Na szczęście się nie udało

Może jestem pesymistą, ale sądzę, że istnieje coś takiego jak żądza krwi, która może być trudna do opanowania w grupie - mówi Götz Aly, historyk niemieckiego nazizmu.

Aktualizacja: 31.05.2008 13:20 Publikacja: 31.05.2008 00:07

Na szczęście się nie udało

Foto: EKPICTURES

Red

Rz: W Niemczech trwają obchody rocznicy rewolty studenckiej 1968 roku. Pan jako jeden z kombatantów, wówczas maoista i członek tzw. Czerwonych Komórek (Rote Zellen), zamiast prasować sobie dzisiaj koszulę na zbliżające się akademie, rozprawia się z towarzyszami walki sprzed lat w książce, która wzbudza w Niemczech gwałtowne kontrowersje. Co pana zdaniem osiągnęło słynne pokolenie ’68?

Nic. Zupełnie nic.

W tym „nic” ma pan przecież także swój udział. Tradycyjny pociąg do samokrytyki?

Nie, ale w Niemczech istnieją dwa warianty oceny tego pokolenia: jeden mówi, że jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co złe: że szkoły są takie niedobre, że niedobre uniwersytety, że media są lewicowe, że młodzież rozpuszczona, za duża tolerancja wobec imigrantów i że w ogóle wszystko się rozłazi. A drugi wariant, który głoszą sami uczestnicy rewolty, to ten, że bez nas byłby tu skostniały, półnazistowski, okropny kraj. Umyślnie wyostrzam na obu biegunach, ale takie dwie wersje spotykamy na każdym kroku. Obie błędne.

A pan ma swoją, jedyną prawdziwą?

Pokolenie roku ’68 było pierwszym urodzonym po wojnie. Myśmy wpadli w konflikt, którego sobie sami nie stworzyliśmy i nie potrafiliśmy go pokonać. Nasi rodzice okupowali Europę, w tym Polskę jako żołnierze Wehrmachtu, SS i gestapo. Trzeba to sobie wyobrazić: 18 milionów mężczyzn w 60-milionowych Niemczech było w Wehrmachcie, mordując, plądrując i gwałcąc! Prawie każdy! Po wojnie byli to pokiereszowani ludzie, którzy poświęcili swoje najlepsze lata i siły dla zbrodniczego celu i byli tego świadomi. To miało wpływ na ich samoocenę. Byli wypaleni. Nie mieli żadnych wartości, które mogliby nam przekazać. To się czuło w powojennych Niemczech. I kiedy jest się potomkiem takich rodziców, to nie dziwota, że coś się do człowieka przykleja, nasiąka się tym mimo woli.

Zło tej miary nie znika z dnia na dzień. Zmutowało w stan zimnej wojny...

To było zlodowacenie. Europa dosłownie zamarzła... W końcu żyły w niej miliony głęboko straumatyzowanych ludzi. Także w Niemczech. Pod tym pancerzem lodu nie były możliwe żadne rozmowy, żadne przyznanie się do winy, tylko milczenie. Także w rodzinach.

Nazywam to sztuczną śpiączką, w którą wprowadza się pacjenta po ciężkiej operacji, a która ma mu pomóc przetrwać najgorsze. Ale w końcu lat 60. nagle pacjent się ocknął. I to, że wszędzie coś zaczęło się ruszać, pulsować, rewoltować, to nie był przypadek.

Pisze pan o tym, ale trudno przecież znaleźć do tego wszystkiego wspólny mianownik, skoro studenckie rewolty odbywały się nawet w Mexico City, czy Tokio i jeszcze dalej na wschód...

Jak mówię, to wszystko było przedtem jakby zamrożone po wojnie. Oczywiście, to też nie jest całe tłumaczenie. Przyczyny i przebieg były różne – inaczej w Pradze, inaczej w Paryżu, inaczej w Berlinie Zachodnim czy nawet Londynie, ale tam to akurat homeopatycznie. U nas – tak to dzisiaj oceniam – była przebieranka. Przebieraliśmy się a to w kostium kubański, a to w maoistowski, a to trockistowski, innym razem antykomunistyczny albo prosowiecki. Zależy, co było akurat w programie. Strasznie wydawaliśmy się sobie przy tym ważni.

Setki razy słyszałam, że ówczesna rewolta wybuchła w Niemczech dlatego, że wcześniej zabrakło publicznej dyskusji i rozprawienia się z nazizmem.

Bzdura! To jest urojenie samych ówczesnych uczestników tamtych wydarzeń. Tak naprawdę było zupełnie odwrotnie.

W domu na ten temat się nic nie mówiło, to prawda. To były tematy tabu. Słyszało się, że wujek został gdzieś zastrzelony przez partyzantów i że partyzantka jest sprzeczna z prawem nawet w czasie wojny. I że Anglicy bombardowali Drezno i strasznie dużo niewinnych ludzi zginęło.

Ale gdy skończyłem 16 lat, w szkole systematycznie mieliśmy zajęcia z historii najnowszej mówiące o wojnie, pokazywano nam filmy o getcie warszawskim, o Auschwitz, filmy, które i dziś zna w Niemczech każdy. O zbrodniach niemieckich dowiadywałem się także na zbiórkach chrześcijańskich skautów. Wszystkie parlamenty landowe były zdania, że tematy te są niezbędne w edukacji młodych ludzi. I prowadzono to z większą konsekwencją aniżeli w NRD. Oczywiście z dzisiejszego punktu widzenia było to niewiele w porównaniu z ogromem niemieckich zbrodni. Nie mieliśmy dokładnego wyobrażenia o rozmiarze tego, co nasi ojcowie wyprawiali w ZSRR, w Polsce i w ogóle w całej Europie. Powoli to do nas docierało.

Jednocześnie trwały intensywne dochodzenia w sprawie zbrodni wojennych. Było wówczas wielu młodych, energicznych prokuratorów z pokolenia Helmuta Kohla. Mieli ręce pełne roboty, nawet jeżeli tylko niewielki ułamek kończył się sprawą sądową. Większość procesów przeciwko nazistom miała miejsce w latach 1967 – 1969, więc przed naszą rewoltą. Gazety były codziennie pełne tych tematów. Równolegle trwało pięć procesów o zbrodnie w Auschwitz. Wymowa tych artykułów była jednoznaczna – ci ludzie są tacy sami jak twoi rodzice. Ani przedtem, ani potem nie popełnili żadnego przestępstwa, ale wtedy... To chyba zrozumiałe, że młodzi ludzie odwracają się od czegoś takiego.

Każdy chciałby jak najlepiej myśleć o własnym ojcu...

Dlatego uciekliśmy od rzeczywistości w te rozruchy. Wymyśliliśmy teorię, która rozcieńczyła nazizm do faszyzmu: że na całym świecie największym złem jest monopol kapitałowy, wielkie banki, światowy imperializm. Dla nas wówczas faszyści nie siedzieli we Frankfurcie, gdzie były banki, czy w Monachium, gdzie był największy niemiecki kapitał, lecz w Waszyngtonie. I to oni bombardowali Wietnam albo prowadzili kolonialne wojny w Angoli i Mozambiku. W Portugalii i Hiszpanii rządzili jeszcze w tym czasie faszyści, a w Grecji junta wojskowa, dlatego istniały faktycznie jakieś punkty zaczepienia... Ale to była nasza ucieczka. I tak jak głosiliśmy internacjonalizm, tak samo wypieraliśmy ze świadomości nasz własny konflikt z rodzicami nazistami. Na szczęście większość z nas prędzej czy później pojęła, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodziło i dlatego daliśmy sobie spokój z internacjonalizmem.

Pan sam należał do radykalnego skrzydła... maoista, członek komunistycznych Czerwonych Komórek. Jak z pana strony wyglądało codzienne rewoltowanie?

Przyjechałem do Berlina z Monachium po ukończeniu tam szkoły dziennikarskiej, bo chciałem dalej studiować na Freie Univeristät, i już po kilku tygodniach wylądowałem na kilka godzin w areszcie, bo podczas dorocznych targów rolniczych zorganizowaliśmy z kolegami małą demonstrację przy greckim stoisku przeciwko dyktaturze wojskowej w tym kraju. Potem było jeszcze obrzucanie kamieniami jakiegoś oficjalnego irańskiego budynku w proteście przeciwko szachowi i tak dalej. Wydawałem później gazetkę, która nazywała się „Hochschulkampf” („Walka wyższej uczelni”). Walka – to było najczęściej używane i we wszystkich przypadkach odmieniane słowo. Dziś nie da się tego czytać. Kiedy na potrzeby mojej książki przedzierałem się w archiwum przez tony ulotek i druków, które wtedy wyprodukowaliśmy, nie znalazłem absolutnie niczego, co chciałbym dzisiaj podsunąć pod nos moim dorosłym dzieciom ze słowami: „przeczytaj, to ciekawe”. Nawet w powstałych wówczas zeszytach „Kursbuch” Magnusa Enzensbergera, który był jednym z naszych guru, nie ma absolutnie nic istotnego.

Twórca „Kursbuch” do dziś nie zmienił kursu. Tak samo, jak nie da się słuchać ówczesnego przywódcy studentów Rudiego Dutschke, którego w tych dniach ciągle przypomina telewizja. To niepojęty bełkot.

Fakt, nie wiadomo zupełnie, co on chce powiedzieć. Natomiast te jego monologi to ówczesny slang ideologiczny w czystej postaci. On był mistrzem. Dziś to brzmi komicznie, ale wówczas byliśmy zachwyceni. To samo stało się z drugim ówczesnym ideologiem Horstem Mahlerem, który później przeszedł do RAF po to, by na stare lata wylądować u neonazistów: to jest kompletna pustka intelektualna. Zastanawiałem się, dlaczego wówczas miało to na nas taki rozpalający wpływ, dlaczego wierzyliśmy we wszystko, co oni mówili. Można to chyba podciągnąć pod zjawisko najwyższego religijnego uniesienia. Tak to dziś widzę: dla nas to było słowo objawione.

Dlatego tytuł pańskiej książki nosi tytuł „Nasza walka”?

Nie tylko. Tytuł odnosi się ironicznie także do tytułu bestselleru Hitlera „Mein Kampf”. Chciałem w ten sposób już na okładce wyłożyć moją tezę – podobieństwa pomiędzy tamtym i naszym pokoleniem nie są przypadkowe. Uzmysłowiłem to sobie już wtedy, gdy zaczynałem pracę badawczą nad okresem narodowego socjalizmu. Wtedy, w 1933 r., to młodzi ludzie dorwali się do władzy. Co z tego wyszło – wiemy. Niemiecka rewolta w roku 1968 była późnym wybrykiem totalitaryzmu. Na szczęście nie dano nam władzy.

Na zasadzie – niedaleko pada jabłko od jabłoni?

Pokolenie naszych rodziców, nazywam je umownie pokoleniem ,33, było wskutek nazistowskiego totalitaryzmu wychowane w biegunowym myśleniu wróg – przyjaciel. My dzieliliśmy świat identycznie. Tylko treści, jakie pod te pojęcia podkładaliśmy, były nieco inne. Dla naszych rodziców front przebiegał pomiędzy nad- i podrasą, w czasie zimnej wojny – między kapitalizmem i komunizmem, a dla nas – między amerykańskim imperializmem i pokojowym światem. Byliśmy przeciwko skostniałym strukturom, obojętnie, czy w Waszyngtonie, czy w Moskwie, i sądziliśmy, że zjedliśmy wszystkie rozumy i dlatego uda nam się wkrótce zmienić świat. Trzeba najpierw dorosnąć, żeby pojąć, że to się nie da. No i komu się wtedy jeszcze chce? Byliśmy po prostu dziećmi tamtego czasu.

Podstawowe ówczesne wartości w RFN definiuje pan krótko i dosadnie: żarcie, auta, podróże. I nagle ni z tego, ni z owego burzy się 150 tysięcy studentów, połowa z nich tworzy partię maoistowską, a co bardziej bojowi – „Tupamaros West Berlin”? Jest pan pewien, że to było zupełnie spontaniczne i wschodnie służby nie maczały w tym palców?

Absolutnie nie! Tym nie można było sterować! To było jak pożar lasu.... Studenci to była wówczas prawdziwa elita. Zaledwie 4 proc. 18-latków robiło wówczas maturę i szło na studia. 3/4 z nich pochodziło z rodzin, gdzie co najmniej ojciec miał studia. Marks i Mao to były zakazane owoce, więc tym bardziej nam smakowały. Na złość starym. Imponowało nam, że 3 miliony młodych Chińczyków napędziły porządnego stracha stetryczałym aparatczykom. Ale nie chcieliśmy wiedzieć, że kosztowało to 3 miliony zabitych, setki milionów przesiedlonych, niesłychane koszty społeczne i kulturowe etc. To wszystko było w gazetach. Myśmy nie czytali gazet. Mieliśmy własne. Ale najważniejszym impulsem do naszej rewolty nie był ani Mao, ani wojna w Wietnamie, jak to było w USA i Francji, lecz wojna siedmiodniowa.

Czyli znowu wracamy do pokolenia rodziców i ich stosunku do żydostwa...

Tak, to ciekawe. Badania opinii z tamtego czasu pokazują, jak niemieckie społeczeństwo odcinało się od ideologii nazistowskiej. Podczas gdy starsi uważali, że nazizm był właściwą ideologią, która została błędnie zrealizowana, młodzi byli jednoznacznie krytyczni wobec nazizmu. Jednak oba pokolenia odrzucały zgodnie w 80 proc. niemieckie odszkodowania dla Żydów. Dlatego ta identyfikacja z Arabami wcale nie była zaskakująca.

Naśladowaliście amerykańskie wzorce popkultury. Ale coca-cola, muzyka, hamburgery i dżinsy to było za mało, żeby pokochać USA... W tym też byliście podobni do rodziców.

Dzisiaj wydaje się, że propaganda nazistowska opierała się na szaleństwie rasowym, antybolszewizmie, antysemityzmie. Ale gdy się czyta pamiętniki Goebbelsa czy Göringa, to tam wieje antyamerykanizmem. Ciągle jest mowa o plutokratach, miszmaszu kulturowym, braku historii etc. To samo mówiono nam o USA w domu i w szkole. Myśmy tym przesiąkli. No i gdy wybuchła sprawa My Lai, to na plakatach stawialiśmy znak równości między USA i nazistami. To była nasza obsesja. Tymczasem w My Lai zginęło 516 osób i masakrę zastopował amerykański oficer. Był proces i skazani. Dla nas nie było różnicy. Może jestem pesymistą, ale sądzę, że istnieje coś takiego jak żądza krwi, która może być trudna do opanowania w grupie. Wtedy błąkaliśmy się po różnych dziwnych ścieżkach i udało nam się w miarę bezboleśnie znaleźć właściwą drogę dzięki temu, że aparat państwowy i struktury demokratyczne okazały się silniejsze. I że rząd Kiesingera – Brandta nie był taki całkiem głupi. Jednak dziś szokuje mnie, że mogliśmy być tak zaślepieni.

Wtedy odbieraliście to zaślepienie jako rewolucyjne samoolśnienie – jak pan to nazwał.

Było to w istocie nadanie sobie wszelkich praw.Nie trzeba się trzymać żadnych norm, co w określonym wieku sprawia frajdę. Ale taka rewolucja jak nasza była możliwa w kraju zasobnym, gdzie ta cała pyszna zabawa odbywała się na koszt podatników. Mogliśmy, szczególnie w Berlinie Zachodnim, otoczeni murem wyprawiać, co nam się żywnie podobało, bo rząd w Bonn i tak by nas nie podarował Honeckerowi. Przyzwyczajenie było tak silne, że do dziś wielu ówczesnych rewolucjonistów potrafi się dobrze i wygodnie ustawić.

Ocknięcie przyszło w momencie zjednoczenia, kiedy w Bonn zamknięto kurek z pieniędzmi dla Berlina.

To było bolesne i do dziś jest źródłem niechęci moich ekskolegów do ludzi ze Wschodu. Pracowałem na początku lat 90. w dzienniku „Berliner Zeitung” we wschodniej części Berlina i obserwowałem to z bliska: „durni wschodniacy” nie mogli przecież mieć pojęcia, że zachodni komuniści to elita ludzkości. I tu znowu dotykamy brunatnego reliktu – arogancji rasy „nadludzi”. Jestem naprawdę szczęśliwy, że moje dzieci dzisiaj nie mają o czymś takim pojęcia.

Jak powstała zatem ta cała mistyfikacja tzw. rewolucji roku ’68?

Starzy działacze pokolenia ’68 są bardzo elokwentni. Zęby zjedli na dialektycznych dyskusjach. Sam to teraz odczuwam na własnej skórze – spada na mnie ostra krytyka. Bardzo wielu pracuje w mediach: siedzą w telewizji, w radiu, w gazetach, piszą książki. I jak każda grupa społeczna, która posiada tzw. wyższe prawo do interpretacji, bronią swojej kolektywnej biografii. No i tak sobie żyją – proszę popatrzeć – po mieszczańsku, przestrzennie, zielono, wygodnie...

Czyli wynik końcowy tego remanentu wypada na zero?

Tak – jak powiedziałem na wstępie – praktycznie nic dobrego nie zdziałaliśmy, ponieważ naszym celem był inny model społeczny. Postawiliśmy pod znakiem zapytania państwowy monopol siły, a przecież wiadomo, że jeżeli ten monopol zostanie nadwyrężony, to państwo nie może funkcjonować. Odczułem to sam na Ukrainie, gdzie byłem przed rozpadem ZSRR i kilka lat potem. Przy drugiej wizycie miałem nieodparte wrażenie, że jeśli zginę za następnym rogiem, to nikt tego nie zauważy. Na szczęście nasze rewolucyjne plany się nie powiodły. Potrzeba nam było jednak co najmniej dziesięciu lat, by każdy samodzielnie, choć z pomocą społeczeństwa, mógł z tego się otrząsnąć. To zasługuje na respekt, bo nie ma wśród nas przestępców, choć nie ma też bohaterów.

A największy sztandar pokolenia ’68 – świadomość ekologiczna?

To też nie jest nasza zasługa, to sobie z czasem dokleiliśmy. Ekologia to zasługa rolników bawarskich, a opór wobec energii atomowej i dyskusje na temat alternatywnych źródeł energii to z kolei lokalne inicjatywy ludzi, którzy nagle musieli mieszkać na skażonych terenach.

No więc co należy celebrować? Czy honor 40. rocznicy ratować mają świetnie wykształceni taksówkarze w Berlinie i Frankfurcie? Ci, którzy w rewolucyjnym ferworze nie skończyli studiów i poświęcili się pracy organicznej?

Też już nie. Chyba już są wszyscy na rencie. Taksówkarz to ciężki zawód.

Rz: W Niemczech trwają obchody rocznicy rewolty studenckiej 1968 roku. Pan jako jeden z kombatantów, wówczas maoista i członek tzw. Czerwonych Komórek (Rote Zellen), zamiast prasować sobie dzisiaj koszulę na zbliżające się akademie, rozprawia się z towarzyszami walki sprzed lat w książce, która wzbudza w Niemczech gwałtowne kontrowersje. Co pana zdaniem osiągnęło słynne pokolenie ’68?

Nic. Zupełnie nic.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą