Rząd wielkiej blokady

W Niemczech panuje polityczny zastój. Był do przewidzenia od chwili, kiedy wyborcy powiedzieli, że nie chcą żadnych reform. A Angela Merkel ani myśli się im przeciwstawić

Aktualizacja: 10.05.2008 14:54 Publikacja: 10.05.2008 00:31

Rząd wielkiej blokady

Foto: Reuters

Kanclerz Angela Merkel nie jest już brzydkim kaczątkiem o przetłuszczonych włosach jakim była jeszcze niedawno. Kokieteryjnie podkreśla swą kobiecość, jak chociażby dużym dekoltem w czasie niedawnej wizyty w Norwegii. Zmieniła się nie do poznania. Gdyby jeszcze zechciała zadbać o Niemcy – wzdychają media.

Chce być ulubienicą Europy. Z trudem opanowała wzruszenie, kiedy usłyszała z ust Nicolasa Sarkozy’ego wyznanie „Kocham Angelę Merkel”, gdy w Akwizgranie wygłaszał przed tygodniem laudację na jej cześć z okazji przyznania międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego. Bez jej europejskiej pasji i zaangażowania traktat lizboński nie byłby zapewne jeszcze gotów. Złaknieni dobrych wieści o własnym kraju Niemcy chłoną doniesienia o tym, jakie wrażenie robi pani kanclerz. A tam piszą, jak w amerykańskiej prasie, że jest najbardziej wpływową kobietą świata i nie ustępuje samej Condoleezzie Rice.

Merkel może sobie pozwolić na częste podróże, gdyż w Berlinie nie ma zbyt wiele do roboty. I robi niewiele – a już na pewno jej rząd. Doceniają to zwykli śmiertelnicy, których media utwierdzają codziennie w błogim przekonaniu, że koalicja CDU/CSU i SPD zapomniała na szczęście, co to takiego reformy. W okresie rządów Gerharda Schrödera doświadczyli ich nadmiaru, co nadal wielu Niemcom odbija się czkawką.

Kanclerz śledzi uważnie nastroje społeczne i steruje rządem, kierując się prostą i sprawdzoną przez ostatnie prawie trzy lata dewizą: jak najmniej niepopularnych decyzji. Reformy w obecnych czasach z natury rzeczy nie mogą być dla obywateli przyjemne. Zresztą na razie nie są konieczne. – To wrażenie złudne. Konieczne jest zmniejszenie obciążeń socjalnych państwa, reforma szkolnictwa, liberalizacja rynku pracy a także wrzucenie do kosza archaicznego systemu podatkowego – wyliczają niemieccy ekonomiści i ostrzegają, że prosperity już się kończy.

Na razie jest nieźle. Gospodarka ma się dobrze, Niemcy eksportują na potęgę i wyprzedzają nawet Chiny. Niemiecka polityka zagraniczna rozpycha się łokciami na całym świecie i Niemcy marzą już o fotelu stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ. W Niemczech pani kanclerz bije rekordy popularności i czyni nadludzkie wysiłki, aby jej nie stracić do przyszłorocznych wyborów. „Działa nieco tak, jakby była matką wielkiej koalicji, kochającą, wyrozumiałą i przytulającą do serca wszystkich tak mocno, aby nikt nie opuścił gniazda” – pisał tygodnik „Der Spiegel”.

Zdaniem obserwatorów jej koalicyjny rząd funkcjonuje jedynie dlatego, że jego szefową jest kobieta, łagodna, niewaląca pięścią w stół, z której ust nie padło nigdy słowo: basta. Posługiwał się nim nierzadko jej poprzednik, kończąc arbitralnie przeciągające się dyskusje. W ocenie mediów ta zmiana stylu rządzenia jest jedną z tajemnic popularności Angeli Merkel. – Jest rekordzistką świata w codziennej integracji – podsumowuje Karl Rudolf Korte, politolog. Gołym okiem widać, że taktyka na przetrzymanie niczego nie załatwia. Niemcom grozi powrót apatii, pesymizmu i niemocy w podejmowaniu decyzji. Tak już było w ostatnich latach rządów Helmuta Kohla i pierwszej kadencji Gerharda Schrödera, kiedy to Niemcy stały się chorym człowiekiem Europy.

Jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, za kilkanaście miesięcy obecny rząd przejdzie do historii jako gabinet, którego największym osiągnięciem jest to, że się z hukiem nie rozpadł. Zasługa szefowej rządu w tym niemała. Z drugiej jednak strony zarówno jej partia, CDU, jak i bawarska CSU pilnują, aby nie przekroczyć granicy cierpliwości SPD. Ta z kolei czyni, co może, aby nie nadepnąć zbyt mocno na odcisk swym partnerom. Bo winny rozpadu koalicji musi się liczyć z zemstą wyborców. Dwa i pół roku temu powiedzieli w wyborach wyraźnie, że nie chcą żadnych reform i tak rozłożyli głosy, że powstać musiał niechciany przez polityków rząd wielkiej koalicji. Albo inaczej: wielkiej wzajemnej blokady partnerów koalicyjnych. Rola szefowej rządu ogranicza się do pilnowania, aby spory i kontrowersje nie przekształciły się w otwarty konflikt przy realizacji szczegółowej umowy koalicyjnej.

Zgodnie z nią rząd Merkel zdecydował się rok po wyborach na stopniowe podniesienie wieku emerytalnego z 65 do 67 lat, bo już za kilka lat nie będzie miał w Niemczech kto pracować, a za kilkanaście zabraknie 6 mln pracowników. Poparcie dla rządu spadło natychmiast z 53 proc. do 16 proc. Trzy czwarte obywateli było przeciwnych takiemu rozwiązaniu. Część wyszła na ulice w akcie protestu. Popularność wzrosła w chwili, gdy rząd przywrócił zniesione przez poprzedni gabinet specjalne zasiłki dla bezrobotnych po pięćdziesiątce. Takie rzeczy Niemcy doceniają. Tak jak i decyzję o zwiększeniu świadczeń w czasie urlopów wychowawczych. Wzrosły z 300 euro miesięcznie do dwu trzecich ostatniego wynagrodzenia przez rok. Mogą być nawet o dwa miesiące dłuższe, jeżeli w tym czasie dzieckiem zajmuje się ojciec.

Był to pomysł energicznej minister Ursuli von der Leyen z CDU. Bez pardonu wkroczyła na teren zarezerwowany do tej pory dla socjaldemokratów, którzy uważali się za protoplastów polityki prorodzinnej. Ale gdy zaproponowała zwiększenie liczby miejsc w przedszkolach, aby kobiety mogły kontynuować karierę zawodową, spotkała się z natychmiastową kontrą Kościoła. – Nie może być mowy o zredukowaniu kobiet do roli maszyn do rodzenia dzieci – ogłosił biskup Walter Mixa.Konflikt zażegnano obietnicami wprowadzenia zasiłków dla rodzin niekorzystających z przedszkoli. Rządowi udało się jeszcze usprawnić proces stanowienia prawa i znacznie zmniejszyć liczbę ustaw wymagających akceptacji wyższej izby parlamentu. Wykaz dokonań rządu na tym się właściwie kończy.

Reforma służby zdrowia wejdzie wprawdzie w życie z początkiem przyszłego roku, ale trudno znaleźć w Niemczech kogoś, kto by się wyrażał o niej dobrze. Sprowadza się do utworzenia dofinansowywanego przez państwo funduszu zdrowia, z którego płynąć będą pieniądze do kas chorych. Wyższe będą też składki ubezpieczeniowe. Planowana reforma podatkowa ciągle jest w powijakach. Nikt nie ma złudzeń, że żadnych ważnych reform już nie będzie do końca upływającej za półtora roku kadencji.

Nikt nie zalicza także do kategorii działań reformatorskich podwyższenia z początkiem ubiegłego roku VAT o całe 3 punkty procentowe, do poziomu 19 proc. Był to największy skok na kasę obywateli Niemiec w całej powojennej historii. Miliardy zapełniły państwową kasę, a kolejne, z racji niebywałego wzrostu koniunktury światowej, nawet ją przepełniły. Obywatele już się z nowymi cenami oswoili. Są wściekli, ale nie wiedzą, na kogo zrzucić odpowiedzialność, bo podwyżki chciała zarówno SPD, jak i CDU/CSU.

Jest nadal najpopularniejszym politykiem i wyprzedza wyraźnie Franka-Waltera Steinmeiera, szefa dyplomacji i wicekanclerza zarazem. Na kierowaną przez Merkel CDU gotowych jest dzisiaj głosować 40 proc. wyborców, druzgocące 13 procent więcej niż na SPD.

– Socjaldemokraci są rozbici, a ich formalny przywódca Kurt Beck nie wzbudza sympatii nawet w swej partii. Najważniejsze jednak, że wyborcy nie zapomnieli SPD, i długo nie zapomną, bolesnych reform rządu Schrödera – tłumaczy publicysta Jochen Thies. Wydawać by się mogło, że jest to wymarzony moment do zerwania przez ugrupowanie pani kanclerz koalicji i doprowadzenia do nowych wyborów. Rzecz konstytucyjnie trudna, ale nie niewykonalna.

Pytanie jednak, co potem. Angela Merkel i cała CDU musiałaby jasno zadeklarować, czego chce. Czy liberalnych przemian, z którymi szła do wyborów trzy lata temu i omal nie przegrała, czy też dalszego dreptania w miejscu. – Ciekawe byłoby się dowiedzieć, czego naprawdę chce Angela Merkel, gdyby mogła chcieć – mówi Karl Rudolf Korte. Pani kanclerz ani myśli uchylić rąbka tajemnicy. „Skromność Merkel irytuje. Wydaje się, że nie ma najmniejszego zamiaru przeciwstawić się powszechnym nastrojom” – pisał niedawno „Die Zeit”.

Żeby się przekonać, jakie są nastroje, wystarczy obejrzeć kilka programów publicystycznych niemieckiej telewizji. – Nasza rodzina ma 3600 euro miesięcznie do wydania, ale na wydatki szkolne, odzież i raz do roku wizytę w restauracji pozostaje nam 400 euro. Nie chcę więcej pieniędzy, lecz sprawiedliwości w postaci obniżenia podatków dla takich jak ja – tłumaczy w jednym z nich Stephan Schär, głowa pięcioosobowej rodziny. W innym oglądanym przez miliony widzów programie dokładnie to samo mówi w imieniu swej również pięcioosobowej rodziny kobieta nierozstająca się ani na chwilę z kalkulatorem. A co dopiero z przeciętnymi rodzinami o dochodach 1,5 – 2 tys. euro? „Bild Zeitung” publikuje regularnie listy płac poszczególnych zawodów, zestawiając je z milionowymi zarobkami prezesów firm, i pyta wielkimi tytułami, gdzie jest sprawiedliwość.

W księgarniach zatrzęsienie książek, których tytuły mówią same za siebie: „Po prostu odhaczeni. Raport o biedzie w Niemczech”, „Odwaga w działaniu. W jaki sposób Niemcy dojrzały do reform”, „Koniec marzeń o sprawiedliwym społeczeństwie”, „Arogancja elit”, „Niemiecki klan. Pozbawiony skrupułów układ złożony z polityków, prezesów i sędziów”.

Piszą je znani politolodzy i publicyści. Prym wiedzie były prezydent Roman Herzog (CDU), który twierdzi, że Niemcy muszą nauczyć się przede wszystkim zdolności do reformowania. Trzy czwarte Niemców zarzuca rządowi, że nie robi nic dla zapewnienia sprawiedliwości społecznej. 45 proc. Niemców na zachodzie i 57 proc. na wschodzie przyznaje, że socjalizm to dobra idea. Przeciwnego zdania jest zaledwie co czwarty mieszkaniec kraju za Odrą.

Co na to Angela Merkel? – Odrabiamy krok po kroku zaległości ostatnich lat. Są powody, aby znów uwierzyć w Niemcy. Gospodarka rośnie i korzysta z tego coraz więcej obywateli – tak brzmią jej posłania. To w zastępstwie dalszych refom rynku pracy, zmian najbardziej bodajże w Europie skomplikowanego i tym samym faworyzującego zamożnych obywateli systemu podatkowego i żadnych praktycznie działań modernizacyjnych w gospodarce. Winny jest oczywiście „nieodpowiedni” partner koalicyjny – brzmi teza pani kanclerz.

Hans Werner Sinn, poważany szef prestiżowego instytutu gospodarczego IFO, zdarł już gardło, nawołując rząd do wykazania minimum cywilnej odwagi i zajęcia się nabrzmiałymi problemami.

Także w CDU dają się słyszeć nieśmiałe głosy niezadowolenia z zachowawczego stylu rządzenia i politycznego kursu Angeli Merkel. Ale w partii nie ma polityka, który mógłby jej stawić czoło.

Pretendent do schedy po Merkel, za jakiego uważano Rolanda Kocha, premiera Hesji, walczy o przetrwanie po porażce wyborczej w swym landzie. Szef bawarskiej CSU Edmund Stoiber jest na przymusowej emeryturze, a Christian Wulf, premier Dolnej Saksonii, twierdzi, że Berlin go nie interesuje. Merkel ma więc komfortową pozycję w partii, ale mimo to nie odważyła się na żaden znaczący gest. – Kanclerz jest zagubiona – orzekł kilka miesięcy temu „Newsweek”, wycofując się z wcześniejszych pochwał i porównań Merkel z Margaret Thatcher. – Jest nie tyle zagubiona, ile na wskroś pragmatyczna – prostuje Gert Langguth, biograf szefowej niemieckiego rządu.

Niemcy nigdy nie grzeszyli szybkością działania i skłonnością do ryzyka. „Powoli, powoli, ale pewnie” – to popularne powiedzenie odnosi się także do polityki. Przez dziesięciolecia dyskutowano z zapałem, jak ratować kraj uginający się pod ciężarem wydatków społecznych. Dopiero tragiczna sytuacja gospodarcza zmusiła socjaldemokratę (co za ironia losu) Schrödera do zaaplikowania narodowi kuracji wstrząsowej i skreślenia wielu przywilejów pracowniczych. – Nie były to żadne przyszłościowe reformy, jedynie działania usprawniające funkcjonowanie państwa opiekuńczego – mówi Hans Werner Sinn. Takie właśnie państwo kochają Niemcy i gotowi są go bronić do końca. O takie państwo dobrobytu, pracy dla wszystkich, bez turbokapitalizmu i znienawidzonego neoliberalizmu, walczy Partia Lewicy wpisująca właśnie do swego programu całe ustępy z „Manifestu komunistycznego”.

Narodziła się rok temu z sojuszu postkomunistów na wschodzie i dysydentów z SPD na zachodzie kraju. Jest dzisiaj już trzecią siłą polityczną w kraju i może liczyć na głosy 11 proc. wyborców. Jej członkowie zasiadają w parlamentach wszystkich wschodnich landów. Współrządzi w Berlinie i Meklemburgii, zdołała się już wedrzeć do czterech parlamentów na zachodzie i ma prawie 200 burmistrzów. Co więcej, SPD śle sygnały, że wyobraża sobie w przyszłości rządzenie w koalicji z postkomunistami. W końcu hasła SPD „demokratycznego socjalizmu” nie tak trudno pogodzić z marksistowską ideologią Partii Lewicy.

Przygląda się temu z uwagą Angela Merkel i steruje swą partią coraz bardziej na lewo. Bawarska CSU jest od dawna po stronie ludzi pracy i domaga się obniżenia podatków, bo rośnie inflacja, za którą nie nadążają płace. W samej CDU górę biorą tacy politycy, jak Jürgen Rüttgers, premier największego landu – Nadrenii Północnej-Westfalii. „Gospodarka rynkowa musi być socjalna” – głosi tytuł jego najnowszej książki. Na każdej stronie potępia neoliberalizm i obnaża słabości „zimnego”, nieliczącego się z człowiekiem, kapitalizmu. Proponuje także dofinansowanie przez państwo najniższych emerytur, z czym – chcąc, nie chcąc – musiała się zgodzić Angela Merkel. Ta sama Merkel, która trzy lata temu obiecywała dokończyć dzieło Schrödera i zapewniała, że starczy jej odwagi na przeforsowanie koniecznych przemian. Wiadomo było, że nie starczy, i to już w powyborczą noc.

Skoro odwaga potaniała, rząd się ima przeróżnych egzotycznych idei. Najnowszy pomysł wielkiej koalicji to koncepcja przekształcenia każdego obywatela w kapitalistę. Rząd zamierza doprowadzić do utworzenia firmowych funduszy inwestycyjnych, w których udziały posiadać będą pracownicy poszczególnych przedsiębiorstw. Początkowe wkłady mają pochodzić z ulg podatkowych. W przypadku plajty firm zgromadzone i odpowiednio zabezpieczone środki mają wrócić do udziałowców. „To nic innego jak próba uspokojenia opinii publicznej” – piszą niemieckie media przypominając, że realne dochody obywateli nie wzrosły od 12 lat. Niemcy nie są biedakami w Europie, ale nie powodzi im się już znacznie lepiej niż Francuzom, Brytyjczykom czy nawet Włochom. – Trudno winić Angelę Merkel. Odpowiedzialność spoczywa na całej elicie politycznej – uważa Michael Eilfort, szef Fundacji Gospodarki Rynkowej, liberalnego instytutu gospodarczego. „Merkel boi się ryzyka i utraty władzy” – konkluduje „Die Zeit”. Może dlatego, że wyrosła w NRD i nigdy przeciwko niczemu nie protestowała. Karierę zrobiła tylko dlatego, że kilka razy w życiu znalazła się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie.

Kanclerz Angela Merkel nie jest już brzydkim kaczątkiem o przetłuszczonych włosach jakim była jeszcze niedawno. Kokieteryjnie podkreśla swą kobiecość, jak chociażby dużym dekoltem w czasie niedawnej wizyty w Norwegii. Zmieniła się nie do poznania. Gdyby jeszcze zechciała zadbać o Niemcy – wzdychają media.

Chce być ulubienicą Europy. Z trudem opanowała wzruszenie, kiedy usłyszała z ust Nicolasa Sarkozy’ego wyznanie „Kocham Angelę Merkel”, gdy w Akwizgranie wygłaszał przed tygodniem laudację na jej cześć z okazji przyznania międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego. Bez jej europejskiej pasji i zaangażowania traktat lizboński nie byłby zapewne jeszcze gotów. Złaknieni dobrych wieści o własnym kraju Niemcy chłoną doniesienia o tym, jakie wrażenie robi pani kanclerz. A tam piszą, jak w amerykańskiej prasie, że jest najbardziej wpływową kobietą świata i nie ustępuje samej Condoleezzie Rice.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą