A do tego jak żaden inny kraj chroni wolność słowa! Mogę tu swobodnie publikować to, co chcę, podczas gdy w Wielkiej Brytanii moje książki podlegają cenzurze prawników, którzy każą wycinać z nich fragmenty mogące podlegać tamtejszym restrykcyjnym przepisom o zniesławieniu. W Ameryce dzięki Bogu wolność słowa jest nieskrępowana. Ale do kogo należą środki masowego przekazu? Do wielkich korporacji. Są powiązane ze sobą oraz z ośrodkami władzy państwowej. Podobnie jak elity intelektualne, które narzucają innym własne widzenie świata. Podzielają i z wielkim poświęceniem ugruntowują pewne idee, takie jak przekonanie o amerykańskiej wyjątkowości, o tym, że Ameryka jest wyjątkowym, dobrotliwym supermocarstwem.
I większość Amerykanów bezrefleksyjnie to przyjmuje?
Zwykle myślą tak: jestem zwykłym porządnym facetem, ludzie w rządzie wyglądają na zwykłych porządnych facetów, więc pewnie i polityka zagraniczna, którą prowadzimy, jest w porządku. Większość Amerykanów ma nikłe pojęcie o świecie zewnętrznym, większość nie wie prawdopodobnie, gdzie leży Polska. Weźmy za przykład protokół z Kioto. To naprawdę poważna sprawa. Amerykańska opinia publiczna zdecydowanie go popiera. Tak zdecydowanie, że większość wyborców Busha była przekonana, że on także. Bo mało komu przychodzi do głowy, że można być przeciw. Wszystko to jest możliwe dzięki takiemu, a nie innemu systemowi wyborczemu w Ameryce. System ten sprzedaje kandydatów opinii publicznej poprzez telewizję. A telewizora nie włącza się po to, żeby coś się z niego dowiedzieć. Włącza się go, żeby sobie popatrzeć. Tak jak reklama, np. aut, podważa rynek, zacierając prawdę o produkcie, tak reklama kandydatów podważa demokrację. Ale okazuje się, że społeczeństwu przestaje się to podobać. Popularność polityków jest rekordowo niska...
Tak republikańskich, jak i demokratycznych...
Zdominowany przez demokratów Kongres jest jeszcze bardziej niepopularny od Busha, a większość Amerykanów uważa, że kraj zmierza w złym kierunku.
A więc demokraci nie są pana zdaniem rzeczywistą alternatywą dla republikanów?
Jak powiedział kiedyś pewien socjolog, w Ameryce działa tylko jedna partia polityczna – partia biznesu, która dzieli się na dwie frakcje: republikanów i demokratów. Jeśli jest w tym przesada, to tylko lekka.
Widzi pan zapowiedź zmiany tego układu?
Ciężko powiedzieć. Amerykańskie społeczeństwo bardzo szybko się zmienia. Pod wieloma względami jest znacznie bardziej cywilizowane niż jeszcze 30 – 40 lat temu. To w dużej mierze efekt przemian, jakie zaszły w latach 60. w dziedzinie praw obywatelskich czy praw kobiet. Powstały ruchy solidarnościowe, ludzie nawzajem wspierają się w różnych sprawach. Z drugiej strony około 50 milionów mieszkańców tego kraju jest przekonanych, że za ich życia nastąpi koniec świata. To spora grupa. Ale rozwój jest możliwy i wydaje mi się, że cały czas się odbywa.
Ur. 1928, językoznawca, filozof, działacz polityczny. Od 1955 r. związany z Massachusetts Institute of Technology. Jego prace z dziedziny teorii języka publikowane w latach 50. mają do dziś fundamentalne znaczenie dla lingwistyki, pozostaje jednym z najczęściej cytowanych uczonych świata. W latac 60., w związku z wojną wietnamską coraz częściej zaczął zabierać głos w bieżących sprawach politycznych i stał się jednym z najostrzejszych krytyków działań USA na arenie światowej i oraz globalnego kapitalizmu. W Polsce wydano m.in. „Zagadnienia teorii składni”, „Językoznawstwo i polityka”, „Hegemonia albo przetrwanie: amerykańskie dążenie do globalnej dominacji”.