A jeśli u młodych budzi – to negatywne. Idę o zakład, że gdyby umieścić w teście historycznym pytanie, kto jest autorem „Rozważań o problemie narodu", i dać do wyboru obok Zbigniewa Herberta także Romana Dmowskiego, ogromna część młodych ludzi wychowanych już w III RP przypisałaby ten tytuł raczej twórcy endecji niż poecie. Bo przecież subtelny pisarz moralista żyjący w czasach współczesnych nie mógł się zajmować kwestią już całkiem nieaktualną, archaiczną, typową może dla lat 30. ubiegłego stulecia...
Postępująca poprawność polityczna spowodowała, że słowo „nacjonalizm", które jeszcze w moim dzieciństwie wydawało się bliskie słowu „patriotyzm", dziś jest nacechowane negatywnie – w słownikach wyrazów bliskoznacznych zestawiane z szowinizmem i ksenofobią. Ale jak się temu dziwić, skoro coraz częściej nawet i patriotyzm jest przedstawiany jako przyczyna wszelkiego zła na świecie, a słowo „naród" mało komu przechodzi przez gardło. U jednych przyczyną jest wdrukowany w ich zniewolone umysły strach przed miłością do ojczyzny, która ponoć nieuchronnie prowadzi do konfliktów i wojen. U innych – zwykła mimikra, lęk przed potępieniem. U niektórych także obawa przed patosem, przed poważnym traktowaniem pojęć, których przecież – w świecie opanowanym przez cyników i prześmiewców – nie należy traktować serio.
Ostatnim spośród mainstreamowych polityków, który wielokrotnie używał w swoich wystąpieniach przymiotnika „narodowy", był... Leszek Balcerowicz. Półtorej dekady temu wicepremier, chcąc przekonać sejmową większość do swoich pomysłów, natrętnie powtarzał zbitkę „budżet narodowy". Już wtedy można podejrzewać, że to jedynie piarowska manipulacja, do czego Balcerowicz przyznał się – pośrednio – niedawno. Krytykując pomysł powołania przez rząd Donalda Tuska spółki Polskie Inwestycje, dorzucił, że „»Polska«", »rodzina« i »naród« to słowa, które zastępują u nas rzetelną analizę"...
Balcerowicz mógł sobie pozwolić na rzucanie słów, które – wedle jego własnej opinii – „zastępują rzetelną analizę", mógł epatować narodem i nikt mu tego nie wypominał. Bo jak powszechnie wiadomo, sam był chodzącą legendą i „rzetelną analizą", więc o tendencje nacjonalistyczne nikt nawet nie śmiałby go posądzić. Gdyby zaś o narodzie śmiał powiedzieć któryś z prawicowców, zostałby przez media zjedzony z butami.
Ciekawe, że cała ta „antynarodowa" poprawność polityczna i postępująca za nią od wielu już lat brutalna społeczna indoktrynacja okazały się ostatecznie nieskuteczne. Deklarowany wszem i wobec przez eurokratów brak zainteresowania interesami narodowymi był wyłącznie fasadą i w czasach załamania gospodarczego – co trafnie opisał parę dni temu w „Rzeczpospolitej" szef Stratforu George Friedman – w Europie odrodziły się tendencje nacjonalistyczne.