MSZ nie zrobiło nic, by zapobiec tablicowemu kryzysowi

MSZ nie robiło nic, by zapobiec tablicowemu kryzysowi. Nie szukało kompromisu z wdowami

Publikacja: 23.04.2011 01:01

MSZ nie zrobiło nic, by zapobiec tablicowemu kryzysowi

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Gdy MSZ informował pałac: „Mamy problem w Smoleńsku", Rosjanie przykręcali już swoją nową tablicę ku czci ofiar katastrofy. Prezydenci Polski i Rosji za kilkadziesiąt godzin mieli się tam pojawić z wieńcami. Ani uśmiechy profesora Nałęcza, ani bon moty ministra Litwina nie przekonają nas, że była to normalna sytuacja. Bo był skandal i kompromitacja MSZ.

1.


Ustalmy najprostsze fakty.

Kiedy pojawiła się pierwsza tablica pamiątkowa w Smoleńsku?

Dawno temu, bo 13 listopada 2010 roku. Wdowy po prezesie IPN i wiceministrze kultury przyjechały z własnym sprzętem, własną tablicą i umocowały ją na wielkim kamieniu upamiętniającym miejsce tragedii.

Kiedy o tym fakcie dowiedziała się polska dyplomacja?

Natychmiast, bo przy przykręcaniu tablicy był polski konsul, który wszystko widział i sporządził notatkę dla przełożonych.

Kiedy MSZ dowiedziało się, że Rosjanie są z tego faktu niezadowoleni?

Już trzy dni później. 16 listopada 2010 roku ambasador rosyjski w Warszawie przyszedł na spotkanie z wiceministrem spraw zagranicznych Henrykiem Litwinem. Rozmowa dotyczyła tablicy. Ambasador mówił, że Rosja nie zgadza się, by bez porozumienia z władzami montowano coś na jej terytorium. Nie zgadzał się na to, by napis był tylko w jednym języku. W dodatku Rosjanie nie zgadzali się, by używać słowa „ludobójstwo" w kontekście zbrodni katyńskiej, bo oni tego słowa nie akceptują. Tymczasem na tablicy zamontowanej przez wdowy takie słowo zostało użyte.

Czy Rosjanie wracali do tej sprawy?

Owszem, wielokrotnie. Pierwszy raz 16 listopada 2010 r. Potem w czasie nieformalnych rozmów powtarzali, że jest problem z tablicą. Nie dawali o tym zapomnieć polskim dyplomatom.

Co robiło MSZ?

MSZ ciągle przedstawiało to samo stanowisko. Z formalnego punktu widzenia Moskwa ma rację – nie wolno umieszczać tablic na terytorium innego państwa bez zgody gospodarza. Jednak sytuacja jest szczególna, więc dobrze byłoby tablicę zostawić, potraktować jako tymczasową. Stała tablica – z napisem uzgodnionym przez obie strony – zawiśnie na planowanym pomniku ku czci ofiar tragedii.

Na co liczył resort dyplomacji?

Nie bardzo wiadomo. Wiedziano, mniej więcej od grudnia, że prezydenci Miedwiediew i Komorowski wybierają się do Katynia i Smoleńska. Wiedziano, że nie będzie do tej pory pomnika z tablicą uzgodnioną przez dwie strony (dopiero 11 kwietnia prezydenci ogłosili, że konkurs na projekt monumentu został otwarty). A to znaczy, że łatwo było przewidzieć rozwój wydarzeń. Prezydent Miedwiediew znajdzie się w Smoleńsku i skoro ma składać kwiaty przy kamieniu z napisem, którego treści Moskwa nie akceptuje, a jego ludzie mają śrubokręty – to znaczy, że nie zawahają się ich użyć. To proste rozumowanie potwierdziła rzeczywistość.

Gdyby nasi dyplomaci nie wierzyli w potęgę logicznego myślenia, zawsze mogli się wsłuchać w sygnały napływające ze Wschodu. A te były oczywiste:

„W trakcie przygotowań do wizyty na miejscu katastrofy przywódców obu państw, strona rosyjska odpowiednio wcześniej poinformowała stronę polską o konieczności zamiany tabliczki na nową, z napisami po rosyjsku i po polsku, tak jak jest to przyjęte dla wszystkich bez wyjątku pomników i znaków pamiątkowych na terytorium Federacji Rosyjskiej. (...) Do MSZ Polski skierowano również propozycje dotyczące treści nowego napisu. Reakcji ze strony polskiej także nie było" – to oświadczenie rosyjskiego MSZ z 10 kwietnia.

Ciekawostką jest to, że Rosjanie przysyłali nawet propozycje napisu, czym do tej pory nasi dyplomaci się nie chwalili.

Kiedy nastąpiła ostatnia interwencja ze strony Rosjan?

Było to 8 kwietnia 2011 roku – trzy dni przed wizytą Bronisława Komorowskiego, dzień przed wizytą jego małżonki w Smoleńsku. Ambasador Rosji po raz kolejny odwiedził wiceministra Litwina, mówiąc mu, że Moskwa nie akceptuje obecności tablicy. Co więcej, ambasador informował wprost „o zamiarze zdjęcia tablicy" – co przyznał wiceminister Litwin na sali sejmowej. Wiceminister apelował o to, by Moskwa uwzględniła „polską wrażliwość", i doszedł do wniosku, że „istnieje szansa, iż mimo wszystko strona rosyjska uwzględni te okoliczności i powstrzyma się od zdjęcia tablicy".

To znaczy, że Bronisław Komorowski już pakował walizki, a dyplomaci liczyli na „istnienie szansy", że wszystko jakoś to będzie, prosząc o przekazanie takiego stanowiska do Moskwy.

Tego samego dnia wieczorem śrubokręty poszły w ruch i tablica została zamieniona.

2.

W tej historii z naszego punktu widzenia istotne były dwa elementy. Niewiarygodna bierność dyplomacji – przecież sygnałów było dość i płynęły przez wiele miesięcy, od połowy listopada. Moskwa proponowała jakieś napisy. Wykonanie nowej tablicy musiało zająć trochę czasu. Dlaczego więc w Warszawie nie działo się nic?

Skoro – jak mówił Radosław Sikorski – „MSZ niczego nie wieszało i niczego nie zdejmowało", to dlaczego nie skontaktowano się z tymi, którzy wieszali, w poszukiwaniu kompromisu? Wiemy, że nikt się nie skontaktował, bo rozmawialiśmy z wdowami po szefie IPN i wiceministrze kultury.

Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN, powiedziała nam:

– MSZ nie kontaktowało się z nami, nie mówiło, że jest jakiś kłopot, nie próbowano żadnych rozmów. Czy myśmy były gotowe na jakiś kompromis? Było pole do kompromisu, nie jestem osobą, która lekceważy instytucje państwowe.

Podobnie mówi Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie: – Żaden przedstawiciel polskich władz z nami nie rozmawiał o tym, że jest problem z tą tablicą. Czy rozmawiałabym, gdyby na przykład ktoś z MSZ się zgłosił i zasygnalizował, że jest kłopot? Naturalnie, że tak. Zamontowanie tablicy nie było z naszej strony gestem politycznym. Nam chodziło o upamiętnienie miejsca, w którym zginęli najbliżsi. Tylko o to.

Czy byłby kompromis, jaki to byłby kompromis – nie wiadomo. Ale dyplomaci nawet nie spróbowali.

3.

Druga ważna informacja dotyczyła tego, kiedy o narastającej groźbie skandalu dowiedział się prezydent Komorowski.

Sygnały, że Kancelaria Prezydenta nie została o tym prawidłowo poinformowana, słyszało się od dawna. Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski – gdy sprawa z wymianą tablic wyszła na jaw – określił to „sytuacją zaskakującą, nieprzewidzianą, bardzo smutną i przykrą". Otoczenie prezydenta nie kryło złości na MSZ. Publicznie dał temu wyraz doradca głowy państwa Tomasz Nałęcz. W rocznicę katastrofy ostro potraktował rzecznika resortu dyplomacji Marcina Bosackiego. 9 kwietnia Bosacki powiedział, że „nie wyobraża sobie, by prezydent składał kwiaty pod tablicą", która została wymieniona przez władze obwodu smoleńskiego. Nałęcz karcił, że „nikt nie powinien stawiać się wyżej od prezydenta", a jego zdaniem tak właśnie rzecznik zrobił. – Zwłaszcza od rzecznika MSZ należy oczekiwać kunsztu dyplomatycznego – dodał Nałęcz.

Sam prezydent w wywiadzie dla programu „Piaskiem po oczach" mówił, że wymiana tablic „groziła wysadzeniem w powietrze całej wizyty".

Michałowski wspomniał o „sytuacji nieprzewidzianej". Jak to nieprzewidzianej? Skoro od połowy listopada MSZ wiedziało, że w smoleńskiej szafie leży odbezpieczony granat?

4.

Próbowaliśmy ustalić prostą rzecz. Czy prezydenccy ministrowie Sławomir Nowak i Jaromir Sokołowski, którzy 4 kwietnia byli w Moskwie z wizytą przygotowującą podróż Komorowskiego, wiedzieli, że jest kłopot, czy nie.

Na posiedzeniu Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych pytanie o to dostał wiceminister Litwin, ale nie odpowiedział.

Powtórzyliśmy pytanie, w kuluarach, gdy wiceminister opuścił posiedzenie: – Informacja o wątpliwościach Rosjan była zawarta w materiałach, które przesłaliśmy do Kancelarii Prezydenta. Trudno mi przesądzać, o czym wiedzieli przedstawiciele prezydenta. To nie jest pytanie do mnie – stwierdził.

Właśnie te, zacytowane przez nas, słowa Litwin określił na późniejszej konferencji prasowej „zdaniem misternie utkanym ze słów wypowiedzianych przeze mnie w różnych momentach, różnych miejscach i różnych kontekstach, które w efekcie zupełnie nie odpowiada prawdzie, zawiera nieprawdę". Ale do tego jeszcze wrócimy.

Ważne, że Jaromir Sokołowski odpowiedział na nasze pytania dotyczące wizyty. Wynikało z nich, że podczas rozmów przygotowawczych o tablicach nie rozmawiano. MSZ nie informowało Kancelarii Prezydenta, że Rosjanie wiele razy podnosili ten problem. Wiadomość o tym, że tablica może zostać po prostu odkręcona Sokołowski dostał od Litwnina 8 kwietnia – przez telefon.

Jest jasne, że pałac został powiadomiony o tym, iż dzieje się coś złego po wizycie ambasadora Rosji u wiceministra Litwina i po przekazaniu informacji, której sens można by zawrzeć w słowach: „Panowie, będziemy odkręcać i przykręcimy coś innego, swojego, do zobaczenia w Smoleńsku".

5.

Potem cała Polska była widownią smutnego spektaklu odgrywanego przez urzędników resortu dyplomacji i ich szefa.

Oficjalnie MSZ było zaskoczone postępkiem Rosjan.

9 kwietnia: – O tej zamianie dowiedzieliśmy się dzisiaj rano – mówił rzecznik MSZ Marcin Bosacki.

– Urzędnicy MSZ obecni w Smoleńsku mieli dokonać obchodu i sprawdzenia, czy wszystko jest należycie przygotowane do uroczystości. I wówczas zauważyli zamianę tablicy – stwierdził. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych natychmiast skontaktowało się z MSZ Rosji, zwracając się o wyjaśnienia.

– MSZ zaprosiło ambasadora Rosji na rozmowy o zamianie tablicy – mówi Bosacki. Przypomnijmy, że ambasador był dzień wcześniej w MSZ i informował o planach w sprawie tablicy.

Moskwa zareagowała oświadczeniem resortu dyplomacji. Po pierwsze, Rosjanie podkreślili, że zaraz po tym, gdy polska tablica się pojawiła, kanałami dyplomatycznymi poproszono Warszawę, by zaproponowała, jak rozwiązać problem: „Reakcji nie było". Po drugie, oznajmili, że w czasie przygotowań do wizyty dwóch prezydentów na miejscu katastrofy samolotu informowali Warszawę o konieczności zamiany tablicy na nową, dwujęzyczną.

„Zdumienie wywołują komentarze oficjalnego przedstawiciela MSZ Polski (czyli rzecznika Bosackiego – red.), jako że Polska była w pełni poinformowana o niedopuszczalności podobnych działań (czyli wieszania tablic – red.) bez oficjalnych uzgodnień i o konieczności jak najszybszej zamiany tablicy".

Kto za sprawę odpowiadał w resorcie dyplomacji? Oficjalnie Henryk Litwin. Wiceminister Litwin był na posiedzeniu plenarnym Sejmu. Wystąpił na posiedzeniu Komisji Spraw Zagranicznych, gdzie posłowie go nie oszczędzali.

– Gdybyśmy zgodzili się na zdjęcie tablicy ze słowem „ludobójstwo", w Polsce byłyby żądania głów – tłumaczył cierpliwie. Ciekawe, że do wiceministra, który niebawem będzie naszym ambasadorem w Kijowie, mało kto ma – w kuluarowych rozmowach – pretensje.

W Kancelarii Prezydenta usłyszeliśmy: „Gdy mleko się już rozlało, w dużej mierze zostało starte rękami Litwina".

– To dobry dyplomata, który jako lojalny urzędnik wziął odpowiedzialność za skandal na siebie. Ale gdzie jest jego szef? – mówił jeden z wpływowych posłów.

To dobre pytanie. Od wybuchu skandalu minister Radosław Sikorski do Sejmu nie przyszedł ani razu.

Był za to wyjątkowo aktywny w swym mikroblogu na Twitterze. Oto jego wpisy:

„Łamiąc przepisy innych państw wystawiamy sobie złe świadectwo. Przestrzegajmy prawa nawet, gdy się nam nie podoba".

„Gdyby w Polsce grupa Rosjan samowolnie zawiesiła tablicę, PiS pierwszy domagałby się jej usunięcia. I miałby rację".

„Dobrze, że ministerstwa kultury PL i FR ustalą tekst napisu na pomniku smoleńskim. Dość jednostronnych działań w tak bolesnej sprawie".

„Konsekwentne prowokacje PiS: postawić niemożliwe żądania, potem krzyczeć »Zdrada!«. No pasaran. Nie pozwolimy podpalić Polski".

„Koncepcja polityki zagranicznej PiS: narzucić Rosji kwalifikację zbrodni katyńskiej przy pomocy wiertarki. Nie wróżę sukcesu".

„Wg PiS to skandal, że nie byłem dziś w Sejmie. Samowolnie zawieszona tablica ważniejsza niż stosunki NATO – Ukraina?".

6.

Na początku tygodnia poprosiliśmy o skomentowanie zamieszania z tablicami doradcę prezydenta Tomasza Nałęcza. Profesor powiedział nam (w autoryzowanej wypowiedzi) rzecz następującą:

– Brałem udział w przygotowaniu wizyty pana prezydenta w Katyniu i Smoleńsku. Były to spotkania w bardzo wąskim gronie współpracowników. Mogę powiedzieć, że informacja o tym, iż grozi nam jakiś skandal związany z tablicami upamiętniającymi ofiary katastrofy, była dla nas zaskoczeniem, spadła na nas jak grom z jasnego nieba, bardzo późno, już po fakcie zamiany tablic. Być może w stercie materiałów, które dostarczyło nam MSZ, gdzieś petitem było wspomniane, że istnieje kłopot z tablicami, ale przecież nie tak informuje się prezydenta o tak istotnej sprawie. Rozmawiałem z prezydentem, obserwowałem go przed i w trakcie wizyty, którą traktował jako wyjątkowo ważną, i mogę powiedzieć, że był równie zaskoczony całą historią. Myślę, że dowiedział się o tym, iż jest kłopot, wyjątkowo późno.

Opierając się na tych słowach, napisaliśmy tekst: „Pałac krytykuje MSZ".

7.

Nazajutrz profesor był gościem Moniki Olejnik w Radiu Zet. Oto, co tam powiedział:

– Informacja do pana prezydenta o kłopotach z tablicą dotarła bardzo późno, w sytuacji, kiedy Rosjanie tablicę zmienili w sposób przecież niedopuszczalny.

Monika Olejnik: Czyli pan prezydent dowiedział się o kłopotach z tablicą dopiero w tym momencie, kiedy tablica została usunięta przez Rosjan, tak.

Tomasz Nałęcz: Moim zdaniem tak. Z moich kontaktów...

O: Czy to nie za późno?

N: Z moich kontaktów z prezydentem wynika, że tak.

O: Czy to nie za późno, nie było spotkania, nie wiem, ministra Sikorskiego z panem prezydentem i minister Sikorski nie informował pana prezydenta o tym, że są kłopoty.

N: Pani redaktor, nie chcę krytykować MSZ, jestem zwolennikiem bliskiej współpracy kancelarii z MSZ, bardzo cenię i trudno przecenić tu rolę pana wiceministra Litwina. (...)

O: Ale w „Rzeczpospolitej" pan krytykuje MSZ.

N: Nie.

O: No jak to nie, otwieram „Rzeczpospolitą" – „Pałac krytykuje MSZ", wielki tytuł.

N: A to nie jest mój tytuł. Pani redaktor, ja jestem zwolennikiem przejrzystości w życiu publicznym, dziennikarze „Rzeczpospolitej" do mnie zadzwonili, pytając mnie o stan wiedzy kancelarii w sprawie tablicy, więc uczciwie powiedziałem o tym, co wiedziałem, ponieważ współpracowałem z panem prezydentem przy przygotowywaniu tej wizyty i w tych przygotowaniach ja nie miałem wiedzy o tej tablicy.

(...) no, nie chcę używać krotochwilnych porównań, ale przynajmniej część MSZ zachowała się jak nastolatka, która zaszła w ciążę i jest przekonana, że ta ciąża rozejdzie się po kościach.

8.

Niedługo po wywiadzie w Zetce zaczęły docierać sygnały, że profesor Nałęcz dostał reprymendę od prezydenta i że naprędce szykowane jest publiczne wystąpienie z Litwinem – na którym będą prezentowali jedność.

Profesor Nałęcz to uznany historyk międzywojennego 20-lecia, były wicemarszałek Sejmu, przewodniczący komisji rywinowskiej, podczas której miał odwagę przeciwstawić się interesowi politycznemu swojego stronnictwa. Doktor Litwin, wybitny dyplomata – konsul we Lwowie, zastępca ambasadora Polski w Moskwie, ambasador w Mińsku, dziś wiceminister, jutro ambasador w Kijowie.

Dlatego ich środową konferencję należy zaliczyć do wydarzeń wstydliwych.

Wiceminister zaprzeczył, że mówił nam, jakoby MSZ informowało w swoich materiałach o wiszącym nad głową prezydenta skandalu dyplomatycznym.

Profesor Nałęcz uznał, że to załatwia sprawę. Po prostu zawierzył dziennikarzom, a mógł zadzwonić do Litwina!

Czego by się dowiedział? Tego, co wiedział, prezydent został poinformowany 8 kwietnia, gdy Rosjanie odkręcali tablicę. Tłumaczenie było kuriozalne. Obaj panowie przyznali, że dyplomacja nie dostarczyła zawczasu istotnej informacji prezydentowi. W związku z tym uznali, że nie ma żadnego konfliktu. Wymienili się uśmiechami i rozeszli w spokoju. Służby prasowe zadbały, żeby dziennikarze nie zadawali pytań.

9.

Podsumujmy. MSZ nie robiło nic, by zapobiec tablicowemu kryzysowi zawczasu. Nie szukało kompromisu z wdowami. Do ostatniej chwili nie informowało pałacu o komplikującej się coraz bardziej sytuacji. Z tego powodu prezydentowa złożyła kwiaty przed tablicą przyczepioną kilka godzin wcześniej przez Rosjan. Prezydent RP został narażony na podobną konfuzję, ale udało się znaleźć brzozę i tam złożyć hołd. Ważna wizyta przez chwilę stanęła pod znakiem zapytania. Szef MSZ nie złożył wyjaśnień w Sejmie, za to prowadził ożywiona akcję informacyjną na Twitterze. Jeśli to wszystko nie jest skandalem, to co nim jest?

Michał Majewski, reporter „Rzeczpospolitej" w latach 1994 – 2005 i ponownie od wiosny br. Laureat m.in. nagród im. Andrzeja Woyciechowskiego i Grand Press. Współautor książki „Daleko od Wawelu".

Paweł Reszka, reporter „Rzeczpospolitej" w latach 1991 – 2006 i ponownie od wiosny br. Laureat m.in. nagród im. Andrzeja Woyciechowskiego i Grand Press. Współautor książki „Daleko od Wawelu".

Gdy MSZ informował pałac: „Mamy problem w Smoleńsku", Rosjanie przykręcali już swoją nową tablicę ku czci ofiar katastrofy. Prezydenci Polski i Rosji za kilkadziesiąt godzin mieli się tam pojawić z wieńcami. Ani uśmiechy profesora Nałęcza, ani bon moty ministra Litwina nie przekonają nas, że była to normalna sytuacja. Bo był skandal i kompromitacja MSZ.

1.


Ustalmy najprostsze fakty.

Kiedy pojawiła się pierwsza tablica pamiątkowa w Smoleńsku?

Dawno temu, bo 13 listopada 2010 roku. Wdowy po prezesie IPN i wiceministrze kultury przyjechały z własnym sprzętem, własną tablicą i umocowały ją na wielkim kamieniu upamiętniającym miejsce tragedii.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał