Tam, gdzie rosną porzeczki

Bezpretensjonalne opowieści Leo Kantora powstawały nie tyle z przekonania autora o wielkiej doniosłości zawartych w nich treści, lecz raczej, by oddać hołd przedstawianym w nich ludziom, ziemi i czasom.

Publikacja: 13.03.2010 14:00

Red

Były to opowieści o losach rodziny autora i jego samego w wojennej Rosji: rodzice spędzający wakacje na Krymie tuż przed wojną – młody człowiek na fotografii pod skałą o złowróżbnej nazwie Czarci Palec to jedyny wizerunek zaginionego na froncie ojca, jaki ma Leo Kantor; ucieczka matki z Charkowa na Ural ostatnim eszelonem. Później autor, jego matka i ojczym w powojennej Polsce, na Dolnym Śląsku. Idylliczne miasteczko Strzegom – pięć kilometrów od obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – z kamieniołomami i porzeczkami, właściwa mała ojczyzna Kantora, do dzisiaj ważniejsza niż jego dom w dzielnicy willowej Sztokholmu (w ogrodzie przesadzone porzeczki strzegomskie). Studia i praca w Opolu. Losy wybitnych skrzypków, znajomych autora, zmuszonych jak on sam po Marcu 1968 do opuszczenia Polski. Wszystkie opowieści pełne wojennego dramatyzmu lub codzienności – spokojniejszej, lecz tylko na pozór. Zawsze bowiem była ona tymczasowa, niepewna. Podszyta obecnością czarta albo może dybuka.

Potencjału zawartego w tych opowieściach nie domyślał się z początku zapewne i sam autor. A jednak zaczęły one szybko żyć własnym życiem: ujawniać nowe sensy losu osobnego, indywidualnego, niepowtarzalnego i jednocześnie malować obraz losu zbiorowego, demonstrując w ten sposób, jak trafną i przejmującą są metaforą.

Opowieści Kantora zaczęły przekraczać swoje własne granice, także granice formalne, gatunkowe. Zawarty w nich potencjał, elektryzujące napięcie domagały się nowego gatunku literackiego i stworzyły go – tak oto powstał Kantora teatr dokumentalny.

W zeszłym roku jesienią we Wrocławiu na 34. Międzynarodowym Festiwalu Jednego Aktora dokumentalny monodram Leo Kantora „Wyjechać ze skrzypcami” otrzymał nagrodę specjalną wojewody dolnośląskiego. Dla widzów, którzy przedstawienie widzieli już wcześniej, nagroda nie była zaskakująca. Nikt z widzów, który widzieli przedstawienie wcześniej, nie miał wątpliwości, że dzieło tak oryginalne, dojrzałe i pełne pasji nie może pozostać niedostrzeżone.

Właściwa premiera „Wyjechać ze skrzypcami” odbyła się w Kazimierzu Dolnym, latem ubiegłego roku, podczas festiwalu Dwa Brzegi. Na scenie stolik, na nim skrzypce i stary żydowski modlitewnik ojca Leo Grzegorza Kantora, podoficera Wojska Polskiego, wziętego do niewoli we wrześniu 1939 r. Z tyłu ekran, na którym widzimy zmieniające się niespiesznie fotografie. I Leo Kantor: narrator, aktor, komentator, opowiadacz, bohater ilustrowanej fotografiami historii snutej czasami w pierwszej osobie, a czasami, by odwrócić od siebie uwagę, chowający się za gramatyczną osobą trzecią. I muzyka, znakomite i znakomicie wykonane przez koreańskiego skrzypka Soojina Hana „Wariacje na temat własny” Henryka Wieniawskiego, kompozytora, który jest jednym z bohaterów spektaklu; muzyka oszczędnie dozowana w krótkich antraktach na złapanie oddechu. To właśnie oszczędność środków wyrazu tak pięknie wyróżnia ten spektakl. Brak w nim wszelkiego zadęcia, moralnego szantażu, histerii, nadmiernego dramatyzowania i epatowania poplątanym życiorysem. Ten umiar niezrównanie podkreśla dramatyzm i siłę narracji Kantora – splotu niepowtarzalnych historii, warkocza środkowoeuropejskiego losu.

We Wrocławiu dla teatru Kantora znaleziono najlepsze z możliwych miejsce: synagogę Pod Białym Bocianem. Odbiór był fantastyczny. Natychmiast pojawiły się propozycje. Najciekawsza – dotycząca nowej inscenizacji teatru dokumentalnego przyszła od Grzegorza Jarzyny, dyrektora TR Warszawa. „Wyjechać ze skrzypcami” zostało wystawione w warszawskim teatrze kilka dni temu, 8 marca. To data symboliczna. 8 marca 1968 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego pałowaniem studentów przez „aktyw robotniczy” składający się z bezpieczniaków zawodowych i ochotniczych, ormowców i chuliganów rozpoczęły się haniebne wydarzenia marcowe.

Nie można jednak wykluczyć, że Kantor ceni sobie najbardziej inną nagrodę. Jego teatr dokumentalny gościł też w Opolu, na scenie znanego w całej Polsce Teatru Lalki i Aktora. Następnego ranka po spektaklu w hotelu pojawił się opolski poeta Harry Duda i wręczył Kantorowi napisany nocą wiersz „Kantata na fotografię i skrzypce pęknięte”. Kunsztowny utwór jest poetycką interpretacją spektaklu Leo Kantora.

Teatr, w rozumieniu twórcy teatru dokumentalnego, chociaż żywi się sprawami trudnymi i bolesnymi, łączy ludzi i godzi ich: z życiem i z innymi ludźmi. Kantor zaprosił więc na opolski spektakl profesora miejscowego uniwersytetu, który, poza artykułami naukowymi, uprawiał kiedyś piśmienniczy gatunek najbardziej, według Włodzimierza Paźniewskiego, polski – donos.

Zachowały się – tworzone w latach 60. ubiegłego wieku – donosy na Leo Kantora. Wynika z nich, że autor bezpiece dużo nie dał. Teraz do teatru nie mógł przybyć, ale poprosił Kantora o spotkanie u siebie w domu. Do Opola przyjechał z biednej podstarachowickiej wsi – po naukę. Bez pieniędzy, bez kontaktów, bez bliskich, bez autorytetu, który mógłby go wesprzeć radą, stał się od razu łupem bezpieki. Dzięki niej utrzymał się w mieście, skończył studia i dostał pracę na uczelni. Taka jest czasami podszewka awansu społecznego, którym komuniści tak się chlubili.

Ta historia też zapewne nadaje się na rozdział opowieści Kantora. Jego historie nie tylko przegryzały się ze sobą, wymusiły dla siebie nowe literackie formy, ale i zaczęły zapładniać, inspirować innych twórców, wrastać w tkankę polskiej kultury, której Leo Kantor jest już niezbywalnym elementem. Stworzył w naszej kulturze swoje rozpoznawalne pasmo.

Były to opowieści o losach rodziny autora i jego samego w wojennej Rosji: rodzice spędzający wakacje na Krymie tuż przed wojną – młody człowiek na fotografii pod skałą o złowróżbnej nazwie Czarci Palec to jedyny wizerunek zaginionego na froncie ojca, jaki ma Leo Kantor; ucieczka matki z Charkowa na Ural ostatnim eszelonem. Później autor, jego matka i ojczym w powojennej Polsce, na Dolnym Śląsku. Idylliczne miasteczko Strzegom – pięć kilometrów od obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – z kamieniołomami i porzeczkami, właściwa mała ojczyzna Kantora, do dzisiaj ważniejsza niż jego dom w dzielnicy willowej Sztokholmu (w ogrodzie przesadzone porzeczki strzegomskie). Studia i praca w Opolu. Losy wybitnych skrzypków, znajomych autora, zmuszonych jak on sam po Marcu 1968 do opuszczenia Polski. Wszystkie opowieści pełne wojennego dramatyzmu lub codzienności – spokojniejszej, lecz tylko na pozór. Zawsze bowiem była ona tymczasowa, niepewna. Podszyta obecnością czarta albo może dybuka.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą