Reklama
Rozwiń
Reklama

Prolog wyzwolenia

Hasło „Brać, ale nie kwitować!", wzniesione przez Andrzeja Zamoyskiego w okresie odwilży politycznej przed wybuchem powstania styczniowego, sprawdziło się pół wieku później, na ziemiach zajętych przez Niemcy i Austro-Węgry.

Aktualizacja: 13.11.2016 22:51 Publikacja: 10.11.2016 08:30

Sesja w Belwederze. Od lewej: moderator Włodzimierz Suleja oraz uczestnicy dyskusji: Krzysztof Kawal

Sesja w Belwederze. Od lewej: moderator Włodzimierz Suleja oraz uczestnicy dyskusji: Krzysztof Kawalec, Andrzej Chwalba, Wojciech Roszkowski, Grzegorz Kucharczyk i Tomasz Nałęcz.

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

List prezydenta Andrzeja Dudy do uczestników debaty:

Szanowni Państwo,

Cieszę się, że na kilka dni przed Świętem Niepodległości spotykają się państwo w Belwederze, aby dyskutować o dziejowych drogach, które wiodły do zjednoczonej, niepodległej i suwerennej Rzeczypospolitej. Serdecznie witam wszystkich uczestników debaty. Wyrażam wielką radość, że grono wybitnych badaczy, reprezentujących różne środowiska, odpowiedziało na zaproszenie do dyskusji, która służy nie tylko popularyzacji historii i pielęgnowaniu narodowej pamięci, ale również wzmocnieniu obywatelskiej świadomości Polaków. To cel, który nas wszystkich łączy.

Dzisiejsza debata otwiera cykl naukowych spotkań historyków z okazji zbliżającej się 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Obok obchodzonego w tym roku jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski, 100-lecie odrodzenia Państwa Polskiego, to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie, wokół którego koncentruje się nasza zbiorowa pamięć, poczucie uczestnictwa w historycznym łańcuchu pokoleń i duma z polskości. Chciałbym, aby przygotowania do tej doniosłej rocznicy służyły godnemu jej upamiętnieniu, a także narodowej refleksji. Jest to okazja, aby pogłębić wiedzę Polaków o tym, z jakim poświęceniem, trudem, odpowiedzialnością i mądrością, nasi przodkowie zdołali wybić się na niepodległość. Jest to również okazja, aby jeszcze bardziej umocnić w polskich sercach i umysłach instynkt państwowy, poczucie, że własne niepodległe państwo, umożliwiające historyczną podmiotowość, jest wartością bezcenną, dla dobra narodu – wartością najwyższą.

Tego uczy nas lekcja polskiej historii. Historii, która nie jest zamierzchłym czasem zamkniętym w muzeach i archiwach, ale stanowi wciąż żywe dziedzictwo, zbiór doświadczeń pomocnych w podejmowaniu także współczesnych wyzwań. Powinniśmy czerpać inspirację z tego, jak nasz naród potrafił przetrwać i ochronić wiarę, że jeszcze Polska nie zginęła.

Ciągle warto wracać do chwil, gdy zbiorowym wysiłkiem potrafiliśmy tak dobrze wykorzystać dziejową koniunkturę. Musimy pamiętać, że historia nie daje prezentów, ale sprzyja tym, którzy czynem upominają się o swoje prawa i drogie im wartości. Nikt lepiej od państwa nie wie, że kształt wydarzeń historycznych nie jest zdeterminowany. To oznacza, że wolności nikt Polakom w sposób nieodwołalny nie obiecał ani nie podarował, i że także dzisiaj, zgodnie z pouczeniem papieża Jana Pawła II jest nam ona dana, ale również zadana.

Reklama
Reklama

Znaczenie aktu 5 listopada 1916 roku, któremu poświęcona jest dzisiejsza konferencja, sprowadza się przede wszystkim właśnie do tego, że wolność kiełkuje i rozrasta się tylko na podatnym gruncie. Akt 5 listopada uruchomił sekwencję ważnych wydarzeń, które sprawę polskiej niepodległości postawiły na powrót na arenie międzynarodowej. Nie doszłoby jednak do tego, gdyby nie zabiegi Józefa Piłsudskiego o stworzenie zalążków Polskich Sił Zbrojnych, gdyby nie czyn legionowy, gdyby nie bohaterstwo Polaków w bojach, okazane m.in. w ważnej bitwie pod Kostiuchnówką. Nawet przy sprzyjającej koniunkturze politycznej znacznie istotniejsza od stanowiska obcych rządów, gabinetów, okazała się polska determinacja w dążeniu do niepodległości, siła naprędce przecież zbudowanej polskiej armii i narodowa jedność we wznoszeniu fundamentów suwerennej Rzeczypospolitej. To wspaniała lekcja historycznej sprawności, która także dzisiaj jest dla nas źródłem patriotycznej dumy i energii. Życzę państwu owocnych obrad. Życzę, aby dzisiejsza debata i kolejne konferencje, pogłębiały świadomość historyczną Polaków i zachęcały do skupienia się wokół wielkiego wspólnego dobra, jakim jest niepodległa Rzeczpospolita.

Prof. Andrzej Chwalba: Niemcy nie potrzebowali polskich żołnierzy

Akt 5 listopada nie miał szczęścia w PRL. Nie miał również szczęścia w okresie międzywojennym ze względu na konflikt między Hansem von Beselerem i Józefem Piłsudskim. Dla Piłsudskiego Beseler był wrogiem numer jeden (z wzajemnością). Dlatego też w podręcznikach szkolnych, w różnych tekstach propagandowych akt ten nie mógł się cieszyć uznaniem. Dopiero w ostatnich kilkunastu latach za sprawą m.in. prof. Włodzimierza Sulei zwrócono uwagę na to, że nie byłoby szybkiej odbudowy państwowości polskiej, gdyby nie akt 5 listopada.

Skutki tego aktu są dla nas bardzo istotne, [także] patrząc z perspektywy lat 1918, 1919 i wojny z bolszewikami w 1920 roku. Polonizacja szkolnictwa i sądownictwa, która miała miejsce jesienią 1917 roku, objęła całość Królestwa Polskiego z wyjątkiem guberni suwalskiej.

Beseler uważał, że każde normalne państwo musi mieć armię. „Co to za państwo, które nie ma armii?" – dziwił się. Polacy w jego oczach nie mogli dowodzić armią; dla niego nie mieliśmy myśli państwowej, nie byliśmy dojrzali, nie mieliśmy własnych wykształconych kadr. Myślał: „My, Niemcy, was uzbroimy i nauczymy, jak się dobrze bić". Stąd wprowadzono niemieckich instruktorów do powstającej polskiej formacji: Polnische Wehrmacht. Był to wynik przekonania Beselera i innych polityków niemieckich, że to gwarancja stabilności państwa, „bo jeśli ma to być część niemieckiej Europy, to musi być ona cywilizowana, dobrze zintegrowana z Niemcami".

W tym momencie Piłsudski był zwolennikiem Niemiec. Piłsudczykom zależało, aby powstała armia polska. Jednak Piłsudski nie porozumiał się z Beselerem. Beseler powiedział: „Armia bez Legionów będzie pod moim kierownictwem". A Piłsudski na to: „Armia będzie pod moim kierownictwem, pod nadzorem polskich władz, a nie niemieckich. Z Legionami i Polską Organizacją Wojskową". Spotkanie miało miejsce 12 grudnia w Belwederze. Piłsudski po dwóch godzinach wyszedł, trzaskając drzwiami. Niczego nie uzyskał. Od tego momentu ich drogi zaczęły się rozchodzić.

Warto też dodać, że w założeniu Niemców miała powstać armia ochotnicza. Jednakże ta armia w listopadzie miała raptem 9 tys. żołnierzy. Niemcy nie potrzebują polskich żołnierzy. Potrzebują polskich gastarbeiterów.

Reklama
Reklama

I jeszcze jedno: polska wojna zaczęła się w Krakowie. Przed 1914 rokiem to Kraków był stolicą życia politycznego, życia niepodległego. Warszawa nie mogła nią być. To się zmieniło w miarę postępu sytuacji na frontach. Dopiero od aktu 5 listopada, a może nawet trochę wcześniej, centrum polskiej polityki staje się stolica, i tak już będzie, no właśnie, do dzisiaj!

Prof. Tomasz Nałęcz: Liczyła się polityka Berlina

Dla mnie prologiem niepodległości było wielkie narodowe poruszenie z lat 1904–1908. Gdybyśmy uruchomili metody statystyczne i zdiagnozowali energię narodową poświęconą na walkę z wrogiem – we wszystkich trzech zaborach, bo mówię tutaj o wielkim poruszeniu zapoczątkowanym w zaborze rosyjskim, ale w innych formach udzieliło się ono również w dwóch pozostałych zaborach – to ta energia byłaby o wiele większa niż w roku 1918, kiedy społeczeństwo było wyniszczone czteroletnią okupacją, wygłodzone, pełne apatii.

Podzielam opinię prof. Andrzeja Chwalby. Profesjonalny historyk nie może mieć chyba odmiennej opinii niż ta, że jeśli chodzi o wydanie aktu 5 listopada, to decydowały względy międzynarodowe. Liczyła się wielka polityka Berlina. Akt 5 listopada miał być przecież pierwszą odsłoną ułożenia Europy po zwycięstwie Niemiec.

Trzeba też zaznaczyć, że to, co udało się Polakom zrobić, przygotować (struktury państwowe, siły zbrojne) było bezcennym kapitałem w roku 1918. Bez tego kto wie, jak w pierwszych dniach wyglądałby „start niepodległości"? Powiem z pozycji człowieka lewicy – chociaż w historii nie ma ludzi lewicy i prawicy – że się czasami zastanawiam, jak to było możliwe, że Piłsudski mógł wydać ordynację wyborczą w ciągu dziesięciu dni po objęciu urzędu.

Jak to zrobił? Był już gotowy tekst; Mieczysław Niedziałkowski pracował w odpowiednim biurze najpierw Tymczasowej Rady Stanu, a potem Rady Stanu. Nie trzeba było szukać autora, zwracać się do uczonych profesorów uniwersyteckich, bo ci pisaliby ordynację tygodniami i debatowali nad nią miesiącami. Tak więc to wszystko, co udało się przygotować Polakom w cieniu Aktu 5 listopada jest niesłychanie ważne. Projekt wielkiej wizji niemieckiej z hukiem się zawalił, a to pozostało...

Chciałbym tu wrzucić jeden element polemiczny. Moim zdaniem Piłsudski nie dlatego, jak mówił prof. Chwalba, niechętnie wracał do tego aktu, że nie lubił Beselera. Były miesiące, że go lubił. Najpierw Niemcy wymusili wyrzucenie Piłsudskiego z Legionów; trzeba było przez Austriaków „wpychać" go Niemcom do Warszawy. Następnie został Piłsudski członkiem Tymczasowej Rady Stanu z nominacji austriackiej, a nie niemieckiej, i w tym charakterze przyjechał do Warszawy. I w tym budynku, w którym dziś się znajdujemy, i w którym zresztą Beseler mieszkał i urzędował, panowie spotkali się ze sobą w połowie grudnia 1916 r. Wielkie tłumy witały Marszałka na ulicach Warszawy, by naciskać na Beselera. Znamy zdjęcia z tego wydarzenia. Są to te same zdjęcia, które przez dziesięciolecia propaganda piłsudczykowska, a potem peerelowska, próbowała prezentować jako materiały z 10 listopada 1918 roku. A to są zdjęcia z 12 grudnia 1916 roku...

Reklama
Reklama

Było kilka miesięcy płomiennego romansu Piłsudskiego i Beselera. Panie profesorze (słowa skierowane do prof. Chwalby), to widać. Jestem autorem monografii o POW. Ileż to historycy POW się namęczą, żeby wykadrować oficerów niemieckich, obecnych na ćwiczeniach wojskowych! A jeżeli Marszałek budowałby ten czyn przeciwko Niemcom, to podczas ćwiczeń nie byłoby oficerów niemieckich, którzy wszystkiemu się przyglądali. Marszałek realizował swój wielki pomysł budowy armii polskiej. Liczył, że zrobi to u boku Niemców. Szybko się jednak rozczarował, przekonał się, że to niemożliwe i zmienił tę koncepcję. Ale przez kilka miesięcy żył w takiej nadziei.

Prof. Krzysztof Kawalec: Polacy nie zgłosili się do niby swojego wojska

Elementem tła w czasie, gdy Niemcy przygotowywali, a potem ogłosili swoją deklarację, były trwałe braki materiałowe, przede wszystkim na froncie zachodnim, oraz coraz dotkliwiej odczuwany przez Niemcy brak rezerw ludzkich. To odcisnęło piętno na konstrukcji dokumentu, w tym sensie, że proklamowana przez Niemców Polska nie miała granic, nie miała określonego zakresu suwerenności, miała mieć natomiast siły zbrojne, które jak można było oczekiwać, w przypadku pomyślnego ich zbudowania zostałyby przepuszczone przez „maszynkę do mięsa" na którymś z frontów.

Mówię o tym dlatego, że był to element „atrakcyjności" niemieckiej propozycji, z którego polskie elity w większym bądź mniejszym stopniu zdawały sobie sprawę. I również w większym bądź mniejszym stopniu skłonne były to albo akceptować albo traktować jako zło konieczne, jako ofiarę, którą naród powinien złożyć na ołtarzu niepodległości. Nasuwa się tu pytanie, czy rzeczywiście naród i jego elity mają obowiązek pójść za pierwszym wyciągnięciem przez kogoś biało-czerwonego sztandaru, za obietnicą, że później jakoś to będzie...

Polska mogła odrodzić się jako twór państwowy czy raczej quasi-państwowy. Dobrą tego stroną, oceniając cynicznie, byłoby to, że byłaby tworem zintegrowanym z wysoko rozwiniętym państwem środkowej Europy. Rządzona byłaby przez elity konserwatywno-liberalne, które odnosiłyby z tego korzyści. I to byłaby pewna perspektywa. Mam jednak wątpliwości, czy ona byłaby dla społeczeństwa polskiego w dłuższym okresie atrakcyjna.

Początkiem drogi do niepodległości była deklaracja wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza, gdzieś w środku plasował się akt 5 listopada. Później była deklaracja prezydenta USA, gdzieś po drodze deklaracja tymczasowego rządu petersburskiego, a zwieńczeniem – deklaracja wersalska z 3 czerwca 1918 roku.

Reklama
Reklama

Roman Dmowski wysoko oceniał znaczenie aktu 5 listopada. Napisał, że „nic nam tak dalece nie pomogło". Bardzo istotne było jednak to, że Polacy nie zgłosili się do niby swojego wojska. Niemcy chcieli powołać państwo polskie, abyśmy my, swoimi rękami, przeprowadzili pobór do wojska i zrobili im przyjemność, tracąc naszą młodzież w ich własnej wojnie. I nasza umiejętność zagrania tym atutem, postraszenia naszych zachodnich partnerów, była czymś niesłychanie ważnym. Dla żadnego przywódcy politycznego nie było bez znaczenia, że po stronie przeciwnika liczba żołnierzy urośnie o milion.

Prof. Grzegorz Kucharczyk: Ożywiło się życie polityczne

Deklaracja wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza jest wątpliwa jako pierwsze ogniwo, gdyż wkrótce po niej nastąpiło dramatyczne wydarzenie, jakim było wycofywanie się, zgodnie z taktyką spalonej ziemi, armii rosyjskiej z ziem Królestwa Polskiego.

Wracając do aktu 5 listopada, myślę, że można by uzupełnić podtytuł dzisiejszej debaty zapowiedzią: „Prolog niepodległości i jedności ziem polskich". Często patrzymy na historię I wojny światowej na ziemiach polskich tylko przez pryzmat zaboru rosyjskiego, zwłaszcza Kongresówki, podczas gdy akt 5 listopada miał bardzo duże konsekwencje dla ożywienia życia politycznego w zaborze pruskim, czy szerzej – dzielnicy pruskiej. To widać w dokumentach, które przetrwały.

Pamiętajmy, że również Niemcy nie byli jednolici w ocenie sensowności aktu 5 listopada. Rząd pruski od początku bardzo protestował przeciwko myśleniu, że należy stworzyć jakąś namiastkę państwowości między Rzeszą a Rosją. Beseler jeździł do Berlina, aby przekonać ministrów pruskich do idei, która była opisana w akcie 5 listopada. Daremnie.

Rekwizycje, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie aprowizacyjne, były bardzo dotkliwe. Ale uniwersytet był otwarty, całe szkolnictwo – spolszczone. Były wybory do różnych stopni administracji samorządowej, lokalnej... Ten proces odbudowy państwowości był wyraźnie, co widać po reakcji, wbrew oczekiwaniom Niemców. Polacy podjęli działania zgodnie ze słowami Andrzeja Zamoyskiego z lat 60. XIX w.: „Brać, ale nie kwitować".

Reklama
Reklama

Musimy rozróżniać deklaracje od czynów, a czyny widzieć w kontekście stwarzanych możliwości. Gen. Beseler widział Polaków jako ludzi, których trzeba wychować politycznie. Ale w latach 1914–1918 Polacy pokazali, że politycznie są bardzo mądrzy. Przy całym szacunku dla Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, zwłaszcza w perspektywie aktu 5 listopada i jego konsekwencji dla budowania państwa polskiego, trzeba także wspomnieć także profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, studentów, nauczycieli wszystkich szczebli, sędziów, urzędników; to państwo, które na przełomie 1918–1919 roku powstawało, i na którego obszarze przeprowadzono wybory do sejmu ustawodawczego w 1919 r., wywodziło się z dawnej Kongresówki i zachodniej Galicji. Ten rdzeń państwa nie wziął się znikąd.

Prof. Wojciech Roszkowski: Miało powstać państewko satelickie

Akt 5 listopada kojarzy mi się z pytaniem: „Czy w historii dzieje się to, co jest zaplanowane, czy tak jakoś wychodzi?". I z 5 listopada 1916 r. mamy chyba ten dylemat. Faktem jest, że plany czegoś w rodzaju Mitteleuropy były formułowane znacznie wcześniej. Jednakże wydaje mi się, że akt 5 listopada, w takiej a nie innej postaci, był pokłosiem sytuacji z jesieni 1916 roku, gdy wyczerpywały się zasoby państw walczących, zwłaszcza państw centralnych – Austro-Węgier, Niemiec.

Niemal natychmiast po 5 listopada 1916 r. rozpoczął się nabór do wojska. I to był ten sygnał, że Niemcom tak naprawdę chodzi o pozyskanie „mięsa armatniego". Polacy bardzo dobrze to zrozumieli. Przecież w akcie 5 listopada nie mamy zapisów o ustroju, granicach; zaznaczono, że będą tu decydowali dwaj cesarze. Tak więc z góry było wiadomo, że będzie to państewko satelickie. Nieudany pobór do wojska świadczy o dojrzałości społeczeństwa polskiego. I jego sceptycyzmie wobec planu zawartego w akcie 5 listopada.

Mam wrażenie, że Berlin wybierał swoją linię polityczną, znajdując się między dwiema skrajnościami. Niemcy prawdopodobnie chcieliby rzeczywiście nieść tutaj kulturę, germanizować, ale nie byli w stanie tego zrobić. Marzyła im się zapewne rozbudowa imperium, budowa państw buforowych, ale w pewnym momencie front nadmiernie im się rozciągnął. Dlatego też musieli pozyskiwać Polaków, kupować ich mglistymi obietnicami.

Temat konferencji jest bardzo dobrze sformułowany, bo jeśli obchodzimy stulecie niepodległości, to dobrze jest zacząć od aktu 5 listopada. On rzeczywiście był pierwszym krokiem, pokazującym, że zaborcy będą musieli w sprawie Polski coś zrobić. I dwaj cesarze niemieccy podjęli sprawę polską przeciwko drugiej stronie. I to jest coś nowego. Nazwałbym to licytacją o względy Polaków. Również druga strona podjęła licytację; jej wynik poznaliśmy ostatecznie 11 listopada 1918 roku.

Reklama
Reklama

Niemcy lawirowali między ekstremami. Chcieli rabować, a jednocześnie przyciągać Polaków. Wyszła z tego niekonsekwencja, która dała nam szansę budowania zrębów przyszłej państwowości. Zgadzam się z przedmówcami, że kwestia armii była tu kluczowa. To, że Niemcom nie udało się przy pomocy Polaków stworzyć polskiej armii, która walczyłaby w interesie Niemiec, jest sukcesem polskiego społeczeństwa. To jeden z czynników, który do niepodległości doprowadził. Gdyby Polacy entuzjastycznie i naiwnie do tej inicjatywy się odnieśli, to może potem zabrakłoby młodych ludzi do budowania Polski.

—relację opracował Łukasz Lubański

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Posłuchaj „Plus Minus”: Granice wolności słowa w erze algorytmów
Plus Minus
„Grupa krwi": Duch ludowej historii Polski
Plus Minus
„Mroczna strona”: Internetowy ściek
Plus Minus
„Football Manager 26”: Zmagania na boisku
Materiał Promocyjny
Jak budować strategię cyberodporności
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama