował: „Wiesz, mogą być jakieś brawka na moje wejście, ty masz wtedy monolog – to przerwij i odczekaj”. „Oczywiście, mistrzu” – odpowiedziałem pokornie. Mówię monolog, słyszę skrzyp drzwi i… cisza. Żadnych braw. Ja nic nie mówię – pauza. Węgrzyn podchodzi i szczypie mnie boleśnie w ramię: „No…”. Wyładował całą złość za brak owacji. Po przedstawieniu mówi: „Chodź na wódkę do Wierzbickiego”. Była to słynna knajpa, do której nawet Wieniawa dojeżdżał na kaczkę. Idziemy – teraz to „Gospoda nr 7” – Węgrzyn zagląda i mówi: „To już nie to – było, minęło”. Ostro się upiliśmy.
Upłynęło pół wieku. Nudzę się jako poseł w Sejmie. Miałem wystąpić w sprawie zrabowanych w Polsce dzieł sztuki. Niezbyt podniecające. Wziąłem więc stosowny tom „Potopu”, znalazłem fragment, jak Szwedzi rabują Warszawę, i po prostu czytam z mównicy. Wysoka Izba wysłuchała z uwagą i obdarzyła mnie owacją. Większej nie miałem ani przy interwencji w sprawie Katynia, ani przy likwidacji cenzury. Po prostu Sienkiewicz stosownie użyty wzmocnił niesłychanie moją interpelację. Było to wtedy, kiedy wielka dama naszej sceny Nina A. nazywała mnie „dygnitarzem”. Jeden z niewielu moich sukcesów politycznych. Cóż, było, minęło
Telefon. „Tu Kancelaria Prezydenta Wałęsy”. No, myślę sobie, order murowany. „Tu minister X. Chciałem panu serdecznie podziękować za wczorajszy wieczór. Byliście z Kaliną czarujący. Oglądałem powtórkę »Lekarstwa na miłość«”. Było, minęło.
Na Miodowej zaczepia mnie pani w moim wieku. „O mój Boże, moja mama całe życie się w panu kochała. Umarła i zostawiła masę pańskich zdjęć, może bym je panu dała?”. Podziękowałem.