Znakomitym tego przykładem jest zakończony schizmą spór między Konstantynopolem, Moskwą a Kijowem, który z perspektywy Putina ma większe znaczenie niż nieustające spory z Zachodem. Większość Polaków nie ma o tych wydarzeniach z ostatnich dni najmniejszego pojęcia, a jednak ich waga jest duża. Tak się bowiem składa, że patriarcha Konstantynopola Bartłomiej, honorowy zwierzchnik prawosławia, zdecydował się oficjalnie rozpocząć procedurę uznania autokefalii (niezależności od Moskwy) ukraińskiego prawosławia. Co to oznacza dla Moskwy? Religijnie dramat, bowiem pierwsza ze wspólnot ruskiego prawosławia odzyskuje swoją niezależność, a to oznacza, że Kijów z powrotem zaczyna odgrywać samodzielną rolę religijną. Tak się zaś składa, że Ukraińska Cerkiew Prawosławna (a ściślej trzy odrębne Cerkwie, jedna związana z Moskwą i dwie niezależne) jest – jeśli chodzi o liczbę wiernych i kapłanów – większa niż Rosyjska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego. Uniezależnienie się Kijowa to zatem cios zadany w potęgę religijną rosyjskiego prawosławia. To zaś ma także znaczenie polityczne, bowiem właśnie na prawosławno-politycznej koncepcji „ruskiego świata" Władimir Putin umacniał swoje wpływy w krajach postsowieckich. Teraz będzie to dla niego o wiele trudniejsze. Patriarcha niewielkiego, pozbawionego znaczenia politycznego patriarchatu Konstantynopola narobił bigosu.
Nie powinno zatem dziwić, że reakcja Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej była błyskawiczna. Gdy tylko Konstantynopol rozpoczął proces uznania autokefalii, Moskwa zerwała jedność eucharystyczną z Konstantynopolem. Co to oznacza? W istocie głęboki rozłam między dwiema Cerkwiami prawosławnymi, który skutkować będzie dalszymi podziałami. Nie ulega bowiem wątpliwości, że w dalszej debacie poszczególne wspólnoty prawosławne będą się opowiadać po jednej lub po drugiej stronie sporu, a to oznaczać będzie długotrwałą dyskusję. Nie jest ona rzecz jasna niczym nowym, bo identycznie wyglądały spory (choć bez tak radykalnych kroków) po uznaniu autokefalii Estońskiej Cerkwi Prawosławnej. Tyle że w tamtej sytuacji gra toczyła się o wiele mniejszą stawkę, znaczenie Estonii na globalnej mapie jest jednak mniejsze niż Ukrainy.
Decyzja Konstantynopola, o czym też warto pamiętać, nie oznacza wcale końca sporów na Ukrainie. Jest pewne, że Moskwa nie odpuści, a podporządkowana jej Cerkiew nie pojedna się z dwiema pozostałymi (teraz jeszcze niekanonicznymi, ale niebawem uznanymi przez Konstantynopol), a to oznacza, że podział wśród prawosławnych będzie nadal istniał.
Jest jednak przynajmniej jeden skutek owej decyzji, którego nie da się już uniknąć, a jest nim sugestia Moskwy, że zmieniła się sytuacja eklezjalna, a do pewnego stopnia doktrynalna. Metropolita Hilarion właśnie oznajmił, że w związku z rozpoczęciem prac nad autokefalią zmieniło się rozumienie prymatu Konstantynopola: prymat znikł. – Stajemy przed nową cerkiewną rzeczywistością: nie mamy już jednego koordynującego centrum Cerkwi prawosławnej i musimy sobie z tego zdawać sprawę. Patriarchat Konstantynopola samozlikwidował swoją rolę takiego centrum – oznajmił metropolita.
I tak geopolityka i polityka, nie po raz pierwszy, wkraczają do teologii i doktryny. Ciekawe też, że w tym samym czasie dwie wielkie rodziny chrześcijańskie – prawosławie i katolicyzm – wkraczają na drogę głębokich podziałów. W innych kwestiach, ale bardzo głębokich.