Człowiek nie traci skłonności do przemocy

Kiedy wzrost bogactwa się załamie, przemoc powróci. Wszystkie trendy leżące u podstaw długiego pokoju są przypadkowe i odwracalne

Publikacja: 05.11.2011 00:01

Człowiek nie traci skłonności do przemocy

Foto: Fotorzepa, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Red

„Dziś uważamy za oczywiste, że wojna to coś, co zdarza się w biednych, zacofanych krajach" – pisze Steven Pinker w książce „Lepsze anioły naszej natury: schyłek przemocy w dziejach i jego powody". Sławny profesor psychologii z Harvardu tworzy teorię tzw. długiego pokoju. Jest to wedle niego okres od końca II wojny, podczas którego „zanikły dwie kategorie wojny: wojna imperialna w celu zdobycia kolonii oraz wojna kolonialna służąca ich utrzymaniu". Owszem, tu i ówdzie zdarzają się pomniejsze konflikty – supermocarstwa wysługiwały się niekiedy swoimi sojusznikami – ale te epizody nie umniejszają entuzjazmu, z którym Pinker opowiada o pokoju, jaki nam zapanował.

Chroniczny stan wojny jest jego zdaniem możliwy tylko w zacofanych rejonach świata. Nie ma nic nieuniknionego w tym procesie, wielkie wojny mogą wybuchnąć nawet bezpośrednio między mocarstwami. Ale zaszła dlań fundamentalna zmiana w sposobie prowadzenia ludzkich spraw. „Długi pokój świadczy o zaistniałej przemianie i pozwala spojrzeć w przyszłość, na świat, w którym przemoc ustawicznie maleje".

Sceptycznie nastawiony czytelnik mógłby się zastanowić, czy aby upowszechnienie się pokoju w krajach rozwiniętych oraz endemiczne konflikty w bardziej pechowych okolicach jakoś się ze sobą nie łączą. Czy fala przemocy, jaka pustoszyła Azję Płd.-Wsch. po 1945 r., była efektem zacofania tego regionu? A może raczej wynikała z sytuacji, gdy kilkudziesięcioletnie walki kolonialne oraz wojna światowa zniszczyły wyrafinowaną lokalną cywilizację? To prawda, że po II wojnie nastąpiło ponad 40 lat pokoju w Ameryce Płn. i Europie – chociaż dla wschodniej połowy kontynentu był to pokój podparty sowieckim bagnetem. Ale nie było wcale pokoju między mocarstwami, które wyszły z globalnego starcia jako rywale.

Bogate społeczeństwa nie tylko eksportowały swoje odpady i brudną produkcję do krajów rozwijających się, ale również swoje konflikty. Przez cały czas były ze sobą w stanie wojny, nie tylko w Indochinach – także na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Wojna koreańska, inwazja Tybetu, brytyjska walka z powstańcami malajskimi i kenijskimi, francusko-angielska operacja w Suezie, wojna domowa w Angoli, Kongu, Gwatemali, wojna sześciodniowa, sowiecka inwazja na Węgry i Czechosłowację, wojna iracko-irańska i sowiecko-afgańska – oto tylko niektóre z konfliktów zbrojnych, dzięki którym wielkie mocarstwa toczyły ze sobą bitwy, unikając wojny wprost ze sobą. Kiedy wraz z końcem zimnej wojny zniknął ZSRR, nie nastał wcale kres wojen. Trwały dalej – na Bałkanach, nad Zatoką Perską, w Czeczenii, Iraku, Afganistanie, Kaszmirze. Wzięte razem tworzą kolosalną ilość przemocy. Pinker uznaje je za marginalne fakty, prawie niewarte wzmianki. Istotne dla niego jest rozprzestrzenienie się pokoju w krajach rozwiniętych, zwiastujące bezprecedensową transformację ludzkiego bytowania.

Nauka i humanizm: na bakier czy w parze?

Choć Pinker bardzo podkreśla, że bazuje na empirii – jego opasły traktat jest naszpikowany efektownymi wykresami i tabelami – teza o zanikaniu przemocy nie wynika z badań naukowych. Przywołuje przy tym liczne powody tej przemiany, w tym przyrost bogactwa i upowszechnienie się demokracji. Jego zdaniem najważniejsze jest przyjęcie określonego poglądu na świat: „Ogromna liczba instytucji stosujących przemoc upadła w tak krótkim czasie dzięki mentalnej atmosferze wynikającej ze spójnej filozofii, jaka pojawiła się podczas wieku rozumu oraz oświecenia. Idee Hobbesa, Spinozy, Kartezjusza, Locke'a, Hume'a, Mary Astell, Kanta, Beccarii, Mary Wollstonecraft, Madisona, Jeffersona, Hamiltona i Johna Stuarta Milla stopiły się w jedno w poglądzie na świat, który możemy nazwać oświeceniowym humanizmem".

Wymienieni myśliciele bardzo się między sobą różnią i nie jest wcale jasne, czy jakakolwiek spójna filozofia mogłaby się z ich idei „stopić w jedno". Byłoby jeszcze trudniej, gdyby Pinker dołączył Marksa, Bakunina i Lenina, którzy niewątpliwie należą przecież do szerokiej rodziny ruchów umysłowych obejmujących oświecenie. Podobnie jak inni świeżo nawróceni heroldzi „wartości oświecenia" Pinker woli ignorować fakt, że wielu myślicieli oświeceniowych było doktrynalnie antywolnościowych, a niemała ich liczba była skłonna popierać stosowanie przemocy politycznej na wielką skalę – od jakobinów po Engelsa oczekującego wybuchu wojny światowej, podczas której zmieceni zostaliby Słowianie – ci „aborygeni w sercu Europy".

Idea, że da się zbudować nowy świat dzięki racjonalnemu stosowaniu siły, przynależy do epoki nowożytnej i ożywia różne teorie wojny rewolucyjnej oraz pedagogicznego terroru tworzące wpływowy nurt tradycji radykalnego myślenia oświeceniowego. Pinkerowi szczególnie zależy na zbagatelizowaniu tej tradycji, bowiem jak wszyscy lewicowi humaniści za sedno oświecenia uznaje on opowiedzenie się po stronie racjonalności. Fakt, że znamienite postaci oświecenia były za stosowaniem przemocy jako narzędzia społecznej transformacji jest dla nich – mówiąc oględnie – kłopotliwy.

Jest też trudność głębszej natury. Jak wielu współczesnych ewangelistów humanizmu Pinker uważa za pewne, iż nauka potwierdza oświeceniową wizję ludzkiego rozumu. Skoro nauka jest tworem ludzkim, jakże by ludzkie istoty mogły nie być rozumne? Logiczne by więc było, że nauka i humanizm to jedno. Tymczasem takie łączenie nauki z humanizmem to rzecz bardzo osobliwa – choć zupełnie typowa dla współczesnej debaty. Nauka jest metodą badania, a nie raz na zawsze ustaloną wizją świata, więc nie ma gwarancji, że uprawomocni oświeceniowe ideały ludzkiej racjonalności. Równie dobrze może ona wykazać, iż nie dają się ziścić.

Żaden z cytowanych przez Pinkera autorów nie musiał się borykać z taką potencjalną sprzecznością, żaden bowiem nie opierał swojej wizji ludzkiego zwierzęcia na odkryciach nauki. „O pochodzeniu gatunków" Darwina ukazało się w tym samym roku co „O wolności" Milla (1859), ale najbardziej wpływowy liberalny humanista (zmarły w 1873 r.) ani razu nie wspomniał o Darwinie w swoich fundamentalnych tekstach. Chociaż Mill pisał wiele razy o potrzebie moralnej nauki, jego wizja człowieka była mieszaniną klasycznej filozofii (zwłaszcza Arystototelesa) oraz idei jednostkowego rozwoju przejętych od romantyków. Mill nigdy nie dopuszczał możliwości, że jego wizja człowieka może zostać podważona przez naukowe dociekania. Nie bądźmy dla niego jednak zbyt surowi, w jego czasach nauka o ewolucji dopiero nabierała rozpędu.

Pinker i podobni mu humaniści nie mają dziś takiego usprawiedliwienia. Psychologia ewolucyjna jest wciąż w powijakach i większość tego, co uchodzi w tej dziedzinie za wiedzę, jest co najwyżej spekulacją. Dokonywano już niezliczonych prób zastosowania teorii ewolucyjnej do życia społecznego, ale ponieważ w społeczeństwie nie istnieje żaden mechanizm porównywalny z selekcją naturalną, zaowocowały jedynie zwodniczymi metaforami, które systemy społeczne traktują jak żywe organizmy. Ale jeśli z ewolucyjnego podejścia do umysłu można w ogóle wysnuć cokolwiek wiarygodnego, to będzie to przekonanie o tym, jak trwała i nieusuwalna jest nierozumność.

Pokrewne psychologii ewolucyjnej prace z dziedziny behawioryzmu finansowego wykazały – w odniesieniu do decyzji podejmowanych w sytuacji ryzyka i niepewności – że ludzkie myślenie i percepcje są skrzywione, niespójne i obarczone mechanizmem samooszukiwania się. Trudno, żeby było inaczej, skoro nasze umysły są umysłami zwierzęcymi (jak twierdził już Darwin w „Wyrazie uczuć u człowieka i zwierząt" z 1872 r.). Ukształtowany przez imperatyw przetrwania ludzki umysł nie będzie w normalnym stanie funkcjonował jako organ poszukiwania prawdy. Jeśli nauka jest poszukiwaniem prawdy – co już samo w sobie budzi pewne zastrzeżenia – nie wynika z tego, że cokolwiek podobnego jest możliwe w innych dziedzinach życia. Idea, że ludzie mogą kształtować swe życie przy użyciu rozumu, to spadek odziedziczony po filozofii racjonalistycznej, który nie pasuje do tego, co wiemy o ewolucji naszego ssaczego mózgu. Końcowym rezultatem naukowych dociekań może być wniosek, że irracjonalne przekonania są człowiekowi niezbędne.

Nauka i humanizm częściej są ze sobą na bakier, niż idą w parze. Jest coś ironicznego w tym, że gorący darwinista taki jak Pinker utrzymuje, jakoby na świecie zapanował pokój dzięki upowszechnieniu się określonej wizji świata. W darwinizmie nie ma nic, co by sugerowało, że idee i wierzenia mogą przekształcać ludzkie życie. Były rzecz jasna próby sformułowania idei postępu w kategoriach konkurencji memów (mgliście zdefiniowanych jednostek znaczeniowych podobnych jakoby do genów), ale nie powstała z tego żadna teoria naukowa. Nawet gdyby istniały rywalizujące ze sobą memy, nic nam nie mówi, że wygrywałyby te dobre – jest wręcz przeciwnie, jeśli z dziejów płynie dla nas jakaś lekcja. Idee rasistowskie są wyjątkowo odporne i wysoce zaraźliwe, podobnie jak utopie (które znów się pojawiły np. w neokonserwatywnych apelach o zmianę ustroju na Bliskim Wschodzie). Ustawiczne pojawianie się takich memów sugeruje nam, że poza pewnymi wąsko określonymi obszarami badań naukowych postęp jest co najwyżej przelotny i ulotny. Nauka być może działa na zasadzie kumulatywnego eliminowania błędów, ale ludzkie zamiłowanie dla toksycznych idei zachowuje znaczną żywotność.

Tę ironię pogłębia fakt, że Pinker osiągnął sławę dzięki swoim próbom wzmocnienia idei, że ludzki umysł ma pewne stałe granice. Jego najsławniejsza książka „Tabula rasa. Spory o naturę ludzką" (wyd. pol. 2004) atakuje ideę, że ludzkie zachowanie można w nieskończoność kształtować, i budziła rozmaite kontrowersje – np. dlatego, że podważała przekonanie o immanentnej pokojowości kultur przedrolniczych. Książka ściągnęła na siebie gromy liberalnych humanistów, którzy wyczuli – i słusznie – że nacisk na stałość ludzkiej natury zawężał zakres przyszłego rozwoju ludzkości.

Wydaje się, iż Pinker zaczął podzielać te obawy, a owocem tego jest jego nowa książka. Schyłek przemocy opisywany w „Lepszych aniołach" to postępowa przemiana tego rodzaju, jaką poprzednio Pinker wykluczał. Ale nie on jeden zabrnął w tego rodzaju sprzeczności. Wpada w nie każdy, kto chce połączyć rygorystyczny darwinizm z wiarą w moralny postęp. Darwinizm raczej nie będzie ostatnim słowem w odniesieniu do ewolucji, i raczej nie podaje powszechnych praw selekcji naturalnej, a jedynie znajduje zastosowanie w naszym zakątku wszechświata. Ale jeśli teoria Darwina jest choćby w przybliżeniu słuszna, nie ma racjonalnych podstaw, by oczekiwać rewolucji w ludzkim zachowaniu.

Trendy są odwracalne

Dla humanistów to przykra konstatacja. Można jej uniknąć, tylko wskazując na jakiś rodzaj trwającej ewolucji istot ludzkich, zatem Pinker jest gotów rozważyć „możliwość, że w niedawnych dziejach homo sapiens wyeowoluował ku mniejszej skłonności do przemocy i proces należy rozumieć w biologicznym sensie zmiany genomu". Przyznaje co prawda, że mało jest na to dowodów, ale sam fakt rozważania takiej opcji jest znamienny. Przemoc w relacjach społecznych istnieje tak długo, jak ludzki gatunek. Nie dlatego, że ludzi od zawsze napędza wbudowany instynkt agresji. Niektóre impulsy odziedziczone  z ewolucyjnego bagażu mogą nas skłaniać do wchodzenia w konflikt, ale inne – właśnie owe „lepsze anioły w naszej naturze" – jak je nazwał Lincoln – skłaniają nas do pokojowej współpracy. Aby udowodnić, że walka tych dwóch czynników w przyszłości zostanie rozstrzygnięta na korzyść pokoju, Pinker musi wykazać istnienie wyraźnych trendów.

Stara się więc usilnie, ale zmiany, jakie wskazuje – rozpowszechnienie się demokracji, wzrost zamożności – są o wiele bardziej problematyczne, niż sądzi. Ukształtowanie się demokratycznych państw narodowych było jednym z głównych czynników napędzających akty przemocy w XX w., w tym czystki etniczne w międzywojennej Europie, państwach postkolonialnych oraz na postkomunistycznych Bałkanach. Coraz większy dobrobyt może działać jak środek uspokajający, ale nie ma powodów, by sądzić, że wzrost bogactwa może trwać bezustannie. Kiedy zaś się załamie, przemoc z pewnością powróci. Na różne sposoby ataki na mniejszości i imigrantów w wielu krajach Europy, zamieszki przeciwko cięciom budżetowym w Grecji i angielskie rozruchy z ubiegłego lata dowodzą, jak bardzo nagłe załamanie gospodarki może zaburzyć spokój społeczny. Wszystkie trendy leżące jakoby u podstaw „długiego pokoju" są przypadkowe i odwracalne.

Pinker cytuje wprawdzie Hobbesa, ale nie pojmuje jego najważniejszej myśli: nawet gdyby ludzi nie nakręcała żądza władzy i chwały, to niedostatek i niepewność popychałyby ich co i rusz do walki. Powracająca stale przemoc jest wynikiem normalnego bezładu ludzkiego życia. W pewnym sensie Hobbes – filozof wczesnego oświecenia, nieugięty racjonalista – oceniał zbyt optymistycznie zdolność ludzi do wydźwignięcia się z konfliktów. Pisząc o umowie społecznej, na mocy której prawo do przemocy zostaje przekazane państwu, nie wziął pod uwagę faktu, że ludzie dostosowują się do przemocy i często czynią z niej sposób na życie (co zobrazował np. amerykański pisarz Cormac McCarthy w „Krwawym południku" opisującym walki na pograniczu amerykańsko-meksykańskim w XIX w.). Nawet jeśli nie zostaje podniesiona do rangi sposobu życia, przemoc jest po prostu metodą osiągania celów. Zamachy samobójcze są moralnie odrażające, ale jednocześnie tanie i skuteczne: ich organizatorzy korzystają z łatwo dostępnego surowca – ludzkiego życia – i unikają ryzyka, jakie powstałoby, gdyby wykonawca przeżył i został poddany przesłuchaniom. Ludzie sięgają po przemoc z różnych powodów i wszystko wskazuje na to, że będzie tak w dającej się przewidzieć przyszłości.

Klasa aresztowalna

Niewątpliwie staliśmy się mniej gwałtowni pod pewnymi względami. Ale liberalni humaniści zbyt łatwo pomijają te miejsca, gdzie cywilizacja ustąpiła pola. Pinker nie tylko zbywa masowe mordy w krajach rozwijających się jako dowód ich zacofania (nie zastanawiając się, czy nie wiążą się one w żaden sposób z pokojem trwającym w rozwiniętej części świata), ale dodatkowo sławi proces recywilizacyjny w Ameryce, nie dbając o to, kto płaci za niego cenę.

Skupia się na dużych, błędnie zdefiniowanych przemianach kulturowych – np. na schyłku wartości związanych z pozycją społeczną i samokontrolą w latach 60., który jest dlań wynikiem wpływów „kontrkultury" – i zbyt często sięga po wcale niemające wielkiej wartości poznawczej statystyki. Jest jednak pewien zestaw danych, na który trzeba zwrócić uwagę. „Na początku lat 90. Amerykanie mieli dość rozbojów, wandalizmu i ulicznych strzelanin. Rezultat jest jasny: ponad 2 miliony osadzonych w więzieniach, co daje najwyższy wskaźnik na świecie – trzy czwarte procent całej ludności i o wiele wyższy odsetek młodych mężczyzn, szczególnie Afroamerykanów". Zdumiewająca liczba młodych czarnych za kratami wynika z nieproporcjonalnie dużego wpływu na czarnoskórą ludność procesu decywilizacyjnego, zwłaszcza wysokiego odsetka dzieci w niepełnych rodzinach, co z kolei zwiększa potencjał przemocy w rodzinach pozbawionych cywilizującego wpływu obecności kobiet. Choć zdaniem Pinkera masowe uwięzianie nie odwróciło tego trendu, to przynajmniej usunęło z ulic osobników najbardziej skłonnych do przestępstw. A zatem amerykański eksperyment z masowym posyłaniem ludzi za kraty jawi się jako integralna część procesu recywilizacyjnego.

Rozrost penitencjarnego państwa w państwie do rozmiarów nienotowanych nigdzie na świecie wcale nie wydaje się objawem postępu cywilizacji. Znaczna część przyrostu populacji więźniów ma związek z represyjnymi przepisami antynarkotykowymi. Pinker zdaje się je popierać, gdy pisze: „System prowadzący szeroko zakrojone polowanie na ludzi używających narkotyki i innych drobnych przestępców, przy okazji wyłapie pewną liczbę ludzi mających skłonność do przemocy, co jeszcze zmniejszy liczbę takich osobników na ulicach". A więc prohibicyjne podejście Ameryki może być przeciwskuteczne, jeśli chodzi o ograniczenie używania narkotyków, ale może się okazać przydatne w eliminacji kłopotliwych jednostek. Pinker nie rozważa jednak możliwości, że masowe więzienie młodych mężczyzn jest jakoś związane z upadkiem rodziny. Nie bierze pod uwagę również nierównego dostępu do edukacji, braku pracy dla ludzi bez kwalifikacji, cięć w wydatkach socjalnych oraz coraz większych różnic w dochodach. A jednak to właśnie te czynniki mogą w dużym stopniu wyjaśnić nam, dlaczego za kratami w Ameryce siedzi dziś tylu biednych czarnych i tak niewielu zamożnych białych.

W „Naszym człowieku w Hawanie" Graham Greene opisuje rozmowę brytyjskiego agenta Jamesa Wormolda z kubańskim tajnym policjantem kapitanem Segurą, który mówi o „klasie torturowalnej". Są to ludzie, przeważnie biedni, którzy w razie zatrzymania spodziewają się tortur i (jak twierdzi Segura) godzą się na to. Biedni w Ameryce nie mieszczą się dokładnie w tej kategorii, chociaż niektóre praktyki z amerykańskich więzień nie są odległe od tortur. Ale z pewnością w USA istnieje „klasa aresztowalna", złożona z ludzi opisywanych przez Pinkera jako podległych procesowi decywilizacji. Kiedy zaś przypnie się im taką łatkę, to jest logiczne, że oddaje się tę kategorię ludzi w pacht barbarzyńskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

Podjęta przez Pinkera próba ugruntowania w nauce nadziei na trwały pokój jest pouczająca, bo zaświadcza o naszej potrzebie posiadania nadziei. Nie potrzebujemy nauki, by wiedzieć, że ludzie to istoty stosujące przemoc. Historia i współczesne wydarzenia dostarczają aż nadto dowodów. Zdaniem liberalnych humanistów rolą nauki jest zbagatelizowanie tych dowodów. Sięgają po argumenty naukowe, by wykazać, że na dłuższą metę przemoc zaniknie – stąd taka obfitość wykresów i tabel przy jednoczesnym unikaniu niepasujących faktów. Rezultat nie jest ani trochę bardziej wiarygodny od wysiłków, jakie czynili marksiści, by wykazać naukową konieczność socjalizmu, albo wolnorynkowi ekonomiści, by dowieść wiecznotrwałości tego, co do niedawna było czczone pod nazwą długiego boomu. Długi pokój to tylko kolejne takie efemeryczne złudzenie.

John Gray

Urodził się w 1948 r.) brytyjski filozof, politolog, publicysta, emerytowany  profesor London School of Economics. Krytyk racjonalistycznego liberalizmu i wiary w postęp. Autor książek, z których w języku polskim wydano m.in. „Dwie twarze liberalizmu",  „Al.-Kaida i korzenie nowoczesności", „Czarna msza: apokaliptyczna religia i śmierć utopii"

 

tłum. p.b.

© Prospect 2011, distr. by NYT Synd.

„Dziś uważamy za oczywiste, że wojna to coś, co zdarza się w biednych, zacofanych krajach" – pisze Steven Pinker w książce „Lepsze anioły naszej natury: schyłek przemocy w dziejach i jego powody". Sławny profesor psychologii z Harvardu tworzy teorię tzw. długiego pokoju. Jest to wedle niego okres od końca II wojny, podczas którego „zanikły dwie kategorie wojny: wojna imperialna w celu zdobycia kolonii oraz wojna kolonialna służąca ich utrzymaniu". Owszem, tu i ówdzie zdarzają się pomniejsze konflikty – supermocarstwa wysługiwały się niekiedy swoimi sojusznikami – ale te epizody nie umniejszają entuzjazmu, z którym Pinker opowiada o pokoju, jaki nam zapanował.

Chroniczny stan wojny jest jego zdaniem możliwy tylko w zacofanych rejonach świata. Nie ma nic nieuniknionego w tym procesie, wielkie wojny mogą wybuchnąć nawet bezpośrednio między mocarstwami. Ale zaszła dlań fundamentalna zmiana w sposobie prowadzenia ludzkich spraw. „Długi pokój świadczy o zaistniałej przemianie i pozwala spojrzeć w przyszłość, na świat, w którym przemoc ustawicznie maleje".

Sceptycznie nastawiony czytelnik mógłby się zastanowić, czy aby upowszechnienie się pokoju w krajach rozwiniętych oraz endemiczne konflikty w bardziej pechowych okolicach jakoś się ze sobą nie łączą. Czy fala przemocy, jaka pustoszyła Azję Płd.-Wsch. po 1945 r., była efektem zacofania tego regionu? A może raczej wynikała z sytuacji, gdy kilkudziesięcioletnie walki kolonialne oraz wojna światowa zniszczyły wyrafinowaną lokalną cywilizację? To prawda, że po II wojnie nastąpiło ponad 40 lat pokoju w Ameryce Płn. i Europie – chociaż dla wschodniej połowy kontynentu był to pokój podparty sowieckim bagnetem. Ale nie było wcale pokoju między mocarstwami, które wyszły z globalnego starcia jako rywale.

Bogate społeczeństwa nie tylko eksportowały swoje odpady i brudną produkcję do krajów rozwijających się, ale również swoje konflikty. Przez cały czas były ze sobą w stanie wojny, nie tylko w Indochinach – także na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Wojna koreańska, inwazja Tybetu, brytyjska walka z powstańcami malajskimi i kenijskimi, francusko-angielska operacja w Suezie, wojna domowa w Angoli, Kongu, Gwatemali, wojna sześciodniowa, sowiecka inwazja na Węgry i Czechosłowację, wojna iracko-irańska i sowiecko-afgańska – oto tylko niektóre z konfliktów zbrojnych, dzięki którym wielkie mocarstwa toczyły ze sobą bitwy, unikając wojny wprost ze sobą. Kiedy wraz z końcem zimnej wojny zniknął ZSRR, nie nastał wcale kres wojen. Trwały dalej – na Bałkanach, nad Zatoką Perską, w Czeczenii, Iraku, Afganistanie, Kaszmirze. Wzięte razem tworzą kolosalną ilość przemocy. Pinker uznaje je za marginalne fakty, prawie niewarte wzmianki. Istotne dla niego jest rozprzestrzenienie się pokoju w krajach rozwiniętych, zwiastujące bezprecedensową transformację ludzkiego bytowania.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą