Jesteśmy, moim zdaniem, w przededniu bardzo poważnych zmian społecznych o skali globalnej. Redefiniowana jest rola i miejsce takich tradycyjnych pojęć, jak naród, państwo, interes narodowy. I te przemiany przebiegające czasem w sposób gwałtowny (arabskie przebudzenie), a czasem pozornie tylko spokojny, choć nie bez istotnych napięć (projekt Europa) oznaczają konieczność zmiany paradygmatu dotyczącego uprawiania polityki, której my, obywatele, stajemy się uczestnikami, ale i beneficjentami. Polityki jako sposobu sprawowania władzy w społeczeństwie.
Jeszcze nie tak dawno w Europie władza (polityczna) była sposobem zbudowania zależności od władającego. Podwładni służyli władcy – feudałowi i hegemonowi. Nacisk kultury chrześcijańskiej (to oczywiście wielowiekowy skrót myślowy) sprawił, że paradygmat uprawiania polityki jako sposobu zaspokajania interesu jednostkowego hegemona został sprowadzony do służby na rzecz ideałów, pojęć oraz bytów o mitycznym, wręcz symbolicznym znaczeniu.
Dziś szczęśliwie coraz częściej jesteśmy skłonni uważać, a mam na myśli wyborców, lecz, niestety, nie polityków, że wójt, burmistrz, prezydent, minister są jedynie lokajami pełniącymi służbę publiczną, adresowaną do zbiorowości rozumianej wielokrotnie bardziej personalistycznie. Że oto jesteśmy na służbie konkretnych ludzi, bo to ich problemy, a nie znacznie bardziej rozmytych i uśrednionych społeczności, mamy rozwiązywać. Ludzie pełniący władzę publiczną bowiem stają się na naszych oczach depozytariuszami woli wyborczej, a nie hegemonami kształtującymi duże zbiorowości ludzkie wedle swoich przekonań i interesów. To jest zmiana realna, a nie deklarowana, jak to nie tak dawno w Polsce było, iż polityk jest na służbie i że obejmuje swą pracą mity oraz pojęcia społeczne, jest im dedykowany: ojczyźnie, fladze, wspólnocie. I co ciekawe, tym ostrzej dostrzegam te przemiany, im dalej jestem od domu, od Wrocławia, za który odpowiadam z woli wyborców od dziesięciu lat.
Kilka dni temu poleciałem na dwa dni do Rzymu. Odbywała się tam konferencja poświęcona integracji europejskiej oraz Europie dwóch prędkości. Obu żywotnych dla Polski i Polaków sprawach. Zaproszono mnie do dyskusji panelowej, w której uczestniczyli Pat Cox – niedawny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Peter Matjasic – przewodniczący Europejskiego Forum Młodzieży, Jackie Davis – czołowa analityk i komentator spraw europejskich, oraz Jean-Claude Piris – długoletni dyrektor generalny Służby Prawnej Rady Unii Europejskiej. Wsłuchując się w tę debatę, w której Piris stwierdził: „zastanawiamy się nad właściwymi rozwiązaniami, prowadzimy dyskusję, a tymczasem nasz dom płonie, naprawdę już czas wezwać straż pożarną", dochodzę do wniosku, że rozmiary obecnego kryzysu nie są wystarczająco rozpoznane. Nie do końca rozumiemy, skąd się wziął kryzys o takiej skali.
Przypominają mi się słowa dwóch wielkich postaci: wrocławskiego biskupa, kardynała Bolesława Kominka i profesora Stanisława Stommy. Biskup Kominek był autorem listu biskupów polskich do biskupów niemieckich. Zapytany, dlaczego przygotował taki dokument, odpowiedział: „Sposób mówienia nie może być nacjonalistyczny, lecz musi być europejski w najgłębszym znaczeniu tego słowa. Europa to przyszłość – nacjonalizmy są wczorajsze. (...) Pogłębienie dyskusji o organizacji rozwiązania federacyjnego dla wszystkich narodów Europy, m.in. poprzez stopniową rezygnację z narodowej suwerenności w kwestiach bezpieczeństwa, gospodarki i polityki zagranicznej". Równie znamienne były słowa profesora Stanisława Stommy wypowiedziane kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy rozmawiałem z nim o cierpieniach aresztowanych i internowanych. „A mnie się wydaje, że to są bóle porodowe nowej Europy" – powiedział wówczas profesor.