Polacy skołowani wyborem między cynizmem a megalomanią

Obecna kampania wyjątkowo psuje polskie myślenie o kraju i relacjach łączących go ze światem. Ten obłęd oczywiście się skończy, ale odbudowa polskiej świadomości będzie trudna

Publikacja: 24.09.2011 01:01

Na płocie kościoła św. Stanisława w Świnoujściu zawisł komentarz do plakatu wyborczego PO umieszczon

Na płocie kościoła św. Stanisława w Świnoujściu zawisł komentarz do plakatu wyborczego PO umieszczonego po drugiej stronie ulicy

Foto: Archiwum, Daniel Szysz Dan Daniel Szysz

Kampania wyborcza to zawsze coś doraźnego. Ale kampanie wyborcze potrafią też odcisnąć się trwałym śladem na czymś większym niż doraźność. Dzieje się tak wtedy, kiedy duże grupy obywateli mocno przeżywają kampanię emocjonalnie, a więc ich naturalna skłonność, by akceptować podawane im do wierzenia treści, jeszcze rośnie. Zwłaszcza we współczesności, nacechowanej wszechobecnością komunikatów i ich zero-jedynkowo jednoznaczną treścią, co dodatkowo sprzyja sfanatyzowaniu odbiorcy.

Obawiam się, że obecną kampanię przyszli historycy będą zaliczali do wydarzeń znaczących. Znaczących nie tyle dla doraźnej polityki, ile dla czegoś niepomiernie ważniejszego – polskiego ducha. I niestety jestem pewien, że jej wpływ na tego ducha uznają oni za bardzo negatywny.

Odpowiedzialni za to są obaj główni gracze polskiej sceny politycznej. Główni gracze rozumiani nie tylko wąsko, partyjnie, ale też szerzej – jako współdziałające z głównymi graczami środowiska intelektualne.

Oba tak rozumiane główne podmioty w ciągu ostatnich tygodni zaszkodziły Polsce.

Co sobie  pomyślą?

Gdyby się zastanowić, jaka cecha Polaków jest najgorsza, w sensie: najbardziej ograniczająca ich możliwości jako narodu, czyniąca z nich wdzięczny obiekt potencjalnych obcych inspiracji (a dla co bardziej wnikliwych obserwatorów wręcz ośmieszająca), to chyba w pierwszym rzędzie należałoby wymienić kompleks niższości na tle krajów zachodnich.

Argument „co sobie o nas za granicą pomyślą?", kompletnie nieobecny w politycznym myśleniu narodów zachodniej części kontynentu (i to nie tylko tych wielkich, niegdyś imperialnych, tych mniejszych też), odgrywa sporą rolę w przeżywaniu spraw publicznych przez ogromną część Polaków. Są oni skłonni przynajmniej w pewnym stopniu brać za dobrą monetę sugestie, że jeśli nasz kraj w jakiejś sferze postąpi nie tak, jak chcieliby dyktatorzy światopoglądowych mód z Paryża, Brukseli czy Berlina, to nastąpi jakiś horror.

Kiedyś ten horror prostacka propaganda progresywistów definiowała zdaniem: „do Europy nas nie wpuszczą!". Teraz, gdy przyjęli, propagandyści muszą nagimnastykować się bardziej, ale treść pozostaje ta sama.

Śmieszny to argument dla każdego, kto coś wie o świecie – bo relacje między państwami naprawdę zawsze zależały i zależą od spraw znacznie poważniejszych, czyli od ich interesów. Nawet prawdziwa sympatia nie skłoniła i nie skłoni nigdy nikogo, aby tylko ze względu na nią nie zrealizował swojego interesu. I nawet prawdziwa antypatia nie skłoniła i nie skłoni nikogo, aby dał czynnie jej wyraz, jeśli będzie to sprzeczne z jego interesami. Argument ten jest też ośmieszający – bo przyjmując go, automatycznie ustawiamy się na pozycji nierównoprawnej, gorszej.

Otóż, choć argumentacja ta była przez ostatnich 20 lat często wykorzystywana przez szeroko pojęty obóz liberalny, to jednak nigdy tak bezpośrednio, tak wprost, jak uczyniła to Platforma Obywatelska w mijającej kampanii.

Sympatyczna aktywność

Krzyczącym przykładem myślenia, które partia rządząca chce wśród Polaków upowszechnić, jest zdanie z przygotowywanego wystąpienia Donalda Tuska w Radzie Unii Europejskiej: – Nasz głos zaczął się liczyć na arenie międzynarodowej, a polski rząd przestał być obiektem żartów.

Nie potrafię wyobrazić sobie przywódcy innego kraju europejskiego, który w instytucji międzynarodowej wypowiedziałby podobne słowa. Przedstawiciele narodów o autentycznej świadomości państwowej (zachodnioeuropejskie) albo autentycznie spojonych poczuciem etnicznej tożsamości (środkowoeuropejskie) mają zakodowaną wiedzę o tym, że takie zachowanie podlizującego się prymusa automatycznie poniżyłoby nie ich wewnętrznego konkurenta, ale całe ich państwo...

Co jednak co najmniej równie ważne – te słowa (tak jak słynne grymasy Tuska w czasie krytykującego rządy Platformy przemówienia Ziobry w Parlamencie Europejskim) byłyby przecież adresowane tak naprawdę do widowni wewnątrzpolskiej. Do której adresowane było przesłanie: nie możecie dokonać pewnego wyboru politycznego, bo to wstyd wobec Zachodu.

Te słowa nie zostały wygłoszone. Ale wiele tych, które ujrzały światło dzienne, dowodzi, że to nie był lapsus, tylko (zbyt już może otwarty?) element przemyślanej linii politycznej.

Jak inaczej interpretować zdanie Tuska, że aby pozyskiwać europejskie fundusze, „polski rząd będzie musiał się wykazać taką mądrą i sympatyczną dla Europy aktywnością"? Dalej premier mówi niby o umiejętności tworzenia skutecznych koalicji. Ale tworzenie koalicji to norma polityki, skąd tu słowa o aktywności „sympatycznej"? Nie potrafię rozumieć tego inaczej niż jako celowego pobudzania myślenia: musimy się im podobać, najgorszy wariant to krzywe spojrzenie pana z Zachodu.

Jak inaczej interpretować konsekwentne lansowanie przez partię rządzącą tezy, że ewentualne przyjście do władzy jej głównych konkurentów oznacza automatycznie kryzys, jeśli chodzi o pieniądze unijne? Przecież to jest rozmyślne pielęgnowanie w Polakach mentalności satelickiej. Jak już pisałem, to niby  nic nowego. Ale teraz tego rodzaju komunikaty nakładają się na falę politycznych emocji o skali niegdyś w Polsce niewidzianej. Dlatego są bardziej szkodliwe. Na długie lata ustawiają myślenie części narodu. Wypaczają je. I w ten sposób szkodzą Polsce.

Rozmowy z wrakiem

Czy wynika z tego, że rację ma Anna Fotyga, mówiąc, że „Polska traci suwerenność pod rządami Tuska"? Nie. Propagandowe wyczyny rządu, obliczone na wyborcze zwycięstwo, są szkodliwe i psują poddających się im Polaków. Ale nie da się tego na szczęście powiedzieć o rzeczywistych działaniach rządu w sferze relacji między Polską a światem zewnętrznym.

To, co o nich wiemy (przykładem niech będą choćby relacje z WikiLeaks o zabiegach obecnego rządu w sprawie umieszczenia w Polsce amerykańskiej infrastruktury wojskowej, zaskarżenie decyzji Komisji Europejskiej ws.emisji CO2, wsparcie rządu dla wydobycia w Polsce gazu łupkowego, popieranie białoruskiej opozycji – Radosław Sikorski jest dyżurnym chłopcem do bicia łukaszenkowskiej propagandy), świadczy o tym, że rząd działa w kierunkach zgodnych z racją stanu. Bywa nieudolny, ale nie podporządkowuje interesów Polski interesom obcym. Również ograniczenie aktywności na kierunku wschodnim nie przekracza granic zakreślonych przez ten interes – innymi słowy polscy patrioci różnych szkół mogą mieć na ten temat różne zdania, nie odmawiając interlokutorowi prawa do czucia się patriotą.

Niestety, Anna Fotyga nie zatrzymuje się w tym punkcie i tego prawa rządzącym politykom odmawia. Tworzy (ze względu na ostrożność procesową nie wprost, ale aluzjami) z rozmysłem apokaliptyczną wizję. „Poddajemy się Rosji... Polska się osuwa w strefę rosyjskich wpływów i trzeba temu czym prędzej zapobiec". „Słyszeliśmy o „wypadku smoleńskim". O ofiarach takich wypadków mówi się w Polsce „poległ na polu chwały". „Tusk z Putinem skorzystali na śmierci Lecha Kaczyńskiego"...

Fotyga jest politykiem, używa więc języka aluzji – cienkiej, ale jednak. Jarosław Marek Rymkiewicz nie jest politykiem, tylko ideologiem. I  może sobie pozwolić na więcej. „Uprawniony wydaje się domysł, że jest ktoś znacznie potężniejszy, kto rządzi tymi medialnymi oligarchami. Ten ktoś (powtarzam, nie wiem kto) rozmyśla teraz o tym, jaki ma być nasz los – co należy zrobić z Polską" – mówi Joannie Lichockiej w „Gazecie Polskiej". I ostrzega: trzeba sprawić, by „ci, którzy teraz – po cichutku, po cichutku – planują zlikwidowanie Polski, wiedzieli, że będziemy się bili, właśnie tak jak w XVIII w. I nie pójdzie im z nami łatwo. Będziemy się bili – jak konfederaci barscy – pod sztandarami Maryi. Więc dobrze by było, żeby ci ludzie wiedzieli o tym, kiedy w swoich gabinetach coś planują".

Od smoleńskiego wraku (to nie złośliwość, w cytowanym wywiadzie Rymkiewicz naprawdę podaje to źródło swoich informacji) poeta dowiedział się też, że państwo polskie może zostać zlikwidowane. Bo pierwszym etapem jest likwidacja polskości, a drugim – Polski.

Potężni ukryci wrogowie dumający w jakichś tajnych ośrodkach władzy nad zniszczeniem Polski... Kim są i po co chcą ją zniszczyć?  Tego smoleński wrak Rymkiewiczowi jasno nie powiedział, więc ideolog tego nie ujawnia. Ale są tacy, którzy mówią podobnie, ale jaśniej. Tylko że nie Polskę sytuują w roli wiecznej ofiary zdrady i spisku, ale poza tym wszystko się zgadza.

Prawdy nie poznamy...

Aleksander Załdostanow, ksywa Chirurg, wódz Nocnych Wilków, mocno powiązanej z Putinem organizacji rosyjskich rokersów, postrzega świat tak: – Ze wszystkich stron idzie na nas atak, na prawosławie, na nasze terytorium, na nasze umysły i dusze... W Rosji można usłyszeć sporo takich głosów. Utajoną osią konstrukcji świata jest tajna wojna sił zła przeciw Rosji. Dlaczego? Bo w jakiś dziwny sposób zawiera ona pierwiastek dobra.

Rymkiewicz ześlizguje się ostatnio ku wizji podobnej do wizji przywódcy rosyjskich „bajkerów", tylko z drobną zmianą – tam, gdzie nadwołżańscy motocykliści wpisują słowo „Rosja", on wpisuje „Polska".

Rosyjskocentryczna wizja nie jest – oględnie mówiąc – zbyt jasna i przekonująca. Ale zmodyfikowana przez Rymkiewicza, polskocentryczna – jeszcze mniej. Bo cokolwiek by mówić, łatwiej wyobrazić sobie, że jakimś przemożnym światowym siłom stoi w gardle Rosja – i zduszeniu jej poświęcają misterne plany snute godzinami w mrocznych korytarzach... Ale wpisać w to miejsce Polskę...? Jeśli wizję „Chirurga" i wszystkich rosyjskich „Chirurgów" określimy mianem chorej megalomanii, to jak nazwiemy wizję Rymkiewicza?

Megalomania jest odwrotną stroną wykorzystywanego i intensyfikowanego przez Platformę kompleksu niższości i syndromu satelity. Też psuje polskie myślenie, też zmniejsza nasze szanse. Podobnie paczy, podobnie psuje związana z tą megalomanią wizja kraju wiecznie zdradzanego, otoczonego przez „tajnych i widnych" wrogów.

W co notabene wpisuje się wizja smoleńskiego zamachu. Lansujący tezę o nim już teraz raczej nie powiedzą jasno – że był. Zastosują unik w formie: „prawdy nigdy nie poznamy". Bardzo wygodny w chwili, gdy argumenty się rozwiały i próbując zachować jaką taką powagę, nie sposób już ich używać.

Ale wszystkimi porami będą emanować komunikat, że jednak zamach był. Nie mogą inaczej – tylko zamach domyka do końca ich wizję świata. Tylko zamach do końca delegitymizuje moralnie ich wrogów.

Pomyślmy – czy dumni i patriotyczni mieszkańcy kraju, będącego od wieków ofiarą zewnętrznych wrogów i wewnętrznych zdrajców (a są jeszcze bliżej nieokreślone siły, które według Rymkiewicza stoją za jednymi i drugimi...), kraju, któremu ci wrogowie właśnie zabili „elitę niepodległościową" (a świat patrzył na to i milczał...) mogą poczuć się odpowiedzialni za jakieś niedokonania? Za jakieś błędy (inne niż niedostrzeżenie o czasie kolejnego ataku wrogów)?  Przecież za stan kraju okupowanego odpowiadają okupanci...

Piszę to z przykrością. Bo kiedy Rymkiewicz zapytany, czego oczekuje dziś od Polaków, odpowiada: „Oczekuję, że będą pamiętali, jakie jest ich miejsce w dziejach Polski – że nie są ostatni i po nich będą jeszcze jacyś inni Polacy, będzie nawet wiele pokoleń Polaków (...)  a to znaczy, że wszyscy mamy jakiś obowiązek wobec tych, którzy przyjdą po nas". Ma rację. I jego głos mógłby być cenny w świecie, który w niebezpieczny sposób zrywa z ciągłością, któremu się wydaje, że codziennie zaczyna się od nowa, że przeszłości nie ma, więc na nic nie wpływa. W polemice z, mówiąc najkrócej, kulturowym i narodowym nihilizmem.

Niestety, tylko mógłby. Bo choć Rymkiewicz mówi w tych sprawach wiele rzeczy pięknych i mądrych, to zarazem wygłasza – i to jako organicznie związane z tymi treściami – tyle tez obłędnych, że nie tylko nikogo nie przekona, ale – obawiam się – niejednego od jakkolwiek nawet najłagodniej pojmowanego tradycjonalizmu odrzuci. Gdyby nie istniał, to redaktorzy „Gazety Wyborczej" musieliby go wymyślić.

Kampania wyborcza się kończy, ale chocholi taniec cyników i Nocnych Wilków trwa i będzie trwać. Będzie dalej psuł Polaków, polskie myślenie o kraju i relacjach łączących go ze światem.

Kiedyś, jak każdy obłęd, oczywiście się skończy. Ale odbudowa polskiej świadomości będzie, obawiam się, trudna. I niestety nie widzę obecnie sił politycznych ani intelektualnych, które mogłyby pokusić się o jej przeprowadzenie.

Kampania wyborcza to zawsze coś doraźnego. Ale kampanie wyborcze potrafią też odcisnąć się trwałym śladem na czymś większym niż doraźność. Dzieje się tak wtedy, kiedy duże grupy obywateli mocno przeżywają kampanię emocjonalnie, a więc ich naturalna skłonność, by akceptować podawane im do wierzenia treści, jeszcze rośnie. Zwłaszcza we współczesności, nacechowanej wszechobecnością komunikatów i ich zero-jedynkowo jednoznaczną treścią, co dodatkowo sprzyja sfanatyzowaniu odbiorcy.

Obawiam się, że obecną kampanię przyszli historycy będą zaliczali do wydarzeń znaczących. Znaczących nie tyle dla doraźnej polityki, ile dla czegoś niepomiernie ważniejszego – polskiego ducha. I niestety jestem pewien, że jej wpływ na tego ducha uznają oni za bardzo negatywny.

Odpowiedzialni za to są obaj główni gracze polskiej sceny politycznej. Główni gracze rozumiani nie tylko wąsko, partyjnie, ale też szerzej – jako współdziałające z głównymi graczami środowiska intelektualne.

Oba tak rozumiane główne podmioty w ciągu ostatnich tygodni zaszkodziły Polsce.

Co sobie  pomyślą?

Gdyby się zastanowić, jaka cecha Polaków jest najgorsza, w sensie: najbardziej ograniczająca ich możliwości jako narodu, czyniąca z nich wdzięczny obiekt potencjalnych obcych inspiracji (a dla co bardziej wnikliwych obserwatorów wręcz ośmieszająca), to chyba w pierwszym rzędzie należałoby wymienić kompleks niższości na tle krajów zachodnich.

Argument „co sobie o nas za granicą pomyślą?", kompletnie nieobecny w politycznym myśleniu narodów zachodniej części kontynentu (i to nie tylko tych wielkich, niegdyś imperialnych, tych mniejszych też), odgrywa sporą rolę w przeżywaniu spraw publicznych przez ogromną część Polaków. Są oni skłonni przynajmniej w pewnym stopniu brać za dobrą monetę sugestie, że jeśli nasz kraj w jakiejś sferze postąpi nie tak, jak chcieliby dyktatorzy światopoglądowych mód z Paryża, Brukseli czy Berlina, to nastąpi jakiś horror.

Kiedyś ten horror prostacka propaganda progresywistów definiowała zdaniem: „do Europy nas nie wpuszczą!". Teraz, gdy przyjęli, propagandyści muszą nagimnastykować się bardziej, ale treść pozostaje ta sama.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał