Potem wyjechał do Emiratów Arabskich. Zatrudnił się jako trener. – Mieliśmy tylko treningi, zaczęła się wojna w Zatoce Perskiej, żadnych rozgrywek nie było – wspomina.
Tam zastał go upadek PRL. – Patrzyłem wtedy na Polskę jak na jeden wielki chaos, ale zdawałem sobie sprawę, że są i wspaniali ludzie, i są parszywe owce. Byłem finansowo zabezpieczony. Jak wróciłem, rozglądałem się, nie wstąpiłem do żadnej partii.
Kiedy jednak przyszły wybory prezydenckie 1995 roku i naprzeciwko Lecha Wałęsy stanął Aleksander Kwaśniewski, wstąpił do komitetu wyborczego postkomunisty. – Z Olkiem znamy się dobrze, byliśmy kolegami, jak był ministrem sportu. Lubiłem go. Po wyborach przesłał mi oficjalne podziękowanie – opowiada.
Ale ta znajomość się skończyła. – Po wyborach przyszedłem na posiedzenie dawnego komitetu wyborczego. A oni mówią: teraz jak Olek wygrał, to zaczynamy dzielić stanowiska. Jak to zobaczyłem, wyszedłem. Zaczął się podział łupów. Miałem to gdzieś – mówi.
Nowo wybrany prezydent jeździł po okręgach wyborczych i dziękował za poparcie. Przyjechał też do Łodzi. Postawił obiad dla swojego komitetu. Jedynym jego członkiem, który nie został zaproszony, był Jan Tomaszewski. – Głupio mi było – wzdycha były bramkarz.
Cztery lata później, kiedy tworzono nowy komitet na następne wybory, też do niego nikt od Kwaśniewskiego nie zadzwonił. Rozgoryczony, tuż przed samymi wyborami, wziął ten stary list z podziękowaniami z poprzedniej kampanii i odesłał Ryszardowi Kaliszowi z dopiskiem: „Gratuluję zwycięstwa za dwa tygodnie. Zwracam to podziękowanie, bo jest niegodne". – I tak się nasze kumplostwo z Olkiem skończyło – mówi.
Z Kwaśniewskim Tomaszewski ma jeszcze jedną wielka zadrę. Starał się o to, by prezydent przyznał Kazimierzowi Górskiemu Order Orła Białego. Wystąpił o to oficjalnie. Ale odpowiedź była negatywna. Kapituła Orderu uznała, że pan Kazimierz to nie ta klasa na Orła Białego.
– Wk... się, bo dla mnie pan Kazimierz Górski to najwspanialsza postać. Napisałem do Kwaśniewskiego: „Panie prezydencie, łatwiej jest ułaskawiać przestępców, niż nagradzać takich ludzi jak pan Kazimierz, który nie zasługuje na Orła Białego. Był najwybitniejszym ambasadorem Polski w Europie i w Stanach Zjednoczonych".
Na Kwaśniewskiego się więc obraził i został doradcą ministra Jacka Dębskiego w rządzie AWS. Potem utrzymywał bliskie relacje z rządem SLD. Kiedy zbliżał się rok 2005, przerzucił swoje sympatie gdzie indziej. – Byłem zwolennikiem PO – PiS – deklaruje. – Nie doszło do tego z powodu frustracji Platformy, która miała wygrać, a nie wygrała.
Górski polityki
W wyborach prezydenckich zagłosował na Lecha Kaczyńskiego. Pokazał nawet w telewizji łódzkiej, na kogo głosuje. A zaraz potem zakochał się w Prawie i Sprawiedliwości. Z krótką przerwą na próbę romansu z Platformą.
Dlaczego PiS? Trochę przez przypadek. Kiedy Lech Kaczyński został prezydentem, pierwsze odznaczenie, jakie przyznał – co prawda nie Orła Białego, ale Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – było dla pana Kazimierza Górskiego.
Prezydent zaprosił Orłów Górskiego, czyli dawną słynną reprezentację Polski do Pałacu Prezydenckiego. Tomaszewski wylewnie mu dziękował. „Mogę pana zapewnić, jestem pana dłużnikiem, jeśli będę mógł się zrewanżować, to jestem do pana dyspozycji".
Próbował jednak zbliżyć się do Platformy, ale nie wyszło. – Kiedy Mirosław Drzewiecki został ministrem sportu i wprowadził kuratora do PZPN, zaproponowałem, że wstąpię do PO i będę stał na czele walki z patologią UEFA. Ale Drzewiecki wycofał kuratora. I sprzedał ide ały – tłumaczy Tomaszewski.
Niezależnie od tego, czy Mirosław Drzewiecki sprzedał ideały czy nie, łódzkie władze PO odmówiły przyjęcia pana Jana. Wszyscy członkowie władz łódzkiej Platformy byli przeciw.
Wrócił więc do starej miłości, do PiS. 27 kwietnia 2010 roku miała się odbyć konwencja wyborcza kandydata na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W komitecie miał być Jan Tomaszewski.
Kiedy po katastrofie smoleńskiej kandydatem na prezydenta został Jarosław Kaczyński, piłkarz wszedł do jego komitetu wyborczego. – W czasie kampanii jeździłem po Polsce i poznałem osobiście pana premiera. Widziałem go na żywo, widziałem, jak się zachowywał, jak reagował. To Kazimierz Górski polskiej polityki. On jest w każdym swoim wystąpieniu profesjonalistą od stóp do głów. Na spotkaniach jest fenomenalny. Czy w telewizji, czy w komisjach śledczych ośmiesza wszystkich swoimi odpowiedziami, swoją wiedzą. Nieważne, co zrobi – to jest najwybitniejszy polski polityk – zapala się Tomaszewski.
No i przede wszystkim Kaczyński miał pogonić ludzi z PZPN i zastosować wariant Putina. Trzy, cztery lata wcześniej w Rosji była fatalna sytuacja w piłce. Wówczas prezydent Putin spotkał się z Seppem Blatterem – opowiedział mu o rosyjskiej federacji futbolowej i wszystko wyczyścili. Tomaszewski myślał, że jak wygra Jarosław Kaczyński, to powie, żeby zrobić to samo. – Przegraliśmy. Ale i tak był niezły wynik – mówi.
Polityczna droga Jana Tomaszewskiego przypomina górskie drogi z nagłymi zakrętami o 180 stopni. Ale on się tego nie wstydzi: – Zawsze miałem swoje zdanie. Mogę spokojnie patrzeć w lustro. Do dzisiaj goląc się, nie naplułem sobie w twarz.