A przecież, jak zastrzegał w omawianym już tekście socjolog, nie było nic dziwnego ani tym bardziej niemoralnego w tym, że młody chłopak zdecydował się na służbę w aparacie represji skierowanym przeciwko Polakom. – Jeśli spojrzeć na ówczesne spektrum polityczne, to partia komunistyczna proponowała najlepsze rozwiązania – przekonywał Bauman. A w wywiadzie rzece „O pożytkach z wątpliwości” z Keithem Testerem uzupełniał: „Wydźwignięcie kraju z biedy i wielowiekowego niedorozwoju było ekscytującym wyzwaniem. Nowe władze zaś oczekiwały o wiele więcej: położenia kresu dyskryminacji, niskim antagonizmom i pospolitej nienawiści między ludźmi duszącymi się w kraju, w którym było za mało pracy, żeby egzystencji ludzi nadać sens, i za mało chleba, żeby utrzymać ich przy życiu. Obietnica zapewnienia równości i godnej pracy dla wszystkich w zupełności wystarczyła, by 19-latkowi, który ledwie co wyszedł z lasu, zawrócić w głowie”.
Ów zawrót głowy trwał jednak wystarczająco długo, by oszołomiony wyjściem z lasu chłopak mógł dostrzec, co naprawdę dzieje się w Polsce. A okazji do tego nie brakowało. Podporucznik, porucznik, kapitan i wreszcie major Bauman brał bowiem aktywny udział w życiu społecznym i naukowym. Pacyfikował „bandy”, w mundurze i z pistoletem u pasa zajmował się przywracaniem porządku wśród „zbuntowanych filozofów i socjologów” z Uniwersytetu Warszawskiego oraz oczywiście pisał pamflety (służyć miały indoktrynacji żołnierzy zajmujących się niszczeniem podziemia, jak sam wspomina, było to „nudne”). Miał więc wiedzę, o której niewielu mogło marzyć. A jednak „zawrót głowy trwał” aż do roku 1953, gdy dziesięć dni po śmierci Stalina major Bauman został wydalony ze służby.
Od tego momentu, przynajmniej według własnych wspomnień, młody socjolog miał się stawać coraz bardziej rewizjonistą zmuszonym do „obrony” badań empirycznych przed „nieustannymi atakami władz partyjnych”. I choć trudno dyskutować z faktami, a te rzeczywiście były takie, że stopniowo władze partyjne spoglądały na Baumana coraz mniej życzliwym wzrokiem, trudno też zapominać o tym, że wspierał własnym autorytetem brutalne ataki na prof. Stanisława Ossowskiego. Niespełna kilka lat później doświadczył na własnej skórze, jak działa komunistyczny aparat naukowy, którego funkcjonariusze doprowadzili do jego usunięcia z kraju w trakcie antysemickiej, wewnątrzpartyjnej czystki roku 1968.
Od tego momentu Bauman pracował już na Zachodzie. Jednak, mimo iż od jakiegoś czasu był już marksistowskim dysydentem, a później odważnym krytykiem reżimów totalitarnych i obrońcą „Solidarności”, pozostał wierny podstawowym ideom wyniesionym z lektury Marksa. „To z Marksa zaczerpnąłem, lub stworzyłem pod jego wpływem, ramy poznawczo-wartościujące, jakim, mam nadzieję, nadal hołduję: obrzydzenie dla wszelkich form społecznie uwarunkowanej niesprawiedliwości, pasja obnażania kłamstw, w jakie opakowuje się odpowiedzialność za ludzką niewolę, czyniąc ją niewidoczną, oraz umiejętność wyczuwania pisma nosem, ilekroć ludzkiej wolności usiłuje się nałożyć wędzidło albo taką próbę usprawiedliwić” – stwierdza Bauman w „O pożytkach z wątpliwości”, jakby nie dostrzegając, że Marks pozostał ślepy na wędzidło ludzkiej wolności, jakim stała się jego własna ideologia.
Pomijając jednak tę drobną złośliwość – trudno nie dostrzec, że w kwestiach moralnych Bauman rzeczywiście pozostaje wierny intuicjom marksowskim. Moralność przez niego promowana ogranicza się w znaczącym stopniu do kwestii społecznych. A ich rozwiązanie niemal nigdy nie jest zależne od jednostki, a niemal zawsze od społeczeństwa, państwa lub instytucji. Problemu biedy, wykluczenia, ubóstwa nie mogą rozwiązać jednostki poprzez własną działalność i dobrowolne ofiary. Jedynym wyjściem jest zawsze reforma społeczna, wielki (lub niewielki) projekt, którego Bauman nie waha się określać „utopią”.
„Na globalizującej się planecie tylko solidarna ludzkość może podejmować i rozwiązywać (…) problemy” – stwierdził socjolog w wydanych ostatnio po polsku wykładach dla Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. I choć globalizacja jest faktem – to trudno nie dostrzec, że za taką opinią kryje się wniosek, że jednostka niewiele może, że jej decyzje są w istocie drugo- lub trzeciorzędne, a istotne pozostają wyłącznie działania ponadpaństwowych instytucji politycznych (zazwyczaj zresztą raczej wyobrażonych i zaplanowanych niż realnych). Problem z taką opinią polega tylko na tym, że jest ona empirycznie weryfikowalna. I to, trzeba powiedzieć, negatywnie. Jak dotąd więcej dla ubogich zrobiły lokalne Kościoły i wspólnoty religijne, a także prywatne instytucje pozarządowe niż nawet najpotężniejsze organizacje ponadpaństwowe. Dla konkretnych ubogich, a nie dla abstrakcyjnej walki z ubóstwem, więcej zrobili misjonarze katoliccy i protestanccy niż Naomi Klein i jej antykonsumpcjonistyczna krucjata pod hasłem „No Logo” czy rozważania socjologów spotykających się na wielkich zlotach zwolenników powszechnego rządu rozwiązującego powszechne problemy.