Kanclerz Angela Merkel nie jest już brzydkim kaczątkiem o przetłuszczonych włosach jakim była jeszcze niedawno. Kokieteryjnie podkreśla swą kobiecość, jak chociażby dużym dekoltem w czasie niedawnej wizyty w Norwegii. Zmieniła się nie do poznania. Gdyby jeszcze zechciała zadbać o Niemcy – wzdychają media.
Chce być ulubienicą Europy. Z trudem opanowała wzruszenie, kiedy usłyszała z ust Nicolasa Sarkozy’ego wyznanie „Kocham Angelę Merkel”, gdy w Akwizgranie wygłaszał przed tygodniem laudację na jej cześć z okazji przyznania międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego. Bez jej europejskiej pasji i zaangażowania traktat lizboński nie byłby zapewne jeszcze gotów. Złaknieni dobrych wieści o własnym kraju Niemcy chłoną doniesienia o tym, jakie wrażenie robi pani kanclerz. A tam piszą, jak w amerykańskiej prasie, że jest najbardziej wpływową kobietą świata i nie ustępuje samej Condoleezzie Rice.
Merkel może sobie pozwolić na częste podróże, gdyż w Berlinie nie ma zbyt wiele do roboty. I robi niewiele – a już na pewno jej rząd. Doceniają to zwykli śmiertelnicy, których media utwierdzają codziennie w błogim przekonaniu, że koalicja CDU/CSU i SPD zapomniała na szczęście, co to takiego reformy. W okresie rządów Gerharda Schrödera doświadczyli ich nadmiaru, co nadal wielu Niemcom odbija się czkawką.
Kanclerz śledzi uważnie nastroje społeczne i steruje rządem, kierując się prostą i sprawdzoną przez ostatnie prawie trzy lata dewizą: jak najmniej niepopularnych decyzji. Reformy w obecnych czasach z natury rzeczy nie mogą być dla obywateli przyjemne. Zresztą na razie nie są konieczne. – To wrażenie złudne. Konieczne jest zmniejszenie obciążeń socjalnych państwa, reforma szkolnictwa, liberalizacja rynku pracy a także wrzucenie do kosza archaicznego systemu podatkowego – wyliczają niemieccy ekonomiści i ostrzegają, że prosperity już się kończy.
Na razie jest nieźle. Gospodarka ma się dobrze, Niemcy eksportują na potęgę i wyprzedzają nawet Chiny. Niemiecka polityka zagraniczna rozpycha się łokciami na całym świecie i Niemcy marzą już o fotelu stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. W Niemczech pani kanclerz bije rekordy popularności i czyni nadludzkie wysiłki, aby jej nie stracić do przyszłorocznych wyborów. „Działa nieco tak, jakby była matką wielkiej koalicji, kochającą, wyrozumiałą i przytulającą do serca wszystkich tak mocno, aby nikt nie opuścił gniazda” – pisał tygodnik „Der Spiegel”.