Żydzi liczyli, że Jezus zrobi im Majdan

W epoce mediów, telewizji, ?internetu wymyślilibyśmy coś innego, ale nie mniej okrutnego niż krzyż, żeby skazać Chrystusa na zniszczenie na oczach żądnej sensacji gawiedzi i chłodno myślących intelektualistów.

Publikacja: 19.04.2014 00:05

Żydzi liczyli, że Jezus zrobi im Majdan

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Musi mi ksiądz objaśnić pewną tajemnicę.



Ks. Bartosz Adamczewski, ?biblista:

Mianowicie?



Próbuję zrozumieć sens krzyża i śmierci Jezusa.



Zabiera się pan do wniknięcia w coś, czego ludzki rozum chyba nie jest w stanie pojąć. Mimo wszystko spróbujmy.



Niemal cały Stary Testament już od pierwszych kart przygotowuje ludzi na przyjście jakiegoś Mesjasza.



To my dziś tak to widzimy. Żydzi patrzyli na to inaczej. Ale to dlatego, że my tego Mesjasza już znamy. Oni czekali bardziej na interwencję Boga niż na konkretnego Mesjasza. On miał być narzędziem tej interwencji.



O jakiej interwencji ksiądz mówi? Po co?



Takiej, która doprowadziłaby do nawrócenia i odnowy całego Izraela. Moralnego tryumfu nad całym światem. Nad poganami. Żeby wreszcie się okazało, kto tak naprawdę ma rację, bo to przecież my – Żydzi – służymy Bogu, wierzymy w niego, i to my jesteśmy ludem wybranym, a nie ci wszyscy poganie, którzy mają wspaniałą kulturę, pieniądze, cywilizację, a my jesteśmy tylko ich sługami... My dziś odczytujemy to jako oczekiwanie na Mesjasza. Oni niekoniecznie na niego czekali.



To na kogo?



W pismach znad Morza Martwego widać, że jeśli już, to czekali na dwóch Mesjaszy: kapłańskiego i królewskiego. I ważniejszy był kapłański, bo wtedy nie było królestwa, ale była świątynia. Arcykapłan miał potężne znaczenie. I oni raczej wyczekiwali arcykapłana, a nie króla. Idea oczekiwania na jednego Mesjasza tak naprawdę jest ideą chrześcijańską i Żydzi przejęli ją od nas.

Jezus, który pojawił się na ziemi, nie był w ich rozumieniu arcykapłanem i dlatego go odrzucili?

Niekoniecznie dlatego, ale na pewno nie był to ktoś, na kogo w tamtym czasie czekali. Nie czekali na nowego Dawida, króla. Od Józefa Flawiusza wiemy, że raczej wypatrywali nowego Jozuego, który ich wyprowadzi nad Jordan i na nowo tryumfalnie wprowadzi do Ziemi Obiecanej. Czekali na nowego Mojżesza, który jest przecież główną postacią Starego Testamentu. I w tym sensie Jezus nie jest tym, który miał przyjść.

Ale przecież Jezus jest właśnie tą boską interwencją, na którą czekają.

Rzeczywiście jest to interwencja, ale nie taka, jakiej się spodziewali. I tu dochodzimy do właściwego sensu ich zawiedzionej nadziei. Jeżeli jest król, którego ukrzyżowano, to co to jest za król? Jeśli to miał być ten wybrany, to przecież miał doprowadzić do rozkwitu, tryumfu ludu wybranego. A jeżeli go ukrzyżowano, to znaczy, że to żaden Mesjasz. To fałszywy król.

A gdyby Jezus odpowiedział na ich wołanie spod krzyża, by z niego zszedł i pokazał, że jest Synem Bożym, uwierzyliby?

Być może, gdyby ich poprowadził do jakiejś zwycięskiej walki, na którą czekali. Jeden z tekstów znad Morza Martwego – „Reguła wojny" – mówi o ostatecznej bitwie, w której wreszcie się okaże, kto jest silniejszy, po czyjej stronie walczą siły Boga, kogo pokonują, itd. I gdyby Jezus rzeczywiście przyprowadził do nich niebiańską konnicę, stanął do walki i pokonał tych wszystkich ciemiężycieli, to pewnie by w niego uwierzyli. Ale skoro niczego takiego nie zrobił i żadnej wojny nie wygrał, a co więcej: dał się ukrzyżować, to traktowali go – jak mówi św. Paweł – jak zgorszenie.

Ale ten człowiek uzdrawia ślepych, paralityków. I jeszcze wskrzesza zmarłych. Mało?

To, co robił Chrystus, odnajdujemy w zapowiedziach proroków: że niewidomi będą widzieć, sparaliżowani będą chodzić itd. Ale Izrael jako całość nie na to czekał. Potrzebował zmiany systemu politycznego, tryumfu swych społecznych oczekiwań. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że czekał na Putina, który wygrywa wojnę, ale niekoniecznie troszczy się o to, czy przeciętny Rosjanin jest zdrowy.

To zwycięstwo przyszło, bo Jezus umarł i zmartwychwstał.

Tak, ale dopiero po jego zmartwychwstaniu! I tylko chrześcijanie w to wierzą. Natomiast dla tych, którzy nie wierzą, nie ma to najmniejszego sensu. Bo nawet jeśli on zrobił coś dobrego dla iluś tam ludzi, to przecież Izrael pozostał małym terytorium pod władzą Rzymu, nieliczącym się, upokorzonym, ciemiężonym. Śmierć Jezusa nie udowodniła całemu światu tego, że Żydzi są ludem wybranym. To, że iluś ludzi uzdrowił, było dobre. I nawet byli tym zachwyceni. Przecież chodzili za nim, widzieli to, chcieli go słyszeć i mieć z nim kontakt. Ale to wcale nie znaczyło, że staną przy nim, kiedy przyjdzie do jakiejś próby. Weźmy wjazd Jezusa do Jerozolimy. Tam są wiwatujące, radosne tłumy. Bo może zwycięstwo jest bliskie, może ten człowiek wszystkich porwie i poprowadzi do walki, że zrobi swego rodzaju Majdan. Może zrobimy rewolucję, przejmiemy władzę. Może wreszcie nastanie królowanie Boga, sprawiedliwe, uczciwe.

Gdyby Jezus rzeczywiście przyprowadził do Żydów niebiańską konnicę, stanął do walki i pokonał wszystkich ciemiężycieli, to pewnie by w niego uwierzyli

Ale to się w ciągu kilku dni zmienia.

Rzeczywiście, ci ludzie znikają. Nie ma ich. Nie zostaje nawet jeden. I tu widać paradoks krzyża. Oni go nie akceptują. Bo po co im taki człowiek, który dał się uwięzić i zabić. To jest porażka.

Wróćmy do tej interwencji. Bóg nie mógł przeprowadzić jej w inny sposób? Musiał posłać swego syna, wystawić go na pośmiewisko, cierpienie i dać go zabić? Nie można było zrobić kolejnego potopu?

Potop miał inne zadanie. Miał karać grzeszników. Tutaj o to nie chodziło. Bóg chciał ludziom pokazać siebie. Jaki jest naprawdę. I właśnie po to posłał Syna. Nawet te cuda, które on czynił, są manifestacją Boga – kim On naprawdę jest. Chodziło mu o to, by w osobie Jezusa, widzialnym człowieku, pokazać, jakie On ma serce, jak myśli, jak czuje, jak patrzy na świat, jak się odnosi do innych ludzi. To, co było dotąd, to było prawo, które Go w jakimś stopniu objawiało, ale niekoniecznie w sposób doskonały. Owszem, pokazywało sprawiedliwość Boga, ale nie pokazywało Jego głębi. Można to było pokazać tylko w konkretnym, namacalnym człowieku. Żeby inni mogli Go zobaczyć, dotknąć, pobyć z nim, posłuchać.

Dobrze. Ale przecież to wcale nie musiało się skończyć śmiercią na krzyżu.

Myślę, że musiało. Bo gdyby się zakończyło w inny sposób, to byłby to sposób czysto ludzki. Mówią niektórzy, że może tak właśnie myślał Judasz, że chciał innego zakończenia – bez krzyża. Ale to byłby tryumf Judasza, a nie Boga. Przecież Jezus mógłby uciec z Ogrodu Oliwnego na Pustynię Judzką. Nikt by go tam nie znalazł, tak jak kiedyś Saul nie potrafił tam znaleźć Dawida. Pewnie by sobie żył dalej, umarł śmiercią naturalną w wieku lat 70 czy 80. Ale to nie pokazałoby tego, o co Bogu chodziło.

Przekonuje mnie ksiądz od dłuższego czasu, a ja wciąż nie rozumiem, dlaczego Bóg pozwolił na ukrzyżowanie swojego Syna?

Bo chciał pokazać, że On jest gotowy do ofiary z siebie samego. Że jest gotów dać siebie samego do końca, we wszystkim. Krzyż wraz z następującym po nim zmartwychwstaniem jest dowodem, że miłość Boga nie boi się niczego, że zwycięża nawet w największym ludzkim opuszczeniu i upokorzeniu.

Załóżmy, że zrozumiałem. Ale co to znaczy, że Jezus umarł dla naszego zbawienia?

Trzeba najpierw pojąć to, czym jest zbawienie. Pojmujemy je jako coś abstrakcyjnego. Tymczasem Bóg oddał swojego Syna po to, byśmy żyli. Żeby nasze życie było pełne. Byśmy mogli żyć, kochać się, przyjaźnić, mieć czyste serca. Byśmy byli wolni od grzechu. I w tym sensie jest to zbawienie, ocalenie. Krzyż Jezusa nas oczyszcza i pozwala zobaczyć normalną, prawdziwie ludzką drogę życia. Święty Paweł odczytał to tak, że Bóg pozwala człowiekowi doświadczyć zarówno słabości, jak i mocy Chrystusa. Człowiek nie musi być zwycięzcą, nie musi mieć żadnego tryumfu życiowego, ale może być wolny od samego siebie. Od swoich ograniczeń, egoizmu, planów, ambicji, koncepcji. Krzyż to umożliwia. Ukrzyżowany nas zupełnie rozbraja. Jeżeli ktoś oddał za nas siebie samego, to nas całkowicie zdumiewa i uwalnia. Krzyż Chrystusa jest na tyle paradoksalny i na tyle zdumiewający, że człowiek nie ma możliwości, by go ominąć i przejść obok niego obojętnie. Musi się z nim zmierzyć. Musi stanąć przed nim i zapytać się, kim jest.

Próbuję to wszystko ogarnąć jakoś racjonalnie i wciąż nie rozumiem działania Boga. Myślę po ludzku, a nie po bożemu. Pozostaje mi wiara. Ale czy kiedyś zrozumiem?

Nie wiem, czy kiedyś uda nam się w pełni zrozumieć tę tajemnicę. Chyba ważniejsze jest jej przeżycie – nie w sensie psychologicznym, eksperymentalnym, ale w znaczeniu życia nią. To jest droga, którą pokazuje św. Paweł, dla którego krzyż jest ogromnie istotny. Proszę zauważyć, że krzyż nie staje się po prostu przedmiotem jego nauki. On właściwie o nim nie opowiada. Przede wszystkim przeżywa go w sobie samym. Mówi, że krzyż uwalnia go od lęku przed jego własną słabością. Przed tym, co go ogranicza, co zamyka go w ciasnych, faryzejskich schematach myślenia. Krzyż pokazuje mu też, że w tej jego słabości, którą on czuje bardzo konkretnie, zwycięża nie jego własna moc, ale moc Chrystusa. I wtedy, kiedy jest mowa o poznaniu i zrozumieniu, Paweł twierdzi, że krzyż jest czymś, co zaciemnia nasze czysto ludzkie widzenie. Mówi o krzyżu, że jest głupstwem, że nie jest mądrością. A jednak w nim objawia się mądrość Boga. Być może dlatego, próbując zrozumieć krzyż, nigdy go nie zrozumiemy. Bo paradoksalnie on zasłania nasze widzenie. My z naszą ludzką mądrością próbujemy się z nim zmierzyć, ale nie jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedzi.

I zaciemnił ksiądz do końca...

Święty Paweł mówił, że gdybyśmy Go zrozumieli, tobyśmy Go nie ukrzyżowali. Gdyby władcy tego świata zrozumieli, kim On jest, to nie skazaliby Go na śmierć. To dlatego Paweł mówi o tym, że w krzyżu objawia się słabość i moc Boga. Nie moja, ale Boga. I to jest ogromnie ważne, bo w tych próbach zrozumienia my szukamy w istocie samych siebie. Próbuję zrozumieć świat po to, by móc lepiej w nim funkcjonować. A to nie o to chodzi. To Bóg ma się w tym odnaleźć. Krzyż jest po to, by mnie oczyszczać z mojego czysto ludzkiego myślenia. On uwalnia nas z obsesji poznawania, rozumienia. Bo człowiek chce wiedzieć wszystko, by mieć nad wszystkim kontrolę. A to Bóg ma mieć kontrolę, a my mamy iść razem z nim Jego mocą.

Cofnijmy się do początków. Gdyby nie Adam i Ewa, którzy zerwali owoc, to tego krzyża pewnie by nie było.

Tego nie wiemy. To są pytania, które teologowie zadawali już w średniowieczu. Czy Bóg zadziałałby w jakiś inny sposób, gdyby nie było grzechu?

A musiałby działać?

Krzyż jest odpowiedzią na grzech człowieka i skutkiem grzechu. Można by się zastanawiać nad tym, czy gdyby nie grzech, Bóg stałby się człowiekiem. Wydaje się, że tak. Że stanąłby obok nas, by nam pokazać siebie. Ryzykiem, które Bóg podejmuje, jest to, że wchodzi do nas, którzy – delikatnie mówiąc – nie jesteśmy idealni. Wchodzi w świat ludzi, który jest pełen walki, niesprawiedliwości, cierpienia, zawiści, pogardy, w którym istnieje coś tak okrutnego jak krzyżowanie. W sensie dosłownym, ale i metaforycznym. Przecież także dzisiaj istnieje coś takiego jak powolne, przemyślane, bardzo skuteczne niszczenie człowieka. Bez żadnego krzyża potrafimy z zimną krwią, systematycznie niszczyć człowieka słowem, obmową, manipulacją, pogardą, obojętnością. A taki był sens krzyża – doprowadzić człowieka do powolnego umierania w pogardzie, na oczach wszystkich.

Ale to przecież Bóg ten świat stworzył...

Tak, ale tworzymy go także my. Bóg dał nam władzę, byśmy go współtworzyli. Dostaliśmy do tego upoważnienie. Pozwolił nam działać. Dał nam wolność. Dostaliśmy ten świat i żyjemy w nim tak, jak żyjemy. Każdy człowiek widzi, że daleko nam do doskonałości. I Bóg stał się częścią tego świata. Nie bał się go. I cena, jaką za to zapłacił, jest krzyż. Bo jest On tak inny od naszego świata, tak kompletnie do niego nie pasuje, że my jako ludzie nie potrafimy tego znieść. I tego bezgrzesznego, czystego, niewinnego Człowieka krzyżujemy. Tak dzieje się w naszych codziennych relacjach. W drugim człowieku krzyżujemy Boga.

Zdaje się, że pierwsi chrześcijanie mieli większą wiarę. Mimo prześladowań szerzyli naukę Chrystusa, a my dziś chcemy to objąć rozumem i się cofamy. Wystarczy spojrzeć na to, jak wygląda dziś chrześcijaństwo w Europie Zachodniej.

To jest normalny etap rozwoju kultury chrześcijańskiej. Jeżeli człowiek dochodzi do pewnego etapu, zaczyna w swojej wolności pytać, co to chrześcijaństwo dla niego znaczy. Wcześniej był po prostu posłuszny. A dziś wyrósł i podobnie jak dojrzewający człowiek może powiedzieć: „Tato tak" albo „Tato nie". To normalna konsekwencja wzrostu. Kultura chrześcijańska ma 2 tysiące lat i jest normalne, że stawia pytania i jest bardziej krytyczna. Ale wciąż jest chrześcijańska. Bo jeśli przychodzi nam spojrzeć na świat, na relacje między ludźmi, to zasadniczo mamy spójny pogląd. Trudno nam przecież zaakceptować to, jak widzą świat muzułmanie. Nawet jeśli jesteśmy daleko zlaicyzowani. To trochę jak kryzys dojrzewania. Kiedyś ludzie generalnie po prostu wierzyli w to, co im ksiądz powiedział. Dzisiaj czytają, słuchają. Mają internet. To im się podoba, a tamto nie. Proszę zwrócić uwagę, że kilka lat temu papież Benedykt XVI powiedział muzułmanom, że ich też to czeka. Że na razie są na tym etapie, na którym my byliśmy kiedyś, ale przyjdzie moment krytycznego spojrzenia i przefiltrowania przez rozum tego ślepego posłuszeństwa islamowi. A zatem to w pewnym sensie normalny etap rozwoju cywilizacji.

A gdyby Bóg przysłał swojego syna dzisiaj, to jakby to wszystko wyglądało?

Pewnie nie byłoby krzyża, a jego odrzucenie miałoby inny charakter.

Zaginęłoby w zgiełku współczesnego świata?

Nie. Raczej ludzie wymyśliliby coś innego, ale podobnego do tej bezdusznie okrutnej śmierci krzyżowej. To widowiskowe niszczenie człowieka, powolne unicestwianie tak, żeby wszyscy widzieli, jak ten człowiek cierpi, krzyczy, gaśnie, umiera, miałoby inny charakter. W epoce mediów, telewizji, internetu wymyślilibyśmy coś innego, ale nie mniej okrutnego, żeby skazać go na zniszczenie na oczach żądnej sensacji gawiedzi i chłodno myślących intelektualistów. A może odrzucilibyśmy go w izolacji, w całkowitym milczeniu?

Wróćmy do tajemnicy Jezusa. On pokonał śmierć, ale my wciąż umieramy...

Umieramy i nie umieramy. Dzięki Chrystusowi jest w nas ogromna siła życia duchowego. Ta siła ma swoje oddziaływanie i swoje konsekwencje. Umieramy wprawdzie fizycznie, ale po tej śmierci jest pełne, osobowe życie z innymi – już bez ograniczeń wynikających z istnienia w tym świecie.

Zmartwychwstanie i życie wieczne. Ale czy wszyscy zmartwychwstaną? Wierzący, niewierzący. Ci, co zabili Jezusa, też?

W sensie ożywienia tak. Ale prawdziwe zmartwychwstanie to jest „powstanie" do życia. To oznacza, że człowiek wstaje i idzie, że jest pełen mocy Ducha Świętego. Dlatego ożywienie będzie dostępne dla wszystkich. Tyle że niektórzy zostaną ożywieni tylko do wegetacji, ale to nie będzie prawdziwe życie.

To kto będzie żył?

Ci, którzy będą z Bogiem, z Chrystusem. On nas porwie do siebie.

Jak sobie to ksiądz wyobraża?

Nie wiem. To obraz biblijny. Ale wierzę, że coś takiego nastąpi, że – mówiąc językiem biblijnych przenośni – jakiś powiew Ducha Świętego posadzi nas na obłokach. To trochę jak wiosenny wiatr, który porywa w górę to, co czyste, lekkie, a pozostawia to, co przegniłe, obciążone.

A ja jakoś mam obraz Sądu Ostatecznego. Widzę surowego Boga, który jednych weźmie do nieba, a innych strąci do otchłani piekielnej.

Święty Mateusz rzeczywiście tak to widział. Ale święty Paweł mówi o porwaniu na obłoki, tak że już zawsze będziemy z Panem. Wersja Pawła jest bardziej optymistyczna. Porwie nas w górę Duch Święty. Bardziej mi się to podoba. Bo tradycyjny obraz Sądu Ostatecznego to monumentalna statyka. Stoimy jak na placu Defilad, a potem czwórkami na prawo i na lewo. Ja wolę wersję Pawła. Radość zbawionych.

Prawdziwego życia i radości dostąpią tylko ci, którzy byli w Kościele?

Jeśli rozumiemy Kościół jako wspólnotę życia, to poza nią rzeczywiście nie ma zbawienia. Bo to jest wspólnota, w której człowiek uczy się żyć. Uczy się życia miłością i nadzieją, uczy się przyjaźni z Bogiem i robi to razem z innymi. Dlatego nie ma życia poza tą wspólnotą. To tak, jakby ktoś wyobcował się z rodziny niczym syn marnotrawny i poszedł w świat, próbując żyć samemu. Może jakoś przetrwa, może będzie jakoś wegetował, ale to nie jest życie. W Kościele czeka na niego Ojciec, rodzina. Tu jest jego miejsce.

To jeszcze raz. Jaki jest sens krzyża?

Krzyż niszczy w nas to wszystko, co jest blokadą na Boga. Rozbraja nas wewnętrznie i sprawia, że możemy z Nim być.

Bóg postawił przed nami taką tajemnicę, że będziemy zadawali setki, tysiące pytań, a i tak nie pojmiemy. Mam zostawić moje logiczne ludzkie myślenie?

Nie. Ale człowiek to nie jest tylko sam umysł. To także osobowość, dążenia, miłość, zaufanie. A krzyż pokazuje, że w tym wszystkim jesteśmy słabi. Ale równocześnie udowadnia, że w naszej słabości jesteśmy zawsze chciani i kochani przez Boga. Musimy odrzucić naszą pychę, chełpliwość, pyszałkowatość, a zacząć się uczyć  miłości od Boga. Wtedy coś pojmiemy.

Ale i tak będziemy potrzebowali namacalnego dowodu.

On jest dzisiaj w nas. Jezus mówi, że Królestwo Boże jest w nas. Święty Paweł widział Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego przede wszystkim w sobie i w Kościele, w którym żył i który zakładał. Ten dowód musimy znaleźć w nas, w zmaganiach o życie Boga w nas i w naszym świecie. To trudne, ale nie niemożliwe.

—rozmawiał Tomasz Krzyżak

Ks. dr hab. Bartosz Adamczewski jest biblistą, wykładowcą Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego, kapłanem diecezji warszawsko-praskiej

Musi mi ksiądz objaśnić pewną tajemnicę.

Ks. Bartosz Adamczewski, ?biblista:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą