Niestety, ta świadomość ma swoje ogromne koszty ludzkie.
Obecna sytuacja ujawnia, na jak kruchych lokalnych filarach wspiera się globalny system finansowy. Pieniądze krążą po świecie z prędkością światła, a instytucje publiczne mające za zadanie regulowanie przepływów finansowych tkwią w sztywnych granicach państw. Co więcej, decyzje potrzebne do tego, by stawić czoła kryzysowi, podejmują politycy, których podstawową motywacją jest reelekcja. A jak dobrze wiemy, polityka ma wymiar lokalny.
Ta asymetria tłumaczy na przykład europejskie reakcje na kryzys. Przebiegały one w trzech fazach. Najpierw nasi przywódcy zaprzeczali, by sytuacja w Stanach Zjednoczonych mogła nas dotknąć. Następnie zapanowała postawa „radźcie sobie sami” i każdy kraj członkowski Unii próbował chronić swój system finansowy. Trzecia faza przyszła w chwili zrozumienia, że działanie osobno doprowadzi do tego, że upadną wszyscy. Przyznano też, że środki zapobiegawcze będą szalenie kosztowne, więc lepiej te koszty ponieść wspólnie. Świeżą wolę współpracy nad skoordynowaną reakcją widać było najwyraźniej w cięciach stóp procentowych dokonanych jednocześnie przez Europejski Bank Centralny, amerykański Fed, bank centralny Chin i wielu innych krajów. To nie przypadek, że najszybciej skoordynowały swoje kroki właśnie banki centralne: są to instytucje zaprojektowane po to, by działać szybko, bez przesadnej ingerencji polityków.
Szefowie państw i ministrowie finansów znajdują się jednak w o wiele mniej wygodnym położeniu. Ludzie ci spierają się obecnie na temat potrzeby wydania ogromnych sum publicznych pieniędzy, by ratować banki, chronić depozyty i zapobiegać upadkowi dalszych instytucji i szerzeniu się paniki wśród ciułaczy oraz inwestorów. Najtrudniejszym zadaniem jest uwolnienie przepływu pieniędzy. Ponieważ banki nie mają pojęcia, ile naprawdę warte są ich aktywa i jak wielkie są zobowiązania innych banków, którym zwykły udzielać pożyczek, siedzą bez ruchu i nikomu nie pożyczają. A jeśli nikt nikomu nie pożycza, gospodarka zamiera.
Rozwiązanie zaproponowane przez rząd USA polegało na stworzeniu ogromnego funduszu dysponującego publicznymi pieniędzmi, który ma wykupić od banków toksyczne aktywa w nadziei, że raz uwolnione od tego brzemienia będą w stanie podjąć na nowo działalność kredytową. Rząd brytyjski bezpośrednio wstrzyknął publiczne pieniądze do prywatnych banków, gwarantując pożyczki, których banki udzielają sobie wzajemnie, a jednocześnie wpompował znaczne ilości kapitału do systemu finansowego.