Gdy za skomplikowany życiorys Jana Karskiego bierze się znany z kontrowersyjnych wypowiedzi Władysław Bartoszewski, musi to się skończyć awanturą. Zwłaszcza jeśli robi to na łamach niemieckiego dziennika. Opinia, że polscy donosiciele bywali w czasie wojny groźniejsi od hitlerowców, wydrukowana w „Die Welt" ma znacznie większy ciężar gatunkowy, niż gdyby te słowa padły w Polsce. Dlatego nie dziwi, że wywiad Bartoszewskiego komentowali publicyści, politycy, a nawet (bardzo krytycznie) Marta Kaczyńska, córka zmarłego tragicznie prezydenta. Mało kto zwrócił jednak uwagę, że rozmowa dotyczyła wydanego właśnie w Niemczech opus magnum Jana Karskiego, zbeletryzowanej opowieści o jego okupacyjnych losach, czyli „Tajnego państwa". A już kontekstu, w jakim padły te słowa, w ogóle nie zauważono. Tymczasem Władysław Bartoszewski, ostatni żyjący członek konspiracyjnej Rady Pomocy Żydom, wypowiada je na marginesie rozważań o tym, że Karski chciał „wstrząsnąć sumieniem świata" i powstrzymać Holokaust. Sam zaś przyznaje, że wojenne spotkanie z legendarnym kurierem zmieniło jego życie, bo po nim został żołnierzem Armii Krajowej i zaczął pomagać w ratowaniu Żydów.
Po trosze to przypadek, ale jakże znaczący, że słowa o polskim donosicielstwie padają w związku z biografią Karskiego. On sam opisywał tę kwestię w swoich raportach dla emigracyjnego rządu. Dla jego działalności była to jednak sprawa marginalna. Jedna z dziesiątków „nagranych" w głowie człowieka, który sam o sobie mówił, że był „płytą gramofonową" (co oznaczało, że zachowywał w kwestii przekazywanych informacji całkowity obiektywizm) powtarzającą komunikaty przywódców podziemia i emigracyjnego rządu. A co było najważniejsze? Czy jak chce Władysław Bartoszewski, kwestia powstrzymania Zagłady? Tak zdawał się myśleć sam Karski, który był dumny z tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, honorowego obywatelstwa Izraela i tego, że bywał nazywany człowiekiem, który chciał powstrzymać Holokaust. Tyle że to tylko jedna z możliwych interpretacji jego biografii. Cóż z tego, że autorstwa samego zainteresowanego, skoro dokonał jej po niemal 30 latach, kiedy dzięki Claude'owi Lanzmannowi i jego słynnemu filmowi „Shoah" ponownie pojawił się w świetle reflektorów.
Problem w tym, że życiorys Karskiego i jego misje były tak niewiarygodnie skomplikowane, że każdy może wyciągnąć z nich takie wnioski, jakie mu pasują. Zresztą nawet co do faktów jest sporo rozbieżności. I to nie tylko tych historycznych, ale również tych całkiem nam bliskich. Władysław Bartoszewski mówi np. w wywiadzie dla „Die Welt", że Karski zmarł w czasie partii szachów z polskim dyplomatą Mariuszem Handzlikiem, który zginął później w katastrofie smoleńskiej. Tymczasem Kaya Mirecka-Ploss, która opiekowała się nim w ostatnich latach życia, twierdzi, że owszem, grał w ostatnich godzinach życia, ale sam ze sobą, a Handzlik przyjechał, bo go poprosiła, podejrzewając, że coś się stało. Cóż, partia szachów z ofiarą największej powojennej katastrofy to piękne zwieńczenie biograficznej legendy Karskiego. A że mogło być zupełnie inaczej? Obaj bohaterowie tej opowieści już nie żyją, więc nie sposób rozstrzygnąć wątpliwości. I to jest w tym przypadku typowe.
Weźmy choćby głośny ubiegłoroczny francuski spór wywołany przez (wydaną u nas niedawno) powieść Yannika Haenela „Jan Karski". To książka, która jest prawdziwym pomnikiem jej bohatera, Polski i Polaków. Autor nazywa w wywiadach Karskiego świętym i wściekle oskarża prezydenta USA Roosevelta, że nie zrobił nic, by powstrzymać Holokaust, a bardziej niż opowieść o Zagładzie interesowały go zgrabne nogi stenotypistki.
Drugim oskarżonym jest u Haenela Claude Lanzmann, który z jego wywiadu do filmu „Shoah" wyciął wszystko, co nie zgadzało się z jego tezą o polskim antysemityzmie. Dokumentalista w odpowiedzi najpierw zaatakował pisarza na łamach prasy za manipulację faktami, a potem przygotował dla telewizji Arte obraz „Raport Karskiego". Najwyraźniej chce w nim dowieść, że on sam wcale nie zmanipulował wywiadu, tylko bronił bohatera przed nim samym. W filmie Karski zachowuje się jak kabotyn, opowiada o wielkich wpływach i przyznaje, że sprawa Zagłady nie była w rozmowie z Rooseveltem najważniejsza. Czy to zakończyło spór? Skądże. Oskarżenia z obu stron padały dalej, bo przecież „Raport..." to tylko 45 minut z siedmiu godzin nagrania. Wiadomo zaś z licznych świadectw, że dziwaczne zachowanie Karskiego jest efektem załamania nerwowego, które przeszedł dzień wcześniej, gdy opowiadał o tym, jak widział mordowanie Żydów.
A jaka jest prawda? W jakimś sensie rację mają zarówno Haenel, jak i Lanzmann. Ten pierwszy dlatego, że Karski naprawdę chciał powstrzymać Holokaust. Ten drugi, ponieważ nie po to przyjechał do Waszyngtonu. Czy może raczej nie tylko po to. Andrzej Żbikowski, autor monografii „Karski", która wkrótce trafi do polskich księgarń, stawia np. tezę (i całkiem przekonująco jej dowodzi), że najważniejszym celem wizyty polskiego emisariusza w Waszyngtonie było ukazanie Amerykanom zagrożenia sowieckiego. Przekonanie ich, że Stalin i jego agenci chcą przejąć kontrolę nad Polską, a może nawet całą Europą Środkową. Tyle że to nie pozostaje wcale w sprzeczności z opiniami Lanzmanna i Haendla. Co jest bowiem pewne, jeśli chodzi o biografię Karskiego? Że na jego barki włożono ciężar ponad ludzkie siły. I to czyni jego biografię jedną z najpiękniejszych i najbardziej tragicznych w polskiej historii.