Igor Janke o kulisach petraktacji z Rosją w sprawie gazu

Czy umowa gazowa została złożona na ołtarzu zgody koalicyjnej, a może ocieplenia relacji na linii Moskwa – Warszawa? A może było to funkcją polityki odwracania wszystkiego, co robili poprzednicy?

Aktualizacja: 02.04.2011 11:46 Publikacja: 02.04.2011 01:01

Gazoport w Świnoujściu - dziś wciąż niewiele więcej niż makieta, ale to i tak postęp w stosunku do w

Gazoport w Świnoujściu - dziś wciąż niewiele więcej niż makieta, ale to i tak postęp w stosunku do wieloletniego pata decyzyjnego (na zdjęciu premier z wizytą na budowie terminala w towarzystwie władz spółki Polskie LNG w październiku 2010 r.)

Foto: Fotorzepa, Darek Gorajski DG Darek Gorajski

Podpisana niedawno polsko-rosyjska umowa gazowa, a właściwie aneksy do umowy z lat 90., to jeden z najciekawszych dokumentów handlowych ostatnich lat. Im więcej dni mija od jej podpisania, tym bardziej staje się jasne, jak niekorzystna jest dla Polski. Ujawnione niedawno ceny, po jakich Rosjanie sprzedają gaz różnym państwom, pokazują, że brak dywersyfikacji nie tylko grozi nam politycznymi konsekwencjami, ale też kosztuje od kilkuset milionów do kilku miliardów złotych rocznie. O tyle bowiem płacimy Rosjanom za gaz więcej niż kraje, które mają więcej źródeł dostaw gazu. W minionym tygodniu wmurowano kamień węgielny pod budowę terminalu LNG w Świnoujściu. Ale umowa z Rosjanami powoduje, że ekonomicznie może być to inwestycja dużo mniej opłacalna.

Historia negocjacji tej umowy jest dramatyczna i pełna zwrotów. Po polskiej stronie pełna awantur, poważnych sporów między urzędnikami, politykami, koalicjantami. Pełna podawanych publicznie nieprawdziwych danych. Do gry wewnątrz polskiego rządu weszła nawet Komisja Europejska.

Trudno zrozumieć, dlaczego zgodziliśmy się na to, dlaczego byliśmy nawet gotowi na przedłużenie wieloletniej umowy. Początkowo tłumaczono, że tak jest, bo Rosjanie postawili nam trudne warunki i nie mieliśmy wyjścia, bo musieliśmy zapewnić dostawy gazu. Prawda jest jednak bardziej zawiła.

W  Petersburgu duszno

W czerwcu w St. Petersburgu podczas białych nocy odbywa się coroczne Międzynarodowe Forum Ekonomiczne – rosyjska kopia Davos. W 2008 r. pojawił się na nim polski wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak.

Miał się spotkać z władzami Gazpromu. Oczekiwanie w korytarzu przedłużało się, ekipa z polskim wicepremierem stawała się coraz bardziej poirytowana. Wyglądało to na pokaz siły i lekceważenia ze strony Gazpromu. Pawlak już zamierzał zrezygnować ze spotkania. Wtedy polska delegacja została wpuszczona do następnej sali. I znowu czekanie. Gorąco, brak klimatyzacji. Znowu coś się przedłuża. W końcu gazpromowcy wchodzą do sali.

Pawlak deklaruje, że Polska jest zainteresowana zmianami w długoterminowym kontrakcie, które uwzględniałyby  fakt, że na początku 2010 r. miał wygasnąć kontrakt z RosUkrEnergo (w którym Gazprom ma 50 procent). Towarzyszący mu urzędnicy są zszokowani, bo wytyczne wyraźnie mówiły, że mamy zainicjować rozmowy o umowie na dodatkowe dostawy gazu najwyżej na trzy – cztery lata. Pawlak o tym dobrze wie, bo wytyczne zostały zatwierdzone w jego resorcie. Po wyjściu z rozmów jeden z urzędników słyszy od wicepremiera: „Myślę, że w Rosji będą niedługo duże zmiany, rozmawiajmy więc z nimi o długoterminowym kontrakcie, a potem, to się zobaczy, co będzie" – odpowiada wicepremier.

