Syberia, Bajkał, Irkuck, Kamczatka, Pietropawłowsk. Do tych krain tonących w śniegu przez dziewięć miesięcy w roku przybyło w XIX stuleciu 70 tysięcy Polaków. Większość w kajdanach i wbrew własnej woli. Niektórzy – za chlebem. Nielicznym nie tylko udało się przetrwać, ale i rozwinąć talenty, każąc historii zapisać swe imiona złotymi literami. Jan Czerski, Benedykt Dybowski czy Aleksander Czekanowski stali się odkrywcami syberyjskiej przyrody, ludźmi, którzy w surowych warunkach znaleźli siłę, by wydrzeć naturze jej tajemnice. Co zostało po przybyszach z Polski? A może raczej: kto? Usiłowaliśmy to sprawdzić, biorąc udział w zorganizowanej przez Jacka Pałkiewicza pod patronatem „Rzeczpospolitej" wyprawie „Śladami polskich badaczy Syberii".
Wnuczka sztyletnika
Mój dziadek, Stanisław Wojciech Koperski, szedł piechotą w kajdanach. Był członkiem organizacji Sztyletników i Żandarmów Wieszających, uznawanej za niezwykle niebezpieczną – opowiada Izolda Nowosiołowa. 86-letnia kobieta, samodzielnie uprawia ogródek przy swoim domku letniskowym za Irkuckiem.
Trudno się dziwić, że więźnia uznano za terrorystę. Jego organizacja powołana została w czasie powstania styczniowego przez Komitet Centralny Narodowy, pełniący funkcję rządu, miała za zadanie chronić urzędników, ministrów oraz struktury sądowe, wojskowe i administracyjne powstania. Obowiązkiem jej członków było wykonywanie wyroków śmierci na szpiegach, zdrajcach oraz egzekwowanie wyroków orzeczonych przez powstańcze sądy. Innym zadaniem sztyletników było sianie terroru wśród urzędników carskich. Ich ofiarą padło blisko tysiąc osób.
– Kiedy dziadek przybył do Irkucka – opowiada wnuczka zesłańca – wylądował w celi jednoosobowej. Tam z chleba miękiszowego zaczął robić przepiękne rzeczy. Gdy strażnicy to zauważyli, natychmiast na niego donieśli. Że Polak gardzi rosyjskim chlebem, i zamiast jeść, dłubie jakieś figurki. Na pytanie naczelnika, dlaczego tak postępuje, odparł, że lepiej zrobić z chleba coś pięknego, niż go po prostu zjeść. Kiedy władze carskie zorientowały się, jak wielki ma talent, przez dwa lata chodził do domu generała-gubernatora brać udział w renowacji budynku – dodaje.
Dom stał na brzegu Angary. Dziś to siedziba Biblioteki Uniwersyteckiej. Po roku dziadek zdobył spore uznanie, więc do pracy mógł chodzić bez obstawy żandarma. A że formalnie przeniesiono go na wieś, do Usoli, mógł się spotykać z przyjacielem, też zesłańcem, Kiesiewiczem. Po jakimś ożenił się z Eleną, córką Kiesiewicza, kiedy dziewczyna skończyła 21 lat. Dziadek miał wtedy już 46 lat. – Od nich przez ich syna, mojego ojca, do mnie, już droga prosta... – mówi pani Izolda.
Zapytana, czy chciałaby osiąść w ojczyźnie przodków, kręci głową: – Byłam w Polsce kilka razy, odwiedzałam siostrę. Od ubiegłego roku mam kartę Polaka, mogłabym nawet jechać dalej, na zachód. Ale tu jest mój dom, nie chcę nigdzie emigrować.
Jej zdanie podziela 58-letni Siergiej Snarski. Brodaty, postawny mężczyzna zasiada za wielkim, zabytkowym biurkiem. Przez całe lata aktor teatralny, dziś – właściciel pierwszego w Irkucku antykwariatu. – Tu jest mój dom, tu się urodziłem. Ojciec pochodzi spod Nowosybirska, a moja babcia w ogóle nie mówiła po rosyjsku. Była rodowitą Polką – podkreśla. Szkołę aktorską ukończył w Krasnojarsku, potem przez 17 lat pracował w teatrze. Kiedy przyszła pieriestrojka, nadeszły „trudne momenty" – jak je określa – niepewność, sztuka zeszła na dalszy plan. Świetni aktorzy rozjechali się. – A ja od dzieciństwa zajmowałem się kolekcjonerstwem, i zawsze mnie denerwowało, że w Irkucku nie ma porządnego antykwariatu. Postanowiłem więc go otworzyć – opowiada.