Profanum doby Internetu

Ostrzegam na samym początku: ten tekst będzie stronniczy, niektórym może wydać się niesprawiedliwy.

Aktualizacja: 12.07.2013 14:33 Publikacja: 12.07.2013 14:28

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Ale taki ma być, bo często, zachwycając się wolnością i wartościami płynącymi z dostępu do ogólnoświatowej sieci, przechodzimy do porządku dziennego nad wychylającym się z niej złem. W tym tekście będzie tylko o nim. O profanum świata Internetu.

Przez kilka lat byłem blogerem. Chciało mi się pisać w ten sposób, jak to robią blogerzy, z odrzuceniem całego anturażu warsztatu i fachowości. Szybkie teksty, powodowane mniej myślą niż emocją. Skrótowe refleksje albo informacja, o której myśli się, że jest unikalna. Szybko przekonałem się, że na blogach „nie ma przeproś". Posty komentujących kierowały się w jeszcze większym stopniu emocjami niż to, co pisałem. Błyskawicznie dowiedziałem się o swojej równoległej biografii, którą ktoś mi wciskał jak dziecko w brzuch. Każda notka pociągała za sobą bluzgi złośliwości, wulgarne komentarze i puenty. Zależnie od tego, w jakim kierunku szła refleksja, byłem albo zawszonym stronnikiem PiS, albo zadeklarowaną świnią od Tuska. A jak od Tuska, to czerwony, Żyd, komunista, bolszewik i zdrajca. Jeśli uznawano mnie za PiS-owca, to koniecznie ciemnogród, Rydzyk itp. Obrażano moich rodziców, przyjaciół, ba, nawet moją nieżyjącą babkę, ofiarę Sowietów, dzięki której ktoś uznał, że skoro była z Rosji, to ja muszę być czerwony.

Pierwszy kontakt z postami był dla mnie – jak pewnie dla każdego blogera – szokiem. Płonęły mi uszy, gdy czytałem komentarze i odpowiadałem na nie na bieżąco, wdając się w słowne bójki. Potem przyzwyczaiłem się do języka i formy tej dyskusji, a po pewnym czasie zaczęło mi to sprawiać nawet  z lekka zaprawioną masochizmem przyjemność. A potem przyszła kolejna faza w życiu blogera. Zacząłem zadawać sobie pytania. Pierwsze – najprostsze. Po co w ogóle uczestniczę w tej hucpie? Co mi daje? Jaką unikalną wartość, dla której dobrowolnie godzę się na tę grę w obrzydliwca? Czyżbym w istocie odczuwał aż tak mocną potrzebę dzielenia się w necie myślami, żeby brać na kark całą wulgarność świata?

Potem przyszło pytanie o mechanizmy. Co kieruje autorem bloga? Oczywiście jakaś forma miłości własnej. Autor prezentuje publicznie swoje myśli, bo sądzi, że są ważne. Inni mają to potwierdzić. Pech w tym, że rzadko potwierdzają. Najczęściej, im myśl wyrazistsza, bardziej osobista, tym reakcje obrzydliwsze. Co na to autor? Albo schlebia komentującym, a więc idzie w stronę kompromisu albo broni się ironią, sarkazmem czy szyderstwem. Tym rozbraja czytelników, ale najczęściej i siebie samego. Co kieruje anonimowymi komentatorami? Większość z nich to ludzie, którzy nie mają innego forum wypowiedzi niż przestrzeń netu i leczą się w nim z kompleksów. Jaka to przyjemność: opluć, ukrywając się pod nickiem kogoś znanego! Jak fajnie jest obrazić człowieka identyfikowanego z imienia i nazwiska, kiedy samemu zachowuje się anonimowość! A już najfajniej jest, jeśli robi się to wobec osoby sobie znanej, o której wie się cokolwiek, w tym – gdzie wbita szpila boli najbardziej.

To przedziwne, jak fenomen blogów uruchomił w ludziach potrzebę bezinteresownej brutalności i okrucieństwa. Nieraz, czytając wpisy pod moimi tekstami, miałem niemal pewność, kim są komentatorzy. Po co to robili? Co ich motywowało? Bo człowiek nawet wobec bliskich tłumi negatywne uczucia ze strachu, z bojaźni, poczucia przyzwoitości, konwenansu? I nagle w necie czuje się od tego wszystkiego uwolniony. Więc daje w pysk, raz i drugi.

I ten język netu. Wulgarny, prostacki aż do granic banału. Środowisko rozbestwionego stereotypu. Jeśli Joyce odkrył strumień świadomości, to internauci korzystają z tego wynalazku najpełniej. Jeśli coś się kojarzy z czymkolwiek, to na pewno znajdziemy to skojarzenie w komentarzach na blogach. Im ostrzej, dosadniej, tym lepiej. Czy można nad tym wszystkim zapanować? Mam spore wątpliwości. Technicznie – nie ma problemu. Adres IP jest jak wizytówka, choć tylko profesjonaliści mogą ją odczytać. Internauci wiedzą, ile z tym zachodu, i że statystycznie się to nie zdarza, więc takie ryzyko najczęściej odrzucają. Czy jest jakieś lekarstwo na największą w historii brutalizację środków przekazu, jakimi są Internet i świat blogów?

Odpowiedź jest prosta jak drut, ale trudna do zrealizowania. Gwarantem powrotu do dobrych obyczajów jest konwenans. A ten rządzi światem ludzi identyfikowalnych z imienia i nazwiska. Dopóki rządzi nick, granice przyzwoitości są przesunięte. Jeśli wymogiem uczestnictwa w forach będzie tożsamość, nawet ta zastępcza, z portali społecznościowych, internetowy bandytyzm znajdzie swój kres. Czy powrót do świata przyzwoitości w necie jest potrzebny? Czy czegoś nie stracimy? Myślę, że zyskamy. Brutalizacja netu nie powoduje zdrowych następstw. Wielokrotnie obrażony człowiek traci z czasem wrażliwość. Potem często sam zaczyna obrażać. Staje się zgorzkniały, pełen nieufności, zła. Poczucie anonimowości otwiera pole do agresji słownej, a za nią stoją czyny. Mamy na to tysiące dowodów, choćby w osobach zainfekowanych złem z Internetu: braci Cernajewów w Bostonie, europejskich islamistów czy naszych domorosłych faszystów. Wiem, że to przeciw wolności, ale myślę, że świat pójdzie w tę stronę. Bo jeśli w świecie ludzkich zachowań w realu rządzą pewne reguły, to dlaczego miałoby ich nie być w Internecie? Jestem wrogiem anonimowości w sieci.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał