Od luksusowego zakątka dla liderów do obleganej palarni

Tu Leszek Miller spiskował z prawicą, a Jarosław Kaczyński zawierał medialną koalicję z SLD. W tym miejscu ostatecznie pogrzebano projekt PO – PiS. Teraz Salonik Tetmajerowski zamienił się w ostatnie miejsce w Sejmie, gdzie przy kawie można wypalić papierosa

Publikacja: 19.03.2011 00:01

Jacy liderzy, takie luksusy

Jacy liderzy, takie luksusy

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska z niezapalonym papierosem w dłoni puka do drzwi. Próba odbicia Saloniku Tetmajerowskiego w wykonaniu parlamentarzystki Platformy nie może się udać. Niewielki pokoik okupuje kilku wesołych panów spoza Sejmu. Posłanka odwraca się na pięcie, zostawia swoje latte na stole i jak niepyszna idzie palić do szklanej klatki, którą ustawiono przy sejmowej restauracji. Śledzińska-Katarasińska przegrała ze związkowcami górnikami, którzy przyjechali do Sejmu skarżyć się posłom na metody prywatyzacji kopalń. – Czekamy na posiedzenie Sejmowej Komisji Skarbu – opowiada Dominik Kolorz, szef górniczej „Solidarności". – Dlaczego w saloniku? Bo tylko tu można kurzyć!

Zakaz dla szeregowych posłów

Dawniej takie sytuacje były nie do pomyślenia. Salonik był miejscem kultowym, które trzeba było rezerwować z odpowiednim wyprzedzeniem.

– Kiedyś to był pokoik zarezerwowany dla politycznych liderów. Zwykła brać poselska mogła tylko pomarzyć, żeby się tam dostać. Mimo że w środku nie było luksusów, raczej pachniało czasami Gomułki – opowiada Krzysztof Janik, jeden z byłych liderów SLD. Akurat wystrojem salonik nie powala i dzisiaj.

Duży stół, który wypełnia niemal całe pomieszczenie, sześć krzeseł, na ścianie zegar i obraz, na którym nie warto zawiesić wzroku. Ale to nie piękno i elegancja decydowały o znaczeniu saloniku, w którym rozgrywały się ważne wydarzenia polskiej polityki.

Krzysztof Król, szef Klubu Parlamentarnego KPN w latach 1991 – 1997:

– Miejsce pozwalało uchronić się przed wścibskimi dziennikarzami. Jeśli na przykład ja czy ktoś z ZChN miał interes do Józefa Oleksego, to oczywiście mogliśmy iść do niego do Klubu SLD, i to byłoby najprostsze. Tyle że byliśmy zapamiętałymi przeciwnikami politycznymi i taka wizyta wywołałaby sensację wśród dziennikarzy. Wtedy umawialiśmy się w saloniku. Spacerek przez ogólnie dostępną restaurację, zakręt w prawo i już się było za zamkniętymi drzwiami.

Złote czasy salonik przeżywał w latach 90. i na początku dwutysięcznych. Parlament często był rozdrobniony, wciąż trzeba było negocjować, w Sejmie rozgrywała się wtedy prawdziwa polityka. Dziś jest inaczej – partie stały się karnym wojskiem, które wykonuje polecenia liderów urzędujących poza parlamentem. Paweł Piskorski, przewodniczący SD, a kiedyś parlamentarzysta III kadencji: – Salonik był absolutnie kultowy. Do negocjacji siadali tam ludzie najważniejsi w swych partiach. Miejsce było popularne wśród liberałów. Pamiętam ożywione negocjacje, gdy Antoni Macierewicz ogłosił swoją listę w 1992 roku. Także tutaj odbywały się rokowania podczas formowania rządu Hanny Suchockiej.

Liberałowie i liderzy dawnej Unii Wolności, jak opowiada Krzysztof Janik, bardzo lubili to miejsce. – Jak dziś pamiętam, że nieraz wychodzili stamtąd po dłuższym posiedzeniu w doskonałych humorach – uśmiecha się były poseł SLD.

Otwarte toniki

W saloniku polityczne schadzki urządzali sobie politycy wrogich partii. – Gdy są kamery i mikrofony, politycy skaczą sobie do gardeł. Za zamkniętymi drzwiami, gdy nie trzeba grać wyznaczonej roli, najczęściej rozmowa wygląda inaczej. Jest bardziej merytorycznie, łagodniej, bez emocji – mówi Stanisław Żelichowski, szef Klubu PSL, w Sejmie z krótką przerwą od 1985 roku.

Potwierdza to były premier Leszek Miller: – Salonik był naturalnym miejscem do spiskowania i knucia. Pamiętam nawet, że sam kuluarowo spotykałem się z bliskimi współpracownikami Mariana Krzaklewskiego. Przypomnijmy, że Komitet Wyborczy AWS wygrał wybory w 1997 roku. Po zmianie konstytucji w następnych wyborach mogły startować tylko partie polityczne (koalicje wyborcze też, ale obowiązywał jej wyższy próg – 8 procent). Obie formacje, SLD i AWS, stanęły przed tym samym problemem – trzeba przekształcić się z komitetu wyborczego w normalną partię. Właśnie o tym rozmawialiśmy, wymienialiśmy się doświadczeniami. Pojawiały się nawet wizje, że AWS będzie wielką partią centroprawicową, SLD zaś wielką partią centrolewicową i obie formacje będą wymieniały się u władzy. Myśmy się przekształcili w partię, a im się nie udało i nie weszli do parlamentu.

W saloniku odbywały się również inne ważne rozmowy oficjalnie wojujących ze sobą posłów AWS i SLD. Krzysztof Janik: – Ważne wydarzenia związane z tym miejscem? Na przykład dyskretne negocjacje w sprawie reformy samorządowej rządu Jerzego Buzka. Ekipę AWS reprezentowali Kazimierz Janiak i Jacek Rybicki. Był Jan Rokita, ja i Leszek Miller. Jak dziś pamiętam nietypowe zamówienie Millera z tamtego dnia. Poprosił o śledzia z ziemniakami. SLD też wykorzystywał ten salonik. Gdy była jakaś ważna decyzja wewnątrzpartyjna do podjęcia, szło się tam. Kelner tylko donosił otwarte toniki.

Z obsługą był pewien problem. Salonik od otwartej części restauracji oddzielają drzwi. Gdy klient Tetmajerowskiego chciał coś domówić, musiał wyjść. To była niedogodność, która dodatkowo narażała uczestników rozmów na dekonspirację. Marek Borowski, były marszałek Sejmu: – Za moich czasów wprowadzono pewną innowację. Przycisk, którym można było wezwać kelnera, bo przecież ktoś z obsługi nie mógł bez przerwy stać przy stole i przysłuchiwać się rozmowie.

Tego nikt by nie zniósł, bo w końcu w saloniku najważniejsza była dyskrecja. Były poseł AWS, do dziś pozostaje w polityce: – Ten pokoik był jednym z ulubionych miejsc Mariana Krzaklewskiego. AWS, którą kierował, była zbiorem ludzi z różnych środowisk. Często dochodziło między nimi do sporów. Marian zapraszał posłów do saloniku. Gasił wewnętrzne pożary w AWS przy obiedzie i czerwonym winie.

Krzaklewski komentuje: – Przesada. To było miejsce rutynowych spotkań. Mnie zapadł w pamięć obiad, na który w 1999 albo 2000 roku zostałem zaproszony przez Czesława Bieleckiego, wówczas lidera Ruchu Stu. Bielecki przedstawiał mi swoje pomysły na przeprowadzanie w Polsce reform. Było dobre jedzenie i czerwone wino.

O Rydzyku przy obiedzie

Zmieniały się partie, politycy, ale salonik wciąż spełniał rolę miejsca dyskretnych narad. – Przesiadywaliśmy w nim z Donaldem Tuskiem i Janem Rokitą w czasach, gdy ten drugi był szefem Klubu PO (czyli w latach 2003 – 2005, red.). Tam prowadziliśmy dyskusje o polityce – mówi obecny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna.

To był gorący czas komisji rywinowskiej. Jedną z jej pierwszoplanowych postaci, obok Rokity, był Zbigniew Ziobro. – W saloniku Ziobro namawiał posłów innych klubów do głosowania za swoim raportem końcowym dotyczącym afery. Widać robił to skutecznie, bo Sejm przyjął właśnie jego sprawozdanie – wspomina Janusz Maksymiuk, poseł Samoobrony i wówczas prawa ręka Andrzeja Leppera.

Salonik na uboczu lubił też partyjny szef Zbigniewa Ziobry, czyli Jarosław Kaczyński. Były wicepremier Roman Giertych opowiada, że właśnie w Tetmajerowskim odbył pierwszą poważną rozmowę z Jarosławem Kaczyńskim: – Jedliśmy tam obiad na jesieni 2002 roku, po wyborach samorządowych, w których LPR osiągnęła dobry wynik. Dziś brzmi to paradoksalnie, ale w trakcie tamtego spotkania Kaczyński gratulował mi wydostania się spod wpływów ojca Tadeusza Rydzyka.

Właśnie w saloniku Kaczyński, na początku 2006 roku, rozmawiał z Tuskiem o koalicji PO – PiS. To było spotkanie ostatniej szansy po nieudanych negocjacjach, które prowadzili współpracownicy obu liderów. Restauracja przeżywała oblężenie. Wokół kłębił się tłum kamerzystów, dziennikarzy, fotoreporterów. Niektórzy zakradali się od strony sejmowego ogródka, żeby tylko zobaczyć, co się dzieje w saloniku. Tamta rozmowa skończyła się fiaskiem. Platforma została w opozycji. PiS stworzył koalicję z LPR i Samoobroną.

Lista pani Moniki

Stanisław Żelichowski z PSL: – Za rządów PiS posłowie żyli w lekkiej obsesji podsłuchów. Telefony zostawiało się na sali plenarnej i na rozmowy szło się do Saloniku Tetmajerowskiego. Listę zapisów na salonik trzymała pani Monika, legendarna barmanka. Miała porządek w papierach i była dyskretna.

Niektórzy byli jeszcze ostrożniejsi.

– Salonik stracił na znaczeniu w poprzedniej kadencji. Najważniejsze negocjacje odbywały się wówczas poza Sejmem. Było to pokłosie podsłuchomanii. Wszyscy bali się, że są podsłuchiwani, przy załatwianiu istotnych spraw wychodzono z parlamentu – mówi Mateusz Piskorski, były poseł Samoobrony.

Roman Giertych uważa, że już kilka lat temu Tetmajerowski przestał spełniać rolę miejsca, gdzie można dyskretnie rozmawiać o polityce. – Między innymi dlatego, że zmieniło się dziennikarstwo. Dwóch polityków wchodziło do saloniku i od razu wiedziało o tym pół Polski – mówi były wicepremier.

Na podobną rzecz narzeka Adam Lipiński, wiceprezes PiS i, mimo wpadki z Renatą Beger, mistrz zakulisowych rozmów: – Ten salonik nie bardzo nadaje się do poufnych negocjacji. Dlaczego? Widać jak na dłoni, kto do niego wchodzi i kto wychodzi.

Lipiński ma rację, ale w 2009 roku akurat to nie przeszkadzało Jarosławowi Kaczyńskiemu dobijać politycznego targu właśnie w saloniku. Rzecz dotyczyła koalicji w mediach publicznych, a rozmówcą po drugiej stronie stołu był lider SLD Grzegorz Napieralski. Brak poufności, na który zwracają uwagę Giertych i Lipiński, nie przeszkadzał też Januszowi Kaczmarkowi. Ten, będąc szefem MSWiA w ekipie Kaczyńskiego, poprosił Cezarego Grabarczyka z opozycyjnej Platformy o rozmowę w saloniku. Tam zwierzał mu się, że prokuratura w Katowicach nie wyjaśni okoliczności śmierci Barbary Blidy, bo pracują tam ludzie Zbigniewa Ziobry. Ministra, który wówczas był kolegą Kaczmarka z rządu.

Jak widać, pokoik za zamkniętymi drzwiami nadal odgrywał swą rolę.

W 2009 r. salonik był miejscem założycielskim dla Polski Plus – nieudanego projektu politycznego, w którym pierwsze skrzypce grali politycy PiS, tacy jak Ludwik Dorn, Kazimierz Michał Ujazdowski czy Jarosław Sellin. W Sejmie kpiono troszkę, że cała Polska Plus jest w stanie się w nim pomieścić. Pod koniec zeszłego roku drzwi do salki często zamykały się za Elżebietą Jakubiak, Joanną Kluzik-Rostkowską, Pawłem Poncyljuszem. W Sejmie znów żartowano, że w Tetmajerowskim odbywały się zjazdy krajowe ugrupowania Polska Jest Najważniejsza. – Staramy się nie przesadzać z wizytami w tym miejscu. Poseł Wojciech Mojzesowicz przypomniał nam, jak skończyła się historia projektu Polska Plus, który w Saloniku Tetmajerowskim miał nieoficjalną siedzibę. To dla nas przestroga – uśmiecha się Poncyljusz.

Wychodzimy pojedynczo!

W sumie zawsze coś w saloniku się działo, nawet w ostatnich latach. Aż tak bardzo nie zaszkodziły temu miejscu podsłuchowa histeria, narastający brak zaufania między politykami, coraz bardziej wścibscy dziennikarze. Ciosem było co innego – drakońska ustawa antynikotynowa. W wielkim gmachu Sejmu zapalić można jedynie w dwóch palarniach. Salonik stał się jedną z ostatnich redut palaczy. Tu można zapalić przy kawie, nie jest to do końca legalne, ale obsługa przymyka oko i dostarcza popielniczki.

Luty 2011. Pijemy kawę w saloniku z jednym z liderów SLD. Nagle bez pardonu do Tetmajerowskiego wpada znany polityk Platformy. W palcach międli papierosa, widać, że jest na nikotynowym głodzie. – Panowie, długo jeszcze? – pyta z wymuszonym uśmiechem. Pośpiesznie kończymy rozmowę. Ale duch knucia i spisku wisi nad tym miejscem. Na koniec spotkania polityk SLD z największą powagą daje nam odpowiednie instrukcje: – Panowie, ja wychodzę pierwszy. Odczekujecie trzy minuty. I opuszczacie lokal pojedynczo!

Posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska z niezapalonym papierosem w dłoni puka do drzwi. Próba odbicia Saloniku Tetmajerowskiego w wykonaniu parlamentarzystki Platformy nie może się udać. Niewielki pokoik okupuje kilku wesołych panów spoza Sejmu. Posłanka odwraca się na pięcie, zostawia swoje latte na stole i jak niepyszna idzie palić do szklanej klatki, którą ustawiono przy sejmowej restauracji. Śledzińska-Katarasińska przegrała ze związkowcami górnikami, którzy przyjechali do Sejmu skarżyć się posłom na metody prywatyzacji kopalń. – Czekamy na posiedzenie Sejmowej Komisji Skarbu – opowiada Dominik Kolorz, szef górniczej „Solidarności". – Dlaczego w saloniku? Bo tylko tu można kurzyć!

Zakaz dla szeregowych posłów

Dawniej takie sytuacje były nie do pomyślenia. Salonik był miejscem kultowym, które trzeba było rezerwować z odpowiednim wyprzedzeniem.

– Kiedyś to był pokoik zarezerwowany dla politycznych liderów. Zwykła brać poselska mogła tylko pomarzyć, żeby się tam dostać. Mimo że w środku nie było luksusów, raczej pachniało czasami Gomułki – opowiada Krzysztof Janik, jeden z byłych liderów SLD. Akurat wystrojem salonik nie powala i dzisiaj.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą