Były to opowieści o losach rodziny autora i jego samego w wojennej Rosji: rodzice spędzający wakacje na Krymie tuż przed wojną – młody człowiek na fotografii pod skałą o złowróżbnej nazwie Czarci Palec to jedyny wizerunek zaginionego na froncie ojca, jaki ma Leo Kantor; ucieczka matki z Charkowa na Ural ostatnim eszelonem. Później autor, jego matka i ojczym w powojennej Polsce, na Dolnym Śląsku. Idylliczne miasteczko Strzegom – pięć kilometrów od obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – z kamieniołomami i porzeczkami, właściwa mała ojczyzna Kantora, do dzisiaj ważniejsza niż jego dom w dzielnicy willowej Sztokholmu (w ogrodzie przesadzone porzeczki strzegomskie). Studia i praca w Opolu. Losy wybitnych skrzypków, znajomych autora, zmuszonych jak on sam po Marcu 1968 do opuszczenia Polski. Wszystkie opowieści pełne wojennego dramatyzmu lub codzienności – spokojniejszej, lecz tylko na pozór. Zawsze bowiem była ona tymczasowa, niepewna. Podszyta obecnością czarta albo może dybuka.
Potencjału zawartego w tych opowieściach nie domyślał się z początku zapewne i sam autor. A jednak zaczęły one szybko żyć własnym życiem: ujawniać nowe sensy losu osobnego, indywidualnego, niepowtarzalnego i jednocześnie malować obraz losu zbiorowego, demonstrując w ten sposób, jak trafną i przejmującą są metaforą.
Opowieści Kantora zaczęły przekraczać swoje własne granice, także granice formalne, gatunkowe. Zawarty w nich potencjał, elektryzujące napięcie domagały się nowego gatunku literackiego i stworzyły go – tak oto powstał Kantora teatr dokumentalny.
W zeszłym roku jesienią we Wrocławiu na 34. Międzynarodowym Festiwalu Jednego Aktora dokumentalny monodram Leo Kantora „Wyjechać ze skrzypcami” otrzymał nagrodę specjalną wojewody dolnośląskiego. Dla widzów, którzy przedstawienie widzieli już wcześniej, nagroda nie była zaskakująca. Nikt z widzów, który widzieli przedstawienie wcześniej, nie miał wątpliwości, że dzieło tak oryginalne, dojrzałe i pełne pasji nie może pozostać niedostrzeżone.
Właściwa premiera „Wyjechać ze skrzypcami” odbyła się w Kazimierzu Dolnym, latem ubiegłego roku, podczas festiwalu Dwa Brzegi. Na scenie stolik, na nim skrzypce i stary żydowski modlitewnik ojca Leo Grzegorza Kantora, podoficera Wojska Polskiego, wziętego do niewoli we wrześniu 1939 r. Z tyłu ekran, na którym widzimy zmieniające się niespiesznie fotografie. I Leo Kantor: narrator, aktor, komentator, opowiadacz, bohater ilustrowanej fotografiami historii snutej czasami w pierwszej osobie, a czasami, by odwrócić od siebie uwagę, chowający się za gramatyczną osobą trzecią. I muzyka, znakomite i znakomicie wykonane przez koreańskiego skrzypka Soojina Hana „Wariacje na temat własny” Henryka Wieniawskiego, kompozytora, który jest jednym z bohaterów spektaklu; muzyka oszczędnie dozowana w krótkich antraktach na złapanie oddechu. To właśnie oszczędność środków wyrazu tak pięknie wyróżnia ten spektakl. Brak w nim wszelkiego zadęcia, moralnego szantażu, histerii, nadmiernego dramatyzowania i epatowania poplątanym życiorysem. Ten umiar niezrównanie podkreśla dramatyzm i siłę narracji Kantora – splotu niepowtarzalnych historii, warkocza środkowoeuropejskiego losu.