Niebezpieczny los Szwedów

We właśnie obchodzonym Roku Wallenberga warto pochylić się nad racjami politycznymi, które zadecydowały o śmierci szwedzkiego dyplomaty w sowieckim więzieniu

Publikacja: 14.04.2012 01:01

Martin Schibbye i Johan Persson – najnowsze ofiary „cichej dyplomacji”

Martin Schibbye i Johan Persson – najnowsze ofiary „cichej dyplomacji”

Foto: East News/Scanpix

Red

Dwóch szwedzkich dziennikarzy od lata ubiegłego roku siedzi w etiopskim więzieniu. Inny gnije w Erytrei od 11 lat. Dla ich uwolnienia Szwecja prowadzi „cichą dyplomację", jaką stosowała kiedyś wobec Związku Radzieckiego, kiedy KGB aresztowało szwedzkiego dyplomatę Raoula Wallenberga. Z takim samym – zerowym – rezultatem.

Czy można mówić o kunktatorskiej tradycji w szwedzkiej myśli politycznej? Kjell Albin Abrahamsson, znany szwedzki korespondent zagraniczny, publicysta i pisarz, nazywa politykę i postawę swojego kraju „kompleksem Stalingradu". Rzymska maksyma „veni, vidi, vici" w całym świecie tłumaczona jest jako: przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Szwedzka wersja, powiada Abrahamsson, brzmi tak: „kiedy zobaczyłem, że zwyciężyli – przyszedłem". Do obozu antyhitlerowskich aliantów Szwedzi trafili dopiero po Stalingradzie, zaś cała historia Raoula Wallenberga, jego akcji w Budapeszcie i późniejszego tragicznego losu, to mieszanina przypadku, nieposłuszeństwa wobec praw i zwyczajów dyplomatycznych, perwersyjnego legalizmu, obłudy i bezduszności.

Ambasador bez siły

W marcu 1944 roku oddziały niemieckie wkroczyły na sojusznicze Węgry. Holokaust, którego najstraszliwsze paroksyzmy przypadły na lata 1942 – 1943, już się dokonał. Węgierscy Żydzi, dotąd w pewnym stopniu oszczędzani przez węgierski rząd, stali się największą w Europie społecznością żydowską. Wkrótce do Budapesztu przybył ze swoim oddziałem specjalnym Adolf Eichmann, aby zorganizować wywózkę węgierskich Żydów do obozów zagłady.

W tym czasie Amerykanie powołali War Refugee Board, czyli Radę ds. Uchodźców Wojennych, która miała, za pięć dwunasta, zająć się ratowaniem, jeszcze pozostałych przy życiu, europejskich Żydów. Należało nakłonić państwa neutralne do wysłania do Budapesztu swoich przedstawicieli mających dyplomatyczny status, by organizowali tam akcję ratunkową z amerykańską pomocą finansową i administracyjną.

Ze wszystkich branych pod uwagę państw neutralnych tylko Szwecja odpowiedziała pozytywnie na apel Amerykanów. Zaczęło się poszukiwanie kandydata. Raoul Wallenberg nie był dyplomatą, lecz biznesmenem o umiarkowanym powodzeniu w interesach. Pochodził z arystokratycznej rodziny znaczącej w Szwecji tyle, co Rockefellerowie w Stanach Zjednoczonych. Ale perła w koronie tzw. sfery Wallenbergów, tj. Sztokholmski Bank Prywatny (ten, który skupował od hitlerowców żydowskie złoto) należał do innej gałęzi rodziny.

Biuro firmy Wallenberga, którą prowadził z pewnym węgierskim uchodźcą, znajdowało się przy paradnej sztokholmskiej ulicy Strandvägen, w tym samym budynku co amerykańska ambasada. Przedstawiciel WRB przy ambasadzie któregoś dnia zagadnął w windzie biznesowego partnera Wallenberga  o to, czy mógłby wskazać odpowiedniego kandydata do budapeszteńskiej misji. Ten odparł bez wahania – Raoul Wallenberg. Amerykanie zaproponowali szwedzkiemu MSZ rozszerzenie obsady przedstawicielstwa w Budapeszcie o attaché humanitarnego i wskazali Wallenberga. Szwedzi zgodzili się.

Tymczasem Adolf Eichmann na Węgrzech nie próżnował. Zanim Raoul Wallenberg przybył do Budapesztu – 9 lipca 1944 r. – prowincja węgierska była już oczyszczona (Eichmann zdążył wysłać do obozów zagłady prawie pół miliona osób) i Żydzi (źródła różnią się w szacunkach: od 100 do 200 tysięcy osób) pozostali już tylko w stolicy.

Misja

Co Wallenberg robił w Budapeszcie – od lipca do stycznia następnego roku, kiedy zniknął – wiadomo stosunkowo dobrze. Wystawiał Żydom masowo szwedzkie paszporty chroniące ich posiadaczy. Wynajmował lub kupował nieruchomości, w których umieszczał podopiecznych. Negocjował, uciekając się do najzawilszych kruczków prawnych lub korupcji, z władzami niemieckimi zwolnienie ludzi z getta, aresztów.  Kiedy władzę w Budapeszcie przejęli strzałokrzyżowcy ich bojówki atakowały azyle oraz szwedzkie przedstawicielstwo. Wallenberg interweniował bezpośrednio: narażając życie ścigał autem transporty aż do granicy Węgier i wyciągał ludzi już z wagonów. Przyjmuje się, że w wyniku jego starań zostało uratowanych 100 tysięcy osób.

Kiedy Armia Czerwona zbliżyła się do Budapesztu, z własnej inicjatywy nawiązał z nią kontakt, by ustalić formę przekazania uratowanych pod opiekę nowych władz. Atmosfera tych rozmów musiała być napięta. Ingrid Carlberg, biografka Wallenberga, pisze: „kiedy wracał z pierwszego spotkania na temat sytuacji Żydów, eskortowany był przez uzbrojonych oficerów na motocyklach". W kilka dni po jego zniknięciu, 16 stycznia, wiceminister spraw zagranicznych Władimir Dekanozow poinformował ambasadora Szwecji w Moskwie Staffana Söderbloma, że oddziały Armii Czerwonej napotkały w Budapeszcie Raoula Wallenberga i wzięły go pod swoją ochronę.

Tu zaczyna się najbardziej ponury rozdział szwedzkiej tzw. cichej dyplomacji. Najbardziej niechlubną rolę odegrał w nim ambasador Söderblom, syn arcybiskupa szwedzkiego Kościoła luterańskiego, laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Ale przecież nie działał na własną rękę.

Przetarg

Trudno powiedzieć, o co naprawdę chodziło. Czy nie domagano się uwolnienia Wallenberga, by nie drażnić Rosjan? By chronić majątek szwedzkich firm na Węgrzech? (i tak wszystko przepadło). By zapewnić sobie dostawy węgla z opanowanej przez Sowietów Polski?

Söderblom doświadczył zaszczytu – przyjął go Stalin, który chciał wybadać, czy za Wallenberga mogliby Rosjanie dostać różnych prominentnych przeciwników jego reżimu przebywających na Zachodzie. Ale Szwecja takich ludzi u siebie nie miała. Wallenberg – wszystko na to wskazuje – był w oczach Moskwy raczej agentem amerykańskim działającym pod płaszczykiem szwedzkiego dyplomaty. Być może Stalinowi chodziło też o Bałtów, którzy znaleźli w czasie wojny azyl w Szwecji. Söderblom oświadczył, że rząd szwedzki stoi na stanowisku, iż Wallenberg zginął w wypadku samochodowym lub padł ofiarą bandytów. Bałtów przebywających w Szwecji władze tamtejsze  pedantycznie wyłapały i odstawiły do Związku Radzieckiego.

Brzmi to szokująco, ale wygląda, że Szwedzi wydali na Wallenberga wyrok śmierci, a Sowieci go wykonali. Jeniec (tak to nazwijmy), którego nie da się wymienić na kogoś lub na coś, bo druga strona go nie chce, nie tylko traci na wartości, ale jeszcze gorzej: staje się kłopotliwym świadkiem. Najbardziej prawdopodobne jest, że Raoul Wallenberg pożegnał się z życiem już w 1947 roku na moskiewskiej Łubiance: jedni mówią, że na skutek strzału w tył głowy, oficjalna wersja sowiecka głosi, że na skutek zawału serca.

Bardzo cicha dyplomacja

Sprawa Wallenberga prowokuje do pytań: Czy należy dyktatorskie reżimy ugłaskiwać, czy raczej publicznie ogłaszać, że wie się o ich machinacjach, i głośno żądać zwolnienia oskarżanych o absurdalne przestępstwa. Tajną bronią szwedzkiego rządu jest nadal „cicha dyplomacja". Ponad pół roku temu w etiopskiej prowincji Ogaden, która dąży do oderwania się od macierzy, zostało aresztowanych przez wojska rządowe dwóch szwedzkich dziennikarzy Martin Schibbye i Johan Persson. Szwecja zastosowała „cichą dyplomację". Etiopia nie dała się ugłaskać: dziennikarzy oskarżono o terroryzm i skazano w grudniu na 11 lat. Skazani, za namową szwedzkich władz, nie apelowali i proszą tylko o łaskę. Dziennikarzom najprawdopodobniej nie chodziło tylko o reportaż z walczącej prowincji, lecz o prześwietlenie działalności na jej terenie górniczego koncernu Lundin Oil,  w którego radzie nadzorczej jeszcze do niedawna zasiadał minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bildt.

Schibbye i Persson pojechali najpierw do somalijskiego miasta Galkaio będącego pod kontrolą watażki lojalnego wobec władz etiopskich. W mieście szukali i znaleźli przewodnika, który przewiózł ich przez etiopską granicę, za którą zaraz napotkali oddział partyzantów. Wkrótce zostali zaatakowani przez wojsko rządowe z Addis Abeby, które jakoby zabiło kilkunastu partyzantów, chociaż Szwedzi żadnych zwłok nie widzieli, Sami dziennikarze zostali lekko ranni, trafili do więzienia w Addis Abebie i dalej jak wyżej.

Minister Carl Bildt od pierwszego dnia zatrzymania Szwedów wiedział, że nielegalne przekroczenie przez młodych dziennikarzy etiopskiej granicy jest maskaradą-prowokacją zainscenizowaną przez etiopskie siły bezpieczeństwa. A jednak, tak jak ambasador Söderblom, stanął po stronie etiopskiego dyktatora, a przeciwko własnym obywatelom, oskarżając ich publicznie, że są awanturnikami-poszukiwaczami przygód, a nie poważnymi reporterami i swoim bezmyślnym postępowaniem spowodowali śmierć kilkunastu ludzi. Czyli zostawił Etiopczykom wolną rękę.

W sąsiedniej Erytrei od 11 lat siedzi inny szwedzki dziennikarz Davit Isaak. I tu od lat w akcji mamy „cichą dyplomację". Isaakowi nie przedstawiono żadnych zarzutów, nie wytoczono procesu, od lat nikt go nie widział. Szwedzkie władze nie są bezczynne. W ubiegłym roku, w czasie posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ, premier Fredrik Reinfeld i minister Carl Bildt próbowali złapać erytreańskiego dyktatora Isaiasa Afewerki. Jednak na ONZ-owskich korytarzach gdzieś im uciekł.

Autor jest publicystą i krytykiem literackim

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał