Posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska z niezapalonym papierosem w dłoni puka do drzwi. Próba odbicia Saloniku Tetmajerowskiego w wykonaniu parlamentarzystki Platformy nie może się udać. Niewielki pokoik okupuje kilku wesołych panów spoza Sejmu. Posłanka odwraca się na pięcie, zostawia swoje latte na stole i jak niepyszna idzie palić do szklanej klatki, którą ustawiono przy sejmowej restauracji. Śledzińska-Katarasińska przegrała ze związkowcami górnikami, którzy przyjechali do Sejmu skarżyć się posłom na metody prywatyzacji kopalń. – Czekamy na posiedzenie Sejmowej Komisji Skarbu – opowiada Dominik Kolorz, szef górniczej „Solidarności". – Dlaczego w saloniku? Bo tylko tu można kurzyć!
Zakaz dla szeregowych posłów
Dawniej takie sytuacje były nie do pomyślenia. Salonik był miejscem kultowym, które trzeba było rezerwować z odpowiednim wyprzedzeniem.
– Kiedyś to był pokoik zarezerwowany dla politycznych liderów. Zwykła brać poselska mogła tylko pomarzyć, żeby się tam dostać. Mimo że w środku nie było luksusów, raczej pachniało czasami Gomułki – opowiada Krzysztof Janik, jeden z byłych liderów SLD. Akurat wystrojem salonik nie powala i dzisiaj.
Duży stół, który wypełnia niemal całe pomieszczenie, sześć krzeseł, na ścianie zegar i obraz, na którym nie warto zawiesić wzroku. Ale to nie piękno i elegancja decydowały o znaczeniu saloniku, w którym rozgrywały się ważne wydarzenia polskiej polityki.
Krzysztof Król, szef Klubu Parlamentarnego KPN w latach 1991 – 1997:
– Miejsce pozwalało uchronić się przed wścibskimi dziennikarzami. Jeśli na przykład ja czy ktoś z ZChN miał interes do Józefa Oleksego, to oczywiście mogliśmy iść do niego do Klubu SLD, i to byłoby najprostsze. Tyle że byliśmy zapamiętałymi przeciwnikami politycznymi i taka wizyta wywołałaby sensację wśród dziennikarzy. Wtedy umawialiśmy się w saloniku. Spacerek przez ogólnie dostępną restaurację, zakręt w prawo i już się było za zamkniętymi drzwiami.
Złote czasy salonik przeżywał w latach 90. i na początku dwutysięcznych. Parlament często był rozdrobniony, wciąż trzeba było negocjować, w Sejmie rozgrywała się wtedy prawdziwa polityka. Dziś jest inaczej – partie stały się karnym wojskiem, które wykonuje polecenia liderów urzędujących poza parlamentem. Paweł Piskorski, przewodniczący SD, a kiedyś parlamentarzysta III kadencji: – Salonik był absolutnie kultowy. Do negocjacji siadali tam ludzie najważniejsi w swych partiach. Miejsce było popularne wśród liberałów. Pamiętam ożywione negocjacje, gdy Antoni Macierewicz ogłosił swoją listę w 1992 roku. Także tutaj odbywały się rokowania podczas formowania rządu Hanny Suchockiej.