Potwierdzenie tego, że to Pawlak, a nie Rosjanie chcieli przedłużenia umowy na długie lata, możemy znaleźć w jego blogu w Salonie24. 12 lutego 2010 r. napisał: „Bezpieczeństwo energetyczne to pewność dostaw po akceptowalnej cenie. Dlatego długoterminowe kontrakty z jasno określoną formułą cenową mają przewagę nad doraźnymi transakcjami czy kontraktami krótkoterminowymi (...) Stąd propozycja polska, za którą biorę polityczną odpowiedzialność, przedłużenia kontraktu o 15 lat z roku 2022 do roku 2037".

Sprawa stała się poważnym problemem pół roku później, w styczniu 2009 roku, kiedy wybuchł ukraińsko-rosyjski kryzys gazowy. Pośrednim jego efektem było wyrugowanie z rynku firmy RosUkrEnergo, od której kupowaliśmy gaz przez Ukrainę (ok. 2,5 mld metrów sześciennych gazu, na ogólne zapotrzebowanie ok. 14 mld rocznie). Kontrakt z nią miał wygasnąć dopiero rok później. Tę dziurę jakoś trzeba było zapełnić.  Przynajmniej do czasu otwarcia polskiego terminalu LNG, który miał umożliwić zakup od 5 do 7,5 miliarda metrów sześciennych gazu.  Ponieważ nadszedł globalny kryzys ekonomiczny, przedsiębiorstwa zaczęły zużywać mniej energii i gazu – być może więc wystarczyłaby i mniejsza ilość paliwa.

W czerwcu 2009 r. udało nam się kupić od Gazpromu dodatkowy miliard metrów sześciennych. Był to pierwszy w historii zakup od Gazpromu bez obwarowania go umową międzyrządową.

Tymczasem polski rząd zaczął rozmowy nie tylko o zwiększeniu zakupów gazu na trzy – cztery lata, ale też na cały okres obowiązywania podpisanej w latach 90. umowy, czyli do 2022 r., a potem nawet zaproponował wydłużenie umowy o 15 lat, do 2037 r. To wywołało burzę.

Kontrakcja Lecha Kaczyńskiego

Bardzo intensywnie do gry starał się włączyć prezydent Lech Kaczyński, dla którego bezpieczeństwo energetyczne było jednym z priorytetów. Powołał w Kancelarii kilkuosobowy zespół stworzony w dużej mierze z ludzi, którzy zajmowali się tymi zagadnieniami w poprzednich dwóch rządach. Prezydent groził nawet wnioskiem o postawienie urzędników rządowych przed Trybunałem Stanu.

Dlaczego ta sprawa wywołała tak wiele napięć? Od kilku lat sprawa dywersyfikacji dostaw gazu jest w centrum polskiej polityki. Należymy do grupy państw uzależnionych od importu od jednego dostawcy – Rosji, choć w Europie są kraje, które importują stamtąd znacznie większą część zużywanego przez siebie gazu . Tymczasem chcieliśmy wydłużyć umowę o 15 lat i zwiększyć jeszcze zakupy gazu z Rosji w sytuacji, kiedy w 2014 r. zacznie działać gazoport, który pozwoli nam importować gaz z każdego miejsca na świecie.

Jednym z argumentów na rzecz tego, że warto kupować gaz od Rosjan, miała być cena. Opinia publiczna była przekonywana, że rosyjski gaz jest dużo tańszy od każdego innego, a gazoport jest bardzo drogim kaprysem. Tymczasem gaz LNG, który będzie dostarczany przez świnoujski gazoport, taniał w tym czasie w błyskawicznym tempie. Amerykanie zaczęli intensywnie wydobywać u siebie gaz łupkowy oraz zmniejszać zakupy skroplonego gazu z Kataru i innych krajów arabskich. Tym samym musiał on popłynąć statkami do Europy. By być tam sprzedany, zaczął tanieć. Zareagowali na to także Norwegowie, którzy również wprowadzili obniżki cen.

W styczniu 2010 r.  po rozmowach w Moskwie doszło do porozumienia, uzgodniono treść umowy z wydłużeniem jej aż do 2037 roku i zwiększającą o 3 miliardy sześcienne ilość sprowadzanego gazu (jednak z zachowaniem 15-procentowej elastyczności dostaw). Długi Gazpromu (za przesył gazu przez Polskę do Niemiec) wobec EuRoPol gazu – właściciela polskiego odcinka gazociągu zostały uznane za niebyłe – chodziło o sumę rzędu 200 – 350 mln USD. Pieniądze te PGNiG ma odzyskać w ramach rabatu, jaki Gazprom udziela od ceny dodatkowej ilości dostarczanego gazu.

Pawlak: W rządzie są sabotażyści

Jeden z urzędników rządowych sporządza notatkę, z której wynika, że efekt negocjacji jest na razie niekorzystny dla Polski i nie należy takiego rezultatu akceptować, tylko kontynuować rozmowy. To wtedy Pawlak na konferencji prasowej w emocjonalnym wystąpieniu mówi o sabotażystach w PGNiG i wśród doradców w rządzie, którzy powstrzymują podpisanie z trudem uzgodnionej umowy.

W rządzie powstał poważny kryzys. Premier ustąpił Pawlakowi. Zgodził się na dokończenie przez niego negocjacji. Wygrało zapewne przekonanie, że istnienie koalicji jest ważniejsze. Na bieg wypadków miał też zapewne wpływ wybuch afery hazardowej, która mogła zagrozić istnieniu rządu i która całkowicie pochłonęła premiera.

W styczniu 2010 r. – już po konferencji prasowej Pawlaka – od negocjacji został odsunięty uważany za oponenta umowy z Rosjanami w takim kształcie – główny doradca ds. bezpieczeństwa energetycznego szefa rządu Maciej Woźniak (zachował jednak tę funkcję do grudnia).

Polska płaci za tysiąc metrów sześciennych gazu 336 dolarów, Francuzi płacą 306 dolarów, Rumuni 304, Niemcy 271, a Wielka Brytania 191 dolarów

W marcu 2010 r. w Belwederze z inicjatywy Władysława Stasiaka odbyła się konferencja na temat bezpieczeństwa energetycznego. Zabrał na niej głos Piotr Naimski – człowiek, który odpowiadał za bezpieczeństwo energetyczne w poprzednim rządzie, a w pierwszych tygodniach istnienia rządu Tuska przekonywał nowego premiera do kontynuacji planów budowy gazoportu. Tusk doceniał zresztą publicznie dokonania poprzedniej ekipy w sprawie bezpieczeństwa energetycznego. Jednym z tego dowodów był fakt, że na doradcę mianował właśnie Woźniaka, który wcześniej zajmował się sprawami naftowymi w resorcie gospodarki w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego.

Jednak kiedy Naimski poddawał projekt umowy druzgocącej krytyce w Belwederze, przedstawiciele rządu: wiceminister gospodarki Joanna Strzelec-Łobodzińska i dyrektor departamentu ds. ropy i gazu w Ministerstwie Gospodarki Maciej Kaliski, oraz prezes PGNiG Michał Szubski manifestacyjnie opuścili salę. Z analizy Naimskiego wynikało m.in., że skutkiem umowy będzie wzrost cen gazu dla polskich konsumentów.

Ośrodek prezydencki miałby jednak duży problem z całkowitym zablokowaniem podpisania umowy. Po katastrofie smoleńskiej ta kwestia w ogóle przestała istnieć.

Bruksela na pomoc

Kiedy się wydawało, że Waldemar Pawlak doprowadzi sprawę do finału, zainterweniował Phillip Lowe, szef Dyrekcji Generalnej ds. Energii Komisji Europejskiej podległy komisarzowi ds. energetyki. Przedstawiciele Komisji wzięli udział w kolejnych rundach rozmów z Rosją i to doprowadziło do wynegocjowania znacznie lepszych zapisów.

Według kilku źródeł akcję Komisji Europejskiej, która wstrzymała niekorzystny dla Polski bieg wypadków, uruchomiły artykuły Andrzeja Kublika w „Gazecie Wyborczej", który bardzo wnikliwie opisywał problemy związane z umową gazową. W tym samym czasie w Parlamencie Europejskim europoseł PO Jacek Saryusz-Wolski negocjował rozporządzenie UE w sprawie bezpieczeństwa dostaw gazu. Sposób, w jaki Pawlak negocjował umowę gazową, stał w kompletnej sprzeczności z argumentacją, jakiej Polska i Saryusz-Wolski używali na forum wspólnotowym, gdy bronili solidarnościowych klauzul w nowym dokumencie UE.

W rządzie PO – PSL na różnych skrzydłach w tej sprawie stali Waldemar Pawlak i doradca premiera ds. bezpieczeństwa energetycznego Maciej Woźniak. Wskazywał on wielokrotnie, że negocjacje idą w niekorzystnym kierunku. Przeciwko Pawlakowi i jego resortowi w pewnym momencie stanął też Radosław Sikorski z urzędnikami z MSZ.

Trudno było zrozumieć, dlaczego ministrowie Sikorski i Pawlak publicznie próbowali przerzucać jeden na drugiego ciężar podpisania umowy. Dlaczego nie chciał jej podpisać Waldemar Pawlak, który ją negocjował? Dlaczego publicznie – nawet na stronie internetowej Ministerstwa Gospodarki – odpowiadał Sikorskiemu na jego zarzuty sformułowane w trybie niejawnym o niezgodności umowy z prawem wspólnotowym?

Taniej czy drożej?

W lutym 2010 r. Waldemar Pawlak w swoim blogu pisał: „W wyniku negocjacji na najbliższy okres 5 lat uzyskano znaczący upust na cenie gazu powyżej minimalnej wartości kontraktowej. W konsekwencji cena gazu importowanego przez PGNiG jest o około 10% niższa niż cena dla firm zachodniej Europy".

W sierpniu Donad Tusk zapewniał w Brukseli: „Z naszego punktu widzenia umowa o gazie, który importujemy z Rosji, spełnia te wymogi, które są kluczowe z punktu widzenia interesów polskiego państwa i polskich obywateli, czyli bezpieczeństwo gazowe, możliwie niska cena i elastyczny kształt tej umowy".

Dwa tygodnie temu – na użytek negocjacji z Niemcami – za pomocą przecieku do prasy Gazprom ujawnił, po ile sprzedaje gaz.

Kiedy Polska płaci za tysiąc metrów sześciennych 336 dolarów, Francuzi płacą 306 dolarów, Rumuni 304, Niemcy 271, a Wielka Brytania 191 dolarów. Nie kupujemy więc 10 procent taniej od innych, ale kilkadziesiąt procent drożej! Im dalej na Zachód, im lepiej zdywersyfikowane źródła dostawców i lepsza infrastruktura, czyli lepsza pozycja do negocjacji, tym Rosjanie sprzedają gaz taniej, mimo że muszą go dalej przetransportować. Nie spróbowaliśmy renegocjować naszej wyższej stawki (obowiązującej od listopada 2006 r.), w czasie gdy Gazprom tracił zamówienia, ceny na świecie spadały, a do Polski wchodziły kolejne firmy rozpoczynające poszukiwania gazu łupkowego.

Gdybyśmy wynegocjowali takie stawki, jakie mają Niemcy, płacilibyśmy każdego roku 650 milionów dolarów, czyli 2 miliardy złotych mniej! To jest cena za zaniechania polityków. A my, zwiększając dostawy z tego jednego źródła, jeszcze pogarszamy naszą sytuację.

Podpisany aneks do istniejącej już umowy wiąże nas na wiele lat. Ta umowa, zdaniem ekspertów – wbrew temu, co twierdził Donald Tusk – nie ma elastycznego kształtu. Praktyką na rynku gazowym jest zawieranie kilku mniejszych co do ilości umów, czasami nawet z tym samym dostawcą. Po co? By się nie wiązać jednym wielkim kontraktem. By móc się wycofać choć z części porozumienia, gdy staje się ono nieskuteczne. By móc wywierać presję, by mieć lepszą pozycję negocjacyjną.

Wieprzowina na gazie

Czy nie było możliwości rozmów o krótszej umowie? Zdania są podzielone. Po pierwsze, sami ogłosiliśmy, że chcemy kupować dodatkowe 3 miliardy metrów sześciennych gazu przez następne 27 lat. Gazprom zgodził się na jednorazową sprzedaż jednego miliarda, kiedy byliśmy w kłopotach. Dlaczego nie miałby znowu nam sprzedać takich jednorazowych ilości, zwłaszcza że zamówienia z Europy spadały, a gaz rosyjski stawał się coraz mniej konkurencyjny? Przypomnijmy, latem 2009 roku nie tylko gaz LNG, ale nawet gaz z norweskich gazociągów w tzw. kontraktach spotowych (krótko- i średniookresowych) były w Europie o połowę tańsze niż gaz rosyjski.

Trwał kryzys gospodarczy, fabryki zmniejszały swoje obroty, zapotrzebowanie na gaz raptownie malało. Wydaje się, że nie mieliśmy noża na gardle i można było przeciągać rozmowy. PGNiG podobno w tym czasie podejmował próby kupienia gazu od Niemców, Francuzów czy Holendrów. Ale krytycy PGNiG twierdzą, że firma nie bardzo się starała o te kontrakty. Ich zdaniem to przypadek, gdy monopolistą dogaduje się z innym monopolistą.

Prezes Szubski przyznał w grudniu 2008 r. w rozmowie z Agnieszką Łakomą z „Rzeczpospolitej": „Obawiam się, że znów, jak w 2006 r., będziemy w sytuacji bez wyjścia. Odnosimy wrażenie, że strona rosyjska próbuje odłożyć rozmowy o dodatkowej umowie, co jest dla nas bardzo niekorzystne. Polska nie zapewniła sobie w ciągu ostatnich dziesięciu lat żadnych dróg importu gazu spoza Rosji. Jeśli do połowy 2009 r. nie uda się porozumieć z Gazpromem, to jesienią PGNiG będzie musiało zaakceptować wszystkie warunki koncernu". Mówił, że jedynym wyjściem z tej patowej sytuacji mogą być rozmowy z firmami zachodnioeuropejskimi. „Wstępnie zapytaliśmy przedstawicieli tych firm, czy mogliby odsprzedać nam część rosyjskiego gazu, ale nie otrzymaliśmy wiążącej odpowiedzi poza obietnicą rozważenia naszej propozycji" – opowiadał. Ale na wstępnych pytaniach się skończyło. Potem już kierownictwo PGNiG opowiadało się jasno za sfinalizowaniem umów z Rosjanami.

Szubski używał też dość zaskakujących argumentów na rzecz podpisania kontaktu z Gazpromem. Podczas posiedzenia Sejmowej Komisji Skarbu 17 lutego 2010 r. prezes PGNiG mówił: „Apeluję o zmianę retoryki wypowiedzi. Zazwyczaj, siadając do negocjacji z Rosjanami, mówimy im: nie chcemy kupować waszego gazu, on nas brzydzi, ale musimy kupować. Jakież to jest podejście kupującego? Proponowałbym zmienić tę retorykę. Chcemy kupować gaz z Rosji, tak jak chcemy, żeby Rosja kupowała polską wieprzowinę czy mleko w proszku i wiele innych dóbr konsumpcyjnych. (...) Powiedzmy sobie szczerze, że bardzo wielu producentów, szczególnie rolnych i przetwórców spożywczych, zbudowało swoje zakłady pod kątem sprzedaży na rynek rosyjski. Spróbujmy postawić hipotezę – chcemy, aby smakowała im nasza wieprzowina, to nam będzie smakować zupa gotowana na gazie częściowo rosyjskim".

Dlaczego prezes spółki gazowej tak się martwi o sprzedaż wieprzowiny i mleka w proszku? Czy dba o interesy swojej spółki, czy o interes producentów artykułów rolnych? Tego rodzaju firmy to raczej krąg zainteresowań Waldemara Pawlaka z partii rolników i przetwórców żywności. Można odnieść wrażenie, jakby ich interes był dla rządu ważniejszy od bezpieczeństwa energetycznego kraju.

Zadziwiające jest też to, dlaczego polski rząd – skoro Rosjanie nie chcieli sprzedać gazu na krócej, a jednocześnie chcieli, by prowadzić z nimi rozmowy na poziomie politycznym – nie zrobił z tego kwestii międzynarodowej?

Dlaczego – skoro obowiązuje traktat lizboński z nową klauzulą solidarności energetycznej, trzeci pakiet energetyczno-liberalizacyjny, skoro tyle mówimy o solidarności energetycznej, Donald Tusk nie wymógł na Angeli Merkel, Nicolasie Sarkozym, Hermanie Van Rompuyu czy komisarzu ds. energii, by interweniowali w tej sprawie? Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, a Rosja jest jej partnerem. Dlaczego nic w tej sprawie nie zrobiono?

Doświadczenie uczy, że Unia potrafi być skuteczna i energiczna. Kiedy wybuchł kryzys gazowy w styczniu 2009 r., Słowacja, Czechy i Węgry znalazły się w dramatycznej sytuacji. Zwołane zostało w pilnym trybie posiedzenie Grupy Wyszehradzkiej, na które przyjechał Jose Manuel Barroso. Na skutek postulatu tych kilku państw Komisja Europejska opublikowała o ponad rok wcześniej w trybie pilnym projekt nowelizacji rozporządzenia o zapewnieniu bezpieczeństwa dostaw gazu. Europejska solidarność energetyczna została więc wzmocniona – zresztą aktywną w tym rolę odegrał premier Tusk.

Dlaczego w przypadku umów z Rosją nie byliśmy tak aktywni? Czy umowa gazowa została złożona na ołtarzu zgody koalicyjnej, a może ocieplenia relacji na linii Moskwa – Warszawa? A może było to funkcją polityki odwracania wszystkiego, co robili poprzednicy?

Warto też zastanowić się, co by było, gdybyśmy tej umowy z Rosją nie podpisali w ogóle, a zdołali np. po interwencji Komisji Europejskiej podpisać umowę z zachodnim dostawcą, choć może z opóźnieniem? Czy to kosztowałoby polski przemysł tak wiele (w sytuacji gdy zmniejszał w kryzysie swoją dynamikę)? Te koszty są do policzenia.

Warto też zapytać, na czyj wniosek odrzucono w rządzie koncepcję podpisania kontraktu do 2014, czyli do czasu uruchomienia terminalu LNG, a promowano zwiększenie dostaw do 2022 r.?

Podpisaliśmy aneks zakładający zwiększenie dostaw po wysokiej cenie, do wieloletniej umowy z dostawcą, o którym się mówi, że jest ramieniem rosyjskiego rządu. Ten zaś w swych oficjalnych dokumentach stwierdza, że gaz i ropa jest jego narzędziem uprawiania polityki zagranicznej.

Polska nie miała interesu, by kupować po 2014 r. więcej rosyjskiego gazu. Interes miał w tym przede wszystkim Gazprom.

PS. W grudniu 2010 r. ludzie, którzy doprowadzili do sfinalizowania umowy z Gazpromem: prezes PGNiG Michał Szubski, prezes polsko-rosyjskiej spółki EuRoPol Gaz Mirosław Dobrut i wiceprezes PGNiG Radosław Dudziński zostali odznaczeni przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego Złotymi i Srebrnym Krzyżem Zasługi.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał