Realistyczny opis pancernego starcia na przełęczy Fulda robi duże wrażenie: komputer, laser, rdzeń, wolfram, uran, koszulka. Clancy był niedościgniony w kreśleniu wojennych scenariuszy i opisywaniu technicznych zdolności najrozmaitszych militarnych gadżetów.
Clancy umieścił fabułę książki w połowie lat 80. ubiegłego stulecia. Gdy jednak weźmiemy ją do ręki dziś, wiosną 2014 roku, dojdziemy do wniosku, że historia zatoczyła koło, a zimna wojna obudziła się ze stanu hibernacji.
Rosja, tak jak niegdyś Związek Sowiecki, „spieszy na pomoc" swoim braciom, stając w obronie „demokracji" i przeciwko „faszyzmowi". Władimir Putin, tak jak niegdyś Leonid Breżniew, musi „odeprzeć ekspansję Zachodu", zagrażającą „żywotnym interesom jego ojczyzny".
Politycy w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu i Warszawie zadają sobie pytanie: czy mamy do czynienia z racjonalnym czekistą, który wymyślił sobie jakiś diabelski plan, na tyle genialny, że nasze wymuskane zachodnie umysły nie są w stanie go przeniknąć? A może z przestraszonym mężczyzną w średnim wieku, który zrozumiał, że za chwilę rosyjska gospodarka się zawali, on sam będzie miał swój własny Majdan, i dlatego zdecydował się na desperacką ucieczkę do przodu. Jest jeszcze trzecia możliwość: Putin to zwykły szaleniec, który „ma problemy z oceną ryzyka" (jak wynika z pewnej notatki służbowej z czasów służby młodego pułkownika KGB w dawnym NRD) i jest gotów zrealizować scenariusz Clancy'ego w świecie rzeczywistym, a nawet dopisać do niego krótki, nuklearny epilog.
Cały tekst w Plusie Minusie