Z poparciem 38 proc. głosujących nowym prezydentem Meksyku został w miniony weekend Enrique Pena Nieto, kandydat Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI). Nad drugim najbardziej popularnym Andreasem Manuelem Lopez Obradorem z Partii Demokratycznej Rewolucji (PRD) miał 6,5-procentową przewagę, o połowę mniejszą, niż wskazywały przedwyborcze sondaże. 60-procentowa frekwencja wyborcza była pozytywnym zaskoczeniem dla z natury biernych Meksykanów. Przez lata byli przyzwyczajani, że ich głos się nie liczy, bo prezydent i tak jest mianowany przez swojego poprzednika – zasady takie panowały od 1929 r., od kiedy rządziła nim PRI, partia nowej głowy państwa.
Ziemi i wolności
Partia Narodowo-Rewolucyjna (PNR), jak do 1946 r. nazywała się PRI, była pierwszą oficjalną partią w niepodległym od 1821 r. Meksyku, a jej celem było zakończenie okresu walki zbrojnej o władzę w kraju i zastąpienie jej metodami politycznymi. Od czasu gdy w wyniku rewolucji meksykańskiej (1910–1917) zdetronizowany został rządzący krajem generał Porfirio Diaz, wsławiony zwycięstwami podczas wojny z francuską interwencją, kolejni przywódcy toczyli ze sobą często krwawe boje. Szczególnie cierpiała na tym gospodarka Meksyku: w wyniku walk niszczono koleje żelazne, linie telegraficzne, zasiewy.
PNR miała położyć temu kres. Partia obiecywała, że zaprowadzi w kraju ład i wcieli w życie hasło ojca rewolucjonistów Francisco I. Madero, który wołał o „ziemię i wolność" (tierra y libertad), czyli uwłaszczy chłopów. Ustalono też, że prezydent będzie wybierany na sześcioletnią kadencję bez możliwości reelekcji zwykłą większością głosów (zasada obowiązująca do dziś) i że będzie wyłaniany spośród członków partii. W praktyce swojego następcę wskazywała ustępująca głowa państwa.
– Nie rozumiem, jak można świadomie wybierać kandydata z partii, która przez dekady zapisała się na kartach historii jako skorumpowana, rozkradająca narodowe dobra i która doprowadziła kraj na skraj ekonomicznej przepaści! – denerwuje się Cesar Puebla, grafik. Głosował na Obradora. – Wybór był ciężki, to nie był najlepszy kandydat. Jemu jednak najłatwiej przyszło mi wybaczyć popełnione błędy – tłumaczy.
Chodzi m.in. o sytuację sprzed sześciu lat, gdy AMLO, jak nazywany jest w skrócie Andreas Manuel Lopez Obrador, przez kilkanaście tygodni organizował na ulicach miasta Meksyk protesty i blokady przeciwko jego zdaniem sfałszowanym wynikom. Przegrał wówczas o zaledwie pół punktu procentowego z ustępującym teraz Felipe Calderonem.
Po tegorocznych wyborach Obrador ponownie zapowiada protesty. Jak przyznają inni Meksykanie, jego zbytni radykalizm budzi największą niechęć. – To najmniejsze zło. Problem polega na tym, że nie ma w Meksyku żadnej partii, która spełniałaby oczekiwania narodu, żadnej, której liderzy są godni zaufania – mówi Ivet Reyes Maturano, antropolog.
Po rewolucji meksykańskiej z początku XX wieku społeczeństwo uwierzyło, że ma wpływ na stan rzeczy w kraju. Okazało się jednak, że zamienili 30-letnie rządy generała Diaza na 70-letnią dyktaturę jednej partii. Początki były trudne: Alvaro Obregon rozdawał ziemię chłopom, jednak nie było ich stać na kupno ziarna. Dyktatura Plutarca Elias Callesa sprowadzała się do koncentrowania władzy.
Zmiany na lepsze przyszły wraz z Lazaro Cardenasem (1934–1940). Kraj rozwijał się, przeprowadzone zostały wywłaszczenia wielkich posiadaczy ziemskich, poprawił się poziom życia robotników, znacjonalizowano kolej i przemysł naftowy. Gospodarka Meksyku rosła w tym okresie średnio o 6 proc. rocznie, najszybciej na kontynencie. Cardenas jednak zgodnie z obowiązującą zasadą musiał po sześciu latach władzy ustąpić, a jego następcy zaczęli stopniowo wycofywać się z programów socjalnych. W latach 60. państwowy aparat władzy troszczył się już tylko o własne wygody i przywileje.
Meksykanie coraz głośniej zaczęli domagać się demokracji. Rok 1968 to w Meksyku okres ulicznych protestów. Pokojowy marsz około 10 tys. studentów skończył się dramatycznie – ich masakrą na placu Tlatelolco w stolicy kraju. Do nieuzbrojonego tłumu wojsko zaczęło strzelać z ziemi i z powietrza, zabijając kilkaset osób. Masakra ta pokazała prawdziwą twarz rządzącej PRI, miała też siłę symbolu: w tym samym miejscu blisko 450 lat wcześniej, w 1521 r., Cortes ostatecznie pokonał dowodzonych przez wodza Cuauhtemoca Azteków.
Głodne masy
Masakra studentów zwiększyła poczucie niesprawiedliwości i pragnienie zmian. Co więcej, na początku lat 70. Meksyk zaczął odczuwać skutki światowej inflacji cen. Eksport nie nadążał za importem, a deficyt bilansu płatniczego wzrósł z 891 mln dol. w 1971 r. do 3,7 mld dol. cztery lata później. Zadłużenie kraju wzrosło w tym czasie z 4 do ponad 11 mld dol. Przyrost demograficzny, sięgający 3,5 proc. rocznie, sprawiał, że kwestie społeczne stawały się problemem coraz bardziej palącym. Ogromne trudności sprawiały władzy: walka z bezrobociem, opieka społeczna, edukacja, a nawet wyżywienie ludności.
Ostatecznie jednak stary system przetrwał. Na prezydenta w 1970 r. wybrano Luisa Echeverrię, wcześniej ministra spraw wewnętrznych, który był bezpośrednio odpowiedzialny za masakrę studentów. Sprawowanie władzy rozpoczął od populistycznej krytyki zdrady ideałów rewolucji. Zachęcał też do tworzenia niewielkich partii opozycyjnych. W 1979 r. Meksykańska Partia Pracujących (PMT), Socjalistyczna Partia Pracujących (PST) oraz Demokratyczna Partia Meksyku (PDM) zostały nawet wciągnięte do rejestru oficjalnych ugrupowań. Kolejny prezydent Jose Lopez Portillo ogłosił amnestię dla więźniów politycznych i wprowadził zmiany legislacyjne, które ułatwiały wejście do Izby Deputowanych posłów z mniejszych partii. Czasy, w jakich przyszło mu rządzić krajem, były jednak trudne: recesja, dewaluacja peso, odpływ zagranicznych kapitałów. Poziom życia Meksykanów się pogarszał. Portillo zaczął intensywnie popierać przemysł prywatny. Coraz większe zadłużenie miała zrekompensować ropa naftowa, na której większe wydobycie liczono od dziesięcioleci. Bezskutecznie – w 1982 r. Meksyk był zadłużony na 80 mld dol. Na domiar złego stolicę nawiedziło 19 września 1985 r. tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi – ponad 10 tys. osób straciło życie, 50 tys. zostało rannych. Władze nie potrafiły poradzić sobie z chaosem i pomóc mieszkańcom. Reprezentantom władzy udowadniano manipulacje finansowe przy przesyłanej z zagranicy pomocy. Zaufanie społeczeństwa do władzy było bliskie zera.
Przeciwnicy PRI uważają, że wybór Pena Nieto to krok wstecz na drodze kraju do demokracji. – To powrót do czasów, gdy naród był rządzony najbardziej autorytarną i twardą ręką, jaką można sobie wyobrazić – mówi Ivet Reyes Maturano.
W okresie rządów PRI wybory były sprowadzone do roli rytualnej fikcji lub farsy, a parlament traktowano jak dekorację. Na najwyższych szczeblach władzy istniała struktura mafijna. O przekrętach wyborczych mówił już po ustąpieniu ze stanowiska były prezydent Miguel de la Madrid. Przyznał, że głosy często były fałszowane, a dodatkowo po trzech latach palono wszystkie karty do głosowania, by nie było dowodu oszustw.