Zagubione dzieci sieci

Internet miał być idealnym narzędziem komunikacji, sposobem na elegancką wymianę myśli. Coraz więcej badań dowodzi jednak, że jego rozwój przynosi nam więcej szkody niż pożytku

Publikacja: 28.04.2012 01:01

Zagubione dzieci sieci

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Okrucieństwo naukowców wobec bliźnich bywa naprawdę daleko posunięte. Aż cud, że wynikami eksperymentu przeprowadzonego dwa lata temu przez międzynarodowy zespół badaczy na tysiącu studentów z dziesięciu krajów świata nie zainteresowała się żadna komisja etyki. „Mogę powiedzieć, bez przesady, że prawie zwariowałem", „Były momenty, że czułem się martwy", „Byłem smutny, samotny i pogrążony w depresji". Powyższe cytaty pochodzą z wypowiedzi trzech studentów: Chińczyka, Argentyńczyka i Słowaka, których poproszono, by na 24 godziny odcięli się od Internetu, sieci społecznościowych oraz zaprzestali korzystania z komórek.

Większość uczestników eksperymentu nie dała rady przetrwać bez stałego dopływu informacji, nie potrafiła pozostać offline przez jeden dzień. „Media są moim narkotykiem, bez nich jestem zagubiony" – podsumował swoje doświadczenia młody człowiek z Wielkiej Brytanii, „Moja zależność od nich jest absolutnie chora" – stwierdził Libańczyk. Podobne opinie wyrażali też mieszkańcy Ugandy czy Stanów Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że opisując wyniki tego eksperymentu, eksperci z International Center for Media & the Public Agenda University of Maryland zauważyli: „Jeśli masz mniej niż 25 lat, nieważne, gdzie żyjesz, w Stanach, Chile czy Libanie. Nie tylko nie wyobrażasz sobie życia bez komórki, laptopa czy odtwarzacza MP3, lecz także nie potrafisz bez nich funkcjonować".

Z tego, a także innych podobnych badań wynika, że pokolenie dzisiejszych dwudziestoparolatków to zupełnie nowa rasa ludzi wychowana w przestrzeni szczelnie wypełnionej przez informacje. Cyfrowe newsy płyną szerokim strumieniem przez portale społecznościowe, serwisy informacyjne, komórkowe aplikacje. Utrzymują nowe, internetowe pokolenie w nieustannej gotowości do przeczytania miliona wiadomości od przyjaciół na fejsie czy obejrzenia śmiesznego filmiku, na którym tańczy kot sąsiadów.

Obojętność i samotność

Wszystko ma jednak swoją cenę. Wielu naukowców na podstawie obserwacji przyznaje, że ludzki mózg nie jest przystosowany do funkcjonowania w takim natłoku danych. Że się gubi, zapamiętuje, ale nie przetwarza informacji. Zjawisko to dotyczy wszystkich, nie tylko młodych ludzi. A na dodatek do ogólnej sumy bitów płynących do nas za pomocą Internetu trzeba doliczyć też te docierające przez inne media: radio i telewizję. Niecałe trzy lata temu amerykańscy naukowcy z University of San Diego wyliczyli, że każdej doby do mieszkańca zachodniego świata dociera około 100 500 słów, co daje 23 słowa na sekundę. Żyjemy więc w świecie informacyjnej kakofonii, w której o naszą uwagę bezpardonowo walczą wydarzenia wielkiego i mikrego kalibru. Efekt? Każdą z informacji ludzki mózg przetwarza krótko, bez cienia głębszej analizy. Obojętniejemy więc na tragedie i ludzkie nieszczęścia. Ciekawie do badań swych kolegów z San Diego odniósł się na łamach „Sunday Timesa" Edward Hallowell, nowojorski psychiatra specjalizujący się w leczeniu zaburzeń koncentracji uwagi.

– Nigdy wcześniej nasze mózgi nie musiały przetwarzać tylu informacji co obecnie. Stąd mamy do czynienia z pokoleniem, które nazywam „wessanym przez komputer", ponieważ spędza bardzo dużo czasu przed monitorem lub na zabawach smartfonem. Jest tak zajęte przetwarzaniem informacji, że traci zdolność do myślenia i czucia – twierdzi uczony. Problem w tym, że większość newsów, które docierają do przeciętnego użytkownika Internetu, to powierzchowne, nic niewnoszące historyjki. Poświęca więc głębię i emocjonalne zaangażowanie na błahe sprawy, odcinając się od uczuć także w normalnym życiu. Stąd być może nie reaguje, kiedy komuś obok dzieje się krzywda, bo widział już setki takich krzywd na filmikach z YouTube'a.

Sieć i kłamstwa

Internet jest cudownym narzędziem komunikacji. Pozwala klikać z przyjaciółmi na Alasce, ale kiedy poszczególne słowa zamienione w pojedyncze bity gładko suną światłowodowymi łączami w daleki świat, nie wszystko wygląda już tak różowo. Coraz więcej badań potwierdza, że w sieci ludzie kłamią jak opętani. Dowiódł tego eksperyment opisany w zeszłym roku na łamach „Journal of Applied Social Psychology". Naukowcy z University of Massachusetts Amherst poprosili 220 studentów o połączenie się w pary, a następnie przeprowadzenie 15-minutowej konwersacji twarzą w twarz, wymiany informacji za pomocą komunikatora internetowego oraz e-maila. Każdą z form komunikacji zarejestrowano, a zebrane dane analizowano potem pod kątem zawartych w nich mniejszych oraz większych kłamstewek.

Okazało się, że za każdym razem młodzi ludzie mieli tendencje do mijania się z prawdą. Jednak w trakcie rozmów przez komunikator ilość kłamstw rosła, by w e-mailach osiągnąć poziom wręcz niebywały. Przeprowadzający eksperyment naukowcy tłumaczyli to zjawisko psychologicznym oderwaniem się osób wymieniających informacje. Według nich sieć tworzy dystans sprawiający, że człowiekowi mniej zależy na drugiej osobie. I nie jest on bynajmniej związany z tym, że siedzimy w Warszawie, a nasz przyjaciel marznie na Alasce. To przepaść natury psychologicznej, która pogłębia się w przypadku wymiany e-maili. – Asynchroniczność poczty elektronicznej sprawia, iż użytkownicy są jeszcze bardziej oderwani od respondentów niż w przypadku komunikatorów. Na dodatek czują, że nie ma potrzeby pilnej odpowiedzi, bo można jej udzielić w dowolnie odległym momencie – stwierdzili autorzy badań na łamach „Journal of Applied Social Psychology".

Psychologiczne konsekwencje tego zjawiska są daleko bardziej posunięte, niż mogłoby się wydawać.

– Przez Internet ludziom łatwiej przychodzi oszukiwanie innych, przynajmniej gdy w grę wchodzi kontakt z nowymi osobami – ostrzegają uczeni. Według nich mamy tu do czynienia z procesem deindywidualizacji polegającym na pozbawieniu realnej osobowości człowieka napotkanego w sieci. Internauta nie widzi więc żyjącej i czującej istoty, jedynie nick czy imię, co ośmiela go do kłamania na swój temat. – To bezpośrednia przyczyna rozkwitu „internetowego drapieżnictwa" – twierdzą autorzy pracy w „Journal of Applied Social Psychology". Sieć więc na tyle dehumanizuje kontakty międzyludzkie, że dorośli (zazwyczaj mężczyźni) bez mrugnięcia okiem tworzą sobie fałszywe internetowe tożsamości, by np. na portalach społecznościowych próbować nawiązać bliski kontakt z młodymi osobami w nadziei na seks. W realu nigdy by tego nie zrobili, nie tylko dlatego, że od razu byłoby widać, iż nie są „Maćkiem, z Żywca, lat 18", ale zwyczajnie byłoby im wstyd podejść i zagadać do obcego dziecka.

O tym, jak bardzo sieć ośmiela „internetowych drapieżców" do napastowania młodocianych, przekonują opublikowane w zeszłym roku badania prof. Elizabeth B. Dowell z Villanova University Collage of Nursing. Ponad 63 procent owych zboczeńców (bo tak chyba można ich nazwać) inicjuje rozmowę na temat seksu już w trakcie pierwszego kontaktu z dzieckiem w Internecie.

Cyberprzestrzeń jest więc miejscem, gdzie nie tylko kłamstwa płyną szerokim strumieniem, ale i bez żadnych zahamowań napastuje się bliźnich. Napastowanie nie musi mieć zresztą charakteru seksualnego, wystarczy, że ktoś opluje szefa na publicznym forum. Normalnie, w gronie kolegów, by tego nie zrobił, ale w sieci – czemu nie.

Trzeba przyznać, że są w Internecie takie miejsca, gdzie z prawdą mija się większość użytkowników sieci. Co więcej, jest niemal pewne, że większość z nas ma na sumieniu taki grzeszek. Wyposażeni w Photoshopa tak długo obrabiamy nasze zdjęcia z wakacji, aż bałtycka plaża zaczyna przypominać wybrzeże Majorki, a my sami przeistaczamy się w gwiazdy filmowe. Chwilę potem wrzucamy je na Facebooka czy NK, by pokazać jak cudowny mieliśmy urlop. Tego typu postępowanie stało się tak powszechne, że aż doczekało się własnych opracowań naukowych.

– To element autoprezentacji. Ludzie zawsze starali się dobrze wypadać przed innymi. Serwisy społecznościowe przeniosły jednak sposób autoprezentacji na zupełnie nowy poziom – mówi Adriana Manago z University of California w Los Angeles. Według ustaleń jej zespołu profile na FB służą, zwłaszcza w przypadku młodych ludzi, do testowania różnych osobowości czy wizerunków. Działa to podobnie do badań rynku: pewien produkt jest prezentowany grupie fokusowej, która ocenia jego wygląd oraz użyteczność. – Ludzie pokazują coś, czym chcieliby się stać, i sprawdzają, jak na to reagują inni. Jeśli nowy wizerunek zyska aprobatę, implementują go – twierdzi Manago. W ten sposób wymyślone „ja" przeistacza się w prawdziwe.

Tego typu zachowania najczęściej obserwuje się u ludzi młodych, którzy „dorastają" na FB czy NK. Naukowcy ostrzegają jednak, że mają one konkretne konsekwencje psychologiczne. – Tacy ludzie stają się coraz bardziej narcystyczni, skupieni na sobie. Rzeźbią się na podobieństwo swoich profili, które odwiedzają setki „przyjaciół". Martwię się jednak, iż znaczenie słowa „przyjaciel" zmienia się tak szybko, że już niedługo zacznie znaczyć coś zupełnie innego niż obecnie. Ilu z tysiąca facebookowych „przyjaciół" młodzi ludzie spotykają osobiście? Ilu z nich to tylko przelotni znajomi? – pyta Manago. Badania jej zespołu dowodzą jednoznacznie, że więzi tworzone na serwisach społecznościowych są raczej słabe. Na pewno słabsze niż z ludźmi, z którymi można spotkać się w realu. Czy takie osoby powinny decydować, kim mają stać się nasze dzieci? Czy dobór grupy fokusowej nie powinien odbywać się w inny sposób?

Łany narcyzów

Jednak wbrew temu, co mogłoby się wydawać, zachowanie dorosłych w obszarze serwisów społecznościowych nie różni się zbyt wiele od poczynań młodzieży. Obydwie grupy prezentują na FB czy NK swój wyidealizowany wizerunek, koncentrują się na autopromocji, reklamowaniu najnowszych osiągnięć. Młodzi i starzy, „upiększając" fotki znad Bałtyku, szukają aprobaty ze strony „przyjaciół", których nie tylko dawno nie widzieli, ale o których tak naprawdę niewiele dbają. Są przy tym w równym stopniu beztroscy, gdy w grę wchodzi ujawnianie naprawdę osobistych informacji w sieci, co dowiodły badania przeprowadzone przez kanadyjskich naukowców z University of Guelph. Niezależnie od wieku lubimy się bowiem chwalić „na fejsie" nowymi samochodami, domami czy butami kupionymi na wyprzedaży.

Rozwój mediów społecznościowych to fenomen kilku ostatnich paru lat. Promować się można na wielu platformach: NK, Facebooku, Twitterze, Google+. Aktualnie trwa dyskusja, na ile są one przejściową modą, a na ile na trwałe wpisały się w kanony międzyludzkiej komunikacji. Niektórzy konserwatywni publicyści łudzą się jeszcze nadzieją, że okres chwały serwisów społecznościowych przeminie i powrócimy do normalnych spotkań przy kawie. Ale tak się, niestety, nie stanie. Skończy się „fejs", to pojawi coś innego. Poza tym pokolenie dzisiejszych nastolatków oswoiło się już z nieustannym lansem w Internecie.

Ów lans i będąca jego konsekwencją „sława" stają się z czasem celem ich życia. Dowodem tego są wyniki badań przeprowadzonych w 2007 roku przez naukowców z University of California w Los Angeles na amerykańskich 9 – 11-latkach. W trakcie wywiadów uczeni pytali dzieciaki, czego uczą się z programów telewizyjnych, jakie są najważniejsze wartości, które się tam promuje.

Sława w odbitym świetle

Cóż, uzyskane odpowiedzi nie były zaskakujące, przynajmniej dla tych, którzy obserwują rozwój amerykańskiego rynku medialnego. Na pierwszym miejscu zestawienia znalazła się sława, po niej dokonania, popularność, wizerunek i sukces finansowy. (Proszę zauważyć, że większość tych wartości jest związana z tym, jak postrzegają człowieka inni członkowie społeczeństwa). Dziesięć lat wcześniej pierwsza piątka wyglądała zupełnie inaczej. Jej liderem było poczucie wspólnoty (bycie częścią jakiejś społeczności), życzliwość wobec innych, wizerunek, tradycje i samoakceptacja. – Byłam zaszokowana. Spodziewałam się, że sława może być ważną wartością promowaną w naszej telewizji, ale nie spodziewałam się jednak tak drastycznego wzrostu jej znaczenia ani spadku popularności innych wartości, jak na przykład poczucia wspólnoty – podsumowuje wyniki Yalda T. Uhls, główna autorka badań. Przetasowania na liście promowanych przez telewizję cnót są tym bardziej zaskakujące, że w 1997 roku sława zajmowała przedostatnią, 15. pozycję.

Jaki jest jednak związek między wartościami obecnymi w telewizji a lansem w sieci? Uhls twierdzi, że to, co pokazuje TV, odzwierciedla najważniejsze dla Amerykanów cnoty. A za zmiany w rankingu wartości odpowiada gwałtowny rozwój Internetu. W latach 1997 – 2007 liczba użytkowników serwisów społecznościowych czy YouTube'a gwałtownie eksplodowała. Nagle okazało się, że dzięki głupowatemu filmikowi każdy może zostać gwiazdą sieci.

– Rozwój tych mediów był zbieżny z narastaniem zjawiska narcyzmu oraz spadkiem empatii wśród amerykańskich studentów. Nie sądzę, by był to przypadek – mówi Uhls. Badaczka twierdzi, że telewizja stara się jedynie odzwierciedlać panujące trendy. Inne, niepublikowane jeszcze badania Uhls dowodzą, iż amerykańskie dzieci już zdążyły przyswoić sobie lekcje płynące ze szklanego ekranu. Pytane o to, co w życiu jest najważniejsze, bez najmniejszego nawet zająknięcia odpowiadają „sława".

Co więcej, programy takie jak „Hannah Montana" (święcący triumfy serial o dziewczynce, która za dnia jest grzeczną uczennicą liceum, a w nocy gwiazdą rocka) przekonują je, iż światowy rozgłos jest dosłownie na wyciągnięcie ręki, praktycznie bez wysiłku. To fałszywy obraz – przekonuje Uhls, która zanim została psychologiem, przez wiele lat zajmowała się produkcją filmów, m.in. w Sony i MGM, i wie, co mówi.

Wiele wskazuje więc na to, że obecność w sieci oraz codzienna dawka informacji nie tylko ogłupia ludzi, ale i sprawia, że zamiast myśleć o sobie jako o części społeczeństwa, przedkładają swój sukces (na dowolnym polu) nad dobro innych. W jakiś sposób łączy się to z procesem opisanym przez Benjamina Barbera w książce „Skonsumowani. Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli" (wyd. polskie 2008), gdzie autor kreśli obraz idealnego konsumenta wykreowanego przez współczesny rynek. „Infantylizacja wzmacnia skłonność do tego, co prywatne i dziecinne, uznając impulsywne, zachłanne dziecko za ideał klienta, a klienta za idealnego obywatela. Dorosłym każe ulegać wołaniom »chcę!« i »daj mi!«, odsłaniającym i zarazem stanowiącym infantylne id" – pisze tam Barber. A Internet z jego natychmiastową dostępnością rozmaitych towarów to idealny kanał sprzedaży umożliwiający nieustanne pielęgnowanie nienasyconego dzieciaka w każdym z konsumentów.

E-ignoranci

Muszę się państwu przyznać, że zabierając się do pisania tego tekstu, tak naprawdę chciałam napisać coś pozytywnego o Internecie. O tym, że jest nieocenioną skarbnicą ludzkiej wiedzy na dowolny temat. Że pozwala poznawać obce egzotyczne kultury bez ruszania się z fotela albo przeglądać dzieła wielkich filozofów i wymieniać opinie na ich temat...

To wszystko prawda. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy w pełni przystosowani do korzystania z jego zasobów. Nabyta w sieci wiedza szybko ucieka z naszej pamięci. Wyniki badań opublikowanych w listopadzie zeszłego roku w „Journal of Education Ecomomics and Development" dowodzą, że 73 procent badanych studentów miało problemy z przypomnieniem sobie naukowego tekstu przeczytanego w Internecie. Skąd się to bierze? Według jednej z teorii podczas przeglądania danych na ekranie komputera czy smartfona ludzki mózg jest tak skupiony na obsługiwaniu samego urządzenia, iż nie daje rady spamiętać tego, co czyta.

Z drugiej jednak strony, we współczesnym świecie nie da się uciec przed Internetem. Jest już wszędzie, w komputerach i komórkach, w pracy i domu. Korzystając z niego, trzeba jednak pamiętać, że ewolucja nie przystosowała człowieka do życia w sieci. Wszystkie dotychczasowe badania dowodzą, że pamiętamy więcej i żyjemy pełniej, odklejając się od czasu do czasu od monitora. Jesteśmy bowiem sumą wspomnień: smakowych, zapachowych, emocjonalnych. Po co to sobie odbierać?

Autorka jest dziennikarką naukową

Okrucieństwo naukowców wobec bliźnich bywa naprawdę daleko posunięte. Aż cud, że wynikami eksperymentu przeprowadzonego dwa lata temu przez międzynarodowy zespół badaczy na tysiącu studentów z dziesięciu krajów świata nie zainteresowała się żadna komisja etyki. „Mogę powiedzieć, bez przesady, że prawie zwariowałem", „Były momenty, że czułem się martwy", „Byłem smutny, samotny i pogrążony w depresji". Powyższe cytaty pochodzą z wypowiedzi trzech studentów: Chińczyka, Argentyńczyka i Słowaka, których poproszono, by na 24 godziny odcięli się od Internetu, sieci społecznościowych oraz zaprzestali korzystania z komórek.

Większość uczestników eksperymentu nie dała rady przetrwać bez stałego dopływu informacji, nie potrafiła pozostać offline przez jeden dzień. „Media są moim narkotykiem, bez nich jestem zagubiony" – podsumował swoje doświadczenia młody człowiek z Wielkiej Brytanii, „Moja zależność od nich jest absolutnie chora" – stwierdził Libańczyk. Podobne opinie wyrażali też mieszkańcy Ugandy czy Stanów Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że opisując wyniki tego eksperymentu, eksperci z International Center for Media & the Public Agenda University of Maryland zauważyli: „Jeśli masz mniej niż 25 lat, nieważne, gdzie żyjesz, w Stanach, Chile czy Libanie. Nie tylko nie wyobrażasz sobie życia bez komórki, laptopa czy odtwarzacza MP3, lecz także nie potrafisz bez nich funkcjonować".

Z tego, a także innych podobnych badań wynika, że pokolenie dzisiejszych dwudziestoparolatków to zupełnie nowa rasa ludzi wychowana w przestrzeni szczelnie wypełnionej przez informacje. Cyfrowe newsy płyną szerokim strumieniem przez portale społecznościowe, serwisy informacyjne, komórkowe aplikacje. Utrzymują nowe, internetowe pokolenie w nieustannej gotowości do przeczytania miliona wiadomości od przyjaciół na fejsie czy obejrzenia śmiesznego filmiku, na którym tańczy kot sąsiadów.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy