Jest to przecież wyzwanie na miarę Herkulesa. Bo, nie wolno zapomnieć, w tym codziennym trudzie Donald Tusk wciąż napotyka na opór psującej demokrację opozycji i prezydenta działającego, jak to z właściwą sobie delikatnością ujął premier, na skraju odpowiedzialności konstytucyjnej. Ktoś inny rzekłby więcej. Ktoś mający odwagę Palikota nie wahałby się powiedzieć, że granicę tę Lech Kaczyński dawno już przekroczył. Ktoś inny, ale nie Donald Tusk.
Ten wszystkim wątpiącym udzielił jednoznacznej odpowiedzi: tak, może pracować dla Polski. Miesiące rządzenia, tak obfitujące w stres, napięcia i niezasłużone złośliwości, żeby wspomnieć tylko trudną wizytę w Andach, nie nadwerężyły stanu jego zdrowia. Ciśnienie tętnicze i wykres EKG są prawidłowe. Wydolność organizmu zadowalająca. Idealny obraz psuje jedynie drobna skaza – zbyt wysoki poziom cholesterolu. Ale premier, tuszę, i z tym sobie poradzi. Na pewno otaczający go sztab ekspertów przygotuje odpowiednią dietę.
Przez chwilę bałem się tylko o jedno: dlaczego Tusk ujawnił swój stan zdrowia tuż przed olimpiadą? I jak powiązać ten fakt z coraz częstszymi doniesieniami o jego doskonałej dyspozycji strzeleckiej i coraz lepszej formie piłkarskiej? Czyżby zamierzał wystartować w Pekinie? Ależ nie, to niemożliwe. Przecież, uświadomiłem sobie, nasi piłkarze tam nie grają. Odetchnąłem z ulgą. Zdrowy premier zostanie z nami.
Skomentuj na blog.rp.pl