Nieudana konkwista

Być może wymrą tradycyjne środowiska, które współtworzyły Kościół otwarty ale on sam pozostanie jako jeden ze sposobów wyrażania się katolicyzmu

Aktualizacja: 08.03.2008 06:53 Publikacja: 08.03.2008 00:06

Nieudana konkwista

Foto: Dziennik Wschodni

Red

Formułowanie jednoznacznych opinii i sądów to znak rozpoznawczy Tomasza Terlikowskiego bez względu na to, o czym pisze bądź mówi. Postawa taka może razić albo budzić uznanie. Ważniejsze jednak od oceny osoby są formułowane przez niego prognozy polskiego katolicyzmu.

W tekście „Kościół, modernizatorzy, monolog” („Plus Minus” 23 – 24 lutego 2008) Terlikowski przedstawicieli nurtu modernizacyjnego w polskim Kościele, do którego i mnie zalicza, etykietyzuje jako „ulepszaczy” i wysyła na teologiczną emeryturę, obwieszczając w niedługim czasie śmierć ich formacji.

Nie po raz pierwszy przedstawiciele środowiska związanego z „katolicyzmem tożsamościowym” wysyłają do lamusa ludzi związanych ze środowiskiem „Więzi”, „Znaku”, a zwłaszcza „Tygodnika Powszechnego”. Terlikowski zapomina o ich znaczącym wkładzie w formację świeckich w polskim Kościele i stworzeniu przestrzeni do debaty, którą on sam teraz wykorzystuje. Wydaje mi się, że myli kategorie socjologiczne z teologicznymi w ocenie Kościoła otwartego i błędnie rozumie stosunek teologii katolickiej do nowożytności. Warto więc tę debatę ustawić w nowej perspektywie.

Kultura zachodnia jest wynikiem nieustannych – polemicznych bądź pokojowych – konfrontacji pomiędzy kolejnymi humanizmami i chrześcijańskim objawieniem. W ich wyniku pojawiły się w chrześcijaństwie dwa paradygmatyczne modele teologiczne: klasyczny i nowożytny.

Terlikowski tego zróżnicowania nie dostrzega. Dla niego probierzem autentycznego katolicyzmu są jedynie opinie tych teologów, którzy podobnie jak on za jedyną teologię katolicką uważają neoscholastykę. Nie zdaje sobie sprawy, że podniesiona do rangi oficjalnej teologii Kościoła i obowiązkowo nauczana w instytucjach kościelnych nigdy nie była wolna od wewnętrznych niespójności i nigdy nie była jednoznacznie akceptowana przez wykładowców teologii. Sobór trydencki, który dla integrystów, a częściowo również tradycjonalistów jest ostatnim bezspornym błogosławieństwem dla Kościoła, choć przyczynił się do nadania katolicyzmowi wyrazistego oblicza naznaczonego reformą struktur sakramentalnych i hierarchicznych, zamknął go w przednowożytnym obrazie świata i człowieka aż do czasów Vaticanum II.

Niektórzy z teologów, i to wcale nie liberalni, uważają, że już od schyłku średniowiecza należało wprowadzać stopniowo modernizm katolicki, ale nie sprzyjały temu okoliczności. Wspólnym mianownikiem przedstawicieli Kościoła otwartego jest więc przekonanie, że dzisiaj nie można już uprawiać teologii tak, jakby nie istniała nowożytność. Można idealizować przeszłość, nawet próbować ją reaktywować. Prawda jest taka, nie da się już zmienić obrazu świata, w jakim żyjemy.

Modernizm Kościoła otwartego nie jest więc kwestią gustu, należy go rozumieć w pryzmacie nauczania Soboru Watykańskiego II. Po nim do oficjalnego nauczania Kościoła należy prawda o istnieniu porządku bądź „hierarchii” prawd doktrynalnych ze względu na ich stosunek do fundamentalnych prawd chrześcijaństwa. Stosowanie tego w praktyce nie jest „rozmiękczaniem” chrześcijaństwa, prowadzi jednak do pluralizmu teologicznego.

Z tekstu Terlikowskiego przebija wyraźna niechęć do poglądów i postaw Bartosia, Obirka i Węcławskiego. Wartość stawianych przez nich diagnoz jest zróżnicowana, ale pisząc o nich, że „namaścili samych siebie na oblicza »katolicyzmu otwartego«”, Terlikowski nie tylko jednostronnie definiuje tę ideę, ale również trywializuje reakcje licznych osób, które zwłaszcza po apostazji Węcławskiego poczuły się osamotnione bądź zagubione w Kościele.

Nie wiem, w którym momencie swojej teologicznej „kariery” Węcławski ogłosił siebie liderem katolicyzmu otwartego, ale Terlikowski nie podaje żadnych faktów. Na pewno poznański teolog (?) nie aspiruje do takiej roli teraz ani nie jest z nią utożsamiany. Również ojciec Musiał nigdy nie kreował siebie na rzecznika Kościoła otwartego, on po prostu miał wiarę i wrażliwość, którą Terlikowski myli ze słabością, bo ma charakter „konkwistadora”.

W ocenie Bartosia, Obirka i Węcławskiego myli się Terlikowskiemu pojęcie Kościoła otwartego, tak jak go wprowadził do polskiego obiegu eklezjalnego Juliusz Eska i środowisko „Więzi” z progresywnym nurtem posoborowej teologii nawiązującym do haseł nominalizmu. Poglądy Bartosia czy Obirka można uważać za wyraz takiej teologii liberalnej, ale one nie są tym samym reprezentatywne dla zwolenników Kościoła otwartego i jak dotąd mają głównie wartość publicystyczną.

Biorąc pod uwagę kierunek religijności większości młodych i wykształconych Polaków, jestem spokojny o przyszłość Kościoła otwartego. Środowiska integrystyczne i tradycjonalistyczne mają swoich fanów i zagorzałych rzeczników, ale gdyby nie odpowiadała im polityczna koniunktura w Polsce i dostęp do niektórych mediów, stanowiliby środowiskowe getto.

Większość katolików w Polsce nie ma tak „dogmatycznej” mentalności. Zwalczanie tych, którzy nie boją się debaty o religii, wierze, Kościele i modernizmie i umieszczanie ich w „obozie”, na który szykuje samozwańczą krucjatę, tylko szybciej to Terlikowskiemu uzmysłowi. Nie znajdzie bowiem większego posłuchu wśród przedstawicieli ludowo-narodowego katolicyzmu, bo już im się śmiertelnie naraził kwestią związaną z lustracją duchownych i krytyką uznanych przez nich autorytetów i kościelnych liderów. Zastanawiam się również, jak chce godzić swoje zainteresowania ekumeniczne z tak radykalnie negatywną krytyką dialogu wewnątrz- i pozakościelnego, która jest jednym ze znaków rozpoznawczych Kościoła posoborowego.

Jak pokazują badania, katolicyzm Polaków masowo emigrujących za granicę szybko upodabnia się do religijności i standardów lokalnych. Ludowo-narodowa formacja nie sprawdza się w innych przestrzeniach geograficznych. Mesjańskie roszczenia do naszej wyjątkowej roli w ewangelizacji Europy, poza masowością i rytualizacją naszego katolicyzmu nie mają żadnej, właściwej sobie, oryginalności i siły przebicia. Nie oznacza to jednak, że trywializuję wiarę Polaków; ja jej tylko nie ubóstwiam i nie staram się sztucznie podtrzymywać przy życiu. Na tym polega mój „modernizm”.

Być może wymrą tradycyjne środowiska, które dotąd wspierały i współtworzyły Kościół otwarty ze względu na formacje polityczne, jakie były ich zapleczem; albo już nigdy nie będą stanowiły takiej siły społecznej i religijnej jak w niedalekiej przeszłości, ale Kościół otwarty nie umrze, bo to nie jest jakość socjologiczna i polityczna, tylko jeden ze sposobów wyrażania się katolicyzmu, a więc i Kościoła.

ks. Jacek Prusak SJ jest redaktorem i publicystą „Tygodnika Powszechnego”

Formułowanie jednoznacznych opinii i sądów to znak rozpoznawczy Tomasza Terlikowskiego bez względu na to, o czym pisze bądź mówi. Postawa taka może razić albo budzić uznanie. Ważniejsze jednak od oceny osoby są formułowane przez niego prognozy polskiego katolicyzmu.

W tekście „Kościół, modernizatorzy, monolog” („Plus Minus” 23 – 24 lutego 2008) Terlikowski przedstawicieli nurtu modernizacyjnego w polskim Kościele, do którego i mnie zalicza, etykietyzuje jako „ulepszaczy” i wysyła na teologiczną emeryturę, obwieszczając w niedługim czasie śmierć ich formacji.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy