Łokietek, przedwojenny bandyta z doktoratem

Józef Łokietek: polityk, wywiadowca, rewolwerowiec. I chemik z tytułem doktorskim uzyskanym w Szwajcarii. II RP nie narzekała na brak malowniczych postaci.

Aktualizacja: 04.10.2015 17:43 Publikacja: 02.10.2015 01:51

Komentarz rysunkowy PPS-owskiego tygodnika „Pobudka” do aresztowania „Taty Tasiemki” i „Doktora”. Ry

Komentarz rysunkowy PPS-owskiego tygodnika „Pobudka” do aresztowania „Taty Tasiemki” i „Doktora”. Rysownik nadrabiał ideowością braki warsztatu, ale w dwóch postaciach z prawej można rozpoznać Walerego Sławka i Józefa Piłsudskiego

Foto: Plus Minus

W 1932 r. mieszkańcy II RP mieli wyjątkowo dużo powodów, by czytać kroniki kryminalne. Gazety donosiły o procesach w trzech rozpalających emocje sprawach: słynnej zabójczyni Rity Gorgonowej, króla polskich kasiarzy Stanisława Cichockiego zwanego Szpicbródką oraz Taty Tasiemki nazywanego niekiedy warszawskim Alem Capone. Mało kto pamięta, że tuż przed końcem 1932 r. dobiegł końca czwarty proces. Pod wieloma względami był on znacznie ciekawszy niż pozostałe trzy razem wzięte. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że świat polityki łączył się w nim z warszawskim półświatkiem.

2 grudnia 1932 r. przed sądem na Miodowej stanął 42-letni obywatel Szwajcarii, doktor chemii Józef Łokietek, zwany warszawskim królem tragarzy, człowiek w równym stopniu przedziwny, co tajemniczy.

Osobnik, który stanął przed barierką w sądzie, był warszawiakom dobrze znany, chociaż mało kto wiedział o jego przeszłości. Urodził się w roku 1890 w Tomaszowie Mazowieckim jako Judel Dan Łokieć, syn biednego sukiennika. W wieku nastoletnim porzucił szkołę talmudyczną, aby się związać z Polską Partią Socjalistyczną. Ponieważ okazał się człowiekiem niezwykle obrotnym i zręcznym, z ramienia organizacji wysłano go do Szwajcarii i Francji. Na przełomie 1918 i 1919 roku powrócił do rodzinnego kraju z tytułem doktora chemii i legitymacją Związku Strzeleckiego w kieszeni. A Związek Strzelecki był ściśle związany z osobą Józefa Piłsudskiego. Do tego cieszył się powszechnym uznaniem jako wzorcowa organizacja paramilitarna.

Kiedy do Warszawy zbliżała się bolszewicka nawała, utytułowany chemik zgłosił się na ochotnika do szeregów Wojska Polskiego. Plotka głosiła, że działał nie tylko w Robotniczym Komitecie Obrońców Warszawy, ale też w kontrwywiadzie. W tym czasie zaczął już blisko współpracować z Łukaszem Siemiątkowskim, czyli Tatą Tasiemką, władcą Kercelaka.

Milicja bije komunistów

Umiejętności organizacyjne Łokietka zostały zauważone i rok później zdecydowano się na przydzielenie mu funkcji, która przysporzy mu wielu wrogów, ale i zapewni olbrzymią władzę – komendanta milicji PPS.

Straże porządkowe partii, zwane czasem milicjami, były jednym z charakterystycznych elementów politycznego krajobrazu przedwojennej Europy. Własne bojówki posiadała każda licząca się partia. W Polsce zyskały szczególnie na znaczeniu po zabójstwie prezydenta Narutowicza w 1922 r., kiedy to doszło do czynnego konfliktu między narodowcami a socjalistami. Partie uznały, że należy rozbudować struktury bojówek. W swoje ręce sprawy wzięli również socjaliści. Milicja PPS rekrutowała się z hardych robociarzy, którzy w kieszeniach trzymali nie tylko pałki i kastety, ale i pistolety.

Szczególnie dużo pracy członkowie milicji PPS mieli na pochodach pierwszomajowych. Święto było jedno, ale ugrupowań politycznych chcących je wykorzystać – wiele. W pochodach, poza PPS, brały udział nie tylko partie żydowskie i mniejsze partie socjalistyczne, ale również komuniści. Z tymi ostatnimi polscy socjaliści byli w stanie permanentnej wojny, uznając ich za głównego rywala w walce o rząd dusz robotników. Dzieje pochodów pierwszomajowych w pierwszej połowie dwudziestolecia to nieprzerwany konflikt między PPS a komunistami, który niekiedy zbierał bardzo krwawe żniwo. W latach trzydziestych, kiedy pochody nie cieszyły się już takim powodzeniem, sytuacja się unormowała.

W roku 1926 pochód odbywał się w szczególnie nerwowej atmosferze. Decydowały o tym napięta sytuacja w kraju oraz poczucie przesilenia związanego z Piłsudskim. Wokół kolumny pochodu krążyły ciężarówki i rowery z milicjantami Łokietka. Ich zadaniem było nie dopuścić do prowokacji zarówno ze strony przeciwników marszu, jak i komunistów. Rychło doszło do pierwszego starcia. Na placu Trzech Krzyży do PPS zaczęli strzelać członkowie partii komunistycznej, którzy chcieli się włączyć do oficjalnego pochodu. W odpowiedzi na strzały bojówkarze Łokietka odpowiedzieli ogniem. Padło czterech zabitych, a ambulanse zabrały kilkudziesięciu rannych. Józef Łokietek po tej krwawej rozprawie zyskał sławę bezwzględnego, ale i niezwykle skutecznego działacza partyjnego.

Raz jeszcze doszło do brutalnych rozrachunków dwa lata później, przy czym wiele wskazuje na to, że bezpośrednią winę za ten stan rzeczy ponosił szef bojówek PPS. Kiedy po blisko półtoragodzinnej serii przemówień na placu Teatralnym sformował się pochód manifestantów, odpalono silniki ciężarówek z gotowymi do działania ludźmi doktora Łokietka. Tak samo jak dwa lata wcześniej, nie trzeba było długo czekać na konfrontację. Już na ulicy Senatorskiej padły pierwsze strzały. Późniejsze relacje jak zwykle w takich wypadkach nie były zgodne. Z części z nich można się było dowiedzieć, że to komuniści zaczęli strzelać, inne skłaniały się ku wersji, że pierwsze otworzyły ogień bojówki PPS. Kilkuminutowe starcie zebrało krwawe żniwo: zginęło co najmniej osiem osób, a rannych zostało blisko 200. Starcie przerwała dopiero szarża policji konnej, która odseparowała komunistów od pochodu. Przez kilka kolejnych dni sprawę gorąco dyskutowano i nawet w PPS pojawiły się wątpliwości, czy nie dało się uniknąć całego zajścia. Zaczęto obwiniać Łokietka.

Król tragarzy

Kiedy dokładnie Łokietek zszedł na drogę przestępczą? Musiało się to zdarzyć przed 1930 r., kiedy to warszawiacy coraz częściej mogli przeczytać o jego ekscesach. O ile Tata Tasiemka działał na stosunkowo nierozległym terenie, jakim był wolski bazar Kercelego, o tyle Łokietek był czynny w całej stolicy. Szczególnie zaś upodobał sobie tragarzy związanych z Portem Praskim.

Pod względem pochodzenia środowisko tragarzy było bardzo zróżnicowane, chociaż większość stanowili krzepcy mężczyźni pochodzenia żydowskiego. Jako szef związku pracowników transportu rzecznego w Polsce Łokietek dysponował różnymi możliwościami wzbogacenia się. Najgłośniej było o wymuszanych przez niego haraczach. Kiedy ktoś chciał znaleźć pracę w zawodzie, musiał się opłacić doktorowi. Jeżeli odmówił haraczu – mógł zostać pobity i zmuszony do szukania innego zajęcia. Los taki spotkał między innymi niejakiego Nikodema Redlocha, murarza, który pragnął zarabiać jako tragarz. Pracy szukał w halach targowych przy Żelaznej Bramie; właśnie tam podeszli do niego ludzie Łokietka i kazali złożyć na rzecz związku tragarzy 5 złotych, kwotę w roku 1932 znaczącą. Redloch nie miał takich pieniędzy, więc ludzie doktora pobili go dotkliwie.

Pod koniec lipca 1930 r. Warszawą wstrząsnęła informacja o przedziwnej bitwie, jaka rozegrała się na staromiejskiej i z zasady spokojnej ulicy Franciszkańskiej. Oficjalnym powodem zajścia, w którym w ruch poszły cegły i metalowe drągi, miał być spór między handlarzami drobiem a tragarzami doktora Łokietka. Według złożonych przez niego później zeznań bitwa miała być wynikiem buntu przeciwko haraczom nałożonym przez Łokietka. W starciu zostały ranne dwie osoby i gdyby nie inne wydarzenia, być może nie doszłoby do procesu.

Środowisko tragarzy było niejednorodne. Łokietek przewodził części z nich, zrzeszonych w jednym ze związków, ale byli i tragarze żydowscy mający własną organizację. Właśnie oni nie chcieli się łatwo poddać. 3 września 1930 r. między dwoma grupami doszło do bójki.

Okoliczności tego wydarzenia są – delikatnie mówiąc – niecodzienne. Łokietek wszedł w alians z żydowskimi tragarzami przy okazji pochodu pierwszomajowego. Mieli mu pomóc w walce z komunistami. Postanowił jednak skorzystać z kontaktów z nimi i wymusić od nich po 5 złotych, aby dzięki składkom kupić kurtkę mundurową. Zaradni tragarze policzyli, że z ich datków wyszłoby łącznie 3000 zł, co stanowiłoby kwotę, za którą można było kupić mały samochód albo motocykl, a nie kurtkę. Gazety, szczególnie te nieprzychylne Łokietkowi, donosiły, że „obito go w jakimś szynku" drągami do wieszania ciężarów.

Na zemstę nie trzeba było długo czekać. Dwa dni później o godzinie 5 rano przed dom na ul. Rynkowej 7 zajechały trzy samochody, z których wysiedli ubrani po cywilnemu ludzie. Zgodnie z relacjami świadków z jednego z aut wysiadł łysy mężczyzna w mundurze członka Związku Strzeleckiego – Józef Łokietek. Po pewnym czasie pojawiło się dwóch furmanów: Josek Hildebrand i Gedal Milsztajn, którzy, jak się zdaje, musieli być związani z tragarzami żydowskimi, ponieważ kiedy zobaczyli ich ludzie Łokietka, chwycili za kije i pałki i zaczęli ich bić. Po chwili furmanom, ciągle atakowanym przez grupę Łokietka, przyszli z pomocą okoliczni Żydzi. Bójka skończyła się wraz z pojawieniem się policji z pobliskiego komisariatu. Po krótkim przesłuchaniu Łokietek został zwolniony. Dla nikogo nie było tajemnicą, że z policją łączą go specjalne układy.

Kolejne doniesienie na temat Łokietka pojawiło się już następnego dnia, czyli 6 września 1930 r. Bliscy współpracownicy doktora Icek Anders i Szloma Rosman wraz z sześcioma innymi bandytami chcieli wymusić od niejakiego Szyi Munka, dozorcy budynku z Rynkowej 1, 2 tysiące złotych za załatwienie mu stanowiska. Kiedy odmówił, napastnicy wyciągnęli rewolwery i zaczęli bić go laskami i pięściami, a po pojawieniu się zaalarmowanych lokatorów – ostrzeliwać się. Jak wynika z relacji popołudniówki, za pomocą rewolwerów sterroryzowali szofera zaparkowanego niedaleko samochodu. Uciekając, strzelali zarówno do przechodniów, jak i do goniących ich funkcjonariuszy Policji Państwowej. Po pewnym czasie auto zatrzymało się, a wtedy bandyci zaczęli się bić także z policjantami.

Z ośmiu napastników udało się aresztować tylko czterech, pozostali zdołali zbiec uliczkami Pragi. Na pobojowisku zostało sześciu rannych, z czego dwóch karetka pogotowia musiała odwieźć do szpitala.

Ale to nie koniec wieści o Łokietku. Warszawiacy mogli przeczytać o rozróbach podczas licytacji majątku jednej z firm papierniczych. Ba, plotkowano nawet o jego udziałach w warszawskich domach publicznych, między innymi w biznesie słynnej Rifki de Kij.

Szlaban u Grubego Joska

Łokietek był potężnym szefem związku tragarzy, a zarazem człowiekiem regularnie wyrzucanym z mniej lub bardziej eleganckich lokali w okolicznościach wskazujących na szczególne stężenie alkoholu w jego krwi. Wielu warszawiakom znana była jego słabość do stołecznych restauracji. Reprezentatywna może tu być jego knajpiana marszruta z nocy z 26 na 27 marca 1931 r. Wyrzucono go wówczas z pięciu różnych lokali, w tym z prestiżowych Morskiego Oka i Oazy, ale również ze znacznie mniej prestiżowego baru u Grubego Joska. Do niektórych restauracji, wyraźnie zmęczony i brudny, w ogóle nie został wpuszczony. Jego nocna aktywność miała się skończyć w jednym z podrzędnych barów, gdzie zaatakował kobietę – w jej obronie zainterweniowali wówczas taksówkarze. Pobitego Józefa Łokietka odwieziono do szpitala, skąd odebrała go żona.

Bywały i historie innego kalibru. Szczególnie w Morskim Oku Łokietek nie mógł się cieszyć ciepłym przyjęciem. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na historię, jaka się tam rozegrała w maju poprzedniego roku. O godzinie 8 rano, kiedy próbował nabyć bilety na ostatnie przedstawienie rewii „Uśmiech Warszawy" i dowiedział się, że to niemożliwe, zaczął strzelać do kasjera. Oddał dwa strzały w jego stronę i niechybnie zabiłby go, gdyby nie interwencja funkcjonariuszy policji. Łokietek już wtedy prawie stanął przed sądem, ale sprawę ostatecznie, najpewniej dzięki wysokiej protekcji, umorzono.

Rozgrywki personalne w II Rzeczypospolitej obfitowały w zagrania rzadko obecne w dzisiejszej polityce. Jednym z nich było drukowanie w prasie powieści w odcinkach mających na celu atakowanie przeciwników. Teksty takie cieszyły się dużą popularnością i również Łokietek stał się bohaterem jednego z nich. Efemeryczna gazeta „Głos Stolicy", redagowana przez dawnych partyjnych kolegów Łokietka, zdecydowała się wypuścić powieść „Bezkarni bandyci stolicy".

W historii opowiedzianej przez Andrzeja Młota Łokietek (zwany Rebe) miał być szefem Wstążki (czyli Taty Tasiemki). W blisko 100 odcinkach powieści Józef Łokietek został odmalowany jako degenerat, alkoholik i bezwzględny morderca, człowiek, który był władcą warszawskich domów publicznych i bez zmrużenia oka mordował ludzi, odpowiadał za tajemniczą śmierć niewygodnego piłsudczykom generała Włodzimierza Zagórskiego oraz pobicie opozycyjnego pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Mało którą z tych rewelacji można dzisiaj potwierdzić, chociaż i po wojnie byli tacy, którzy w nie święcie wierzyli.

Jak to w ogóle możliwe, że nieobliczalny i uzbrojony alkoholik, atakujący ludzi, paradował po Warszawie w mundurze strzelca? Odpowiedź na to pytanie daje polityka. Łokietek, przez wiele lat stojący na czele socjalistycznych bojówek, związany był z Rajmundem Jaworowskim, liderem frakcji propiłsudczykowskiej w PPS. Jaworowski w 1928 r. dokonał rozłamu w partii i założył własną, nazywaną złośliwie BBS (od jej bliskich związków z sanacyjnym Bezpartyjnym Blokiem Współpracy z Rządem – BBWR). Podobno znał żonę Marszałka Aleksandrę Piłsudską. Wśród warszawiaków plotkowano też, że pijał z Wieniawą-Długoszowskim. Bano się jego porywczości i jego znajomości. To dlatego Łokietek wydawał się niezniszczalny.

Coś dziwnego zaszło jednak w połowie 1932 r. Spekulowano, że pojawiły się silne naciski z kręgów sanacyjnych, będących zdania, że doktor chemii bardziej szkodzi, niż pomaga, inni zaznaczali, że to komendantura policji miała dosyć jego kolejnych wyczynów. Niektórzy sugerowali z kolei, że to dawni koledzy partyjni postanowili się zemścić na nim, podobnie jak na Tacie Tasiemce. W każdym razie Łokietka aresztowano i 2 grudnia 1932 r. stanął przed warszawskim sądem.

Procesu nie relacjonował ani „Tajny Detektyw", naczelna bulwarówka kryminalna, ani inny brukowiec „Kurier Czerwony". Skąpe informacje pojawiły się w innych gazetach. Zainteresowanie przejawiły te pisma, które miały w sprawie polityczny interes: socjalistyczny „Robotnik" oraz endecki „Wieczór Warszawski". Rozprawa trwała dwa dni, a Łokietek razem z kilkoma współpracownikami został skazany za pobicie tragarzy na pół roku więzienia.

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że cały proces miał przede wszystkim utemperować jego zapędy, ale nie ukrócić działalność. Cel został osiągnięty. Od czasu procesu informacje o Łokietku przestały się pojawiać. Krążyły plotki, że cały czas zajmuje się wymuszeniami haraczy, chociaż robi to znacznie dyskretniej, że jego chłopcy „pilnują" lunaparków i cyrków. Z roku na rok jednak jego znaczenie polityczne malało.

Koniec jego życia przypadł na burzliwe lata II wojny światowej. Jako Żydowi groziło mu szczególne niebezpieczeństwo. Wiadomo, że działał w okupowanej Warszawie i że wrócił do działalności partyjnej. Z zachowanych materiałów wiemy, że przynajmniej raz trafił na komendę gestapo, ale nawet wówczas dopisało mu szczęście: udało mu się stamtąd wydostać. Zmarł we własnym łóżku w roku 1941.

W 1932 r. mieszkańcy II RP mieli wyjątkowo dużo powodów, by czytać kroniki kryminalne. Gazety donosiły o procesach w trzech rozpalających emocje sprawach: słynnej zabójczyni Rity Gorgonowej, króla polskich kasiarzy Stanisława Cichockiego zwanego Szpicbródką oraz Taty Tasiemki nazywanego niekiedy warszawskim Alem Capone. Mało kto pamięta, że tuż przed końcem 1932 r. dobiegł końca czwarty proces. Pod wieloma względami był on znacznie ciekawszy niż pozostałe trzy razem wzięte. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że świat polityki łączył się w nim z warszawskim półświatkiem.

Pozostało 96% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Vincent V. Severski: Notatki na marginesie Eco
Plus Minus
Dlaczego reprezentacja Portugalii jest zakładnikiem Cristiano Ronaldo
Plus Minus
„Oszustwo”: Tak, żeby wszystkim się podobało
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Fotel dla pani Eli
Plus Minus
„Projekt A.R.T. Na ratunek arcydziełom”: Sztuka pomagania
Plus Minus
Jan Maciejewski: Strategiczne przepływy