Kiedy w czerwcu 2006 roku, w przeddzień izraelskiego zbrojnego kontrataku przeciwko Hezbollahowi w Libanie, Condoleeza Rice przekształciła koncepcję „Wielkiego Bliskiego Wschodu" w „Nowy Bliski Wschód", katastrofa była już tak wielka, że amerykańska sekretarz stanu mówiła o nieuchronności „bólów porodowych". Dla chrześcijan z Iraku trwała udręka poprzednich dni. To oni jako pierwsi domyślili się, że odniesienie do wypraw krzyżowych nie upodobni ich jedynie do ukrzyżowanych, balansujących między macierzystą przynależnością do swojego Kościoła i wiernością wobec książąt fortuny. Wojskowa okupacja, która miała być działaniem opatrzności, stała się – i nie ma w tym nic zaskakującego – ich kalwarią. Żołnierze traktują ich jak źródło zasilające ich szeregi, powstańcy jak kolaborantów, których należy ukarać, a duchowni każdej ze stron mają ich za błądzących, których należy nawrócić. Nic nowego na tej ziemi, gdyż nowość przebija nieboskłon. To nie ludzie się zmienili, ale Bóg – a przynajmniej jego wyobrażenie, które głoszą jego kapłani.
Nowi apostołowie
Od czasów przybycia krzyżowców w średniowieczu chrześcijanie Orientu dokładnie poznali duchowe kłusownictwo, któremu okresowo podlegały europejskie chrześcijaństwa. Ale żarliwość amerykańskiego chrześcijaństwa, która miała służyć ich mobilizacji, w sposób dosłowny sprowadzi ich z dobrej drogi poprzez wykorzenienie. Ewangelizm mający za zadanie ewangelizować, jałmużnicy w wozach opancerzonych, a za nimi misjonarze określani ponad siedemdziesięcioma nazwami oraz kaznodzieje z około setki organizacji pracujący pod przykrywką akcji humanitarnej, angażujący się w prozelityzm, który tak tam, jak i gdzie indziej, jest ukierunkowany na lokalne religie, bez zaniedbywania chrześcijaństw historycznych – prawosławna Rosja, katolicka Brazylia, luterańskie Niemcy nie liczą się już jako Born Again. Nowi apostołowie odnowy proponują tym samym asyro-chaldejczykom spotkanie z Chrystusem, który bez wątpienia nie jest im znany, pomimo dumy z jaką utrwalają jego język ojczysty. Proponują odkrycie prawdy o Pismach, które przecież z pewnością same przekroczyły morza. Proponują uwolnienie się od tradycji, najlepiej folklorystycznych, które mogą tylko mącić spontaniczną relację z Ewangelią – bo ile mogą być warte dwa tysiące lat życia liturgicznego względem zainstalowania hotline do Nieba? Tam, gdzie spadają bomby, przelewają się również cuda. Ofensywa wojskowa i misjonarska karmią siebie nawzajem, przytłaczają ubóstwo wschodniego chrześcijaństwa i je zsyłają na Zachód, którego arsenały i banki mieszają się z katedrami – gdzie Bóg jest Amerykaninem.
Wszystko to zdecydowanie odrzucają muzułmanie z Iraku. Tak jak wszędzie, w Lewancie, ale i w innych miejscach, gorączka fundamentalizmu osiągnęła poziom paroksyzmu. Fundamentalizm muzułmański również dysponuje gorliwymi misjonarzami, choć bardziej fanatycznymi niż pobożnymi, którzy ciągle są gotowi zabijać siebie nawzajem w imię swoich przeciwstawnych fanatyzmów albo na polecenie wspierających ich emirów z Zatoki i ajatollahów z Persji, którzy zasypują ich tą samą manną z petrodolarów. Irak stanowi dla Arabii Saudyjskiej i Iranu nowe pole bitwy na otwartym terenie w podziemnej wojnie, którą toczą od rewolucji z 1979 roku, która od 1980 roku zamieniła się w klasyczny konflikt, kiedy Saddam Husajn uznał się za herolda i najemnika sojuszu świata sunnickiego i zachodniego przeciwko reżimowi mułłów, pod dziwnym pretekstem łączącym arabskość, laickość, prawa człowieka i drogi przewozowe dla ropy naftowej. Na kształt Verdun pustyni było to osiem lat w okopach w potopie stali i miliona zmarłych. Prezydent z Bagdadu był przekonany, że na nowo – choćby zbrodniczo używając gazu tam, gdzie kiedyś stawały naprzeciw siebie konie i słonie – rozpoczął epopeję Kadisijji, która tuż po śmierci Proroka była pierwszym wojskowym zwycięstwem Arabów muzułmanów nad Persami zoroastryjczykami i ich chrześcijańskimi sojusznikami ? Ormianami. Najwyższy Przywódca z Teheranu, polityk lepszy od Husajna, widział w tym konflikcie, który cały czas określał jako „narzucony", ale zarazem „boski dar", kuźnię wykuwającą naród i republikę, których duch poświęcenia podniesie lud z kolan. Współczesna rewolucja irańska łączy model teokratyczny z argumentami teomorficznymi z 1793 roku i deifikacją zbawienia państwowego, legitymizując dyktaturę wojny i terroru. Bitwa pod Kadisijją – wygrana przez kalifa Omara – została w końcu przegrana przez Saddama Husajna, którego szybko opuścili król Fahd i emirowie z półwyspu, którym nie udało się spieniężyć szybkiego zawieszenia broni z imamem Chomejnim. Od tej chwili konfrontacja między sunnitami a szyitami stała się globalna. Krwawe pielgrzymki do Mekki z 1980, 1981 i 1987 roku, zamachy w Kuwejcie w 1983 roku, zabójstwa dyplomatów irańskich w imię Al-Ka'idy w Kabulu w 1998 roku, walki w Bagdadzie w 2003 roku, w Bejrucie i w Trypolisie w 2005 zakończyły się – w fałszywym punkcie kulminacyjnym – rytualnym powieszeniem Saddama Husajna w 2006 roku. Z pewnością uszło uwadze amerykańskich władz okupacyjnych, że trybunał mający go ocenić i który wedle ich życzenia miał być iracki, ustanowił datę egzekucji Husajna na dzień, w którym sunnici mieli świętować obchody 'Id al-Adha, święta ofiarowania, podczas którego zabija się barana w akcie przebłagania. Tego fatalnego poranka, przed szubienicą, upadły autokrata rozpamiętywał, mamrocząc i przeklinając „perskich magów", by zagłuszyć szepty swoich oprawców, członków Armii Mahdiego, odczytujących litanię prześladowanych błogosławionych szyitów.
Ten wywołujący nudności nadmiar symbolizmu pokrywa się z rzeczywistą sytuacją geopolityczną, która tłumaczy przyrodzoną niestabilność Iraku. Południe jest święte dla szyitów z powodu znajdujących się tam sanktuariów martyrologii szyickiej. Na liście celów pielgrzymek, mauzoleum Alego w Nadżafie i mauzoleum Husajna w Karbali są tuż za Mekką i Medyną. Piąte miejsce zajmuje mauzoleum Fatimy w Kom, znacznie wyprzedzając w tym zestawieniu meczet Al-Aksa w Jerozolimie. Przechowują one pamięć zabójstw zięcia i wnuka Proroka, pierwszego i trzeciego imama szyitów, złupionych przez Umajjadów, pierwszych sunnitów, po zdobyciu przez muzułmanów tradycyjnie perskiego pasa terytorium, natychmiast nazwanego Al-Irak al-Arabi – Irakiem arabskim, który wraz z założeniem Basry uzyskał klucz do morza, pozwalający kwestionować prawa do Zatoki. Ten obszar był zawsze regionem granicznym i tworzył nieprzekraczalną barierę dla Imperium Rzymskiego, następnie Bizancjum, których ekspansja zawsze zatrzymywała się na wysokości Kirkuku, gdzie przez długi czas krzyżowały się inwazje. Dziś jest to obszar pożądany z powodu złóż ropy. Sunnickie Imperium Osmańskie przekroczyło tę linię demarkacyjną za cenę wojen i ustępstw zmuszających je do uznania wpływów w regionie szyickiego Państwa Safawidów. Dziś jest to linia, na której zatrzymała się amerykańska polityka pacyfikacyjna, która szybko skupiła się na północy, blokując ambicje Turcji powrotu do tradycji osmańskich w regionie, przeważnie dyplomatycznych, czasem militarnych, które jednak komplikują separatystyczne działania Kurdów. Przewaga demograficzna współczesnych szyitów sprawiła, że ta granica stała się już ostatecznie granicą religii. Stanowili oni większość, ale jednak byli rebeliantami. W czasach mandatu brytyjskiego szyitów traktowano jak mniejszość – Brytyjczycy faworyzowali sunnitów i to im, w momencie uzyskania przez Irak niepodległości, przekazali władzę. Była to kolejna demonstracja, niemającego sobie równych, talentu Londynu do wzniecania ognia w relacjach wspólnotowych, by łatwiej nimi rządzić i zostać później wezwanym do jego gaszenia.
Przeszkoda w nawracaniu muzułmanów
Irak jest zatem naturalną scenerią sporów wyznaniowych między szyitami a sunnitami, które początkowo dotyczyły dziedziczenia władzy, a ostatecznie stały się sporami dogmatycznymi i duchowymi. Teheran nie mógł marzyć o lepszym uzasadnieniu dla interwencyjnego odwetu na byłym agresorze: wydziedziczenie pierwotności, zagrożone święte miejsca, uciskani bracia w sercu kraju opanowanego chaosem. Bardziej prozaiczny wpływ miała możliwość połączenia z Hezbollahem – libańskim wasalem Iranu, przez sojuszniczą alawicką Syrię, jaką dał iracki powrót do szyizmu. Dopuszczalna tolerancja Islamskiej Republiki wobec chrześcijan, kontrastując z całkowitym brakiem tolerancji monarchii saudyjskiej, daje im nadzieję na wytchnienie. Takiego podejścia nie poprą jednak iraccy szyici, którzy mają za złe asyro-chaldejczykom ich bierność wobec despotyzmu i uważają ich za wystarczająco niepożądanych, by ich skłonić do wyjazdu.