Życie zaczyna się po lustracji

Fakt współpracy z SB coraz częściej traktowany jest jako niewart uwagi epizod. I tylko niektórzy spośród ujawnionych tajnych współpracowników odczuli ulgę, że nie muszą już niczego ukrywać

Publikacja: 14.07.2012 01:01

Życie zaczyna się po lustracji

Foto: ROL

– Dwadzieścia parę lat lustrowania wszystkich i wszystkiego wystarczy – orzekł właśnie lider SLD Leszek Miller na wieść o tym, że IPN ma zamiar dokładniej przyjrzeć się oświadczeniom lustracyjnym oficerów polskiej armii. Jednak lustracja nigdy tak naprawdę nie została w Polsce przeprowadzona. A ujawniane przez dziennikarzy indywidualne przypadki – jak choćby ostatnio historia Mariana Pękalskiego vel Kotarskiego, szefa Oficyny Wydawniczej Rytm, który uchodził za opozycjonistę, a okazał się funkcjonariuszem SB – pokazują, że nasze życie publiczne skrywa jeszcze wiele tajemnic.

Przeciwnicy lustracji argumentują, że wyciąganie historii sprzed kilkudziesięciu lat może rujnować życie. Okazuje się jednak, że agenturalna przeszłość wcale nie zamyka drzwi do kariery. Ryszard Smolarek, były współpracownik bezpieki o pseudonimie Monika, jest dziś kandydatem na prezesa potężnej, obracającej miliardami Agencji Rynku Rolnego.

Także inne osoby, których agenturalna przeszłość wyszła na jaw już wiele lat temu, bez problemu funkcjonują w życiu publicznym. I tylko nielicznych stać na uczciwą ocenę własnej przeszłości.

Sława i chwała

Sięgnijmy pamięcią do 2005 r. W tym czasie nazwisko księdza profesora Michała Czajkowskiego wymieniane jest zawsze z ogromnym szacunkiem. Biblista jako przedstawiciel episkopatu pełni funkcję wiceprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Zasiada też w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej. Często występuje w mediach. Emanuje od niego siła i spokój. Jego autorytet podbudowany jest gruntowną wiedzą – poza KUL ukończył Papieski Instytut Biblijny i Papieski Uniwersytet św. Tomasza w Rzymie oraz École Biblique et Archéologique Francaise w Jerozolimie.


Ksiądz Czajkowski współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym", jest też asystentem kościelnym miesięcznika „Więź". Na jego łamach snuje refleksje nad słowami Jana Pawła II, że każdy ma swoje Westerplatte: „Czym było moje Westerplatte? Bardzo zależało mi na pełnej realizacji postanowień soboru, począwszy od liturgii. Dostawałem za nią czasem po głowie, ale byłem uparty – i do dzisiaj sprawia mi ona wielką radość. Upierałem się przy promocji świeckich w Kościele, ich podmiotowości i aktywności. Moim wielkim umiłowaniem stał się ekumenizm, a raczej siostry i bracia z innych Kościołów. Starałem się wzbudzać w innych, zwłaszcza studentach, pasję jedności. Bolał i boli mnie wszelki nacjonalizm, zwłaszcza polski, jako profanacja naszego patriotyzmu, zhańbienie polskości. Właściwe „Westerplatte" zaczęło się jednak, kiedy „nieopatrznie" wdepnąłem na pole minowe pojednania chrześcijańsko-żydowskiego... z tego pola nie można zdezerterować. Cokolwiek to kosztuje".

Wojciech Giełżyński, wybitny dziennikarz, wydaje kolejną książkę „Prywatna historia XX wieku". Jako reporter odwiedził 85 krajów. Publikował w najlepszych tytułach prasowych, wielokrotnie był odznaczany. Jako nestor dziennikarstwa pełni zaszczytną funkcję rektora Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia. „Misją WSKiMS było i jest prowadzenie uczelni, która kształci kadry dla rynku mediów o przygotowaniu politologicznym" – reklamuje się szkoła.

Telewizja emituje film Jana Sosińskiego „Gwiazdor" o prof. Aleksandrze Wolszczanie – astronomie, odkrywcy pierwszych planet spoza Układu Słonecznego. Prestiżowe czasopismo „Nature" uznało go za autora jednego z 15 fundamentalnych odkryć z zakresu fizyki. Wolszczan wymieniany jest jako kandydat do Nagrody Nobla. Mieszka na stałe w USA i wykłada na Uniwersytecie Pensylwania, ma też jednak etat na macierzystej uczelni – Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

W lutym profesor Wolszczan ogłasza w Aspen w Kolorado, że wraz z dr. Maciejem Konackim odkrył czwartą planetę w układzie pulsara, którego wcześniej sam odnalazł. – Całkiem możliwe, że ta mała planetka jest największym przedstawicielem chmury asteroidów, resztek, jakie pozostały na obrzeżach układu po narodzinach trzech większych planet – mówi astronom.

Aktor Tomasz Dedek już kolejny rok gra Jędrulę – bogatego producenta filmowego o anielskiej cierpliwości do żony – w popularnym serialu „Rodzina zastępcza". Ale rok 2005 obfituje także w nowe role. Dedek gra w „Kryminalnych", „Siedmiu grzechach pop-cooltury", „Egzaminie z życia", a także w „Czego boją się faceci, czyli seks w mniejszym mieście".

Reżyser Marek Piwowski, znany z kultowego „Rejsu", przygotowuje dla Teatru Telewizji spektakl „Oskar" – adaptację głośnej książki Érica-Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża". To jego powrót po długiej przerwie. Ostatni film „Uprowadzenie Agaty" nakręcił w 1993 r. Obraz inspirowany ucieczką nastoletniej córki ówczesnego wicemarszałka Senatu polityka PC Andrzeja Kerna, u jednych wzbudził zachwyt, innych zniesmaczył. Film z gwiazdorską obsadą wykreował bowiem postać despotycznego, naginającego prawo do swej woli polityka. W ocenie wielu stanowił element kampanii dyskredytującej Kerna. Jednak „Oskar" nie budzi żadnych kontrowersji. Reżyser stworzył piękny i mądry spektakl o umieraniu.

W telewizji coraz częściej gości ojciec Konrad Hejmo, dominikanin, opiekun pielgrzymów, który prowadzi Dom Polski w Rzymie. Stan zdrowia Jana Pawła II cały czas się pogarsza. Otwarty na kontakty z dziennikarzami ojciec Hejmo w ostatnich tygodniach życia Jana Pawła II jest dla nich jednym z niewielu źródeł informacji na temat tego, co się dzieje w poliklinice Gemelli, a później za drzwiami papieskich apartamentów. Ojca Hejmo widzimy też przy okazji uroczystości pogrzebowych Jana Pawła II. Kilkanaście dni później pojawi się w mediach już w nowej roli.

W środę, 27 kwietnia 2005 r., prezes IPN Leon Kieres ogłasza, że ojciec Konrad Hejmo był w latach 70. i 80. tajnym współpracownikiem SB o pseudonimach Hejnał i Dominik. Dla opinii publicznej to szok. Ówczesny prowincjał dominikanów ojciec Maciej Zięba po przejrzeniu akt w IPN mówi, że nie wierzy w pełni świadomą i cyniczną współpracę swojego współbrata. Jednakże decyduje o zawieszeniu Hejmy w obowiązkach dyrektora Domu Pielgrzyma w Rzymie. Powstają dwie komisje – pierwsza powołana przez dominikanów, druga zaś złożona z przedstawicieli episkopatu oraz IPN – które mają zbadać sprawę współpracy ojca Hejmy z SB. Szybko staje się jasne, że sprawa ojca Hejmy podzieli dominikanów.

Szok

W 2006 r. „Życie Warszawy" podało, że wieloletnim współpracownikiem SB był ksiądz Michał Czajkowski. Pod pseudonimem Jankowski donosił na metropolitę wrocławskiego abpa Bolesława Kominka oraz twórców KOR Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego. Przekazywał także informacje na temat ks. Jerzego Popiełuszki. Od końca lat 70. jego oficerem prowadzącym był Adam Pietruszka, później oskarżony w procesie w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Z ujawnionych dokumentów wynikało, że wstrząśnięty tą zbrodnią ks. Czajkowski zrezygnował ze współpracy.

Sam ks. Czajkowski początkowo zaprzeczył, by świadomie współpracował z SB. Potem, w miarę rozwoju wydarzeń, przypominał sobie jednak coraz więcej. Niespodziewanie do debaty o charakterze jego współpracy włączył się sam pułkownik SB Adam Pietruszka. W upublicznionym liście napisał: „Księże Michale, masz tak wiele zalet, że przy próbie ich wyliczania nie byłoby końca tej liczby. Ale narzucanie swojej wersji współpracy z SB, zredukowanej do minimalizacji albo negacji, nie mieści się w kanonie prawdy elementarnej".

W 2008 r. „Gazeta Polska" ujawniła, że prof. Aleksander Wolszczan w latach 70. i 80. współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Astronom wydał wtedy oświadczenie: „Organizacja ta – SB – tak samo jak PZPR była nieodłącznym elementem krajobrazu PRL. Wiedziałem, że gdybym zapisał się do PZPR, nie wychylał się w czasie studiów i nie miał takiej pasji do badań naukowych, zapewne nie wpadłbym w tę pułapkę". W TVN 24 powiedział zaś: „Nie wstydzę się tego, co robiłem. Uważam się za wplątanego w sytuację, z którą postanowiłem sobie radzić w taki, a nie inny sposób. To wiem na pewno: nikomu nie zrobiłem krzywdy".

Wolszczan skierował też wyjaśnienia do Larry'ego Ramseya, dziekana wydziału astronomii na Uniwersytecie Pensylwania. Ramsey stwierdził, że uczelnia jest tym usatysfakcjonowana i będzie wspierać profesora w trudnych chwilach. „To niemożliwe, by oceniać sytuacje sprzed 30 lat pod rządami represyjnego reżimu, z którym na szczęście my nie mieliśmy doświadczeń" – stwierdził. Uczelniana gazeta „The Daily Collegian" – przywołując osiągnięcia naukowe Wolszczana – wyjaśniała czytelnikom, że astronom musiał zgodzić się na współpracę, by móc wyjeżdżać do najlepszych ośrodków naukowych na świecie. Dziennikarze uczelnianego pisma podkreślali, że po ujawnieniu przeszłości prof. Wolszczan dostał e-mailem więcej listów ze wsparciem niż z potępieniem. Nieco inaczej zareagowano w Toruniu. Wolszczan złożył rezygnację na ręce rektora, a ten ją przyjął, bo tak zarekomendował mu zespół powołany do zbadania sprawy. Ale zarówno prof. Wolszczan, jak i władze Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, wyraziły wolę dalszej współpracy naukowo-badawczej.

Wojciech Giełżyński został wymieniony jako współpracownik SB w artykule opublikowanym w tygodniku „Newsweek". Przyznał się do współpracy. – Uczciwość tego wymagała – tłumaczy dziś. Po ujawnieniu tego fragmentu swej przeszłości jeszcze przez kilka lat prowadził zajęcia dla przyszłych adeptów dziennikarstwa w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia w Warszawie.

Marek Piwowski zlustrował się sam – w szczególny sposób. W 2007 r. opowiedział o współpracy z SB w tygodniku „Newsweek". Na okładkowym zdjęciu sfotografował się wraz z prowadzącym go esbekiem. W konwencji żartu opowiadał o oszukiwaniu bezpieki i o tym, jak próbował oficerom zaszczepić swój kpiarski punkt widzenia na rzeczywistość. Ten specyficzny coming out wywołał zdumienie. Komentowano, że reżyser wyprzedził w ten sposób publikację o tym nieznanym dotychczas fragmencie jego życiorysu. Nieco później Piotr Gontarczyk, historyk z IPN, stwierdził, że historia opowiedziana przez reżysera budzi liczne logiczne i faktograficzne wątpliwości, Marek Piwowski zaś był cennym i dobrze opłacanym agentem Służby Bezpieczeństwa. Jednak forma przyznania się do współpracy wybrana przez Piwowskiego okazała się trafna. Po latach ludzie zapamiętali tylko tyle, że znany z poczucia humoru reżyser wystąpił w zabawnej roli na okładce tygodnika.

Do aktora Tomasza Dedka dziennikarze tygodnika „Wprost" z dokumentami na temat jego współpracy z SB dotarli przed publikacją artykułu. Jako jeden z nielicznych nie umniejszał swojej winy. Powiedział wtedy: „Zrobiłem podłą i nikczemną rzecz i nie będę szukał dla siebie usprawiedliwienia. To był przejaw jakiegoś mojego cwaniactwa. Dziś uważam, że była to najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką zrobiłem". W sprawie współpracy wydał specjalne oświadczenie, w którym wyjaśnił, że podjął ją jako 20-letni chłopak. Złamano go szantażem. Kontakty z SB zerwał po trzech latach. Donosił tylko na Jerzego Gudejkę, którego o tym fakcie w późniejszym czasie poinformował. Wyjaśnił też: „Nie podjąłem zarazem decyzji o zamieszczeniu publicznego oświadczenia, czy informacji medialnej na temat haniebnego epizodu z mojej przeszłości. Dzisiaj uważam to za błąd. Będąc osobą publiczną, powinienem był odsłonić swoją przeszłość wobec wszystkich, w których życiu zaistniałem poprzez kreowane postacie".

A po burzy spokój

Choć od ujawnienia współpracy aktora minęło pięć lat, oświadczenie – wyznanie winy nadal wisi na jego stronie internetowej. Obok informacji o nowych kreacjach aktorskich. Zakładka w rogu strony jest dobrze widoczna. – Zamknąłem ten temat. – mówi dziś aktor. I przyznaje: – Z chwilą przyznania się, odetchnąłem. Wszystko spadło ze mnie. Nie mówię, że spadło do końca życia.

Od tego czasu wystąpił w wielu filmach i przedstawieniach teatralnych. W filmie „Generał Nil" grał generała Stanisława Tatara. Za to w miniserialu „Historia Roja, czyli w ziemi słychać więcej" zdecydował się na rolę funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Gra także w popularnych serialach. W „Na Wspólnej" jest Gerardem. W „Galerii" – która weszła w tym roku na ekrany telewizyjnej Jedynki i zastąpiła popularną „Plebanię" – gra jedną z głównych ról. Aktor udziela wywiadów. Jednak niezależnie od tego, czy opowiada o nowych rolach czy o swoim rozumieniu aktorstwa, w komentarzach internautów wciąż można znaleźć odniesienia do agenturalnej przeszłości. „Oto słowa tej wyroczni „Byłem TW. Pamiętam, że miałem pseudonim Papkin" powinien być bojkotowany, a nie przeskakiwać z serialu do serialu, a przeszłość agenturalna jest przepustką do kariery". Nie wszyscy oceniają go tak surowo: „Mam wielką sympatię do tego faceta. Pozdrawiam, Panie Tomku!" – piszą internauci.

Dedek przyznaje: – Mam świadomość, że są ludzie, którzy mnie potępili i potępiają. Nadal mają do tego prawo i muszę sobie z tym jakoś poradzić. Bo co mają robić? Poklepywać mnie po plecach, a za plecami mówić: „Ale gnój, ale skurczybyk?" Musi pani zrozumieć, że ludzie mają prawo do swoich ocen. To, że ja powiedziałem przepraszam, nie znaczy, że dla nich ta sprawa jest zakończona. Mogą równie dobrze uważać: Co z tego, że mnie przeprosił, było jak było. Mogą nie chcieć podać ręki, czy nie odpowiedzieć „Dzień dobry".

Marka Piwowskiego zaskoczyło, że po ujawnieniu współpracy ludzie najczęściej go pocieszali. On sam nie traktował sprawy poważnie, ale z pewnym rozbawieniem. – U mnie w najbliższym kręgu towarzyskim nic się nie zmieniło. Znajomi podtrzymywali mnie na duchu. Jeśli coś się zmieniło, to raczej w sumie in plus – ludzie wyrażali solidarność ze mną.

W pracy nie miał żadnych problemów. Cały czas dostaje wiele zawodowych propozycji. Choć nie ma, jak wielu jego kolegów, takich ambicji, by rzucić widzów na kolana. – Po prostu wykonuję swój zawód. Robię w usługach, które mają na celu rozbawić publiczność. Jak powiedział Kirk Douglas – jeżeli robię film, to po to, by na półtorej godziny oderwać ludzi od ich problemów – mówi Piwowski. Jeśli na coś narzeka, to na poziom telewizyjnych programów. Sam pracuje teraz nad czterema scenariuszami. – Jeszcze pomyślę, w jakiej kolejności je złożę. Pomysły są bogate ilościowo. A czy jakościowo – zobaczymy.

Wojciech Giełżyński, wysoki mężczyzna z serdecznym uśmiechem, drzwi do warszawskiego mieszkania otwiera ostrożnie. Boi się, by na klatkę schodową nie wymknął się czarny kot, pupil domowników. W niedużym salonie na półkach stosy książek. Gospodarz wyciąga z półki tę jedyną, którą wydał w wydawnictwie Rytm u Mariana Kotarskiego, a tak naprawdę u funkcjonariusza SB Pękalskiego. – To było w 1989 roku, końcówka komunizmu. Kotarskiego przedstawił mi ktoś ze znajomych. – wspomina – W środowisku opozycyjnym cieszył się dużym zaufaniem, był uważany za pewniaka. Bardzo zdziwiła mnie informacja, że był oficerem SB. Cóż można powiedzieć, idealny agent.

Swoje uwikłanie we współpracę z SB opisuje w najnowszej książce, w rozdziale „Mój błąd, mój wstyd".  – Takie były czasy. Trudne dla dziennikarzy. Jeśli chciało się pisać reportaże, wyjeżdżać za granicę, trzeba było na coś się zgodzić, odbyć jakąś rozmowę, sporządzić notatkę z wyjazdu. Nie było innej możliwości, jeśli chciało się kimś zostać w tym zawodzie. Dziś młodzi ludzie niewiele wiedzą o tych czasach. – Właśnie wychodzi jego najnowsza książka „Pół świata – moje!". – Ta już będzie ostatnia. Wszystko, co chciałem, już napisałem – mówi Giełżyński.

Praca, ciągle praca

Ks. Czajkowski wrócił do pisania w „Tygodniku Powszechnym". Nadal działa na rzecz ekumenizmu. Jak zwykle jest bardzo zajęty. Pracuje teraz nad nowym przekładem Biblii w Cieplicach u braci prawosławnych. Dużo czyta, między innymi ciekawe artykuły o Żydach. Przyjaciele, jak mówi, odradzili mu rozmowy z „Rz" o tym, jak wygląda jego życie po lustracji.

Również ojciec Konrad Hejmo woli na ten temat milczeć: – Nie udzielam wypowiedzi mediom – ucina, gdy dzwonimy na jego watykańską komórkę. Ale zaprasza do odwiedzenia Wiecznego Miasta i pobytu w Domu Pielgrzyma, którego nadal jest dyrektorem. Dom „Sursum Corda", ogromne gmaszysko z kilkudziesięcioma pokojami, leży przy via Enrico de Osso 73, cztery kilometry na zachód od Watykanu. Ojciec Hejmo jest ze stanowiska dyrektora praktycznie nieusuwalny, ponieważ dom prowadzi założona przez niego spółka, niezależna od Watykanu i polskich władz kościelnych.

Ci, którzy zetknęli się z ojcem Hejmą, przyznają anonimowo, że historia ze spółką wcale ich nie dziwi. Dominikanin, jak mało kto, ma smykałkę do biznesu. Co robi poza dyrektorowaniem? Spisuje wspomnienia o pracy u boku Jana Pawła II. Podobno ma już przeszło 20 tomów maszynopisu, po kilkaset stron każdy. Być może wyda je drukiem.

Dominikanin ma już na swoim koncie jedną publikację – o lustracji. W 2008 r. ukazał się wywiad rzeka „Moje życie i mój krzyż. Nie lękam się prawdy". Hejmo powtórzył w nim to, co mówił podczas upublicznienia sprawy: „Po to spisywali esbecy pogmatwane informacje, żeby stanowiły  »haki« na duchownego. Po to obstawiali co lepiej pracujących kapłanów, aby ich na czymś przyłapać i aby agenci mogli zarobić sobie na lepsze emerytury.".

Prof. Wolszczan nadal współpracuje z Centrum Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. – Brak prof. Wolszczana w Toruniu nieco naszą współpracę skomplikował, ale nigdy nie było mowy o jej przerwaniu – tłumaczy prof. Andrzej Niedzielski.  – Wspólnie prowadzimy duży projekt poszukiwań planet poza Układem Słonecznym. Projekt nazywa się „The PennState – Torun Planet Search" i jest jednym z największych tego typu przedsięwzięć na świecie. Możemy pochwalić się wieloma odkryciami.

W marcu tego roku przy okazji wyborów rektora UMK pojawił się pomysł, by prof. Wolszczan wrócił na uczelnię. Toruński dodatek „Gazety Wyborczej" informował, że podczas zamkniętego spotkania jeden z kandydatów na rektora prof. Andrzej Tretyn miał zaproponować nie tylko zaproszenie Wolszczana do powrotu na UMK, ale także przeproszenie za to, że „władze uczelni nie broniły go" po ujawnieniu akt SB. Prof. Tretyn nie został jednak rektorem. Sam prof. Wolszczan sprawy swej współpracy z SB komentować nie chce. „Doprawdy żałuję, ale nie będę mógł Pani pomóc" – napisał w e-mailu.

– Dwadzieścia parę lat lustrowania wszystkich i wszystkiego wystarczy – orzekł właśnie lider SLD Leszek Miller na wieść o tym, że IPN ma zamiar dokładniej przyjrzeć się oświadczeniom lustracyjnym oficerów polskiej armii. Jednak lustracja nigdy tak naprawdę nie została w Polsce przeprowadzona. A ujawniane przez dziennikarzy indywidualne przypadki – jak choćby ostatnio historia Mariana Pękalskiego vel Kotarskiego, szefa Oficyny Wydawniczej Rytm, który uchodził za opozycjonistę, a okazał się funkcjonariuszem SB – pokazują, że nasze życie publiczne skrywa jeszcze wiele tajemnic.

Przeciwnicy lustracji argumentują, że wyciąganie historii sprzed kilkudziesięciu lat może rujnować życie. Okazuje się jednak, że agenturalna przeszłość wcale nie zamyka drzwi do kariery. Ryszard Smolarek, były współpracownik bezpieki o pseudonimie Monika, jest dziś kandydatem na prezesa potężnej, obracającej miliardami Agencji Rynku Rolnego.

Także inne osoby, których agenturalna przeszłość wyszła na jaw już wiele lat temu, bez problemu funkcjonują w życiu publicznym. I tylko nielicznych stać na uczciwą ocenę własnej przeszłości.

Sława i chwała

Sięgnijmy pamięcią do 2005 r. W tym czasie nazwisko księdza profesora Michała Czajkowskiego wymieniane jest zawsze z ogromnym szacunkiem. Biblista jako przedstawiciel episkopatu pełni funkcję wiceprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Zasiada też w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej. Często występuje w mediach. Emanuje od niego siła i spokój. Jego autorytet podbudowany jest gruntowną wiedzą – poza KUL ukończył Papieski Instytut Biblijny i Papieski Uniwersytet św. Tomasza w Rzymie oraz École Biblique et Archéologique Francaise w Jerozolimie.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy