Szukamy grobów bohaterów

Kopernika odnaleźliśmy po przeszło czterech wiekach, majora Hubala szuka już trzecie pokolenie. Żywi szukają miejsc pochówku narodowych bohaterów, choć zmarłym do uznania ich wielkości grób nie jest potrzebny

Publikacja: 30.10.2010 01:01

Eksploracja w katedrze we Fromborku podczas poszukiwań szczątków Mikołaja Kopernika

Eksploracja w katedrze we Fromborku podczas poszukiwań szczątków Mikołaja Kopernika

Foto: EAST NEWS

Nie wiemy, czy był długi czy krótki. Cienki czy gruby. Posiwiały czy wyblakły. Ale przecież nie o to chodzi, by dzielić włos na czworo. Zwłaszcza włos, który po prawie 500 latach przyczynił się do identyfikacji doczesnych szczątków Mikołaja Kopernika.

Ostatni etap tej historii rozpoczął się we Fromborku w 2004 r., gdy biskup Jacek Jezierski, prepozyt tutejszej katedry, wystąpił z inicjatywą odnalezienia miejsca pochówku genialnego astronoma. Od 1802 r. szukali go już Polacy i Niemcy, a nawet Rosjanie. Bez skutku. Badacze, w tym prof. Jerzy Gąssowski, archeolog, byli sceptyczni. – Takie poszukiwania zwykle kończą się niepowodzeniem. Rozbudza się nadzieje, by potem odnaleźć szczątki nie tych, których się szukało. Uznałem jednak, że skoro jest takie zainteresowanie, w moim wieku i z moim doświadczeniem mogę sobie na to pozwolić – wspomina.

Punktem wyjścia były ustalenia olsztyńskiego historyka dr. Jerzego Sikorskiego, że do XVIII w. obowiązywała we Fromborku zasada oddawania kanonikom pod opiekę jednego z ołtarzy. Po śmierci właśnie pod nim byli chowani. Kopernik, kanonik w katedrze fromborskiej, opiekował się ołtarzem św. Andrzeja (dziś Świętego Krzyża). To tu zaczął poszukiwania zespół archeologów.

Dopiero po roku od rozpoczęcia prac w uszkodzonej trumnie archeologowie odkryli czaszkę 70-letniego mężczyzny. Tyle lat miał w chwili śmierci Kopernik. Rekonstrukcja twarzy, wykonana kilkoma różnymi metodami przez laboratoria kryminalistyczne, odpowiadała wizerunkowi astronoma pozostawionemu na portretach. Pewności, że to właśnie on, jednak nie było. Pobrane próbki DNA zaległy w szufladach. Cóż bowiem po nich, skoro nie ma materiału porównawczego? Poszukiwania grobu wuja astronoma zakończyły się niepowodzeniem.

[srodtytul]Dwa włosy od prawdy[/srodtytul]

I kiedy już się wydawało, że nauka musi ustąpić bezdusznemu prawu natury do czynienia ludzkich szczątków anonimowymi, jesienią 2006 r. prof. Gąssowski został zaproszony na dni polskie do szwedzkiej Uppsali. Zainspirowany pracami prowadzonymi w katedrze wygłosił odczyt o próbach identyfikacji grobu Kopernika za pomocą szczątków kości. Wysłuchał go uważnie prof. Goeran Henriksson, astronom. Znał wszystkie oryginalne księgi Kopernika – Szwedzi podczas potopu wywieźli księgozbiór astronoma, który do dziś znajduje się w zbiorach bibliotek Karolina Rediviva i Muzeum Gustavianum. Henriksson wpadł na pomysł, by DNA astronoma pobrać z odręcznie robionych notatek. Takie badanie zniszczyłoby zabytkowe księgi, więc zgody na to nie było. Jednak podczas uważnego kartkowania księgozbioru los się do badaczy uśmiechnął. W „Calendarium Romanum” Johannesa Stoefflera – kalendarzu, który przez 25 lat należał do Kopernika – znaleziono dziesięć włosów. Badania potwierdziły, że dwa z nich należały do osoby, której czaszkę odkryto pod ołtarzem Świętego Krzyża w katedrze fromborskiej. Chociaż część naukowców nadal wyraża co do tego wątpliwości, Mikołaj Kopernik został z dużym prawdopodobieństwem zidentyfikowany.

Żyjemy w czasach, gdy badania DNA są w stanie potwierdzić pokrewieństwo na podstawie kawałka paznokcia, kości czy włosa. Rekonstrukcję rysów twarzy można wykonać, dysponując jedynie fragmentem czaszki. Ludzkie zwłoki lokalizuje się za pomocą kamer termowizyjnych. Dzięki badaniom georadarowym można ustalić, w którym miejscu ziemia została naruszona podczas pochówku. Wydawać by się mogło, że potrzeba tylko uporu, czasu i pieniędzy, by wszystkie tajemnice historii stanęły przed nami otworem.

A jednak wciąż nie wiemy, gdzie spoczywają choćby wojewoda Sieciech czy król Bolesław Szczodry. Opierając się na przekazach historycznych, miejsca pochówku tego ostatniego poszukuje się w klasztorze. Ale w którym? Do wyboru są Tyniec, Ossiach w Karyntii lub Wilten w Tyrolu. Dlaczego Tyniec? Bo król był fundatorem klasztoru, a w średniowieczu powszechny był zwyczaj chowania władców w zbudowanych ich staraniem kościołach. W zapiskach zwraca uwagę fakt, że o śmierci Bolesława pisze się jako o śmierci króla. Wskazuje to, że mimo zabójstwa biskupa Stanisława w Polsce nie brakowało szacunku dla zmarłego władcy. Prawdopodobnie nie było więc przeszkód, by pochować go w kraju, najprawdopodobniej właśnie w Tyńcu.

Zofia Kozłowska-Budkowa, która prowadziła badania w benedyktyńskim opactwie, odkryła szczątki okutej trumny, jakich używano przy dłuższym transporcie zwłok. Sprawdzenia wymagają także inne hipotezy. Za opactwem węgierskim lub austriackim przemawiają relacje historyczne. Z relacji Galla Anonima wynika, że Bolesław podróżował po Węgrzech. O tym, że odbywał pielgrzymkę pokutną w zagranicznym klasztorze, informują jednak dopiero XV-wieczne źródła. Dziesięcioletnia pokuta miała się odbywać w klasztorze na granicy Węgier i Austrii. Jej końca pokutnik miał nie doczekać, w związku z tym pochowany miał być w miejscu ostatniego pobytu. Tradycja lokalizowała je u benedyktynów w Ossiach lub w Wilten w Tyrolu. W Ossiach jest nawet grób, a na kamiennej płycie napis: „Rex Boleslaus Polonie occisor sancti Stanislai Epi Cracoviensis” (Bolesław król Polski, zabójca świętego Stanisława, biskupa krakowskiego).

Być może jest to zabieg marketingowy średniowiecznych benedyktynów, którzy chcieli podnieść atrakcyjność klasztoru.

[srodtytul]Kwatera 238[/srodtytul]

Podstawową barierę przy poszukiwaniu grobów stanowi brak wiarygodnych świadectw historycznych mówiących o miejscach pochówku. W 2006 r. w gdańskiej bazylice Mariackiej archeologom i historykom udało się odnaleźć miejsce spoczynku admirała Arenda Dickmanna, dowódcy polskiej floty królewskiej podczas zwycięskiej bitwy morskiej pod Oliwą. Admirał był Holendrem osiadłym w Gdańsku, kapitanem i właścicielem statku. Zygmunt III Waza namówił go do udziału w wojnie przeciw Szwedom. 28 listopada 1627 r. dowodził okrętami, które pokonały Szwedów. Sam admirał zginął jednak od przypadkowego wystrzału. Jego pogrzeb – wyprawiony na koszt króla – był szczególnie wystawny. Uczestniczyła w nim kompania honorowa piechoty morskiej, królewscy komisarze, rada miasta. Dla większego efektu przed orszakiem pędzono zaś 33 pary powiązanych szwedzkich jeńców. Wiadomo, że pochówek odbył się w bazylice Mariackiej 4 grudnia 1627 r. Kiedy jednak gdańscy archeolodzy i historycy postanowili odszukać grób Dickmanna, napotkali poważne problemy. Pod katedrą – jedną z największych w Europie – spoczywa kilkanaście tysięcy osób. Podczas II wojny świątynia została w części zniszczona, wiele z ponad 500 płyt nagrobnych umieszczonych w posadzce zaginęło lub zostało przeniesionych w inne miejsca.

