Przed wojną pamiętam rajd – lotniczy wyścig – Challenge dla turystycznych samolotów. W 1932 nasz wielki triumf – w Berlinie zwyciężyli Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura, konstruktorzy RWD, jednosilnikowego samolociku. Cóż to była za radość! I co za żałoba, gdy obaj zginęli w burzy w Tatrach w tym samym roku! W dwa lata później znów victoria: kapitan Jerzy Bajan wygrał Challenge! Do tego pobił Niemców. Tym razem w Warszawie. Niestety, konfrontacja we wrześniu dała inny obraz naszych możliwości.
Pamiętam, że nazajutrz po zwycięstwie Bajana nasza klasa – VI klasa szkoły powszechnej pani Zofii Rontalerowej – pojechała na wycieczkę za miasto. Do Włoch. Po dziś dzień jest tam piękny park. Wyprawa niezwykle atrakcyjna. Zbieraliśmy kasztany. Ja, chcąc zabawę przyspieszyć, rzuciłem w drzewo cegłą. Cegła się odbiła i rozcięła głowę kolegi. Co to się działo! Ja, taki grzeczny uczeń! Mama wezwana do pani dyrektor. „4” ze sprawowania. Tak uczciłem zwycięstwo polskich skrzydeł. Cała szkoła dyskutowała o loopingach i beczkach Bajana, i o mojej cegle.
Mija dziesięć lat. Po wojnie jakiś bal w Łodzi, w Sali Malinowej Hotelu Grand. Podchodzi do mnie oficer LWP i zagaja: „Hej, Łapa! To tyś mi rozwalił głowę tą cegłą pod kasztanem!”. Nie tylko nie miał pretensji, ale powiedział to z odcieniem dumy. „To było wtedy, jak Bajan wygrał Challenge!”.
Dookoła smętny jazz powojenny, baloniki fruwają pod sufitem. Co mi to przypomniało? Międzynarodowe Zawody Balonowe o Puchar Gordona Bennetta. Kilkadziesiąt balonów w różnych kolorach szybowało nad Warszawą w tajemniczym kierunku wschodnim. Ponieważ w Warszawie wieje zwykle z zachodu – balony lądowały przeważnie w okolicach Witebska czy Mińska. I często dochodziło do nieporozumień. A to aresztowano jakąś załogę w ZSRR, a to uznano lot za szpiegowski. Do dziś „tam” niewiele się zmieniło.
I zabawne. Wszyscy znają się na wszystkim. Jak samoloty – każdy jest Bajanem, jak balony – to Hynek czy Burzyński. A piłka nożna? Każdy grał, i każdy wie, jak egzekwować kornera. A cóż dopiero polityka? Jak oni rządzą? Ja bym… itd. Ale żeby w porę włączyć kierunkowskaz? O nie. A niech sobie ten głupi z tyłu zgaduje, gdzie ja jadę. I nie wiem dlaczego przypomniał mi się taki smętny obrazek. Wrzesień ’39. Żmudnie pnie się w górę tzw. eskadra pościgowa. Żegna Warszawę. Nad nią, na nieosiągalnej wysokości przelatuje stado groźnych srebrnych rekinów. Tym razem to rekiny wygrały ten mecz. A przecież Bajan był pierwszy!.