Dwóch szwedzkich dziennikarzy od lata ubiegłego roku siedzi w etiopskim więzieniu. Inny gnije w Erytrei od 11 lat. Dla ich uwolnienia Szwecja prowadzi „cichą dyplomację", jaką stosowała kiedyś wobec Związku Radzieckiego, kiedy KGB aresztowało szwedzkiego dyplomatę Raoula Wallenberga. Z takim samym – zerowym – rezultatem.
Czy można mówić o kunktatorskiej tradycji w szwedzkiej myśli politycznej? Kjell Albin Abrahamsson, znany szwedzki korespondent zagraniczny, publicysta i pisarz, nazywa politykę i postawę swojego kraju „kompleksem Stalingradu". Rzymska maksyma „veni, vidi, vici" w całym świecie tłumaczona jest jako: przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. Szwedzka wersja, powiada Abrahamsson, brzmi tak: „kiedy zobaczyłem, że zwyciężyli – przyszedłem". Do obozu antyhitlerowskich aliantów Szwedzi trafili dopiero po Stalingradzie, zaś cała historia Raoula Wallenberga, jego akcji w Budapeszcie i późniejszego tragicznego losu, to mieszanina przypadku, nieposłuszeństwa wobec praw i zwyczajów dyplomatycznych, perwersyjnego legalizmu, obłudy i bezduszności.
Ambasador bez siły
W marcu 1944 roku oddziały niemieckie wkroczyły na sojusznicze Węgry. Holokaust, którego najstraszliwsze paroksyzmy przypadły na lata 1942 – 1943, już się dokonał. Węgierscy Żydzi, dotąd w pewnym stopniu oszczędzani przez węgierski rząd, stali się największą w Europie społecznością żydowską. Wkrótce do Budapesztu przybył ze swoim oddziałem specjalnym Adolf Eichmann, aby zorganizować wywózkę węgierskich Żydów do obozów zagłady.
W tym czasie Amerykanie powołali War Refugee Board, czyli Radę ds. Uchodźców Wojennych, która miała, za pięć dwunasta, zająć się ratowaniem, jeszcze pozostałych przy życiu, europejskich Żydów. Należało nakłonić państwa neutralne do wysłania do Budapesztu swoich przedstawicieli mających dyplomatyczny status, by organizowali tam akcję ratunkową z amerykańską pomocą finansową i administracyjną.
Ze wszystkich branych pod uwagę państw neutralnych tylko Szwecja odpowiedziała pozytywnie na apel Amerykanów. Zaczęło się poszukiwanie kandydata. Raoul Wallenberg nie był dyplomatą, lecz biznesmenem o umiarkowanym powodzeniu w interesach. Pochodził z arystokratycznej rodziny znaczącej w Szwecji tyle, co Rockefellerowie w Stanach Zjednoczonych. Ale perła w koronie tzw. sfery Wallenbergów, tj. Sztokholmski Bank Prywatny (ten, który skupował od hitlerowców żydowskie złoto) należał do innej gałęzi rodziny.
Biuro firmy Wallenberga, którą prowadził z pewnym węgierskim uchodźcą, znajdowało się przy paradnej sztokholmskiej ulicy Strandvägen, w tym samym budynku co amerykańska ambasada. Przedstawiciel WRB przy ambasadzie któregoś dnia zagadnął w windzie biznesowego partnera Wallenberga o to, czy mógłby wskazać odpowiedniego kandydata do budapeszteńskiej misji. Ten odparł bez wahania – Raoul Wallenberg. Amerykanie zaproponowali szwedzkiemu MSZ rozszerzenie obsady przedstawicielstwa w Budapeszcie o attaché humanitarnego i wskazali Wallenberga. Szwedzi zgodzili się.
Tymczasem Adolf Eichmann na Węgrzech nie próżnował. Zanim Raoul Wallenberg przybył do Budapesztu – 9 lipca 1944 r. – prowincja węgierska była już oczyszczona (Eichmann zdążył wysłać do obozów zagłady prawie pół miliona osób) i Żydzi (źródła różnią się w szacunkach: od 100 do 200 tysięcy osób) pozostali już tylko w stolicy.
Misja
Co Wallenberg robił w Budapeszcie – od lipca do stycznia następnego roku, kiedy zniknął – wiadomo stosunkowo dobrze. Wystawiał Żydom masowo szwedzkie paszporty chroniące ich posiadaczy. Wynajmował lub kupował nieruchomości, w których umieszczał podopiecznych. Negocjował, uciekając się do najzawilszych kruczków prawnych lub korupcji, z władzami niemieckimi zwolnienie ludzi z getta, aresztów. Kiedy władzę w Budapeszcie przejęli strzałokrzyżowcy ich bojówki atakowały azyle oraz szwedzkie przedstawicielstwo. Wallenberg interweniował bezpośrednio: narażając życie ścigał autem transporty aż do granicy Węgier i wyciągał ludzi już z wagonów. Przyjmuje się, że w wyniku jego starań zostało uratowanych 100 tysięcy osób.
Kiedy Armia Czerwona zbliżyła się do Budapesztu, z własnej inicjatywy nawiązał z nią kontakt, by ustalić formę przekazania uratowanych pod opiekę nowych władz. Atmosfera tych rozmów musiała być napięta. Ingrid Carlberg, biografka Wallenberga, pisze: „kiedy wracał z pierwszego spotkania na temat sytuacji Żydów, eskortowany był przez uzbrojonych oficerów na motocyklach". W kilka dni po jego zniknięciu, 16 stycznia, wiceminister spraw zagranicznych Władimir Dekanozow poinformował ambasadora Szwecji w Moskwie Staffana Söderbloma, że oddziały Armii Czerwonej napotkały w Budapeszcie Raoula Wallenberga i wzięły go pod swoją ochronę.
Tu zaczyna się najbardziej ponury rozdział szwedzkiej tzw. cichej dyplomacji. Najbardziej niechlubną rolę odegrał w nim ambasador Söderblom, syn arcybiskupa szwedzkiego Kościoła luterańskiego, laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Ale przecież nie działał na własną rękę.
Przetarg
Trudno powiedzieć, o co naprawdę chodziło. Czy nie domagano się uwolnienia Wallenberga, by nie drażnić Rosjan? By chronić majątek szwedzkich firm na Węgrzech? (i tak wszystko przepadło). By zapewnić sobie dostawy węgla z opanowanej przez Sowietów Polski?