Piotr Gociek o „Killing Bono”

Każdy Mozart ma jakiegoś Salieriego – Bono ma Neila McCormicka. A Neil z kolei ma pecha.

Aktualizacja: 15.07.2011 14:48 Publikacja: 15.07.2011 14:47

Kiedy jak każdy ambitny nastolatek założył zespół i rozpoczął marsz ku sławie, okazało się, że jego kumpel ze szkoły zrobił to samo – z dużo lepszym skutkiem, bo na nieszczęście dla McCormicka ów band  nazywa się U2. Tak oto życie Neila zamieniło się w koszmar. Czegokolwiekby nie skomponował, zagrał, wymyślił – szkolny kumpel robił to sto razy lepiej i za milion razy większe pieniądze.

Książka „Killing Bono" to wesoło-smutna spowiedź frustrata, który przez lata żył w przekonaniu, że lider U2 „ukradł" mu sławę. A przecież to ja – przekonuje autor – pisałem za młodu lepsze piosenki i wszyscy wróżyli mi wielką karierę. McCormick się oczywiście myli. Na YouTubie obejrzeć można dziś niektóre z jego kompozycji z lat 80. - są to wyczyny wtórne, kiepskie i żenujące, a zestawianie ich z dorobkiem U2 byłoby porównywaniem objazdowego cyrku pcheł z moskiewskim Teatrem Bolszoj. McCormick zasłużenie skończył więc jak każdy, kto nie wie, co zrobić ze swoim życiem - został dziennikarzem.

Pytanie - dlaczego warto czytać wspomnienia kiepskiego muzyka i niezłego reportera? Przyczyn jest kilka - są zabawne, szczere, pełne nieznanych szczegółów na temat historii U2, Wysp Brytyjskich lat 80. i przemysłu muzycznego w ogóle. Odyseja przez sale koncertowe, wytwórnie płytowe i redakcje kolejnych czasopism muzycznych układa się w historię tyleż śmieszną, co pouczającą. Szybko bowiem odkrywamy, że to nie jakieś fatum sprawiło, że to Bono i Edge są dziś światowymi gwiazdami, a nie ich kumpel Neil. McCormick sam ściągnął sobie na głowę pasmo nieszczęść. Najpierw wierząc, że to jak zaaranżuje piosenkę jest ważniejsze od tego co chce w niej powiedzieć - tracił czas na bezowocne poszukiwanie „idealnego brzmienia". Potem odrzucał propozycję kontraktów płytowych (były!), bo zawsze był przekonany, że trafi się lepszy. Aż wreszcie marnował czas i siły na wódę, prochy i przypadkowy seks. Oto frajer doskonały - a miarą jego upadku niech będzie fakt, że autorzy ekranizacji „Killing Bono" uznali, iż jego piosenki są za słabe, by użyć ich w soundtracku, więc wynajęli zawodowców, by napisali utwory McCormicka za McCormicka. Cóż Neil, jesteś sławny, ale chyba nie o to chodziło – i w sławie, i w życiu.

Neil McCormick „Killing Bono"

,

Kiedy jak każdy ambitny nastolatek założył zespół i rozpoczął marsz ku sławie, okazało się, że jego kumpel ze szkoły zrobił to samo – z dużo lepszym skutkiem, bo na nieszczęście dla McCormicka ów band  nazywa się U2. Tak oto życie Neila zamieniło się w koszmar. Czegokolwiekby nie skomponował, zagrał, wymyślił – szkolny kumpel robił to sto razy lepiej i za milion razy większe pieniądze.

Książka „Killing Bono" to wesoło-smutna spowiedź frustrata, który przez lata żył w przekonaniu, że lider U2 „ukradł" mu sławę. A przecież to ja – przekonuje autor – pisałem za młodu lepsze piosenki i wszyscy wróżyli mi wielką karierę. McCormick się oczywiście myli. Na YouTubie obejrzeć można dziś niektóre z jego kompozycji z lat 80. - są to wyczyny wtórne, kiepskie i żenujące, a zestawianie ich z dorobkiem U2 byłoby porównywaniem objazdowego cyrku pcheł z moskiewskim Teatrem Bolszoj. McCormick zasłużenie skończył więc jak każdy, kto nie wie, co zrobić ze swoim życiem - został dziennikarzem.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę
Plus Minus
„Samotność pól bawełnianych”: Być samotnym jak John Malkovich
Plus Minus
„Fenicki układ”: Filmowe oszustwo
Plus Minus
„Kaori”: Kryminał w świecie robotów
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Plus Minus
„Project Warlock II”: Palec nie schodzi z cyngla