Janek dużo gada

Tomaszewski chce wstrząsnąć PZPN. Ale udaje mu się zaledwie wywołać medialne zamieszanie

Publikacja: 19.05.2012 01:01

Janek dużo gada

Foto: ROL

Jan Tomaszewski, słynny bramkarz, który niegdyś zatrzymał Anglię, swoją polityczną aktywność zaczął od poparcia stanu wojennego i wstąpienia do PRON. Potem kolejno: wspierał Aleksandra Kwaśniewskiego, doradzał ministrowi z AWS, był blisko rządu SLD, popierał PO – PiS, zakochał się w Lechu Kaczyńskim i PiS, następnie chciał wstąpić do PO, był w komitecie wyborczym Jarosława Kaczyńskiego, a teraz jest posłem Prawa i Sprawiedliwości.

Poseł mimo woli

Na początku nie był zbyt pożądanym nabytkiem Prawa i Sprawiedliwości. Wciągnięcie go na listę wyborczą zaproponował ówczesny szef łódzkiej struktury PiS Jarosław Jagiełło. Niemal wszyscy byli przeciw. Jarosław Kaczyński też był sceptyczny. Ale Jagiełło przekonał kolegów. Prawo i Sprawiedliwość w Łodzi nie miało wtedy mocnej pozycji, obawiano się więc, że wynik może być słaby. Jagiełło tłumaczył, że słynny bramkarz może przyciągnąć osoby, które inaczej nigdy by na PiS nie zagłosowały.

– Kiedy zadzwoniłem do niego, był zaskoczony. Przyjął propozycję, ale miał wątpliwości. Nie targował się o nic. Zaproponowałem mu ostatnie miejsce na liście, przyjął je z pokorą – wspomina Jagiełło.

Tomaszewski prawie nie miał kampanii. Nie wydrukował ani jednej ulotki, nie zrobił żadnego plakatu czy baneru. Organizował tylko konferencje prasowe. – Przychodziło na nie więcej ludzi niż na kogokolwiek z nas. Nasze występy transmitowała najwyżej lokalna stacja, a pana Jana – prawie zawsze ogólnopolskie – wspomina Jagiełło.

Przyjęcie Tomaszewskiego się opłaciło. Z ostatniego miejsca przeskoczył 17 innych kandydatów i zajął trzecie, „biorące" miejsce. I tak człowiek, który zatrzymał Anglię, został posłem. Teraz chciałby zatrzymać, a raczej wstrząsnąć PZPN. Na razie udaje mu się zaledwie wywoływać medialne zamieszanie.

Bratnie dusze z PiS



W klubie parlamentarnym czuję się wspaniale – zapewnia Tomaszewski. – Całe życie walczyłem z patologią, a w PiS trafiłem na bratnie dusze. Mamy takie samo zdanie. Rozmawiam z fachowcami, chodzę na wiele komisji – chwytam się każdego tematu, nie tylko sportowego. Jestem najstarszym chyba posłem w klubie, ale żółtodziobem, jeśli chodzi o politykę – opowiada.



Politycznym wyczuciem nie wykazał się jednak, gdy oznajmił, że nie będzie kibicować polskiej drużynie i wstydzi się, że kiedyś grał z orłem na piersiach. Jego wyznanie spotkało się z dezaprobatą prezesa, który oświadczył, że PiS wspiera polską reprezentację, a Tomaszewski stanie przed partyjną komisją etyki.



– Przyjmę każdy werdykt – mówi poseł. – Ale jako Jan Tomaszewski podtrzymuję, że się wstydzę, a nawet brzydzę, że kiedyś grałem w koszulce z białym orłem – bo w tej chwili dojdzie do tego, że 40-milionowy naród będzie reprezentował przestępca, jeden Francuz i dwóch Niemców, którzy w tamtych krajach nie załapali się na reprezentację. To jest drużyna Smudy i Laty – nie ma nic wspólnego z reprezentacją Polski. Jak bym ich poparł, to tak jakbym zalegalizował przekręty w PZPN – gorączkuje się. I dodaje: – Przepraszam bardzo, na piłce nożnej znam się o wiele lepiej niż prezes Kaczyński. Ale na polityce, to wiem, że on się zna 200 procent lepiej niż ja. Jak na politykę być może poszedłem za daleko, przyjmę więc każdą jego decyzję. Nawet jeśli okazałoby się, że muszę wystąpić z Klubu PiS, to robię to dla dobra politycznej drużyny. Ale nawet jeśli zostanę posłem niezależnym, przysięgam, że do końca kadencji będę wierny PiS – zapewnia.



To ważna deklaracja, bo dotąd polityczne ścieżki wielkiego bramkarza były kręte i swoje poparcie przerzucał od lewa do prawa.

Poparcie dla Jaruzelskiego

Kiedy jeszcze grał w reprezentacji Polski, korzystał – jak wszyscy sportowcy – z profitów, które swoim reprezentantom dawał PRL. Tomaszewski mówi dziś o tym bez zahamowań.

– Kiedy zacząłem grać, bez polityki nie było sportu, a bez sportu nie było polityki. Sport wyczynowy potrzebuje pieniędzy. „Kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi" i nic nie gra. Wówczas pieniądze mogli zapewnić tylko politycy, ludzie rządzący – wspomina.

A on był młody i chciał robić karierę. Prezesi PZPN byli przynoszeni w teczkach z KC. Ale o piłkarzy dbano. 150 dni w roku byli na zgrupowaniach. W kraju sklepy były puste, a oni mieli wszystko. – Władze doszły do wniosku, że sport jest dla nich najlepszą reklamą. Enerdówek i Związek Radziecki postawili wszystko na  sport. Jak wchodzili na podium, lista przebojów zawsze była taka sama: NRD i ZSRR, ZSRR i NRD. W kółko ich hymny grano – opowiada dziś Tomaszewski.

Piłkarze korzystali więc z przywilejów, których zwykli ludzie w Polsce nie mieli. A rządzący korzystali z ich wizerunków. To nie oddalało ówczesnego bramkarza od władzy. Przeciwnie.

W 1981 roku wyjechał na kontrakt do Hiszpanii. Grał w zespole Hercules Alicante. W grudniu w tamtejszej telewizji zobaczył wojska stojące blisko polskiej granicy. – Stamtąd widziałem więcej. Wiedziałem, że u naszych granic stoją Azjaci, nie Europejczycy. Ciągle zastanawiałem się, czy Związek Radziecki wejdzie do nas czy nie. Pamiętam, co się działo w '56  w Budapeszcie i w '68 w Pradze. Bałem się, że to się powtórzy u nas – tłumaczy.

Krótko po 13 grudnia dotarli do niego dziennikarze Polskiego Radia, którzy w stanie wojennym pracowali dla reżimu. Jan Tomaszewski publicznie poparł wprowadzenie stanu wojennego. Dziś tłumaczy, że to było mniejsze zło. – Jak mi ktoś udowodni, że było inaczej, jak historycy pokażą dokumenty, to się zgodzę. Na razie nikt mnie nie przekonał – mówi.

Ale po paru miesiącach kontrakt w Hiszpanii zerwał i wrócił do Polski. Dlaczego? – Bałem się o rodzinę. Wiedziałem, że na miejscu mogę się nimi zaopiekować i starać się zapewnić bezpieczeństwo.

W kraju wstąpił do reżimowego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Został członkiem Komisji Sprawiedliwości Społecznej łódzkiego PRON. W tym czasie opozycja siedziała w więzieniach.

– Dzisiaj zrobiłbym to samo. Nikt nie może mi udowodnić, że do interwencji radzieckiej by nie doszło. Nie ma pewności, czy moja rodzina by nie ucierpiała. Wiem, że byli zabici w Kopalni Wujek i były inne tragiczne zdarzenia, ale nie tak tragicznie jak w Budapeszcie w '56, czy Pradze w '68.

Deklaracje poparcia reżimu Wojciecha Jaruzelskiego, przystąpienie do PRON zapewniły piłkarzowi spokój. I nowe możliwości. Został dyrektorem marketingu w jednej z firm polonijnych, Karinex. – Takim od wizerunku. Niewiele robiłem – przyznaje. Ale żył wygodnie i bezpiecznie.

Jak dziś ocenia Jaruzelskiego? – Nie oceniam go ani negatywnie, ani pozytywnie, dopóki nie dowiem się, czy mogła być interwencja czy nie – powtarza w kółko.

A pułkownika Kuklińskiego?

– Mam mieszane uczucia. Kukliński był oficerem, miał dojście do najwyższych urzędników państwowych i wojskowych. Przysięgał, że będzie służył. I nagle zdradził. Dużo dał Amerykanom. Ale nie widzę dowodów na to, że to, co Kukliński dostarczył Amerykanom, oni wykorzystali dla nas – mówi.

Kolega Olka

W Łodzi znany był wówczas z tego, że dobrze żył z ludźmi PZPR.  – Z wszystkimi dobrze żyłem. Utrzymywałem też kontakty z działaczami opozycji, z Januszem Tomaszewskim czy Andrzejem Słowikiem – zapewnia.

Niedawno tygodnik „Newsweek: ujawnił, że w tamtych latach SB miała go pozyskać jako konsultanta o pseudonimie Alex. Według dokumentów IPN stało się to 28 lipca 1986 roku. Tomaszewski stanowczo zaprzecza.  – Bzdury – mówi twardo. Na nikogo nie donosił – twierdzi – i nie współpracował z SB. Kłamstwa lustracyjnego na razie nikt mu nie zarzucił.

– Janek zawsze dużo gadał z każdym, kogo spotkał. Mógł gadać, nie wiedząc, że ktoś to wykorzystuje – mówi osoba znająca Tomaszewskiego.

– Gdzie nie poszedłem, to mnie znali, gadałem z jednymi i drugimi, i z władzą, i z opozycją – opowiada były bramkarz.

Nawet jeśli zostanę posłem niezależnym, przysięgam, że do końca kadencji będę wierny PiS – zapewnia Jan Tomaszewski

Potem wyjechał do Emiratów Arabskich. Zatrudnił się jako trener. – Mieliśmy tylko treningi, zaczęła się wojna w Zatoce Perskiej, żadnych rozgrywek nie było – wspomina.

Tam zastał go upadek PRL. – Patrzyłem wtedy na Polskę jak na jeden wielki chaos, ale zdawałem sobie sprawę, że są i wspaniali ludzie, i są parszywe owce. Byłem finansowo zabezpieczony. Jak wróciłem, rozglądałem się, nie wstąpiłem do żadnej partii.

Kiedy jednak przyszły wybory prezydenckie 1995 roku i naprzeciwko Lecha Wałęsy stanął Aleksander Kwaśniewski, wstąpił do komitetu wyborczego postkomunisty. – Z Olkiem znamy się dobrze, byliśmy kolegami, jak był ministrem sportu. Lubiłem go. Po wyborach przesłał mi oficjalne podziękowanie – opowiada.

Ale ta znajomość się skończyła.  – Po  wyborach przyszedłem na posiedzenie dawnego komitetu wyborczego. A oni mówią: teraz jak Olek wygrał, to zaczynamy dzielić stanowiska. Jak to zobaczyłem, wyszedłem. Zaczął się podział łupów. Miałem to gdzieś – mówi.

Nowo wybrany prezydent jeździł po okręgach wyborczych i dziękował za poparcie. Przyjechał też do Łodzi. Postawił obiad dla swojego komitetu. Jedynym jego członkiem, który nie został zaproszony, był Jan Tomaszewski. – Głupio mi było – wzdycha były bramkarz.

Cztery lata później, kiedy tworzono nowy komitet na następne wybory, też do niego nikt od Kwaśniewskiego nie zadzwonił. Rozgoryczony, tuż przed  samymi wyborami, wziął ten stary list z podziękowaniami z poprzedniej kampanii i odesłał Ryszardowi Kaliszowi z dopiskiem: „Gratuluję zwycięstwa za dwa tygodnie. Zwracam to podziękowanie, bo jest niegodne". – I tak się nasze kumplostwo z Olkiem skończyło – mówi.

Z Kwaśniewskim Tomaszewski ma jeszcze jedną wielka zadrę. Starał się o to, by prezydent przyznał Kazimierzowi Górskiemu Order Orła Białego. Wystąpił o to oficjalnie. Ale odpowiedź była negatywna. Kapituła Orderu uznała, że pan Kazimierz to nie ta klasa na Orła Białego.

– Wk... się, bo dla mnie pan Kazimierz Górski to najwspanialsza postać. Napisałem do Kwaśniewskiego: „Panie prezydencie, łatwiej jest ułaskawiać przestępców, niż nagradzać takich ludzi jak pan Kazimierz, który nie zasługuje na Orła Białego. Był najwybitniejszym ambasadorem Polski w Europie i w Stanach Zjednoczonych".

Na Kwaśniewskiego się więc obraził i został doradcą ministra Jacka Dębskiego w rządzie AWS. Potem utrzymywał bliskie relacje z rządem SLD. Kiedy zbliżał się rok 2005, przerzucił swoje sympatie gdzie indziej. – Byłem zwolennikiem PO – PiS – deklaruje. – Nie doszło do  tego z powodu frustracji Platformy, która miała wygrać, a nie wygrała.

Górski polityki

W  wyborach prezydenckich zagłosował na Lecha Kaczyńskiego. Pokazał nawet w telewizji łódzkiej, na kogo głosuje. A zaraz potem zakochał się w Prawie i Sprawiedliwości. Z krótką przerwą na próbę romansu z Platformą.

Dlaczego PiS? Trochę przez przypadek. Kiedy Lech Kaczyński został prezydentem, pierwsze odznaczenie, jakie przyznał – co prawda nie Orła Białego, ale Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – było dla pana Kazimierza Górskiego.

Prezydent zaprosił Orłów Górskiego, czyli dawną słynną reprezentację Polski do Pałacu Prezydenckiego. Tomaszewski wylewnie mu dziękował. „Mogę pana zapewnić, jestem pana dłużnikiem, jeśli będę mógł się zrewanżować, to jestem do pana dyspozycji".

Próbował jednak zbliżyć się do Platformy, ale nie wyszło.  – Kiedy Mirosław Drzewiecki został ministrem sportu i wprowadził kuratora do PZPN, zaproponowałem, że wstąpię do PO i będę stał na czele walki z patologią UEFA. Ale Drzewiecki wycofał kuratora. I sprzedał ide ały – tłumaczy Tomaszewski.

Niezależnie od tego, czy Mirosław Drzewiecki sprzedał ideały czy nie, łódzkie władze PO odmówiły przyjęcia pana Jana. Wszyscy członkowie władz łódzkiej Platformy byli przeciw.

Wrócił więc do starej miłości, do  PiS. 27 kwietnia 2010 roku miała się odbyć konwencja wyborcza kandydata na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W komitecie miał być Jan Tomaszewski.

Kiedy po katastrofie smoleńskiej kandydatem na prezydenta został Jarosław Kaczyński, piłkarz wszedł do jego komitetu wyborczego. – W czasie kampanii jeździłem po Polsce i poznałem osobiście pana premiera. Widziałem go na żywo, widziałem, jak się zachowywał, jak reagował. To Kazimierz Górski polskiej polityki. On jest w każdym swoim wystąpieniu profesjonalistą od stóp do głów. Na spotkaniach jest fenomenalny. Czy w telewizji, czy w komisjach śledczych ośmiesza wszystkich swoimi odpowiedziami, swoją wiedzą. Nieważne, co zrobi – to jest najwybitniejszy polski polityk – zapala się Tomaszewski.

No i przede wszystkim Kaczyński miał pogonić ludzi z PZPN i zastosować wariant Putina. Trzy, cztery lata wcześniej w Rosji była fatalna sytuacja w piłce. Wówczas prezydent Putin spotkał się z Seppem Blatterem – opowiedział mu o rosyjskiej federacji futbolowej i wszystko wyczyścili. Tomaszewski myślał, że jak wygra Jarosław Kaczyński, to powie, żeby zrobić to samo. – Przegraliśmy. Ale i tak był niezły wynik – mówi.

Polityczna droga Jana Tomaszewskiego przypomina górskie drogi z nagłymi zakrętami o 180 stopni. Ale on się tego nie wstydzi: – Zawsze miałem swoje zdanie. Mogę spokojnie patrzeć w lustro. Do dzisiaj goląc się, nie naplułem sobie w twarz.

Jan Tomaszewski, słynny bramkarz, który niegdyś zatrzymał Anglię, swoją polityczną aktywność zaczął od poparcia stanu wojennego i wstąpienia do PRON. Potem kolejno: wspierał Aleksandra Kwaśniewskiego, doradzał ministrowi z AWS, był blisko rządu SLD, popierał PO – PiS, zakochał się w Lechu Kaczyńskim i PiS, następnie chciał wstąpić do PO, był w komitecie wyborczym Jarosława Kaczyńskiego, a teraz jest posłem Prawa i Sprawiedliwości.

Poseł mimo woli

Na początku nie był zbyt pożądanym nabytkiem Prawa i Sprawiedliwości. Wciągnięcie go na listę wyborczą zaproponował ówczesny szef łódzkiej struktury PiS Jarosław Jagiełło. Niemal wszyscy byli przeciw. Jarosław Kaczyński też był sceptyczny. Ale Jagiełło przekonał kolegów. Prawo i Sprawiedliwość w Łodzi nie miało wtedy mocnej pozycji, obawiano się więc, że wynik może być słaby. Jagiełło tłumaczył, że słynny bramkarz może przyciągnąć osoby, które inaczej nigdy by na PiS nie zagłosowały.

– Kiedy zadzwoniłem do niego, był zaskoczony. Przyjął propozycję, ale miał wątpliwości. Nie targował się o nic. Zaproponowałem mu ostatnie miejsce na liście, przyjął je z pokorą – wspomina Jagiełło.

Tomaszewski prawie nie miał kampanii. Nie wydrukował ani jednej ulotki, nie zrobił żadnego plakatu czy baneru. Organizował tylko konferencje prasowe. – Przychodziło na nie więcej ludzi niż na kogokolwiek z nas. Nasze występy transmitowała najwyżej lokalna stacja, a pana Jana – prawie zawsze ogólnopolskie – wspomina Jagiełło.

Przyjęcie Tomaszewskiego się opłaciło. Z ostatniego miejsca przeskoczył 17 innych kandydatów i zajął trzecie, „biorące" miejsce. I tak człowiek, który zatrzymał Anglię, został posłem. Teraz chciałby zatrzymać, a raczej wstrząsnąć PZPN. Na razie udaje mu się zaledwie wywoływać medialne zamieszanie.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy