Podziw, jaki człowieka robiącego w słowach ogarnia podczas lektury tej książki, miesza się z zazdrością. Nie dlatego, że to wielkie dzieło literackie, które wejdzie do historii, ale dlatego, że jest to piorunująca lekcja na temat „jak to się robi". Najlepsi amerykańscy pisarze popularni przyzwyczaili nas już do tego, że sformułowaniu „maestria warsztatowa" nadają nowe znaczenie. Stephen King mógłby napisać menu w restauracji tak, że czytalibyśmy z wypiekami na twarzy. Lee Child pokazuje, że można w kółko pisać mniej więcej tę samą powieść o twardzielu znikąd, a jednak za każdym razem inaczej i zaskakująco. Robert B. Parker jako redaktor ściąłby pewnie każdy polski kryminał do objętości kilkudziesięciu stron – i może wtedy nasi domorośli mistrzowie zrozumieliby, co to znaczy konkret i efektywność.
„Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa" to książka, w której nie ma ani jednego zbędnego słowa – pod tym względem jest perfekcyjna. Rzecz jest wariacją na znany temat: bohater pewnego dnia budzi się, nie pamiętając, kim jest i skąd się tu wziął („tu" akurat tym razem oznacza wybrzeże Maine). Szuka go policja oraz pewien Bardzo Nieprzyjemny Typ, nie ufają znajomi, omijają łukiem dawni przyjaciele, a w przeszłości (bardzo niedawnej) czai się związana z amnezją krwawa tajemnica. Ponieważ główny bohater jest hollywoodzkim scenarzystą, to sposoby, w jakie próbuje odtworzyć i zdekodować prawdę, są hollywoodzkie – łącznie z wyobrażaniem sobie kolejnych scen jako fragmentów scenariusza. Tu zresztą aż zaniemówiłem nad błyskotliwą bezczelnością autora, który wiedząc, że dziś głównym celem powieści w USA jest ekranizacja, od razu napisał ją właściwie jako scenariusz w formie powieści – łącznie z podziałem jej na trzy akty i absolutnie hollywoodzkimi punktami kulminacyjnymi.
A przecież mimo swej bezczelnej komercyjności to wciąż nietuzinkowa książka – mądra, sprytna, zabawna i wciągająca. Nie idzie więc o zabawę formą dla samej siebie. Dialogi przypominają prozę Elmore'a Leonarda, a całość mogłaby być materiałem dla braci Coen – no, może brak jej sarkastycznego, czarnego poczucia humoru tego braterskiego duetu. Z moralitetami braci Coen i klasycznymi powieściami noir (najbardziej przypomina się James M. Cain) łączy autora silne przekonanie o tym, że po pierwsze – człek nie zdaje sobie sprawy z tego, jak łatwo ześliznąć się na złą drogę. I po drugie – że gdy uda mu się z niej zawrócić, to zawsze pada ofiarą złudzenia, że owa wycieczka ujdzie mu na sucho. Dla mnie jedyną wadą powieści Marcusa Sakeya jest jej nadmierna gładkość (cóż, w końcu produkt hollywoodzki) – ale wcale nie zmniejszyło to przyjemności przy jej lekturze.
Marcus Sakey „Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa", Rebis 2012, oprawa miękka, 410 str.