[srodtytul]Nauka intencjonalna[/srodtytul]
Można postawić pytanie, dlaczego Gross i wspierający go naukowcy z takim uporem próbują udowodnić, że w procederze szmalcownictwa czy mordowania Żydów brali udział przedstawiciele polskich elit? Chyba dlatego, że wtedy można łatwiej przenieść odpowiedzialność za te czyny z poszczególnych osób na społeczeństwo. Wygląda to na nadużycie intencjonalne, ale nie można tu wykluczyć dość specyficznego postrzegania Polaków. Ładnie zademonstrowała go w „Kropce nad i” wspomniana prof. Engelking-Boni (9.02.2011 r.). Na pytanie dotyczące różnicy pomiędzy sytuacją żydowskich uciekinierów na wsi i w mieście, odpowiedziała: „w mieście nie było tylu mordów, bo to nie było takie proste, nie było co zrobić z ciałem”.
Tak więc Polacy nie mordowali Żydów w mieście głównie dlatego, że mieliby problem, gdzie ich potem zakopać. Nie ma co się oburzać, bo chyba to w tym środowisku poglądy typowe. We wstępie do „Złotych żniw”, opisując generalną postawę Polaków do Holokaustu, Grabowski, wspierając odkrycia Grossa, uważa, że dzieliła się ona na dwie zasadnicze postawy w takiej oto kolejności: „dokonanie fizycznego unicestwienia lub też akceptację dla tego unicestwienia”. No, na szczęście zaczęła się wojna i w tym pierwszym dziele trochę pomogli Polakom Niemcy.
Jak widać, mamy do czynienia ze specyficzną wizją świata, a lekka intencjonalność widoczna tu jest na każdym kroku. W programie Moniki Olejnik prof. Engelking-Boni opowiedziała o zdarzeniu z okolic Połańca, kiedy jeden z żydowskich uciekinierów przyszedł w niedzielę do wiejskiej chaty i poprosił o pomoc. Jednak kilku chłopów pijących w niej wódkę nie pomogło mu, tylko zaprowadziło na posterunek.
Opowiadając tę smutną historię, prof. Engelking-Boni wtrąciła nieco sztucznie, w środek zdania, że wydarzenie to miało miejsce w niedzielę, „po sumie, jak się można domyślać”. Szczerze wątpię, czy na co dzień pani profesor określa porę dnia w oparciu o rytm liturgiczny. Więc po co ten wtręt z domysłami, czy było już przed sumą czy nie? Przecież nie wiemy nawet, czy ci ludzie w ogóle chodzili do kościoła.
Otóż taka retoryka pozwala na związanie czterech pijanych chłopów denuncjujących Żyda z Kościołem katolickim. To dość częsty zabieg stosowany w tekstach wychodzących spod pióra naukowców centrum prof. Engelking-Boni. Tu opisując działania rozmaitych prowincjonalnych mętów, denuncjatorów i morderców Żydów, wręcz należy dodawać, że byli oni wyznania rzymskokatolickiego. Takie metody opisu rzeczywistości, stosowane i u Grossa, przypominają endeckie gazety z lat 30. Tam chętnie opisywano sceny z życia złodziei, komunistów i prostytutek z satysfakcją podkreślając, że opisywani są wyznania mojżeszowego. Tamte artykuły powszechnie uznawano za antysemickie. Ale o Polakach i katolikach? A jakże, wolno. W całym wystąpieniu prof. Engelking warto podkreślić jeszcze inny fragment korespondujący z treścią pamfletów Grossa. Stwierdziła ona, że Polacy są co najmniej współodpowiedzialni za Holokaust. Nim redaktor Olejnik dała jej szansę na skorygowanie wypowiedzi, w studiu padło: „jest coś takiego jak wina metafizyczna, o czym pisał Karl Jaspers. (…) być może ponosimy jakiś rodzaj tej metafizycznej winy za to, co na naszej ziemi, za którą my jesteśmy odpowiedzialni, w czasie wojny się działo”. A więc mówienie o polskich obozach zagłady, przynajmniej w metafizycznym sensie, jest jak najbardziej uzasadnione.
[srodtytul]Metafizyczna przemoc[/srodtytul]
Parareligijne nonsensy wypisywane w „Złotych żniwach” idą w parze z brakiem zainteresowania faktami. To samo dotyczy metafizycznych dywagacji prof. Engelking-Boni. Zapytana w programie o liczbę Żydów zabitych przez Polaków w czasie Holokaustu, powiedziała wprost, że rzetelna rekonstrukcja przeszłości ma dla niej drugorzędne znaczenie: „jest pewna presja również na nas jako badaczy, żebyśmy mówili o liczbach. Mnie się wydaje, że to jest ślepy zaułek”.Takie stanowisko, z punktu widzenia nauki, jest nie do przyjęcia. Żeby poważnie rozmawiać o tak trudnych kwestiach, najpierw trzeba ustalić kto, gdzie i dlaczego. Musimy wiedzieć, ilu Żydów zginęło, z jakiej przyczyny i w jakich okolicznościach. Dopiero jak to ustalimy, możemy próbować zastanowić się, co to wszystko znaczy. Ale prof. Engelking twierdzi, że badania naukowe to ślepy zaułek i proponuje inny tok narracji: „Holokaust to jest nasza sprawa. Holokaust należy do historii Polski. (…) Jesteśmy coś winni tym ludziom, których żeśmy wydali, zamordowali. (…) Powinniśmy o nich przynajmniej porozmawiać. Przynajmniej zastanowić się, co się działo, jakiego cierpienia myśmy im przysporzyli”.
Mam poważne obawy, czy taka ucieczka od rzeczywistości w świat mistycyzmu i metafizyki jest tylko intelektualną skazą. Jak nie będziemy rozmawiali o faktach, tylko o bólu, to skąd weźmiemy dane na temat rozmiarów tego cierpienia? Czy nie z pamfletów Grossa? Poza tym jestem przeciwny wypowiadaniu się za milionowe zbiorowości. W każdym bądź razie do mówienia w moim imieniu „żeśmy Żydów wydali, zamordowali”, nie dawałem nawet metafizycznej legitymacji.
Zadaniem historyka jest relacjonowanie wyników swoich badań, a nie obnoszenie się ze swoim cierpieniem. Podzielam empatię dla ofiar, ale na tym lepiej skupiać się po godzinach pracy. Czyli, jak powiedziałaby prof. Engelking-Boni, po popołudniowej modlitwie albo najlepiej w okolicach nieszporów. Wcześniej trzeba wszystkie wysiłki skupić na solidnych badaniach, które nie są ślepym zaułkiem, tylko czymś pierwszorzędnym. A jest o czym rozmawiać. Bo nie ma jeszcze solidnej pracy naukowej na temat liczby Żydów zabitych przez Polaków w czasie Holokaustu. Współczesny stan opublikowanych badań nie potwierdza nawet kilku procent publicznie podawanej liczby ofiar. Dane podawane w tej materii przez Grossa w „Złotych żniwach” i prof. Engelking-Boni to w sumie dość wątpliwe sprawy, jeśli nie fantasmagorie.
Ale wspomniana autorka odrzuca rozmowę o liczbach i domaga się, byśmy sobie opowiadali, jak mordowaliśmy i wydawaliśmy Żydów. To stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, absurdalne obciążanie metafizycznymi winami tych, którzy nic złego nie zrobili, nawet ludzi urodzonych po wojnie. To sprytny sposób na narzucenie własnej, jednostronnej wizji historii. To szantaż, żądanie podporządkowania, bo przecież negatywna odpowiedź na takie dictum zostanie przedstawiona jako „niechęć Polaków do opowiedzenia sobie jak mordowali Żydów”.
Nie zgadzam się na takie zamykanie naukowej dyskusji, bo nad metafizykę przedkładam powagę i wiarygodność nauki. Obawiam się jednak, że metafizycy są ludźmi tak głębokiej wiary, że sobie poradzą i bez dialogu.
[srodtytul]Klasa naukowca[/srodtytul]
Jan Tomasz Gross chętnie podkreśla filozoficzną głębię swoich obserwacji, sięgając po Drogę Krzyżową, Golgotę, zdjętego z Krzyża Chrystusa. Ale czasem zdarza mu się na chwilę porzucić chóry anielskie i zstąpić na ziemię w celach, że tak powiem, nieco przyziemnych. Na przykład tuż przed zamknięciem książki dopisał w niej akapit dotyczący znanego działacza politycznego i członka władz Polski Podziemnej Stefana Korbońskiego. Natknąwszy się na jego nazwisko, z zaskoczeniem uznałem, że coś się z Grossem pozytywnego stało, skoro zechciał wspomnieć Polaka zasłużonego w dziele ratowania Żydów. Czyżby postanowił przedstawić bardziej wyważony obraz zachowań Polaków?
Ale we fragmencie poświęconym Korbońskiemu nie ma ani słowa o jego zasługach dla ratowania Żydów, odznaczeniu go w 1980 r. medalem Yad Vashem dla Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Są tu wyłącznie epitety pod jego adresem autorstwa Marii Dąbrowskiej i Jarosława Iwaszkiewicza. Ten ostatni zapisał w „Dziennik”: „przeraża krótkowzroczność i głupota tego faceta. Ani jednej szerszej myśli, ani jednej idei politycznej”.
Cały fragment o Korbońskim został wklejony do książki sztucznie, bez logicznego związku z otaczającą go narracją. Nie miałem wątpliwości, że za całą sprawą muszą stać jakieś pozanaukowe względy. Okazało się, że miałem rację.
Otóż w antrakcie pomiędzy upublicznieniem maszynopisu „Złotych żniw” a powstaniem wersji ostatecznej książki, Gross pilnie śledził wypowiedzi swoich stałych krytyków. Należy do nich prof. Jerzy Robert Nowak, który o rozmaitych nadużyciach czynionych w publicystyce amerykańskiego autora napisał oddzielną książkę. Sposób argumentowania prof. Nowaka może budzić sprzeciw, ale, jak widać, wszyscy (a przede wszystkim Gross) uważnie go czytają.
24 stycznia w tygodniku „Niedziela” Nowak opublikował artykuł „Gross znów kłamie”, cytując w nim kilku znanych Polaków, którzy negatywnie wypowiedzieli się na temat bohatera. Jednym z nich był Jerzy Giedroyc, człowiek bardzo zaangażowany w dialog polsko-żydowski. Ten miał pisać w 1981 r. w liście do Jana Nowaka-Jeziorańskiego: „Gross i jego żona to osoby nafaszerowane kompleksami, a ich wykłady „uniwersyteckie” mają w kraju (poza kręgiem ich przyjaciół) jak najgorszą opinię”.
Wśród krytyków Autora „Złotych żniw” prof. Nowak wymienił i Korbońskiego, który miał ostro napiętnować różne kłamstwa Grossa na łamach „Zeszytów Historycznych”, a przed śmiercią w 1989 r. zarzucił mu, że obciąża Polaków niepopełnionymi winami w nadziei, że przyniesie mu to korzyści osobiste.
Przeczytawszy artykuł prof. Nowaka Gross, niczym Tuhaj-bej w „Potopie”, wyraźnie się rozsierdził. O Giedroyciu nie mógł pisnąć ani słowa, bo tego by mu nie darowała „Wyborcza”. Ale żadną siłą nie mógł oprzeć się pokusie naplucia na jednego ze Sprawiedliwych, Stefana Korbońskiego.
[srodtytul]Ból prawdy[/srodtytul]
Za najbardziej znaczącą zmianę w ostatecznej wersji „Złotych żniw” trzeba chyba uznać passus dotyczący Polaków szukających żydowskiego złota w okolicach obozu Auschwitz-Bierkenau. Gros dopisał: „o eksploatacji (…) przez okoliczną ludność prochów miliona Żydów zamordowanych w Auschwitz były pracownik Państwowego Muzeum Auschwitz-Bierkenau pisze na forum internetowym: Proceder ten polegał na tym, że pod osłoną nocy pakowano worki z prochami na jakiś środek transportu, a później płukano w Wiśle. Tak! Dokładnie tak jak podczas gorączki złota na Dzikim Zachodzie (…) Nie jest tajemnicą, że całe Pławy Harmęże, i połowa Brzezinki wybudowana jest za żydowskie złoto. Jeszcze długo po wojnie jechały codziennie całe karawany wozów z urobkiem na płuczkę i to z całkiem odległych wiosek”. (s. 51).
[wyimek]Ludzie z fotografii nie są już tylko kopaczami. Zostali rodzicami, którzy z chciwości podsyłali córki strażnikom Treblinki[/wyimek]
W przypisie Gross podał źródło, z którego zaczerpnął tą informację: „wpis na blogu Krzysiafish-przemyślenia. blog na stronie onet.pl”. Otóż o autorze bloga tak naprawdę nic nie wiadomo: skąd ma te informacje i czy rzeczywiście pracował we wspomnianym muzeum. Nic konkretnego w tej kwestii nie mogłem ustalić. Zamiast tego uważnie przeczytałem blog „krzysifisha”, co zmieniło moje wcześniejsze, dość sceptyczne nastawienie na temat sensu wykorzystywania tego rodzaju źródeł w pracach mających aspiracje naukowe. Szkoda tylko, że autor nie skorzystał z tego źródła w znacznie szerszym zakresie. Szczególnie przypadł mi do gustu wpis o „bohaterze narodowym Jaruzelskim, którego ścigają oszołomy z IPN” oraz ten o wariatach z krzyżem przed Pałacem Prezydenckim. Uważam też, że poważny historyk nie może przejść obojętnie obok poezji „krysifisha” na temat Lecha Kaczyńskiego powstałej kilka dni po katastrofie smoleńskiej: Wiersz nosi tytuł „Śmierć wodza”: „zapłakały lasy, zapłakały gaje! Nasza Ojczyzna Polska sierotą zostaje. Osierociłeś nas o Wielki Przywódco Narodu, zostawiając zapłakanych i pełnych Twej miłości głodu! Płacze cały świat, płacze Europa. Razem ze swoim bratem, byłeś kawał chłopa!”.
Trochę szkoda mi prof. Grabowskiego, który napisał we wstępie do najnowszego dzieła Grossa: „»Złote żniwa« to książka aż do bólu prawdziwa” (s. 12).
W mocno niezręcznej sytuacji Gross postawił też innych naukowców z Centrum Badań nad Zagładą Żydów Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, którzy pracowali nad publicznym uwiarygodnieniem „Złotych żniw” i ich autora. Dawali wywiady, pisali artykuły, uzupełniali jego książkę aparatem naukowym. Wygląda na to, że cała ekipa miotała się po dziurawej balii z napisem „historiografia Grossa”, łatając co się da, a sam bohater z drugiej strony wiercił nowe dziurki w pokładzie. Przecież wszyscy znamy pana profesora od wielu lat. Nie powinniście państwo gdzieś go izolować i przerobić książkę sami?
[i]Piotr Gontarczyk jest historykiem i politologiem, pracownikiem IPN. Artykuł jest wyrazem osobistych poglądów autora[/i]