USA widzą i słyszą

Ronald Reagan w 1980 r. jako pierwszy z najważniejszych polityków amerykańskich jednoznacznie wypowiadał się w kampanii wyborczej za wprowadzeniem obostrzeń w materii przerywania ciąży. W tym czasie zmieniło się też podejście Amerykanów.

Publikacja: 29.06.2013 01:01

Działacze organizacji pro choice, jak i ci z grup pro life toczą boje przed Sądem Najwyższym w Waszy

Działacze organizacji pro choice, jak i ci z grup pro life toczą boje przed Sądem Najwyższym w Waszyngtonie

Foto: AFP

Red

Amerykańska Izba Reprezentantów, w której większość mają republikanie, przegłosowała w ubiegłym tygodniu projekt ustawy zabraniającej późnych aborcji, dokonywanych po 20. tygodniu ciąży. I choć projekt nie ma szans powodzenia, jest kolejną odsłoną toczonej w USA od wielu lat wojny o aborcję.

Przerywanie ciąży znane było w Ameryce Północnej od niepamiętnych czasów, ale przez długie lata było to zjawisko marginalne. Warunkiem przetrwania rodzin wczesnych kolonistów, żyjących z dala od cywilizacji i mogących liczyć tylko na siebie, było posiadanie jak największej liczby dzieci. W tych nielicznych sytuacjach, gdy ciążę uznawano za niepożądaną (na przykład gdy ojcem dziecka białej kobiety był mężczyzna innej rasy), uciekano się do rozmaitych medykamentów naturalnych, od dawna stosowanych przez Indianki. Nie było więc potrzeby delegalizowania aborcji, choć poszczególne stany zaczęły w I połowie XIX w. wprowadzać zakaz dokonywania jej, gdy dawało się już zaobserwować lub wyczuć ruchy płodu.

Sytuacja zaczęła ulegać poważniejszym zmianom dopiero po wojnie secesyjnej z lat 60. XIX w., gdy przemiany cywilizacyjne sprawiły, że wielodzietność przestała być warunkiem przetrwania, a stała się wręcz niedogodnością w życiu miejskim. Przerywanie ciąży przybrało na tyle powszechny charakter, że silny wówczas w Ameryce ruch odnowy moralnej wymógł wprowadzenie we wszystkich stanach ustaw kryminalizujących i penalizujących aborcję poza sytuacją zagrożenia życia kobiety. Obawiano się też, że zmniejszanie się średniej liczby dzieci w anglosaskich rodzinach osiadłych od pokoleń w Ameryce, przy nadal wysokiej dzietności w rodzinach ubogich i niewykształconych nowych imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej oraz Południowej, spowoduje trwałe szkody dla jakości życia.

Wprowadzone wówczas prawa pozostawały w mocy aż do lat 60. XX w. W 1962 r. duży rozgłos zyskała sprawa Sherri Fishbine, która będąc w ciąży, zażywała talidomid, a dowiedziawszy się o zagrożeniu, jakie medykament ten stwarzał dla płodu, próbowała dokonać aborcji w szpitalu. Ten jednak odmówił i Fishbine ostatecznie przeprowadziła zabieg w Szwecji. Nagłośnienie kwestii w mediach (Fishbine pracowała w telewizji) uzmysłowiło wielu osobom niespójność obowiązujących przepisów ze zmieniającą się rzeczywistością.

Stopniowo część stanów liberalizowała swoje prawa, dopuszczając przerywanie ciąży w określonych przypadkach, jak na przykład groźby deformacji płodu. Zmiany te spowodowały zarazem gwałtowny wzrost liczby legalnych aborcji. Na przykład w Kalifornii, która wprowadziła nowe uregulowania w 1968 r., dokonano w tymże roku 5 tys. zabiegów, a w 1971 r. – już ponad 115 tysięcy.

Od tej pory przeciwnicy aborcji, którzy z czasem zaczęli się określać mianem obrońców życia (pro life), oraz osoby ją popierające, nazywane później obrońcami wyboru (pro choice) albo zwolennikami prawa do aborcji, toczyli ze sobą nieustanne boje, których charakter odzwierciedlał naturę i strukturę amerykańskiego systemu politycznego. Choć bowiem w publicznym dyskursie mówi się – jak na całym świecie – z jednej strony o prawie kobiety do własnego ciała, a z drugiej o prawach dzieci nienarodzonych, to w rzeczywistości spór ten jest zarazem kolejnym przejawem konfrontacji wyznawców indywidualizmu oraz nieograniczonej wolności jednostki z aparatem władzy, nieodmiennie postrzeganym przez nich jako opresyjny. Co więcej, choć arenami toczonych sporów bywają, podobnie jak w innych krajach, parlament i przestrzeń publiczna, to specyfiką amerykańską jest to, że podstawowym obszarem walki są sądy.

Demokracja sądowa

W nowoczesnych demokracjach kwestie tego typu rozstrzygane są przez parlamentarzystów posiadających mandat pochodzący z wyborów powszechnych, w Stanach Zjednoczonych mamy natomiast do czynienia ze swoistą „demokracją sądową".

Kongresmeni, wybierani co dwa lata i pozostający w związku z tym w stanie permanentnej kampanii wyborczej, nie są skłonni zajmować się kwestiami, w których każde rozstrzygnięcie obróci przeciw nim prawie połowę wyborców. W rezultacie nader często kwestie o podstawowym znaczeniu regulowane są przez dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego, którzy są nominatami politycznymi, niezależnymi od woli obywateli.

Trzeba też pamiętać, że poszczególne stany tworzące federację zwaną United States of America, są bytami o wszelkich niemal cechach suwerennego państwa (state), w tym własnego ustawodawstwa i sądownictwa. Sąd Najwyższy mógł więc na przykład uznać w 1971 r., że ograniczenia w dostępie do aborcji obowiązujące w Dystrykcie Kolumbii nie są sprzeczne z konstytucją Stanów Zjednoczonych, ale orzeczenie to nie miało wpływu na regulacje przyjmowane gdzie indziej. Normą powszechnie obowiązującą mogłoby stać się dopiero ewentualne stwierdzenie Sądu, że prawo do przerywania ciąży jest konstytucyjnym uprawnieniem każdej obywatelki USA, bez względu na to, w którym stanie zamieszkuje.

Tak właśnie stało się w 1973 r., gdy przed Sądem zawisła sprawa Roe v. Wade. Norma McCorvey (przez długi czas znana tylko jako „Jane Roe") próbowała dokonać aborcji z przyczyn społecznych: była dwudziestojednoletnią biedną, samotną matką pięcioletniego dziecka i nie miała szans na znalezienie jakiejkolwiek pracy. Ale prawo w stanie Teksas, gdzie zamieszkiwała, nie dopuszczało aborcji z takich przyczyn. Norma urodziła dziecko, które zostało natychmiast zaadoptowane przez inną rodzinę, ale dwie młode prawniczki zaintersowane prawami kobiet zakwestionowały w sądzie zgodność prawa stanowego w tym zakresie z konstytucją Stanów Zjednoczonych. Sprawa trafiła ostatecznie do Sądu Najwyższego, który mógł ograniczyć się do stwierdzenia, że prawo do aborcji jest regulowane przez każdy stan według własnego uznania, albo wypowiedzieć się w kwestii uprawnień konstytucyjnych wszystkich Amerykanek.

Sędziowie zdawali sobie sprawę z faktu, że stan prawny, w którym tak fundamentalna kwestia regulowana jest odmiennie w różnych częściach federacji, jest nie do utrzymania i skutkuje jedynie „turystyką aborcyjną" po kraju. Dlatego zmierzyli się z istotą problemu i wskazali, że prawo do rodzenia dzieci lub nie wynika z gwarantowanej konstytucyjnie ochrony życia i wolności, których obywatela pozbawić można tylko na drodze sądowej. Innymi słowy, kobieta ma prawo samodzielnie podjąć decyzję o losach ciąży, co najwyżej po konsultacji z lekarzem.

Ale ponieważ i władzy nie można całkowicie pozbawić prawa do zabezpieczania interesu istot nienarodzonych, Sąd zdecydował się – zgodnie z tradycją amerykańską – przyjąć rozwiązanie kompromisowe. Określił mianowicie, że prawo do aborcji na żądanie może być bezwzględnie realizowane jedynie w pierwszym trymestrze, w drugim podlega ograniczeniom stanowym uwzględniającym wskazania medyczne, w trzecim zaś stan może w ogóle zakazać aborcji lub zezwolić na nią tylko w sytuacjach wyjątkowych, jak na przykład zagrożenia życia kobiety.

Wyrok Sądu Najwyższego oznaczał, że wszystkie prawa stanowe ograniczające wyłączne prawo kobiety do decydowania o aborcji w pierwszym trymestrze utraciły moc. Nigdy przedtem w historii państwa możliwość przerywania ciąży nie była równie silnie chroniona przez prawo. Co więcej, Sąd Najwyższy wydał w tym samym czasie wyrok w sprawie Doe v. Bolton, w którym stwierdził, że aborcja uzasadniona zagrożeniem dla zdrowia kobiety jest dopuszczalna nawet w fazie, w której płód jest już zdolny do przeżycia poza łonem matki, przy czym pojęcie „zagrożenia dla zdrowia" Sąd zdefiniował niezwykle szeroko, obejmując nim także dyskomfort psychiczny.

Co mogą stany

W atmosferze permisywizmu obyczajowego początku lat 70. obydwa orzeczenia przyjęto spokojnie. Zwolennicy prawa do przerywania ciąży uznali wojnę za wygraną raz na zawsze, natomiast obrońcy życia skoncentrowali wysiłki na władzy ustawodawczej, skoro droga sądowa była przed nimi zamknięta, przynajmniej na jakiś czas. Przede wszystkim podjęli starania o przyjęcie odpowiedniej noweli konstytucyjnej, która zniosłaby werdykt Sądu. Do uchwalenia takiej zmiany potrzebna jest jednak aprobata dwóch trzecich członków każdej z izb Kongresu i ratyfikacja przez trzy czwarte stanów. Mimo wielu prób już pierwszy z tych warunków okazał się niemożliwy do spełnienia.

W tej sytuacji obrońcy życia zaczęli koncentrować wysiłki na ograniczaniu lub utrudnianiu możliwości realizowania przez kobiety przyznanego im przez Sąd Najwyższy prawa. Ich działania zmierzały w dwóch kierunkach: starań o wprowadzenie zakazu finansowania zabiegów ze środków państwowych oraz prób wprowadzania w poszczególnych stanach procedur utrudniających ciężarnym kobietom dokonanie aborcji.

W pierwszej z tych kwestii starano się przede wszystkim ograniczyć możliwość korzystania ze środków programu Medicaid, skierowanego do osób znajdujących się w złej kondycji finansowej. Tylko w 1973 r. wykonano na koszt państwa prawie 300 tys. zabiegów przerwania ciąży za ponad 50 mln dolarów (zabieg wykonywany prywatnie jest znacznie droższy, gdyż kosztuje 400–500 dolarów). Na poziomie federalnym próby takie po raz pierwszy zakończyły się powodzeniem w 1976 r., gdy Kongres uchwalił tzw. poprawkę Hyde'a do ustawy budżetowej, dopuszczającą skorzystanie ze środków federalnych dla wykonania aborcji, tylko jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa.

W następnym roku upoważniono stany do wprowadzania na swoim terenie analogicznych ograniczeń, a odpowiednie sformułowania dodawane są co roku do federalnych ustaw budżetowych, choć nigdy nie udało się tej zasady uchwalić w formie trwałego aktu prawnego.

Mimo starań grup pro choice Sąd Najwyższy nie podważył prawomocności takich uregulowań, stwierdzając, że „nie można wykorzystywać Konstytucji do obalania prawidłowo uchwalonego prawa tylko dlatego, że jest niemądre, nie uwzględnia wszystkich okoliczności czy też nie zgadza się z jakąś linią rozumowania".

Natomiast uregulowania formalne utrudniające dokonanie aborcji starano się wprowadzać na poziomie legislatur stanowych. W samym tylko 1973 r. w poszczególnych stanach przyjęto 40 ustaw, a rok później uchwalono kolejnych 20, zawężających w praktyce możliwość skorzystania z orzeczeń Sądu Najwyższego.

Większość z nich wychodziła z założenia, że chociaż Sąd zdelegalizował zakazy aborcji, to przecież nie nakazał ułatwiania dostępu do takich zabiegów. Szybko okazało się jednak, że sądy nie są skłonne tolerować tego typu ingerencji prawodawców w obowiązujące orzecznictwo. I tak już w 1976 r. Sąd Najwyższy uznał za niekonstytucyjne uregulowania nakazujące uzyskanie zgody na aborcję od męża kobiety (lub od rodziców w przypadku osoby nieletniej). Dziesięć lat później Sąd uznał też za sprzeczne z ustawą zasadniczą przepisy nakazujące poinformowanie kobiety o alternatywach dla aborcji i niebezpieczeństwach z nią związanych.

Dopiero w 1992 r. sam Sąd Najwyższy, rozpatrując skargę na prawa obowiązujące w Pensylwanii, wskazał, jakie obostrzenia w zakresie dostępu do procedury aborcyjnej można uznać za dopuszczalne. Był wśród nich wymóg, by między zgłoszeniem się do lekarza a przeprowadzeniem aborcji upłynęła przynajmniej jedna doba oraz by przed zabiegiem informować pacjentki o zagrożeniach z nim związanych. Za niekonstytucyjny uznano natomiast przepis wymagający, by kobieta musiała zawczasu poinformować męża o zamiarze przerwania ciąży.

Co ciekawe, osoby kojarzone z władzą wykonawczą, czyli politycy walczący o Biały Dom, przez długi czas pozostawały na uboczu bojów toczonych w obrębie władzy sądowniczej i ustawodawczej. Jak w 1980 r. wyraził to prezydent Carter: „Osobiście jestem głęboko przeciwny przerywaniu ciąży... Ale jako prezydent muszę szanować prawo uchwalone przez Kongres i interpretacje Konstytucji dokonane przez Sąd Najwyższy".

Wybór Reagana

Zmieniło się to dopiero wraz z wyborem prezydenta Ronalda Reagana w 1980 r. Jako pierwszy z najważniejszych polityków amerykańskich jednoznacznie wypowiadał się on w kampanii wyborczej za wprowadzeniem obostrzeń w materii przerywania ciąży – choć jako gubernator liberalnej Kalifornii zmuszony był w 1967 r. podpisać ustawę stanową dopuszczającą aborcję „w celach terapeutycznych". A będąc już prezydentem, zdystansował się w 1984 r. od stanowiska Cartera, stwierdzając: „Wiem, że to, co powiem, jest kontrowersyjne, ale muszę to powiedzieć. Nasz kraj nie może udawać, że nie widzi i nie słyszy, jak codziennie pozbawia się życia 4 tysiące nienarodzonych dzieci. Dokonuje się tego co 21 sekund".

Następcy Reagana George'owi Bushowi i kolejnym prezydentom z coraz większym trudem przychodzi zachować stosowną dla tego urzędu neutralność w kwestii przerywania ciąży, szczególnie jeśli, jak Clinton czy Obama, zajmowali wyraźne stanowisko wobec nie mniej kontrowersyjnych zagadnień, jak chociażby praw osób homoseksualnych.

Ekipa prezydenta Reagana przywiązywała też dużą wagę do doboru kandydatów na sędziów federalnych, z góry eliminując wszystkich, którzy nie wykazywali się konserwatyzmem w podejściu do kwestii aborcji. Szczególne znaczenie miała obsada miejsc zwalnianych w Sądzie Najwyższym i choć nie wszyscy kandydaci Białego Domu zyskali aprobatę Senatu (głośne było odrzucenie ultrakonserwatywnego sędziego Roberta Broka), to zastąpienie liberalnych sędziów najwyższego trybunału osobami o znacznie bardziej prawicowych przekonaniach nie pozostało bez wpływu na kierunek orzecznictwa.

Najistotniejszym przejawem tych zmian był wyrok w sprawie Webstera z 1989 r. Wprawdzie wbrew nadziejom wielu osób Sąd nie zdecydował się wówczas na jednoznaczne odrzucenie werdyktu w sprawie Roe v. Wade (tak fundamentalne przewroty w orzecznictwie Sądu Najwyższego zdarzają się niezmiernie rzadko), ale zmienił jego istotę.

Uznał mianowicie za zgodne z konstytucją prawo stanu Missouri, według którego życie zaczyna się w chwili poczęcia, co oznacza, że państwo (stan) ma „ważny interes" w życiu płodu przez cały okres ciąży i może wprowadzać przepisy go chroniące. Innymi słowy, Sąd zdezawuował wprowadzoną w 1973 r. gradację praw kobiety i uprawnień władzy w zależności od trymestru ciąży. Wprawdzie formalnie biorąc, orzeczenie w sprawie Webstera nie obowiązuje w innych stanach, ale wskazało ono zasady, jakimi od tej pory winni się kierować legislatorzy w Ameryce, by uchwalane przez nich prawa nie były obalane przez Sąd Najwyższy.

Wybór Ronalda Reagana symbolizował zarazem zmianę nastawienia Amerykanów do kwestii obyczajowych, w tym do dopuszczalności aborcji. Na przełomie lat 70. i 80. poważne znaczenie polityczne zyskała też prawica ewangeliczna, która za jedno ze swych głównych zadań uznała delegalizację aborcji.

Ale starania te nie przełożyły się na efekty prawodawcze, gdyż dwie izby Kongresu nie były w stanie uzgodnić stanowiska wobec żadnego z setek zgłoszonych projektów ustaw – oprócz sytuacji wyjątkowych, jak uchwalenie w 2003 r. zakazu dokonywania aborcji metodą wymuszonego porodu przedwczesnego. Co ciekawe, boje toczyli ze sobą przede wszystkim politycy z Partii Republikańskiej, podczas gdy demokraci, z zasady sprzyjający liberalnemu prawu, dość pasywnie przyglądali się sporom.

„Plan B"

Także i obecnie prawa uchwalane przez Izbę Reprezentantów, w której większość mają republikanie, nie mają szans uzyskać aprobaty w Senacie, kontrolowanym przez demokratów, a w systemie amerykańskim projekty ustaw muszą zostać w tej samej formie przyjęte przez każdą z izb oddzielnie. Dlatego i zaakceptowana przez Izbę Reprezentantów w czerwcu 2013 r. propozycja ustawy zakazującej aborcji po 20. tygodniu ciąży nie stanie się prawem.

Ale komentując jej uchwalenie, speaker Izby John Boehner poruszył kwestię, bez znajomości której trudno zrozumieć istotę sporu aborcyjnego w Stanach Zjednoczonych, a mianowicie funkcjonowanie tzw. klinik aborcyjnych. Korzystając przede wszystkim z narzędzi finansowych, władze stanowe potrafią skłonić szpitale do niewykonywania zabiegów przerywania ciąży, wskutek czego aborcji dokonuje się głównie w przychodniach prowadzonych już to przez organizacje promujące planowanie rodziny, już to przez samych ginekologów. Instytucje takie budzą często gorące emocje, stając się miejscem protestów i sabotażu, jak zaklejanie zamków w drzwiach czy blokowanie linii telefonicznych, czy nawet aktów przemocy, jak zabójstwo ginekologa dr. Davida Gunna w 1993 r. i trzech innych lekarzy w latach 1998–2009.

Z drugiej strony, i o tym właśnie mówił Boehner, zdarzają się przypadki drastycznego łamania prawa w prywatnych przychodniach. Na przykład dr Kermit Gosnell został w maju 2013 r. skazany na dożywocie bez możliwości ułaskawienia za morderstwa noworodków dokonywane po wymuszonych porodach, nie mówiąc już o nieprzestrzeganiu podstawowych norm postępowania z usuniętymi płodami.

Po 40 latach od orzeczenia w sprawie Roe v. Wade aborcja pozostaje legalna w Stanach Zjednoczonych i z możliwości tej korzysta rocznie 1,2–1,5 mln spośród 62 mln kobiet w wieku od 15 do 44 lat. Dla porównania: w USA rodzi się ok. 4 mln dzieci rocznie. Liczba ta nie obejmuje przy tym przypadków skorzystania z pigułki typu „dzień po" (sprzedawanej w Stanach Zjednoczonych pod nazwą „plan B"), od czerwca dostępnej bez recepty dla klientek w wieku od 15 lat.

Wydaje się zatem pewne, że w najbliższych latach będziemy świadkami kolejnych faz walki o wprowadzenie bardziej restrykcyjnych norm postępowania w zakresie dostępności aborcji. Tak długo jednak, jak długo lokatorem Białego Domu pozostanie członek Partii Demokratycznej, sytuacja nie ulegnie zapewne zasadniczej zmianie.

Autor jest politologiem, amerykanistą, anglistą, profesorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Wydał wielotomową „Historię cywilizacji amerykańskiej".

Amerykańska Izba Reprezentantów, w której większość mają republikanie, przegłosowała w ubiegłym tygodniu projekt ustawy zabraniającej późnych aborcji, dokonywanych po 20. tygodniu ciąży. I choć projekt nie ma szans powodzenia, jest kolejną odsłoną toczonej w USA od wielu lat wojny o aborcję.

Przerywanie ciąży znane było w Ameryce Północnej od niepamiętnych czasów, ale przez długie lata było to zjawisko marginalne. Warunkiem przetrwania rodzin wczesnych kolonistów, żyjących z dala od cywilizacji i mogących liczyć tylko na siebie, było posiadanie jak największej liczby dzieci. W tych nielicznych sytuacjach, gdy ciążę uznawano za niepożądaną (na przykład gdy ojcem dziecka białej kobiety był mężczyzna innej rasy), uciekano się do rozmaitych medykamentów naturalnych, od dawna stosowanych przez Indianki. Nie było więc potrzeby delegalizowania aborcji, choć poszczególne stany zaczęły w I połowie XIX w. wprowadzać zakaz dokonywania jej, gdy dawało się już zaobserwować lub wyczuć ruchy płodu.

Sytuacja zaczęła ulegać poważniejszym zmianom dopiero po wojnie secesyjnej z lat 60. XIX w., gdy przemiany cywilizacyjne sprawiły, że wielodzietność przestała być warunkiem przetrwania, a stała się wręcz niedogodnością w życiu miejskim. Przerywanie ciąży przybrało na tyle powszechny charakter, że silny wówczas w Ameryce ruch odnowy moralnej wymógł wprowadzenie we wszystkich stanach ustaw kryminalizujących i penalizujących aborcję poza sytuacją zagrożenia życia kobiety. Obawiano się też, że zmniejszanie się średniej liczby dzieci w anglosaskich rodzinach osiadłych od pokoleń w Ameryce, przy nadal wysokiej dzietności w rodzinach ubogich i niewykształconych nowych imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej oraz Południowej, spowoduje trwałe szkody dla jakości życia.

Wprowadzone wówczas prawa pozostawały w mocy aż do lat 60. XX w. W 1962 r. duży rozgłos zyskała sprawa Sherri Fishbine, która będąc w ciąży, zażywała talidomid, a dowiedziawszy się o zagrożeniu, jakie medykament ten stwarzał dla płodu, próbowała dokonać aborcji w szpitalu. Ten jednak odmówił i Fishbine ostatecznie przeprowadziła zabieg w Szwecji. Nagłośnienie kwestii w mediach (Fishbine pracowała w telewizji) uzmysłowiło wielu osobom niespójność obowiązujących przepisów ze zmieniającą się rzeczywistością.

Stopniowo część stanów liberalizowała swoje prawa, dopuszczając przerywanie ciąży w określonych przypadkach, jak na przykład groźby deformacji płodu. Zmiany te spowodowały zarazem gwałtowny wzrost liczby legalnych aborcji. Na przykład w Kalifornii, która wprowadziła nowe uregulowania w 1968 r., dokonano w tymże roku 5 tys. zabiegów, a w 1971 r. – już ponad 115 tysięcy.

Od tej pory przeciwnicy aborcji, którzy z czasem zaczęli się określać mianem obrońców życia (pro life), oraz osoby ją popierające, nazywane później obrońcami wyboru (pro choice) albo zwolennikami prawa do aborcji, toczyli ze sobą nieustanne boje, których charakter odzwierciedlał naturę i strukturę amerykańskiego systemu politycznego. Choć bowiem w publicznym dyskursie mówi się – jak na całym świecie – z jednej strony o prawie kobiety do własnego ciała, a z drugiej o prawach dzieci nienarodzonych, to w rzeczywistości spór ten jest zarazem kolejnym przejawem konfrontacji wyznawców indywidualizmu oraz nieograniczonej wolności jednostki z aparatem władzy, nieodmiennie postrzeganym przez nich jako opresyjny. Co więcej, choć arenami toczonych sporów bywają, podobnie jak w innych krajach, parlament i przestrzeń publiczna, to specyfiką amerykańską jest to, że podstawowym obszarem walki są sądy.

Demokracja sądowa

W nowoczesnych demokracjach kwestie tego typu rozstrzygane są przez parlamentarzystów posiadających mandat pochodzący z wyborów powszechnych, w Stanach Zjednoczonych mamy natomiast do czynienia ze swoistą „demokracją sądową".

Kongresmeni, wybierani co dwa lata i pozostający w związku z tym w stanie permanentnej kampanii wyborczej, nie są skłonni zajmować się kwestiami, w których każde rozstrzygnięcie obróci przeciw nim prawie połowę wyborców. W rezultacie nader często kwestie o podstawowym znaczeniu regulowane są przez dziewięciu sędziów Sądu Najwyższego, którzy są nominatami politycznymi, niezależnymi od woli obywateli.

Trzeba też pamiętać, że poszczególne stany tworzące federację zwaną United States of America, są bytami o wszelkich niemal cechach suwerennego państwa (state), w tym własnego ustawodawstwa i sądownictwa. Sąd Najwyższy mógł więc na przykład uznać w 1971 r., że ograniczenia w dostępie do aborcji obowiązujące w Dystrykcie Kolumbii nie są sprzeczne z konstytucją Stanów Zjednoczonych, ale orzeczenie to nie miało wpływu na regulacje przyjmowane gdzie indziej. Normą powszechnie obowiązującą mogłoby stać się dopiero ewentualne stwierdzenie Sądu, że prawo do przerywania ciąży jest konstytucyjnym uprawnieniem każdej obywatelki USA, bez względu na to, w którym stanie zamieszkuje.

Tak właśnie stało się w 1973 r., gdy przed Sądem zawisła sprawa Roe v. Wade. Norma McCorvey (przez długi czas znana tylko jako „Jane Roe") próbowała dokonać aborcji z przyczyn społecznych: była dwudziestojednoletnią biedną, samotną matką pięcioletniego dziecka i nie miała szans na znalezienie jakiejkolwiek pracy. Ale prawo w stanie Teksas, gdzie zamieszkiwała, nie dopuszczało aborcji z takich przyczyn. Norma urodziła dziecko, które zostało natychmiast zaadoptowane przez inną rodzinę, ale dwie młode prawniczki zaintersowane prawami kobiet zakwestionowały w sądzie zgodność prawa stanowego w tym zakresie z konstytucją Stanów Zjednoczonych. Sprawa trafiła ostatecznie do Sądu Najwyższego, który mógł ograniczyć się do stwierdzenia, że prawo do aborcji jest regulowane przez każdy stan według własnego uznania, albo wypowiedzieć się w kwestii uprawnień konstytucyjnych wszystkich Amerykanek.

Sędziowie zdawali sobie sprawę z faktu, że stan prawny, w którym tak fundamentalna kwestia regulowana jest odmiennie w różnych częściach federacji, jest nie do utrzymania i skutkuje jedynie „turystyką aborcyjną" po kraju. Dlatego zmierzyli się z istotą problemu i wskazali, że prawo do rodzenia dzieci lub nie wynika z gwarantowanej konstytucyjnie ochrony życia i wolności, których obywatela pozbawić można tylko na drodze sądowej. Innymi słowy, kobieta ma prawo samodzielnie podjąć decyzję o losach ciąży, co najwyżej po konsultacji z lekarzem.

Ale ponieważ i władzy nie można całkowicie pozbawić prawa do zabezpieczania interesu istot nienarodzonych, Sąd zdecydował się – zgodnie z tradycją amerykańską – przyjąć rozwiązanie kompromisowe. Określił mianowicie, że prawo do aborcji na żądanie może być bezwzględnie realizowane jedynie w pierwszym trymestrze, w drugim podlega ograniczeniom stanowym uwzględniającym wskazania medyczne, w trzecim zaś stan może w ogóle zakazać aborcji lub zezwolić na nią tylko w sytuacjach wyjątkowych, jak na przykład zagrożenia życia kobiety.

Wyrok Sądu Najwyższego oznaczał, że wszystkie prawa stanowe ograniczające wyłączne prawo kobiety do decydowania o aborcji w pierwszym trymestrze utraciły moc. Nigdy przedtem w historii państwa możliwość przerywania ciąży nie była równie silnie chroniona przez prawo. Co więcej, Sąd Najwyższy wydał w tym samym czasie wyrok w sprawie Doe v. Bolton, w którym stwierdził, że aborcja uzasadniona zagrożeniem dla zdrowia kobiety jest dopuszczalna nawet w fazie, w której płód jest już zdolny do przeżycia poza łonem matki, przy czym pojęcie „zagrożenia dla zdrowia" Sąd zdefiniował niezwykle szeroko, obejmując nim także dyskomfort psychiczny.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą