Szkoda,że Tomasz Burek milczy

Poszukuje arcydzieł tam, gdzie inni nie zaglądają. Ale od dłuższego czasu brakuje mi jego zdania w kwestii wielu głośnych książek, zjawisk literackich, autorów

Aktualizacja: 27.06.2011 17:05 Publikacja: 25.06.2011 01:01

Szkoda,że Tomasz Burek milczy

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Nowa książka Tomasza Burka, najwybitniejszego żyjącego polskiego krytyka literackiego, sama w sobie stanowi wydarzenie dużej wagi, tym większej, że autor nas nie rozpieszcza, publikując nieczęsto, z rzadka też uczestnicząc w tzw. życiu literackim, cokolwiek zresztą będziemy przez nie rozumieli. Na „Niewybaczalne sentymenty", które właśnie ukazały się nakładem Iskier, czekać musieliśmy dziesięć lat, tyle bowiem ich minęło od edycji dwóch skromnych książeczek w roku 2001: „Dziennika kwarantanny" i „Dzieła niczyjego". Tę ostatnią książkę otwierał znamienny i szeroko komentowany tekst – „Literatura, niepoważne zajęcie".

Autor „Zamiast powieści" poniekąd zakwestionował w tym artykule (napisanym w roku 1996) swoje dotychczasowe życie zawodowe, stwierdzając m.in., że przez 40 lat, odkąd uczestniczy w życiu artystycznym i literackim, zajmował się czymś w istocie nieistotnym. „Toteż ze strasznym zawstydzeniem – pisał – spoglądam na określenie »krytyk literacki«, które figuruje przy moim nazwisku, bo mam świadomość, wierzcie lub nie, jakiejś szarlatanerii, którą uprawiałem przez prawie 40 lat. Mówię – prawie, bo od paru lat mam też, na szczęście, poczucie budzenia się, ocknięcia, otrzeźwienia. I może dlatego wykonuję mój zawód nieco powściągliwiej, co oznacza, że właściwie przestaję uprawiać krytykę literacką".

Czym zatem są „Niewybaczalne sentymenty"? Czy tylko remanentem złożonym z pisanych w różnym czasie i w zupełnie różnych okolicznościach tekstów, które niekiedy wyraźnie układają się w bloki tematyczne, sygnalizując, że mogły stanowić początek lub część planowanych, lecz niedoprowadzonych do finału książek? Zdecydowana większość w sumie 34 szkiców miała swój pierwodruk na różnych łamach: a to w latach 70. w Iwaszkiewiczowskiej „Twórczości" czy w „Kinie", a to dekadę później w podziemnym „Pulsie", to znów, już w wolnej Polsce, w „Życiu" i „Rzeczpospolitej", „Europie", a najczęściej w „Arcanach". Dodam, że „Nieczyste formy Różewicza" drukowane były uprzednio w tomie „Żadnych marzeń" (1987, 1989), a „Ostatni krzyk tamtej młodości" (o prozie Stanisława Czycza) w „Dziele niczyim". Tomasz Burek utrzymuje, że jego najnowsza książka nie mogłaby być inna, gdyż – co spostrzegł po fakcie – „sama się ułożyła i siłą własnego ciążenia uformowała, przybierając kształt istnego imbroglio". Niech i tak będzie.

Powrót do zasadniczości

Piszący te słowa szukał w „Niewybaczalnych sentymentach" tropów uzasadniających tamto, sprzed lat, odżegnanie się czy też zdystansowanie autora od krytyki literackiej. Z nieskrywaną ulgą nie znalazł ich wielu. Za to zwrócił uwagę na znamienne wyznania tyczące się nie tylko tejże krytyki. Oto przy okazji przyznania w 2008 r. Maciejowi Urbanowskiemu Nagrody imienia Andrzeja Kijowskiego Tomasz Burek zastanawiał się, dlaczego jury, w pracach którego uczestniczy, dopiero po raz drugi w całej historii nagrody honoruje książkę krytycznoliteracką w pełnym tego słowa znaczeniu (wcześniej laureatem został Włodzimierz Bolecki za pracę „Jedynie prawda jest ciekawa"). Czyżby brakowało książek oryginalnych, niepoprawnych, inicjujących twórcze fermenty? „A może krytyka jako całość – pytał – znajduje się od lat w impasie? Przecież jednak kandydował ongi do tej tu nagrody »Powrót człowieka bez właściwości« Cezarego Michalskiego, kandydowało »Marzenie o chuliganie« Andrzeja Horubały – żeby poprzestać na dwóch tylko przykładach. Ale wyszło inaczej i chyba nie całkiem fortunnie. Któż może wiedzieć, czy przyznana w odpowiednim momencie Nagroda imienia Andrzeja Kijowskiego nie byłaby władna zatrzymać obydwu niepospolicie utalentowanych młodzieńców przy krytyce literackiej, chroniąc ich potencjały intelektualne przed marnotrawstwem bądź to w ekscesach żurnalistycznych, bądź w powieściach balansujących na krawędzi pornografii. Takie to fantazje przychodzą poniewczasie do głowy jednemu jurorowi. W każdym razie stąd bierze się jego retrospektywne zakłopotanie. Ale – nie tylko stąd".

Następnie Tomasz Burek konstatuje: „Wraz z nadejściem lat 90. rządy nad kulturą objął swoisty duch empiryzmu. Objawił się, jak wiadomo, nobilitacją rzeczowości, skupieniem uwagi na konkrecie, obniżeniem poziomu zainteresowań, przyziemnością, żeby nie rzec, świniowatością ideału, obojętnością aksjologiczną, zastąpieniem tragicznego poczucia życia poczuciem cynicznym, ludycznym, banalistycznym". I akcentował juror, wygłaszając stosowną laudację, że nagrodzony krytyk żądał powrotu do zasadniczości – „w reakcji na chichotliwy postmodernizm Pilcha, Gretkowskiej i tylu innych, w odpowiedzi na krytykę bez zasad, anarchiczną i dekonstrukcjonistyczną, i tę, która stawała się segmentem wszechobecnego rynku reklamy – igraszką komercyjnego dowcipu".

Pasaże wolności

Nie inaczej reaguje na wszystkie te zjawiska, negatywnie odbijające się nie tylko na literaturze polskiej, sam autor „Niewybaczalnych sentymentów". I dlatego końcowy segment tej książki anonsuje jako „pospolite ruszenie wartości, mobilizację »pamięci ran« i najskromniejszych nawet redut pamięci w bitwie z neonihilizmem jako kulturową modą naszych dni. Modą okropną".

Co przeciwstawia tej „modzie" w „Niewybaczalnych sentymentach"? Wiersze Jana Polkowskiego, Wojciecha Kudyby i Anny Piwkowskiej, eseistykę Dariusza Karłowicza, ścierające się z „Ciemnotą Oświeconych" badawcze prace Adama Wielomskiego, „Wrońca" Jacka Dukaja, powieści Janusza Krasińskiego.

We wcześniejszym segmencie książki zajmuje się Burek, jak głosi podtytuł, „Młodymi ludźmi w mrocznych czasach". Znalazły się tu teksty z różnych epok pisane o książkach w swoim czasie ważnych. Czy przetrwały one próbę czasu? Mam tu niemało wątpliwości. O „Klatce" Kazimierza Kummera wiedzą jedynie równolatkowie Andrzeja Bursy. Oczywiście wysiłki autorytetów takich jak Tomasz Burek mogą wiele zmienić, ale nie przesadzajmy z ich mocą sprawczą. Gdyby krytyk był demiurgiem, czytalibyśmy „Nie wierz nikomu" Stanisława Czycza jak Polska długa i szeroka. To w eseju o tej książce odpowiedział Tomasz Burek na pytanie dręczące od lat wielu z nas: „Gdzie są arcydzieła współczesnej prozy polskiej? Oto jedno z nich". I cóż się dzieje po takiej deklaracji? Otóż to, że nic.

Na pewno jednym z najwartościowszych debiutów prozatorskich, jakie przydarzyły się literaturze polskiej na przestrzeni półwiecza (krytyk operuje datami 1951 – 2001) była powieść Dawida Bieńkowskiego „Jest" – rzecz inicjacyjna, w tle mająca karnawał „Solidarności", a potem stan wojenny. Niestety, dwie kolejne książki tego autora trudno uznać za udane, choć jedną z nich z dużą dozą przesady porównywano nawet do „Lalki" Prusa. Czy dłużej niż swój sezon przetrwa „Dolina Nicości" Bronisława Wildsteina? A Antoni Libera ułoży w triadę swój łańcuch historii o straconych młodościach (na razie jest „Madame" i „Godot i jego cień")?

Z kolei nie wydaje mi się, by kluczem do zrozumienia jakże bogatej twórczości Marka Nowakowskiego było akurat jego opowiadanie „Proces poszlakowy". ZMP-owski epizod, któremu – rzeczywiście – autor „Gdzie jest droga na Walne" poświęcił w ostatnich latach niemało uwagi, był jednak tylko epizodem w jego życiu. Natomiast absolutnie ma rację Burek, w pisarstwie Nowakowskiego zauważając „wręcz erotyczne urzeczenie miastem. Oczarowanie szczelinami w jego murach, prześwitami w gęstej zabudowie, przechodnimi bramami, swobodnymi przejściami, pasażami wolności".

Rozstanie z mitem

W „Niewybaczalnych sentymentach" pomieszczonych jest kilka fundamentalnych wręcz dla Tomasza Burka szkiców. Myślę tu nade wszystko o kapitalnym porównaniu drogi życiowej i dorobku twórczego Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Stefana Żółkiewskiego, artykule o rozdartej świadomości Stefana Żeromskiego, a przede wszystkim o eseju wydrukowanym po raz pierwszy w podziemnym „Pulsie" w połowie lat 80., a zatytułowanym „1863 po 1905". To właśnie na progu rewolucyjnego 1905 roku w „Kalendarzu Robotniczym" PPS ukazały się „Echa leśne" Żeromskiego, jakby zapowiadając całkowite otrząśnięcie się z traumy powstania styczniowego, oswojenie tamtej klęski, oddanie honoru powstańcom, a wreszcie – najważniejsze – podjęcie na nowo zbrojnej walki o to, „co nam obca przemoc wzięła": o państwo polskie. To z takiego myślenia wzięły się wymieniane przez Burka niemal jednym tchem: „Gloria victis" Elizy Orzeszkowej, „Ojcowie nasi" Andrzeja Struga, „Wierna rzeka" Stefana Żeromskiego i mniej znane, ale ważne „Zacisze" Wacława Sieroszewskiego i „Kryjaki" Marii Jehanne Wielopolskiej. Jakby na drugim biegunie ustawiony został Bolesław Prus z jego nigdy nieprzezwyciężonym traumatycznym doświadczeniem stycznia 1863 r., co zaowocowało powieścią „Dzieci", a grubo wcześniej, w 1884 roku, opowiadaniem będącym, jak powiada Tomasz Burek, „snem czarnym narodu": „Omyłką", w której „słychać jeszcze echo druzgoczącej zbiorowość polską katastrofy, pogłos rzezi, gwałtów i terroru". To wszystko jest obecne i w wymienionych wcześniej utworach, ale nie ma w nich defetyzmu, nie ma porażającego strachu, nie ma poczucia beznadziei. Wbrew pozorom ten właśnie esej otwierający nową książkę Tomasza Burka czyta się dziś znakomicie, być może w obliczu nazwanych i nieodgadnionych jeszcze, a przeczuwanych zagrożeń, które nas czekają.

W kilku co najmniej miejscach „Niewybaczalnych sentymentów" odnosi się ich autor do swojej przeszłości. To niesłychanie interesujące fragmenty, dające po części odpowiedź na pytania stawiane sobie samemu przez krytyka, tłumaczące pesymistyczny ogląd własnych dokonań. Na przykład w szkicu „W Hiszpanii białej" pisze o sobie: „Ja, który kiedyś kochałem Republikę, któremu za młodu bohaterskie o niej klechdy opowiadali Hemingway w »Komu bije dzwon«, Malraux w »Nadziei«, ja, który za przykładem potępieńców z powieści »Pod wulkanem« Lowry'ego długo nie umiałem się rozstać z lewicowo-republikańskim mitem o hiszpańskiej wojnie domowej, i ja, którego spod czaru tej legendy zdołał wyrwać dopiero w latach osiemdziesiątych wieku minionego Orwell swym »Hołdem Katalonii«".

W przeszłości Burek wielokrotnie podkreślał znaczenie, jakie dla niego, urodzonego w roku 1938, miał polski Październik 1956 roku ze wszystkimi swoimi nadziejami i zmarnowanymi szansami. Ale przecież coś się w oglądzie tamtego czasu zmieniło i dziwnie jestem pewny, że obecnie nie przedrukowałby autor swojej wypowiedzi z roku 1980 o „Poemacie dla dorosłych" Adama Ważyka, uważanego za forpocztę październikowych przemian. A przecież znalazł się ten tekst w wydanym w podziemiu tomie „Żadnych marzeń". Opowiadał się Burek po stronie „Poematu...", choć – jak pisał z dozą humoru – „ze swego pomaturalnego punktu widzenia powinienem był zgłaszać pod adresem Ważyka szczególne pretensje, ponieważ jako redaktor »Twórczości« w latach mej nauki gimnazjalnej, zdołał obrzydzić mi ze szczętem literaturę współczesną, polonistykę, teorię i krytykę literacką, co w rezultacie spowodowało, że nie wiedziałem, na jakie iść studia, i w końcu, z rozpaczy i otępienia, poszedłem na dziennikarstwo, śniąc o karierze sprawozdawcy sportowego". Dziś jak na dłoni widać znacznie większe winy poety, który „o jasne prawdy, o zboże wolności, o rozum płomienny" upominał się – Partią!

Towarzyszom drogi – cześć i chwała

Rozprawiający o zasługach Ważyka, fascynujący się Brzozowskim, wykładający w Towarzystwie Kursów Naukowych i publikujący w „Zapisie" krytyk mógłby być brylantem w  koronie tzw. opozycji demokratycznej. Do tego dał się poznać jako człowiek odważny, sygnatariusz Listu 59 z 1976 r. – protestu przeciw planowanym zmianom w Konstytucji PRL – czy uczestnik głodówki w maju 1980 r. w obronie aresztowanych twórców drugiego obiegu w Polsce Mirosława Chojeckiego i Bogdana Grzesiaka. Pod każdym względem przynależał do środowiska zwanego komandosami. Do czasu.

Gdy opowiedział się po stronie literatury prawdziwej, jawnie kpiąc z „dokonań" Olgi Tokarczuk, Marcina Świetlickiego czy Stefana Chwina („skumbrie w tomacie, Chwin"), gdy w pogardzie mając postmodernistyczną blagę, promował inną poezję, inną prozę, inną myśl filozoficzną niż liberalno-lewicowe elity, został przez salon skreślony raz na zawsze. Swoiste epitafium sprokurował w maju 2002 roku w „Gazecie Wyborczej" Janusz Anderman w tekście brzytwą pisanym. Argumenty, jakich użył, trudno brać poważnie; między wierszami zakwestionował wręcz poczytalność krytyka. No, bo jak to: z twórców wyrosłej w 1968 roku Nowej Fali najwyżej cenić Krzysztofa Karaska. A nienamaszczonego przez salon Stanisława Barańczaka, nie Adama Zagajewskiego, nie Ryszarda Krynickiego. Tylko szaleniec zdobyłby się na tak straceńczy w swej istocie krok. Że co? Że jeszcze tak samo uważał Zbigniew Herbert... Że tego samego zdania był Zbigniew Bieńkowski... A to niby nie fiksaci!

Z tego samego 1968 roku pamiętamy hasło: „Kto nie z Mieciem, tego zmieciem". Identycznie zachował się salon warszawski, zapominając jednak, że nie ma już monopolu na nieomylność. I że przemilczenie takiego autora jak Tomasz Burek nie oznacza wcale, że zmowa milczenia obowiązywać będzie wszystkich, wszędzie i zawsze.

Nie znaczy to jednak, by prezentowana od dłuższego czasu postawa krytyczna nie prowokowała do stawiania całkiem istotnych  pytań, nie nasuwała wątpliwości. Od dłuższego czasu brakuje mi bowiem zdania Tomasza Burka w kwestii wielu głośnych książek, zjawisk literackich, autorów. Nikt normalny nie będzie twierdził, że krytyk nie ma prawa do samodzielnego poszukiwania arcydzieł. Tym lepiej, że poszukuje ich tam, gdzie inni nie zaglądają. Ale mówiąc wprost i nawiązując do tytułu głośnego eseju Burka – „Jaka historia literatury jest nam dzisiaj potrzebna?", powiem, że historia literatury powstałej wyłącznie w jednym kręgu, także towarzyskim, będzie równie jałowa jak ta, którą z maniakalnym uporem usiłują stworzyć „mainstreamowi" profesorowie literatury, kreując karłów na wielkości.

Odczuwam niedosyt, czytając najpiękniejsze nawet zdania krytyka towarzyszącego swymi wystąpieniami pisarskim jubileuszom. Towarzyszom drogi – cześć i chwała, ale jak powiedział sam zainteresowany: „sprzeniewierzyłby się wysokiemu powołaniu historyka i krytyka literatury, którym jeszcze bywa od czasu do czasu, gdyby na pierwszym miejscu nie postawił sprawiedliwości. Literackiej sprawiedliwości po prostu".

No tak, ale co począć z mistrzem krytyki, który w krytykę zwątpił?

Tomasz Burek „Niewybaczalne sentymenty". Iskry, Warszawa 2011

Nowa książka Tomasza Burka, najwybitniejszego żyjącego polskiego krytyka literackiego, sama w sobie stanowi wydarzenie dużej wagi, tym większej, że autor nas nie rozpieszcza, publikując nieczęsto, z rzadka też uczestnicząc w tzw. życiu literackim, cokolwiek zresztą będziemy przez nie rozumieli. Na „Niewybaczalne sentymenty", które właśnie ukazały się nakładem Iskier, czekać musieliśmy dziesięć lat, tyle bowiem ich minęło od edycji dwóch skromnych książeczek w roku 2001: „Dziennika kwarantanny" i „Dzieła niczyjego". Tę ostatnią książkę otwierał znamienny i szeroko komentowany tekst – „Literatura, niepoważne zajęcie".

Autor „Zamiast powieści" poniekąd zakwestionował w tym artykule (napisanym w roku 1996) swoje dotychczasowe życie zawodowe, stwierdzając m.in., że przez 40 lat, odkąd uczestniczy w życiu artystycznym i literackim, zajmował się czymś w istocie nieistotnym. „Toteż ze strasznym zawstydzeniem – pisał – spoglądam na określenie »krytyk literacki«, które figuruje przy moim nazwisku, bo mam świadomość, wierzcie lub nie, jakiejś szarlatanerii, którą uprawiałem przez prawie 40 lat. Mówię – prawie, bo od paru lat mam też, na szczęście, poczucie budzenia się, ocknięcia, otrzeźwienia. I może dlatego wykonuję mój zawód nieco powściągliwiej, co oznacza, że właściwie przestaję uprawiać krytykę literacką".

Czym zatem są „Niewybaczalne sentymenty"? Czy tylko remanentem złożonym z pisanych w różnym czasie i w zupełnie różnych okolicznościach tekstów, które niekiedy wyraźnie układają się w bloki tematyczne, sygnalizując, że mogły stanowić początek lub część planowanych, lecz niedoprowadzonych do finału książek? Zdecydowana większość w sumie 34 szkiców miała swój pierwodruk na różnych łamach: a to w latach 70. w Iwaszkiewiczowskiej „Twórczości" czy w „Kinie", a to dekadę później w podziemnym „Pulsie", to znów, już w wolnej Polsce, w „Życiu" i „Rzeczpospolitej", „Europie", a najczęściej w „Arcanach". Dodam, że „Nieczyste formy Różewicza" drukowane były uprzednio w tomie „Żadnych marzeń" (1987, 1989), a „Ostatni krzyk tamtej młodości" (o prozie Stanisława Czycza) w „Dziele niczyim". Tomasz Burek utrzymuje, że jego najnowsza książka nie mogłaby być inna, gdyż – co spostrzegł po fakcie – „sama się ułożyła i siłą własnego ciążenia uformowała, przybierając kształt istnego imbroglio". Niech i tak będzie.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał