W połowie czerwca media poinformowały, że sonda Voyager I, wystrzelona 34 lata temu, zbliżyła się do granicy Układu Słonecznego. Czy to ekscytująca wiadomość?
Steven A. Hawley, astronom i astronauta:
Aktualizacja: 14.07.2012 01:00 Publikacja: 14.07.2012 01:01
Voyager 1: 34 lata w podróży
Foto: AFP
W połowie czerwca media poinformowały, że sonda Voyager I, wystrzelona 34 lata temu, zbliżyła się do granicy Układu Słonecznego. Czy to ekscytująca wiadomość?
Steven A. Hawley, astronom i astronauta:
Jak najbardziej! Voyager to najdalej wysłany obiekt zbudowany przez człowieka.
Co zawdzięcza mu nauka?
Lata temu Voyager służył nam do badania tzw. zewnętrznych planet – przede wszystkim Urana i Neptuna – które nie były dostatecznie dokładnie sfotografowane. To, co udało się zebrać dzięki tej sondzie, pozwoliło nam lepiej zrozumieć, w jaki sposób powstał Układ Słoneczny i czym różnią się od siebie planety. Te dane z kolei umożliwiają nam dokładniejsze poznanie planet, które dziś odkrywamy wokół innych gwiazd. Praca, którą wykonał Voyager, była bez wątpienia przełomowa, choć od tego czasu minęło już blisko 30 lat.
A co zawdzięczamy mu dziś?
Do tej pory nie mieliśmy danych pokazujących, jak wyglądają warunki na krańcach Układu Słonecznego. Dzięki Voyagerowi możemy dokładniej zbadać obszar kosmosu, który do tej pory był poza naszym zasięgiem: wiemy, w jaki sposób Układ Słoneczny ustępuje miejsca przestrzeni międzygwiezdnej.
Voyagera dzieli obecnie od Ziemi 18 miliardów kilometrów pustki: 120 kursów z Ziemi na Słońce, 45 tysięcy przelotów na Księżyc... Jak z miejsca, gdzie znajduje się sonda, wygląda Słońce?
Jest wciąż najjaśniejsze wśród gwiazd, ale to już tylko maleńki punkcik. A poza tym – nic, tylko ciemność.
Twierdzi pan, że badania kosmiczne nie przykuwają już takiej uwagi jak kiedyś. Wspomniał pan o programie telewizyjnym z udziałem wysokiej rangą przedstawiciela NASA, który w ostatniej chwili został odwołany, by podać wiadomość dnia: Paris Hilton trafiła do aresztu! Co znów mogłoby przykuć uwagę ludzi do kosmosu? Misja na Marsa?
Wydaje mi się, że dziś ciężko byłoby czymkolwiek przykuć na dłużej uwagę opinii publicznej. Jeżeli już, to chyba rzeczywiście podróż na czwartą planetę od Słońca.
Jaka flaga będzie widniała na skafandrze pierwszego człowieka, który postawi tam stopę?
Ciężko przewidzieć. Na razie najbardziej otwarcie mówią o tym Rosjanie. Pytanie, jak szybko byliby w stanie przełożyć deklaracje na stan faktyczny... Chińczycy rozwijają swoją kosmonautykę coraz szybciej, ale oni akurat nie mówią zbyt wiele o Marsie, tylko o locie na Księżyc. W USA wciąż mamy, w sensie technicznym, możliwość zorganizowania lotu na Marsa, ale pytanie, czy i kiedy podjęta zostanie decyzja polityczna w tej sprawie.
Na razie to Chińczycy są w stanie wysyłać swoich astronautów (określanych przez nich mianem „tajkonautów") w kosmos: odkąd rok temu zakończono program wahadłowców, podczas gdy Stany nie są w stanie tego dokonać. Poza tym Pekin buduje własną stację kosmiczną. Czy to znaczy, że Pekin ma dziś większe możliwości w dziedzinie badania kosmosu niż Waszyngton?
Brzmi to niesamowicie, ale taka jest prawda.
Myśli pan, że taka sytuacja stanie się normą?
To zależy, czy uda się reanimować program kosmiczny. Jeżeli nie, to Pekin w końcu na dobre nas wyprzedzi. Nie wiem, czy mamy w Ameryce wolę polityczną, by odzyskać pozycję lidera w badaniu kosmosu.
Jakie wyzwania technologiczne czekają podróżników na Marsa?
Odpowiednią technologią dysponujemy już dziś. Pytanie, czy stać nas na inwestycje, które docelowo potaniłyby program marsjański. Przede wszystkim stoi przed nami kwestia skrócenia lotu: zastosowanie dzisiejszego napędu oznaczałoby, że podróż trwać będzie około 9 miesięcy. Załodze spadałaby forma, byłaby narażona na promieniowanie... Należałoby skrócić podróż do trzech miesięcy i opracować technologię, która pozwoliłaby wykorzystywać zasoby znajdujące się na Marsie. Lecąc teraz, musielibyśmy zabrać ze sobą niemal wszystko, wliczając w to paliwo na drogę powrotną. Sięgnięcie po zasoby Czerwonej Planety obniżyłoby koszt misji.
Co będzie przyświecało pierwszej misji na Marsa? Czy będziemy tam szukać życia?
Na pewno takie poszukiwania zapewnią misji rozgłos. Szukajmy więc!
Hollywood od lat próbuje nas przekonać, że największym zagrożeniem z kosmosu jest uderzenie asteroidy-zabójcy. Ostatnie takie uderzenie miało miejsce 65 milionów lat temu. Czy naprawdę powinniśmy się bać asteroid, skoro spadają tak rzadko?
Wydaje mi się, że powinniśmy brać sobie to zagrożenie do serca. Nie dalej jak w 1908 roku uderzenie meteorytu albo komety zmiotło wielkie połacie lasu na Syberii. Gdyby zamiast na Syberii do uderzenia doszło na terenie Europy... Takie kosmiczne pociski spadają na ziemię co kilkaset lat, a zaludnienie naszej planety wzrasta, więc ryzyko rośnie. Obiektów o podobnych rozmiarach do tego z 1908 roku tak naprawdę nie śledzimy. Co kilka miesięcy odkrywamy kolejną asteroidę, która przeleci blisko Ziemi, o której istnieniu nie wiedzieliśmy jeszcze 48 godzin wcześniej.
Co jest większym zagrożeniem dla naszej egzystencji: „pociski kosmiczne" czy burze słoneczne?
Trudno powiedzieć. Gdyby dziś zdarzyła się taka burza słoneczna jak ta, która miała miejsce w 1859 roku, mogłoby dojść do totalnej katastrofy: nasza infrastruktura przesyłowa zostałaby dosłownie usmażona. Powinniśmy obawiać się obu scenariuszy, w przypadku burzy kosmicznej nie jesteśmy jednak w stanie zrobić niemal nic.
Który program kosmiczny był pańskim zdaniem najbardziej skuteczny, jeżeli chodzi o stosunek nakładów do korzyści?
Wątpię, by można było rzetelnie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie ma uniwersalnej definicji „korzyści". Jeżeli chodzi o sprawy naukowe, to na pewno niewiarygodnie owocne było wystrzelenie na orbitę okołoziemską teleskopu Hubble'a. Zwykłym miłośnikom kosmosu dostarczył on wiele przepięknych zdjęć, ale astronomowie dowiedzieli się dzięki niemu wielu nowych, istotnych rzeczy. Gdyby można było w prosty sposób określić tę skuteczność, nie prowadzilibyśmy w kółko tej samej dyskusji... Takie zależności są niemierzalne. Ludzie, którzy zajmują się kosztami badania kosmosu, twierdzą jednak, że każdy dolar wydany na przeciętny program kosmiczny przynosi osiem dolarów w postaci nowych technologii i stworzonych miejsc pracy.
Co było największym osiągnięciem trzydziestoletniej historii lotów promów kosmicznych?
Dwie rzeczy: umieszczenie na orbicie teleskopu Hubble'a i udo- stępnienie lotów większemu gronu ludzi. Do czasu wahadłowców w kosmos latali tylko piloci wojskowi: teraz w kosmosie pojawili się naukowcy, inżynierowie, a nawet politycy!
Ale teraz to wszystko się skończyło i astronautów wożą wam na Międzynarodową Stację Kosmiczną Rosjanie.
To szokujące, prawda? Chociaż można było przewidzieć, że uziemienie wahadłowców będzie miało takie skutki. Każdego z moich rozmówców wyprowadza to z równowagi.
Może gdyby w USA było głośniej o tym, że wykupienie jednego miejsca w rosyjskiej rakiecie kosztuje 60 milionów dolarów, społeczeństwo bardziej naciskałoby na polityków?
Problem w tym, że programy kosmiczne nigdy nie były szczególnie atrakcyjne dla polityków. Zwiększanie możliwości NASA nie pomagało im zdobywać punktów. Dziś sytuacja jest inna: w grę wchodzi odzyskanie przez Stany Zjednoczone pozycji lidera.
Co wspomina pan w pierwszej kolejności, słysząc hasło „wahadłowiec"? Instalowanie teleskopu Hubble'a? Odwołane w ostatniej chwili starty promów?
No tak, teleskopu nie sposób zapomnieć do końca życia – a mój rekord, jeżeli chodzi o liczbę odwołanych startów, chyba nigdy nie zostanie pobity. Bardzo dobrze wrył mi się w pamięć moment, gdy pierwszy raz zobaczyłem Ziemię z kosmosu. Lotom na orbitę towarzyszą też takie smaczki jak widok płonących w atmosferze meteorytów. Zorze polarne też nie wyglądają najgorzej...
Prof. Steven Hawley jest amerykańskim astronomem i astronautą. W latach 1984-1999 wziął udział w pięciu misjach promów kosmicznych, podczas których m. in. umieścił na orbicie Kosmiczny Teleskop Hubble'a. W latach 2001-2002 prof. Hawley był dyrektorem Flight Crew Operations w Johnson Space Center. Obecnie jest dyrektorem Programu Fizyki Inżynieryjnej na University of Kansas.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
W połowie czerwca media poinformowały, że sonda Voyager I, wystrzelona 34 lata temu, zbliżyła się do granicy Układu Słonecznego. Czy to ekscytująca wiadomość?
Steven A. Hawley, astronom i astronauta:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
To, co niszczy demokrację, to nie wielość i różnorodność opinii, w tym niedorzecznych, ale ujednolicanie opinii publicznej. Proponowane przez Radę Ministrów karanie za „myślozbrodnie” to znak rozpoznawczy rozwiązań antydemokratycznych.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas