Wtedy odbieraliście to zaślepienie jako rewolucyjne samoolśnienie – jak pan to nazwał.
Było to w istocie nadanie sobie wszelkich praw.Nie trzeba się trzymać żadnych norm, co w określonym wieku sprawia frajdę. Ale taka rewolucja jak nasza była możliwa w kraju zasobnym, gdzie ta cała pyszna zabawa odbywała się na koszt podatników. Mogliśmy, szczególnie w Berlinie Zachodnim, otoczeni murem wyprawiać, co nam się żywnie podobało, bo rząd w Bonn i tak by nas nie podarował Honeckerowi. Przyzwyczajenie było tak silne, że do dziś wielu ówczesnych rewolucjonistów potrafi się dobrze i wygodnie ustawić.
Ocknięcie przyszło w momencie zjednoczenia, kiedy w Bonn zamknięto kurek z pieniędzmi dla Berlina.
To było bolesne i do dziś jest źródłem niechęci moich ekskolegów do ludzi ze Wschodu. Pracowałem na początku lat 90. w dzienniku „Berliner Zeitung” we wschodniej części Berlina i obserwowałem to z bliska: „durni wschodniacy” nie mogli przecież mieć pojęcia, że zachodni komuniści to elita ludzkości. I tu znowu dotykamy brunatnego reliktu – arogancji rasy „nadludzi”. Jestem naprawdę szczęśliwy, że moje dzieci dzisiaj nie mają o czymś takim pojęcia.
Jak powstała zatem ta cała mistyfikacja tzw. rewolucji roku ’68?
Starzy działacze pokolenia ’68 są bardzo elokwentni. Zęby zjedli na dialektycznych dyskusjach. Sam to teraz odczuwam na własnej skórze – spada na mnie ostra krytyka. Bardzo wielu pracuje w mediach: siedzą w telewizji, w radiu, w gazetach, piszą książki. I jak każda grupa społeczna, która posiada tzw. wyższe prawo do interpretacji, bronią swojej kolektywnej biografii. No i tak sobie żyją – proszę popatrzeć – po mieszczańsku, przestrzennie, zielono, wygodnie...
Czyli wynik końcowy tego remanentu wypada na zero?
Tak – jak powiedziałem na wstępie – praktycznie nic dobrego nie zdziałaliśmy, ponieważ naszym celem był inny model społeczny. Postawiliśmy pod znakiem zapytania państwowy monopol siły, a przecież wiadomo, że jeżeli ten monopol zostanie nadwyrężony, to państwo nie może funkcjonować. Odczułem to sam na Ukrainie, gdzie byłem przed rozpadem ZSRR i kilka lat potem. Przy drugiej wizycie miałem nieodparte wrażenie, że jeśli zginę za następnym rogiem, to nikt tego nie zauważy. Na szczęście nasze rewolucyjne plany się nie powiodły. Potrzeba nam było jednak co najmniej dziesięciu lat, by każdy samodzielnie, choć z pomocą społeczeństwa, mógł z tego się otrząsnąć. To zasługuje na respekt, bo nie ma wśród nas przestępców, choć nie ma też bohaterów.
A największy sztandar pokolenia ’68 – świadomość ekologiczna?
To też nie jest nasza zasługa, to sobie z czasem dokleiliśmy. Ekologia to zasługa rolników bawarskich, a opór wobec energii atomowej i dyskusje na temat alternatywnych źródeł energii to z kolei lokalne inicjatywy ludzi, którzy nagle musieli mieszkać na skażonych terenach.
No więc co należy celebrować? Czy honor 40. rocznicy ratować mają świetnie wykształceni taksówkarze w Berlinie i Frankfurcie? Ci, którzy w rewolucyjnym ferworze nie skończyli studiów i poświęcili się pracy organicznej?
Też już nie. Chyba już są wszyscy na rencie. Taksówkarz to ciężki zawód.