Był inicjatorem nowych zjawisk i fascynującą osobowością. Zainteresowanie jego malarstwem, grafiką i nowatorskimi formami przestrzennymi nadal rośnie. Od 26 maja na 42. piętrze apartamentowca Cosmopolitan w Warszawie można oglądać wystawę najbardziej rozpoznawalnych obrazów Fangora z prywatnej Jankilevitsch Collection. Ukazał się też właśnie anglojęzyczny album „Fangor. Color and space" nakładem prestiżowego wydawnictwa SKIRA. A w Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia w Radomiu tydzień wcześniej odbył się wernisaż pokazu „Wojciech Fangor. Optyczne wariacje".
Gdy na indywidualnej wystawie w nowojorskim Muzeum Guggenheima w 1970 roku (gdzie jak dotąd został zaproszony jako jedyny Polak) pokazał po raz pierwszy ogromne pulsujące koła, przypominające rozszerzające się i zwężające źrenice oka oraz wibrujące rozedrgane fale, obrazy te, prekursorskie wobec op-artu, natychmiast stały się odkryciem. Przyniosły też Fangorowi ogromny sukces.
John Canaday, krytyk „The New York Times" napisał wtedy, że Fangor „jest wielkim romantykiem op-artu, pracującym nie według wzorców, lecz poprzez połączenie intuicji i eksperymentów". A zaledwie rok wcześniej w Europie te same gry optyczne wcale nie budziły entuzjazmu. Nawet właścicielce galerii w Paryżu, która je prezentowała, nie spodobały się. Specjalnie przesunęła biurko i usiadła do nich tyłem, bo nie mogła na nie patrzeć. Były dla niej były zbyt agresywne.
Publiczność amerykańska przyjęła je natomiast z entuzjazmem. Ich efekt potęgowała architektura Guggenheim Museum, gdzie oglądało się je w ruchu, chodząc po rampie wewnątrz rotundy.
– Optyczne obrazy Fangora niezwykle trudno jest sfotografować – mówi nam Czesław Czapliński, wybitny fotograf i autor dokumentu „Fangor. Moje pierwsze 90 lat". – Gdy po raz pierwszy odwiedziłem Fangora w jego amerykańskiej pracowni, byłem przerażony. Wstydziłem mu się powiedzieć, że aparat nie łapie automatycznie ostrości. W końcu jednak zaczynam tłumaczyć: – Pierwszy raz mi się to zdarza, coś się dzieje z moim aparatem i nie mogę ustawić ostrości... On się roześmiał: – Nie, to nie to – powiedział. – Automat przy tych obrazach nie działa, trzeba aparat ustawiać ręcznie. – Zrobiłem tak i udało się. On genialnie malował, aż nie chciało się wierzyć, że robił to pędzlem!