Kiedy mimo najlepszych chęci nie możesz zaprzeczyć, że zdjęcie mężczyzny kopulującego z krową panowie ministrowie zaprezentowali publicznie, możesz próbować wmówić mimowolnym odbiorcom ministerialnych obrzydliwości, że to, co widzieli, wcale pornografią nie było, bo genitalia zoofila zasłonięto czarnym paskiem, a to zasadniczo zmienia charakter zdjęcia. Pan Lewandowski jest doświadczonym prawnikiem i dobrze wie, że publiczne prezentowanie treści pornograficznych z udziałem zwierzęcia zagrożone jest karą od dwóch do 12 lat pozbawienia wolności. Wie też, że nawet jeśli jakiś prokurator odważy się ministrów oskarżyć, a sąd skazać, to prezydent i tak ich ułaskawi. Ale po co w ogóle kłopot? Zdjęcie mężczyzny kopulującego z krową pornografią nie jest, można je pokazywać publicznie, także w telewizji przed 23.

Czytaj więcej

Chrabota, Szułdrzyński: Skandaliczny spektakl nienawiści

Żeby lepiej zrozumieć poziom zakłamania, na jaki musiał się wznieść prawnik Ordo Iuris, broniąc ministrów przed oskarżeniami o rozpowszechnianie pornografii, trzeba pamiętać, że kilka miesięcy temu to samo Ordo Iuris domagało się postępowania dyscyplinarnego wobec nauczyciela, który zawinił niestosownym doborem lektur na rozmowie kwalifikacyjnej do liceum. „Lista obejmuje publikację zawierającą wulgarne opisy czynności seksualnych, książkę prezentującą skomplikowane rytuały seksualne czy powieść snutą na kanwie relacji biseksualisty, homoseksualisty oraz heteroseksualnej kobiety" – czytam w artykule interwencyjnym „Pornograficzne lektury w ramach rekrutacji do liceum" i zastanawiam się, co mocniejszego w nich było, że wstrząsnęło prawnikami Ordo Iuris bardziej, niż pokazywanie zoofilii i pedofilii najpierw na konferencji prasowej, a potem wielokrotnie w programach informacyjnych publicznej telewizji.

Zdjęcie mężczyzny kopulującego z krową pornografią nie jest, można je pokazywać publicznie

Od hipokryzji Lewandowskiego tłumaczącego, że zdjęcia nie miały charakteru pornograficznego, większa jest chyba tylko hipokryzja tych, którzy ich pokazanie – wielokrotnie, w najlepszym czasie antenowym – tłumaczyli prawem obywateli do informacji. Gdy w latach 90. podobne rzeczy pokazywała w swoim czasopiśmie „Zły" żona Jerzego Urbana, oznaczała je przynajmniej ostrzeżeniem, że materiały są drastyczne. Ministrowie nawet nam nie dali szansy wyłączyć w porę telewizora, jeśli akurat siedziały przed nim dzieci.