Archeolodzy mieli jednak szczęście – w archiwum miasta zachowały się księgi zgonów z XVII i XVIII w. Umieszczano w nich chronologicznie nazwiska zmarłych, datę ich śmierci, czasem kilka dodatkowych słów, oraz numer kwatery, w której zostali pochowani. W rejestrze kwater pod numerem 238 badacze znaleźli długi wpis dotyczący Dickmanna: „Arend (Ares?) Dickmann, lat 55, ten czcigodny mąż oddał życie za Ojczyznę, gdy w listopadzie odniósł ze swymi ludźmi zwycięstwo na morzu i pokonał Admirała”. W archiwum zachował się także barwny plan posadzki z 1730 r. z naniesionymi numerami kwater. Wynikało z niego, że kwatera 238 powinna się znajdować w północnej części kościoła, przy ołtarzu św. Jana.

Archeolodzy przystąpili do prac i dotarli do grobu Adelgundy Bollner, która według wpisów była ostatnią osobą pochowaną w kwaterze 238. Badacze odkopali także część kwatery od strony muru świątyni. Upewnili się, że zapisy w księdze pogrzebowej zgadzają się z kolejnością pochówków. – Na tym zakończyliśmy pracę, ponieważ trumny źle się zachowały. Dotarcie do ostatnich pochówków wiązałoby się ze zburzeniem ich historycznego układu – mówi Arkadiusz Koperkiewicz, archeolog z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Gdańskiego. Pozostała niepewność, czy admirał Dickmann zachował swoje miejsce w kwaterze – z grobów nieopłaconych po pewnym czasie szczątki usuwano. Jednak w takich wypadkach zwykle wykreślano zmarłego z księgi pogrzebowej, a admirał po dziś dzień w niej figuruje. Ostatecznie trzy lata temu w miejscu pochówku wmurowano ku jego czci pamiątkową tablicę.

[srodtytul]Kto spoczywa w sarkofagu?[/srodtytul]

Bywają jednak sytuacje, gdy na podstawie dokumentów wiemy, gdzie postać historyczna została pochowana, a jednak na niewiele się to zdaje. Burzliwe dzieje po miejscach pierwotnego pochówku nie zostawiły nawet śladów. Współczesna technika jest zaś bezwzględna dla legendarnych przekazów. W klasztorze świętokrzyskim na Łysej Górze w przeszklonej trumnie spoczywa ciało, które wycieczkom przedstawiane jest jako Jeremi Wiśniowiecki. Uwieczniony przez Sienkiewicza świetny dowódca, któremu sławę pogromcy Kozaków przyniosły zwycięstwa w czasie powstania Chmielnickiego pod Zbarażem i Beresteczkiem, zmarł 20 sierpnia 1651 r. w obozie wojskowym w Pawłoczy. Okoliczności jego śmierci były zagadkowe. Książę chorował tydzień, a jego współcześni za przyczynę zgonu uznali, że „z pragnienia ogórków zjadł, po tym miodu się napił, z czego żołądek zepsował i w gorączkę wpadł…”. Jednak jego żołnierze podejrzewali, że książę padł ofiarą otrucia arszenikiem. Żeby rozwiać ich wątpliwości, już w obozie przeprowadzono sekcję zwłok. Choć przyczyn śmierci nie udało się ustalić, odnotowano: „kiszki tak łojem oblane, jako u wieprza nie mogą być tłustsze, serce tak tłustość oblała, że szpilką nie było gdzie tknąć…”. Ten zapis okaże się później niezwykle istotny dla ustalenia tożsamości jego zwłok. Książę spoczął w Sokalu, jednak w obawie przed sprofanowaniem ciała przez Kozaków księżna Gryzelda trumnę męża przewiozła do klasztoru świętokrzyskiego i pochowała w grobowcu Oleśnickich. Przez kolejne stulecia klasztor przeszedł wiele: najazd Szwedów, łupienie przez rakoczan, w 1777 r. zaś pożar, podczas którego przyklasztorny kościół spłonął doszczętnie. Po odbudowie pełnił rolę ciężkiego więzienia.

Dopiero w 1936 r. budynki wróciły do Kościoła. Wraz z nimi zwłoki uznawane za doczesne szczątki Jeremiego Wiśniowieckiego. W 1980 r. naukowcy przeprowadzili ich badanie. Jakież było ich zdziwienie, gdy w trumnie, która nie była oryginalna, znaleźli ciało poprzykrywane fragmentami dość przypadkowych ubrań, w tym damskiego gorsetu. Nie ma wątpliwości: pochowanym jest mężczyzna, który zmarł w czasach Wiśniowieckiego. Jego wzrost zgadza się ze wzrostem bohatera, jednak wiek to ok. 50 – 55 lat, Jeremi Wiśniowiecki przeżył zaś zaledwie 39 wiosen. Poza tym na ciele badanego nie było śladu po tak barwnie opisanej sekcji. Na wszelki wypadek badań DNA zmumifikowanych zwłok nie przeprowadzono do dziś. Kim więc jest mężczyzna spoczywający w przeszklonym sarkofagu? I gdzie leży Jeremi Wiśniowiecki?

[srodtytul]Pogrzeb z wątpliwościami[/srodtytul]

W 2000 r. w Savannah odbył się uroczysty pogrzeb Kazimierza Pułaskiego. Generał zmarł 11 października 1779 r. na okręcie „Vasp” mającym go zabrać do szpitala w Charlestonie. Śmierć nastąpiła na skutek ran, które polski i amerykański bohater narodowy odniósł podczas próby zdobycia brytyjskiej twierdzy w Savannah. Dwa świadectwa mówią o tym, że ze względu na wysoką temperaturę i szybko postępujący rozkład ciało wrzucono do morza. Kapitan Paweł Bartalou napisał, że „był zmuszony, choć z bólem serca, złożyć do wodnego grobu szczątki swojego ukochanego wodza”. Jego relację potwierdzał wnuk opiekującego się Pułaskim lekarza. Trzecie świadectwo dotyczące okoliczności pochówku pochodzi z 1855 r., a więc spisane zostało 76 lat później. William P. Bowen, właściciel plantacji w Savannah, napisał, że jego babka i ciotka były świadkami pochówku generała na terenie posiadłości.

Domniemane szczątki generała przeniesiono pod pomnik poległych w Savannah. Do ekshumacji pod koniec lat 90. ubiegłego wieku przystąpił Edward Pinkowski, historyk polskiego pochodzenia mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Po odkopaniu skrzyni – która, o dziwo, znajdowała się we wskazanym miejscu – zobaczył na niej napis: „Brygadier general Casimir Pulaski”. By potwierdzić tożsamość zwłok, pobrano próbki DNA. Pierwsza próba – porównania ich ze szczątkami zmarłej ponad 100 lat temu kuzynki generała – zakończyła się fiaskiem. Drugi materiał porównawczy pobrano więc od żyjącego potomka Pułaskich. Te badania także nie dały jednoznacznych wyników. Do pracy zabrali się więc antropolodzy, odtwarzając na podstawie kości wygląd zmarłego. Z ich ustaleń wynika, że miał ok. 30 lat – tyle, ile Pułaski w chwili śmierci. Zgadza się wzrost, rysy twarzy, przebyte kontuzje – złamanie prawej ręki, wypukłość na czole powstała po urazie – Pułaski miał ranę głowy po potyczkach z wojskami carskimi. Znalezione i przebadane zwłoki pochowano z honorami, wątpliwości jednak pozostały. Dlaczego bowiem mieliby kłamać dwaj naoczni świadkowie, do tego żołnierze generała? Jak i dlaczego zwłoki trafiły na plantację w Savannah? Dlaczego nie zachowały się żadne dokumenty spisane bezpośrednio po pochówku, które by to potwierdzały?

[srodtytul]Gdzie leży bohater?[/srodtytul]

Mogłoby się wydawać, że im bliżej naszych czasów, tym historia łatwiejsza do odkrycia. Żywsza jest pamięć, większa szansa na to, że żyją świadkowie lub zachowały się dokumenty, a nawet zdjęcia czy filmy. Okazuje się, że to jednak mylne wrażenie. O ile bowiem w przypadku sławnych postaci sprzed wieków ślady pochówku zacierał czas, o tyle w czasie wojny i bezpośrednio po niej robili to sprawcy zbrodni.

Nad ranem 30 kwietnia 1940 r. we wsi Anielin niedaleko Opoczna Niemcy zabili Henryka Dobrzańskiego, legendarnego Hubala. Major po klęsce wrześniowej nie złożył broni i stojąc na cele grupy 300 partyzantów, dawał odpór w sumie 8 tys. niemieckich żołnierzy. Likwidacji oddziału Hubala Niemcy poświęcili nawet film, z którego zachowała się część zdjęć. W chwili śmierci Hubal miał przy sobie medalik, pióro i notatnik.

Ciało majora Niemcy wywieźli do Tomaszowa Mazowieckiego, w którym stacjonowała ich jednostka. Wszystko, co działo się później, jest tylko przypuszczeniem. Czy pochowali Dobrzańskiego na terenie jednostki? Gdzieś na pobliskim cmentarzu? Czy też bojąc się kultu majora wśród Polaków, wywieźli ciało do Niemiec?

Tuż po wojnie poszukiwania wszczęła siostra majora Leonia Papée, żona polskiego ambasadora przy Watykanie. To ona drogą prywatnych kontaktów otrzymała od Niemców zdjęcie grobu Hubala: brzozowy krzyż z napisem: „Hier liegt ein Held”, co znaczy „Tu leży bohater”. A także informację, że pochówek odbył się na terenie wojskowym. Wysłannicy Leoni Papee sprawdzili teren jednostki wojskowej w Tomaszowie Mazowieckim – bez rezultatu. Drugą próbę znalezienia grobu Henryka Dobrzańskiego podjął w latach 70. jego żołnierz Jan Sekulak ps. Dago. Na fali polsko-niemieckiego pojednania nawiązał kontakty z żołnierzami 372. dywizji Wehrmachtu, która rozbiła partyzancki oddział. Niemiecki oficer o nazwisku Schreihage twierdził, że zna miejsce pochówku Hubala, jednak jego wskazówki nie naprowadziły poszukiwaczy na żaden ślad. Schreihage niepowodzenie tłumaczył tym, że grób majora mógł się stać elementem rozgrywki między Wehrmachtem i Abwehrą. Abwehra mogła wykopać ciało i pochować je w innym miejscu. Po co jednak miałaby sobie zadawać tyle trudu?

Schreihage podał jednak kontakt do oficera Abwehry, Ukraińca nazwiskiem Gałuszko vel Gallen, który był świadkiem oględzin zwłok majora Dobrzań-skiego. W 1987 r. wnuk majora Henryk Sobierajski napisał do Gallena z prośbą o zwrot medalika Dobrzańskiego. Medalik bez słowa komentarza odesłała Zofia Gallen, żona nieżyjącego już oficera. Nie odpowiedziała już jednak potem na żadną korespondencję. W latach 90. z rewelacjami w sprawie grobu majora Dobrzańskiego wystąpił kapitan LWP, który przez wiele lat służył w jednostce w Tomaszowie Mazowieckim. Twierdził, że podczas ćwiczeń wojskowych żołnierze przez przypadek wykopali zwłoki oficera leżącego na kożuchu. Zwłoki miały zostać szybko zabrane przez oficera WSI, który nakazał żołnierzom milczenie w tej sprawie.

Ostatnie poszukiwania prowadzą śladem słów Stefana Szaflika, kiedyś mieszkańca Wąsosza k. Popowa. Tutejszy proboszcz był pochodzenia niemieckiego, naprzeciw plebanii znajdował się zaś ogród, a zaraz obok komisariat policji. Niemcy czuli się tu swobodnie. Starsi mieszkańcy pamiętali o tajemniczym pochówku podczas wojny, gdy Niemcy w maju 1940 r. pochowali kogoś za zgodą ówczesnego proboszcza. W latach 50., podczas elektryfikacji wsi, przy plebanii natrafiono na grób. Zwłoki w tajemnicy przeniesiono potem na cmentarz parafialny. – Poza tym nasz proboszcz z przekazów wiedział, że tu jest pochowany „żołnierz o dobrym nazwisku” – mówi Bolesław Świtała, wójt Popowa.

W poszukiwania grobu Hubala zaangażowali się mieszkańcy Wąsosza i Urząd Wojewódzki w Katowicach. Jedna z mieszkanek wioski wskazała miejsce, w którym jej zdaniem w latach 50. pochowano zwłoki żołnierza. W 2008 r. na starym cmentarzu przeprowadzono ekshumację. Zamiast majora Henryka Dobrzańskiego odkopano jednak zwłoki ok. 100-letniej kobiety. – Nie zniechęcamy się, nadzieja umiera ostatnia – twierdzi wójt Świtała i nie ukrywa, że ma żal do ówczesnego proboszcza, że nie pozostawił po tym pochówku żadnych śladów. Obecny proboszcz w poszukiwaniu dokumentów przeszukuje zakamarki kościelnej wieży.

[srodtytul]Grobu nie ma, pamięć pozostała[/srodtytul]

Jeszcze trudniej jest ustalić miejsca pochówku ofiar zbrodni komunistycznych. Brak jakiejkolwiek dokumentacji w sprawie pochówku „wrogów ludu”, których skazano nie tylko na śmierć, ale i na wymazanie ze zbiorowej pamięci. O ostatnich chwilach Józefa Kurasia „Ognia”, dowódcy działającego na Podhalu zgrupowania partyzanckiego „Błyskawica”, wiemy sporo. Legendarny dowódca, kiedy w Ostrowsku został otoczony przez 100-osobowy oddział KBW, uznał, że nie ma szansy wydostać się z zasadzki. Strzelił sobie w głowę. Nieprzytomnego, z otwartą raną, żołnierze KBW zrzucili jeszcze ze schodów. Dopiero ich dowódca – uznając, że pojmanie żywego Kurasia da większy efekt propagandowy – nakazał przewiezienie go do szpitala w Nowym Targu. Tam „Ogień” zmarł po północy 22 lutego 1947 r. Jego ciało przewieziono potem do Krakowa, gdzie przez cały dzień miało być wystawione na dziedzińcu WUBP. W tym miejscu ślad po Kurasiu się urywa.

W 2004 r. krakowska dziennikarka Grażyna Starzak przeprowadziła własne śledztwo. Stanisław Wałach, wieloletni szef WUBP w Krakowie, miał w 1986 r. opowiadać, że zwłoki „Ognia” przekazano krakowskiej Klinice Akademii Medycznej jako zwłoki nieznanego człowieka.

Mimo starań Instytutu Pamięci Narodowej nie udało się także odnaleźć śladów po Mieczysławie Wądolnym „Mścicielu”, dowódcy oddziału „Burza”, a także po działającym na Wielkopolsce Eugeniuszu Kokolskim „Groźnym”. „Groźny”, podobnie jak Józef Kuraś, wpadł w zasadzkę zdradzony przez jednego ze swoich żołnierzy. On także, nie widząc drogi ratunku, postrzelił się śmiertelnie i przez kilka godzin umierał w siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa. Wśród mieszkańców Turka przetrwały dwie wersje dotyczące losów jego zwłok. Pierwsza mówi o tym, że UB wywiozło je na śmietnik. Druga – że obciążone kamieniami wrzucono do Warty. Żadnej z nich nie udało się dotychczas potwierdzić.

Wciąż jednak jest szansa, że kiedyś poznamy miejsce pochówku Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, dowódcy liczącego ponad 3,5 tys. żołnierzy Konspiracyjnego Wojska Polskiego, którego oddziały walczyły w okolicach Piotrkowa i Radomska. „Warszyca” aresztowano w czerwcu 1946 r. Wraz z pięcioma żołnierzami swego sztabu został skazany na śmierć. Wiadomo, że wyrok wykonano w Łodzi na Brusie – terenie należącym do jednostki wojskowej. Z zeznań prokuratora, który towarzyszył pochówkowi, wynikało, że ze Stanisławem Sojczyńskim pochowano wówczas osiem osób – członków jego sztabu – i dwie inne osoby rozstrzelane tej nocy. Podczas przesłuchania przez IPN prokurator zeznał, że ich ciała zakopano pod małą brzozą. Tyle tylko był w stanie sobie przypomnieć.

Gdy władze Łodzi zaplanowały budowę na Brusie kompleksu sportowego, do urzędu zaczęli dzwonić czytelnicy z informacjami, że w tym miejscu po wojnie władze urządziły cmentarz dla przeciwników reżimu. Władze Łodzi zadecydowały o pracach archeologicznych. W ich wyniku najpierw natrafiono na grób 25 osób – z listopada 1939 r., potem na mogiłę kolejnych czterech osób – tym razem ofiar zbrodni komunistycznych. Ich szczątki rok temu trafiły do zakładu medycyny sądowej Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Na wyniki badania czekamy.

Wiemy już, że nie będzie dalszego poszukiwania grobu i ekshumacji Augusta Fieldorfa „Nila”. Ponad rok temu, gdy na ekrany wchodził film o generale, rozeszła się informacja, że IPN zamierza odnaleźć i ponownie pochować jego szczątki. Wiadomo, że Fieldorf został pochowany na Powązkach. A razem z nim także inni zamordowani w więzieniu na Rakowieckiej. Dzięki dokumentom można w miarę dokładnie określić teren. Jednak na nim są inne pochówki, między innymi pułkowników ludowego Wojska Polskiego. Konieczna byłaby ekshumacja licznych zwłok, na co zgody nie ma. Jacek Pawłowicz, historyk z IPN, podsumowuje: – Rozbudzono nadzieję rodzin i to jest nikczemne.

Nie wiemy, czy był długi czy krótki. Cienki czy gruby. Posiwiały czy wyblakły. Ale przecież nie o to chodzi, by dzielić włos na czworo. Zwłaszcza włos, który po prawie 500 latach przyczynił się do identyfikacji doczesnych szczątków Mikołaja Kopernika.

Ostatni etap tej historii rozpoczął się we Fromborku w 2004 r., gdy biskup Jacek Jezierski, prepozyt tutejszej katedry, wystąpił z inicjatywą odnalezienia miejsca pochówku genialnego astronoma. Od 1802 r. szukali go już Polacy i Niemcy, a nawet Rosjanie. Bez skutku. Badacze, w tym prof. Jerzy Gąssowski, archeolog, byli sceptyczni. – Takie poszukiwania zwykle kończą się niepowodzeniem. Rozbudza się nadzieje, by potem odnaleźć szczątki nie tych, których się szukało. Uznałem jednak, że skoro jest takie zainteresowanie, w moim wieku i z moim doświadczeniem mogę sobie na to pozwolić – wspomina.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą