„Dziś uważamy za oczywiste, że wojna to coś, co zdarza się w biednych, zacofanych krajach" – pisze Steven Pinker w książce „Lepsze anioły naszej natury: schyłek przemocy w dziejach i jego powody". Sławny profesor psychologii z Harvardu tworzy teorię tzw. długiego pokoju. Jest to wedle niego okres od końca II wojny, podczas którego „zanikły dwie kategorie wojny: wojna imperialna w celu zdobycia kolonii oraz wojna kolonialna służąca ich utrzymaniu". Owszem, tu i ówdzie zdarzają się pomniejsze konflikty – supermocarstwa wysługiwały się niekiedy swoimi sojusznikami – ale te epizody nie umniejszają entuzjazmu, z którym Pinker opowiada o pokoju, jaki nam zapanował.
Chroniczny stan wojny jest jego zdaniem możliwy tylko w zacofanych rejonach świata. Nie ma nic nieuniknionego w tym procesie, wielkie wojny mogą wybuchnąć nawet bezpośrednio między mocarstwami. Ale zaszła dlań fundamentalna zmiana w sposobie prowadzenia ludzkich spraw. „Długi pokój świadczy o zaistniałej przemianie i pozwala spojrzeć w przyszłość, na świat, w którym przemoc ustawicznie maleje".
Sceptycznie nastawiony czytelnik mógłby się zastanowić, czy aby upowszechnienie się pokoju w krajach rozwiniętych oraz endemiczne konflikty w bardziej pechowych okolicach jakoś się ze sobą nie łączą. Czy fala przemocy, jaka pustoszyła Azję Płd.-Wsch. po 1945 r., była efektem zacofania tego regionu? A może raczej wynikała z sytuacji, gdy kilkudziesięcioletnie walki kolonialne oraz wojna światowa zniszczyły wyrafinowaną lokalną cywilizację? To prawda, że po II wojnie nastąpiło ponad 40 lat pokoju w Ameryce Płn. i Europie – chociaż dla wschodniej połowy kontynentu był to pokój podparty sowieckim bagnetem. Ale nie było wcale pokoju między mocarstwami, które wyszły z globalnego starcia jako rywale.
Bogate społeczeństwa nie tylko eksportowały swoje odpady i brudną produkcję do krajów rozwijających się, ale również swoje konflikty. Przez cały czas były ze sobą w stanie wojny, nie tylko w Indochinach – także na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Wojna koreańska, inwazja Tybetu, brytyjska walka z powstańcami malajskimi i kenijskimi, francusko-angielska operacja w Suezie, wojna domowa w Angoli, Kongu, Gwatemali, wojna sześciodniowa, sowiecka inwazja na Węgry i Czechosłowację, wojna iracko-irańska i sowiecko-afgańska – oto tylko niektóre z konfliktów zbrojnych, dzięki którym wielkie mocarstwa toczyły ze sobą bitwy, unikając wojny wprost ze sobą. Kiedy wraz z końcem zimnej wojny zniknął ZSRR, nie nastał wcale kres wojen. Trwały dalej – na Bałkanach, nad Zatoką Perską, w Czeczenii, Iraku, Afganistanie, Kaszmirze. Wzięte razem tworzą kolosalną ilość przemocy. Pinker uznaje je za marginalne fakty, prawie niewarte wzmianki. Istotne dla niego jest rozprzestrzenienie się pokoju w krajach rozwiniętych, zwiastujące bezprecedensową transformację ludzkiego bytowania.
Nauka i humanizm: na bakier czy w parze?
Choć Pinker bardzo podkreśla, że bazuje na empirii – jego opasły traktat jest naszpikowany efektownymi wykresami i tabelami – teza o zanikaniu przemocy nie wynika z badań naukowych. Przywołuje przy tym liczne powody tej przemiany, w tym przyrost bogactwa i upowszechnienie się demokracji. Jego zdaniem najważniejsze jest przyjęcie określonego poglądu na świat: „Ogromna liczba instytucji stosujących przemoc upadła w tak krótkim czasie dzięki mentalnej atmosferze wynikającej ze spójnej filozofii, jaka pojawiła się podczas wieku rozumu oraz oświecenia. Idee Hobbesa, Spinozy, Kartezjusza, Locke'a, Hume'a, Mary Astell, Kanta, Beccarii, Mary Wollstonecraft, Madisona, Jeffersona, Hamiltona i Johna Stuarta Milla stopiły się w jedno w poglądzie na świat, który możemy nazwać oświeceniowym humanizmem".
Wymienieni myśliciele bardzo się między sobą różnią i nie jest wcale jasne, czy jakakolwiek spójna filozofia mogłaby się z ich idei „stopić w jedno". Byłoby jeszcze trudniej, gdyby Pinker dołączył Marksa, Bakunina i Lenina, którzy niewątpliwie należą przecież do szerokiej rodziny ruchów umysłowych obejmujących oświecenie. Podobnie jak inni świeżo nawróceni heroldzi „wartości oświecenia" Pinker woli ignorować fakt, że wielu myślicieli oświeceniowych było doktrynalnie antywolnościowych, a niemała ich liczba była skłonna popierać stosowanie przemocy politycznej na wielką skalę – od jakobinów po Engelsa oczekującego wybuchu wojny światowej, podczas której zmieceni zostaliby Słowianie – ci „aborygeni w sercu Europy".
Idea, że da się zbudować nowy świat dzięki racjonalnemu stosowaniu siły, przynależy do epoki nowożytnej i ożywia różne teorie wojny rewolucyjnej oraz pedagogicznego terroru tworzące wpływowy nurt tradycji radykalnego myślenia oświeceniowego. Pinkerowi szczególnie zależy na zbagatelizowaniu tej tradycji, bowiem jak wszyscy lewicowi humaniści za sedno oświecenia uznaje on opowiedzenie się po stronie racjonalności. Fakt, że znamienite postaci oświecenia były za stosowaniem przemocy jako narzędzia społecznej transformacji jest dla nich – mówiąc oględnie – kłopotliwy.
Jest też trudność głębszej natury. Jak wielu współczesnych ewangelistów humanizmu Pinker uważa za pewne, iż nauka potwierdza oświeceniową wizję ludzkiego rozumu. Skoro nauka jest tworem ludzkim, jakże by ludzkie istoty mogły nie być rozumne? Logiczne by więc było, że nauka i humanizm to jedno. Tymczasem takie łączenie nauki z humanizmem to rzecz bardzo osobliwa – choć zupełnie typowa dla współczesnej debaty. Nauka jest metodą badania, a nie raz na zawsze ustaloną wizją świata, więc nie ma gwarancji, że uprawomocni oświeceniowe ideały ludzkiej racjonalności. Równie dobrze może ona wykazać, iż nie dają się ziścić.